Kłamstwa i zakonnica

Jak już wiele osób wie, od dziecka mieszkam w nieciekawej okolicy, w pobliżu dwóch klasztorów, męskiego i kobiecego i pech chciał, że jedna z chorych psychicznie zakonnic z owego klasztoru nadzorowała katechizację małych dzieci. Jeszcze inny pech chciał, że moja starsza o trzynaście lat siostra spędziła pierwsze jedenaście lat u dziadków, trochę dlatego że było jej tam dobrze, a trochę dlatego że rodzice się jeszcze dorabiali na własne mieszkanie. Więc chociaż obojgu rodzicom religia była bardzo obojętna (w przynajmniej rozumieli, że ktoś może mieć powody, żeby nie chcieć mieć coś wspólnego z Kościołem), to moja siostra uważała, że fajne są religijne obrządki i że fajnie jest w czymś takim uczestniczyć, jak sam tata powiedział, została zniszczona przez dewocyjną babcię, mnie na całe szczęście wychowywał tata i myślałam samodzielnie. Może i dzieci mojej siostry miały frajdę idąc do religii, ja zostałam zaszczuta i dzień pierwszej komunii był czymś, co zniszczył mi życie do końca, ponieważ pewne świry z Kościoła przekonały się, że włożyły stopę w drzwi mojej rodziny i nie dały się już wyrzucić za drzwi nigdy więcej opowiadając wszędzie kłamstwa o mnie i moich rodzicach.

Jak już wspomniałam, wiele do powiedzenia w mojej parafii miała chora psychicznie zakonnica i chory psychicznie ksiądz-pedofil. Jak wszyscy w Kościele mieli fiśtum-dyrdum na temat tak zwanej „czystości”, jednocześnie pochwalając pedofilię, prostytucję dziecięcą oraz zaszczuwanie tak zwanych „niewiernych”, szczególnie gejów i muzyków. Moje koleżanki z podstawówki o stwierdzonej niskiej inteligencji dorabiały u księdza regularnie obciągając mu penisa. Same mi też to proponowały i były bardzo oburzone, że uważam to za coś złego. Moja siostra je ratowała i pośrednio tego księdza (który potem mnie zgwałcił oralnie w czasie studiów, bo chciał, żebym mu była posłuszna – zresztą cała ta banda nękała mnie i powiadała o mnie kłamstwa na UW w latach dziewięćdziesiątych), diagnozując jako chore psychicznie i twierdząc, że nic nie trzeba z nimi robić. Nauczyły się wtedy bezkarności i że osoby chore psychicznie mają immunitet i wpadają w dziurę w przepisach, bo prokuratura się nimi nie zajmie, bo są chore, psychiatra się nie zajmie, bo jest dobrowolność leczenia. Jest jeszcze gorzej, ponieważ imbecyle i osoby chore chętnie pomawiają o chorobę osoby zdrowe i podają się za członków rodziny, więc psychiatrzy chętnie biorą od nich kasę, zaszczuwając ludzi zdrowych, ale na przykład ateistów. Moja siostra ma tyle za uszami, że będzie musiała w końcu wyjaśnić swój udział w tym wszystkim Policji, taka mała podpowiedź, Sis.

Ale wróćmy do głównego tematu. Zakonnica miała pewnego pierdolca, jak już wspomniałam. Przejawiał się on tym, że selekcjonowała ładne dziewczynki i zaczynała się nimi „opiekować”, przekonana, że katolicki Bóg szczególnie cieszy się z ładnych zakonnic, zupełnie nie interesując się osobistymi planami tych dzieci. Spotkało to też mnie i po tym, jak stanowczo odmówiłam zgody na kratę zakonną, usłyszałam, że ksiądz wybrał mi męża. I w ten sposób pojawił się na mojej orbicie Rafał Magazynier, który po próbie gwałtu na mnie został wydalony z mojej podstawówki. Nie wierzcie w jakieś bujdy, że byliśmy słodką parą zakochanych w sobie dzieci, ja swoją sympatię spotkałam w czasie wizyty u pewnego znajomego rodziców, jeszcze przed pójściem do szkoły. Zaglądał przez okno z ogrodu i poprosiłam, żeby został mi przedstawiony. Potem odnowiliśmy znajomość na lodowisku Torwaru. Blondyn. I don’t dig brunets.

Zostałam zakatowana przez kler za to, że nie chciałam poddać się woli chorej psychicznie zakonnicy, która wedle jej słów widziała, że skończę w burdelu, jeśli nie będę jej słuchać. Co jest zabawne, burdel prowadził lubiony przez nią parafianin, ojciec mojej koleżanki z podstawówki, który udając przyjaźń przed moimi rodzicami, próbował wychować mnie na kogoś, kto przyjmie jego styl życia i zostanie prostytutką. On i cała jego rodzina to zawodowi oszuści, wytrenowani w kłamaniu i szczuciu różnych głupów na osoby, które nie chcą przyjąć ich „propozycji nie do odrzucenia”, ni mówiąc o robieniu ze swoich ofiar osób chorych psychicznie. Nie zgodziłam się na wybór pomiędzy burdelem a klasztorem i jedyne, co mogłam wtedy zrobić to uciec przed nimi w ateizm i odmówić podejścia do pierwszej komunii, bo nie życzyłam sobie być zmuszana do pójścia za kratę zakonną – nie z moim kosmopolitycznym wychowaniem i naciskiem na słuchanie rozumu i nauki. Więc wolałam uciąć wszelką możliwość kontaktu ze mną tym zakłamanym żmijom. Co chyba nikogo nie powinno dziwić. Niestety moja durna siostra i babcia dały się ogłupić jakimś intrygom i nie potrafiły zrozumieć, że mój sprzeciw ma racjonalne podstawy, więc po praniu mózgu musiałam przejść przez tę gehennę, jaką był powrót na religię. Najgorszy dzień życia. Trzeba było urwać kontakt z Kościołem już wtedy, miałabym szczęśliwe życie. Będę walczyć o ateistyczną Polskę do ostatniego dnia mojego życia. Nie będą debile rządzić zdrowymi, inteligentnymi ludźmi. Nie zgodzę się na świat, w którym chorzy umysłowo przedstawiciele Kościoła, bezkarni z powodu choroby, wymyślają sobie, że będą kogoś nękać do końca życia, bo kobiety nie mogą mieć szczęścia w małżeństwie czy w seksie „ponieważ muszą odpokutować grzech Ewy” i dlatego mają potulnie znosić terror i bycie posłuszną niewolnicą jakiegoś magazyniera z Biedronki.

Nie wiem, dlaczego moja rodzina uznała, że może wierzyć świrom religijnym (pod określeniem świry rozumiem też medycznych imbecyli, których jak najbardziej da się wsadzić do więzienia) i uważali ich za bardziej wiarygodnych ode mnie. Kurwa, to ja wiem lepiej, kto jest moim przyjacielem, a kto złamanym chujem, który już dawno powinien być w więzieniu.

Na zdjęciu Mikołaj Wieczorek, mój dziadek. Wygląda tak jak powinien wyglądać norweski jarl i nadal stanowi dla mnie ideał męskiej urody. Ale niestety nie żyje i nie mogę umawiać się z własnym dziadkiem.

Pierwsza klasa. Blondynka po prawej to Ewa z mojej klasy, ja jestem po lewej. W środku, cholera wie, kto zostałyśmy usadowione z obcą laską i zrobiono nam zdjęcie. Podobno to zdjęcie było wykorzystywane, żeby udowodnić, że jesteśmy jakoś bardzo zaprzyjaźnione, niż jest naprawdę, stary numer oszustów. Ewę znam, pizdy środku nie, wypieram się znajomości. Chociaż mam pewne graniczące z pewnością, podejrzenia, kto to jest. Na pewno nikt z mojej klasy, można porównać zdjęcia. Jest to zawistny mały padalec, córunia gangstera, o którym już pisałam. Po Dniu Dziecka ukradła mi moją skakankę, która miała w rączkach grzechotki i gdy chciałam jej odebrać, to z całej siły walnęła mnie drzwiami obrotowymi prosto w twarz. To wtedy złamałam jedynkę i musiałam mieć ją sztukowaną. Materiał z czasem ściemniał i chodziłam z połową czarnego zęba. Oczywiście moi rodzice ulitowali się nad ulicznicą i nie wyciągnęli, ku mojemu przerażeniu, żadnych konsekwencji. A to była autentyczna osoba z rodziny ze świata przestępczego.

Żeby były jeszcze zabawniej owa ulicznica opowiedziała księdzu i zakonnicy, że jestem na zdjęciu tą blondynką z prawej i że farbuję włosy. Radośnie poszczuła na mnie wariatów, którzy do tej pory twierdzą, że powinnam przestać farbować włosy i wrócić do „naturalnego” koloru. No więc nie zamierzam, jeśli bywałam blondynką to tylko przez chwilę i dla własnej przyjemności, a nie dlatego, że „Rafał woli blondynki”. Zastanawiam się też, czy ci wariaci rzeczywiście uważają, że nie poznam siebie na jakimś zdjęciu?

Wychowywana byłam po norwesku, to znaczy w przekonaniu, że dzieci nie mają płci i nie należy ich niszczyć przesadnym zakrywaniem cech płciowych, które u dzieci praktycznie nie istnieją. Biegałam więc golutka po plaży, czując się swobodnie we własnym ciele, bez uczenia się bezsensownego wstydu. Nie dla mnie były staniki zakładane dwuletnim dzieciom.

W morzu też się świetnie czułam goła i wesoła.

Skoro już wyciągnęłam stare zdjęcia, to czas na trochę sentymentalnych wspominek. Tym bardziej, że w ten sposób mogę zniszczyć zawodowym oszustom z okolic mojej podstawówki (nie mówiąc Ryszardzie imbecylu-z-Gdańska-który-udaje-psychoterapeutę-i-przesladuje-metali) kilka kłamstw opowiedzianych o mnie.

Ślubne zdjęcie moich rodziców. Jak widać mój ojciec nie jest semickim brunetem, a mama nie jest blondynką, bo i takie kłamstwa słyszałam o swojej rodzinie.

Przy okazji – po mojej ewentualnej śmierci debil Ryszard, Rafał, czy ktoś z rodziny kurewki-z-mojej-podstawówki może próbować pojawić się w sądzie ze sfałszowanym testamentem. Zrobił tak po samobójczej śmierci mojego przyjaciela geja, mam nadzieję, że moi bliscy dadzą radę tym oszustom i że nie uwierzą, że apostatka „nawróciła się” i z wdzięczności zostawia swoje mieszkanie tym oszustom. Chory psychicznie ksiądz podpisuje im wszystko w ciemno, uwierzytelniając podpis bez wiedzy osoby, która podobno spisała testament. W przypadku mojego przyjaciela oszuści nie wiedzieli o ziemi nad morzem i o innym mieszkaniu, więc partner mojego przyjaciela odziedziczył te nieruchomości na podstawie prawdziwego testamentu. Dzwoniłam na policję, ale to nic nie dało, przegrałam w latach dziewięćdziesiątych z cała szajką oszustów i zostałam zaszczuta na Anglistyce. Ludzi pewnie myli to, że w tym gangu działają ludzie oficjalnie dewocyjni, ale zracjonalizowali sobie swoją przestępczość idealnie – czyli że jak ktoś nie jest nasz, to wolno oszukiwać, zaszczuwać i kłamać. A „nasz” to osoba z gangu mokotowskiego (bo ci katolicy utworzyli taki swój gang idiotów i wariatów).

Najbardziej zakłamane zdjęcie świata (chociaż bardzo je lubię, bo jest z czasów moich treningów pływackich w młodzikach i widać, że dobrze mi robiły na sylwetkę i wszystko, jest duża różnica w porównaniu ze zdjęciem z pierwszej klasy):

Jak już powiedziałam, nie chciałam podchodzić do pierwszej komunii. Wszystkie moje zdjęcia z tego dnia nie nadawały się do niczego, byłam na nich nieszczęśliwa i przegrana. Szczególnie, jak gdzieś był ten ksiądz-pedofil (który jakoś tak wciąż chciał, żebym się z nim umówiła na plebanii – spadaj pedofilu) lub „moja” zakonnica (który chyba do tej pory myśli, że powinnam iść do zakonu i jej zostawić moje mieszkanie). Moja matka jednak, jak sama powiedziała, chciała, żebym miała jakieś ładne zdjęcia z Pierwszej Komunii. Wcześniej chyba na mnie obrażona, zaczęłam mnie rozbawiać i opowiadać żarty i kiedy chwilowo poprawił mi się humor, wpiła mnie w sukienkę i zawlokła na sesję do pobliskiego fotografa. Ładne zdjęcia i tyle. Jeżeli odbyło się to pod wpływem rady Ryszarda (który zdaje się, udając psychoterapeutę długie lata ciągnął z niej kasę, a jak już zaczęłam pracować na studiach, to i ze mnie, chociaż bez mojej wiedzy i bez mojej zgody), to nie przyniosło spodziewanego skutku. Nadal olewałam wszelkie zabiegi, które miały mnie zmusić do bierzmowania i wyrosłam na szczerego wroga Kościoła. Współczuję uczciwym księżom, którzy reprezentują tę organizację, bo musieli się tam znaleźć przypadkiem, wcale tam nie pasują i muszą świecić na ten motłoch oczami. Przy okazji – badania psychologiczne wykazują, że ludzie religijni są mniej inteligentni od ateistów. Więc próby przekonania mnie, że ludzie religijni znają jakąś prawdę i muszę się ich słuchać, wywołują u mnie spazmy śmiechu. Ludzie religijni są też bardziej łatwowierni i wyćwiczeni w wierzeniu baśniowe historie i pozbawieni możliwości krytycznego podejścia. Tym bardziej to prawda w mojej sprawie. W żadnym innym środowisku ksiądz-pedofil i równie świrnięta zakonnica nie mieliby takiego poklasku i tylu chętnych anty-naukowych wyznawców. Moja rodzina popełniła ten błąd poznawczy, który polega na tym, że innych ludzi uważa się za podobnych sobie i że można im ufać. Nic bardziej mylnego, do Opus Dei można podchodzić tylko z miotaczem ognia i jest to jedyne racjonalne podejście. Burn it before it lays eggs!

Jestem szczęśliwa, że jestem sama, a nie wpadłam w piekło małżeństwa z imbecylem Rafałem (co i tak zawsze było niemożliwe, wybrałabym śmierć, jak moi przyjaciele również „leczeni” przez Ryszarda) po piekle prania mózgu, które miało mi uprzytomnić, „że go kocham” i że mam sobie „przypomnieć, co mi zrobił ateista”. No więc nic mi nie zrobił w przeciwieństwie do was! Tylko dlatego, że jakiś padalec z ilorazem inteligencji kilka razy niższym od mojego zgłasza chęć ożenku, nie macie prawda mnie zaszczuwać i niszczyć mi kariery sportowej swoimi kłamstwami i zaszczuwać Michała!

Tak wyglądałam zapasiona na koniec podstawówki, na szczęście całkowicie nie w typie Rafała, bo woli chude blondynki. Mam skłonności do tycia po mamie i tylko sport i zdrowa dieta może mnie utrzymać w ryzach. W drugiej klasie podstawówki pływałam w młodzikach i widać to na zdjęciu z komunii, bo jestem tam zdrowa. Na koniec podstawówki byłam już całkowicie zaszczuta i nieszczęśliwa.

A poniżej widać, jak służy mi metal. Jest to zdjęcie z indeksu i legitymacji studenckiej, więc jak widać nie jestem i nie byłam blondynką (chociaż moje naturalne włosy miały kolor gdzieś na poziomie 5 – na zdjęciu jest farba poziom 1, czyli ciemniejszej nie zrobili – z tego co pamiętam, teraz to, co nie jest siwe, jest na poziomie 4, czyli brąz – moje włosy ciemniały od dzieciństwa, pradziadkowi obiecałam, że będę ruda, jeśli mi ściemnieją do końca, rudy to dobry kolor dla Norweżki).

Tak już wyglądałam jako zbuntowana metalówa, która oświadczyła wariatom, że nie chce wychodzić za mąż, ale niestety nie odpuścili (tylko rzucili się urabiać wszystkich ludzi za moimi plecami, nadal tak robią). Mam na szyi pentagram, który mi imbecylki z kościelnego gangu zerwały na studiach z szyi. Ukradły mi też srebrny pierścień z pentagramem, który zamówiłam specjalnie u rzemieślnika na Starym Mieście, ponieważ mam uczulenie na domieszkę niklu, który był wtedy wszędzie spotykany. Gang Rafała ściągnął mi, przy którejś okazji, ciężkie kolczyki, rozrywając mi płatki uszu do krwi. Oczywiście zgłosiłam wszystkie kradzieże i napady Policji. Ale jak widać, za mało, żeby jakiś śledczy ruszył wtedy tropem tych przestępców. Za to dowiedziałam się, że Rafał trzyma wszystkie ukradzione fanty, jako „dowód małżeństwa”. Macie wszystko oddać złodzieje, pierścień z pentagramem jest dla Michała.

Oprócz wzbogacenia się, chcą też udowodnić, że ta „moja” zakonnica jest święta i że wszelkie jej urojenia na mój temat to prawda, więc wmawiają mi nieprawdę, gdy tylko mnie zobaczą. Tak samo Ryszard chce udowodnić swój dobry wpływa na mnie – więc nie pętaku, nigdy nie zostaniesz świętym, a moje życie ma cokolwiek dobrego w sobie wbrew twoim zabiegom. Sam chciałeś, żebym się stoczyła i nie skończyła żadnych szkół, żebym pasowała do Rafała. „Bo Ryszard zabronił studiów.” Twoje znajome zaszczuwały mnie przed wykładami i egzaminami. Na całe szczęście udało mi się je przekonać, że wywalono mnie ze studiów. Chociaż wtedy próbowały mnie zmusić do prostytucji. Rafał miał być moim alfonsem i miałam zadzwonić pod dany mi numer, bo seks z księdzem miał mnie „uleczyć” i niby „potrzebowałam pieniędzy”. Miałam lepsze propozycje zarobkowe, ciekawsze i moralnie nienaganne. Przy okazji w sądzie dowiecie się, na ile moi znajomi oceniają stracone przeze mnie zarobki. Bo w tej sposób wyliczymy odszkodowanie.

Bardzo lubię to zdjęcie mojej mamy:

Jedyna możliwość, żeby miała na sobie taki mundur, to Studium Wojskowe. Studenci medycyny do czasów zmian ustrojowych mieli obowiązek odbyć przeszkolenie wojskowe. Rozumiem, że wtedy szybciej można byłoby ich wcielić do szpitala wojskowego. Wszyscy medycy kończyli z studia ze stopniem wojskowym oficerskim.

A to ja z mamą lalką, która moja siostra przywiozła sobie z Paryża, gdy odwiedziła naszą rodzinę we Francji (lalka wygląda jak Scarlett O’Hara):

Jak widać kolejny raz, moja mama nie była blondynką. Opowieści o moim życiu, które są rozpowszechniane o mnie przez moich nieprzyjaciół z okolicy Kościoła, są wzięte podobno z „objawień” tej świrniętej zakonnicy, która opowiadała swoje urojenia na mój temat dzieciom i dorosłym w „mojej” parafii. Koleżanki z klasy też przez to przeszły, ale rodzice postawili im się skuteczniej i nie zaplątali się w sieć kłamstw tej sitwy, jak moi bliscy. Moja koleżanka Ola z klasy też ledwo przeżyła zainteresowanie Opus Dei.

A poniżej moi rodzice już w średnim wieku, na wycieczce w górach.

Zeskanowałam więcej zdjęć i też je wrzucę. Szczególnie zdjęcia domowych zwierzaków, których według urojeń kleru i gangusów, nigdy nie miałam.

Poniżej Tata i mój piesek Lutek. I podwójnie naświetlone przeze mnie zdjęcie.

Siostra Ania i jej ukochana kicia:

Na zdjęciu powyżej moja siostra ze swoją kotką, która miała na imię Kotica. Kotica mnie nie lubiła, lubiła tak naprawdę chyba tylko swoją pańcię, która ją znalazła i uratowała. Bardzo chciałam, żeby mnie lubiła, ale nie dawała się dotknąć. Pradziadek i dziadek pocieszali mnie przez telefon, że będę miała własne koty, które mnie będą kochać. I tak jest z wyjątkiem Falki. Było jej nie torturować pastą odrobaczającą, z traumy bycia karmioną jej gorzką trucizną nie wygrzebała się do tej pory.

Na dole Melissa, pierwszy z moich kotów. Dostałam ją, oddał ją człowiek, któremu za głośno mruczała w nocy i nie mógł spać. Dziwne. W każdym razie kot był od poety, a imię nadał znajomy metal z czasów liceum. Jak najbardziej ta Melissa. Kotka bardzo lubiła kolegę metala (blondyn ale nie Michał) i dała mu się zdjąć z regału, przyjmując z wdzięcznością głaski, a był to kot, który mało kogo lubił. Podejrzewałam, że po kryjomu ją przekupił smaczkami, ale chyba rzeczywiście kotki lubią facetów, a kocurki baby. Od kolegów metali pożyczałam kasety i uzupełniałam swoją edukację muzyczną.

Melissa przybyła do mnie, gdy byłam w średniej szkole. W czasie studiów adoptowałam Grendela, mieszańca owczarka belgijskiego i niemieckiego. Dzięki niemu mogłam się poczuć bezpieczniej. Miałyśmy z mamą przypadek, gdy żul wdarł się do mieszkania i ukradł mi ubrania. Był to ojciec żulicy z mojej podstawówki, która przedstawiała się jako moja przyjaciółka. Rozpowiadała, że oddałam ubrania, bo idę do zakonu. Bzdura. Wymyśliła sobie, że wszystkie opowieści o mnie i o mojej nietypowej rodzinie z potrójnym obywatelstwem wynikają z choroby psychicznej i że będę łatwym łupem. Mam nadzieję, że żulica w końcu pójdzie do więzienia, a nie będzie się szczycić tym, jak bezkarnie mnie okradła. Jest to ktoś taki, kto na basenie (a przyszła za mną na lekcje pływania) wchodzi do wody tylko po to, żeby tam naszczać i potem całe życie chwalić się tym, że ludzie pływali w jej szczynach.

Poniżej Grendel i jeden z psów mojej siostry. Zdjęcie z lat dziewięćdziesiątych. Oba psy ratowały naszą rodzinę. Z moich kotów oprócz Melissy znały go jeszcze Mysza i Mruuwek.

Po śmierci Melissy, na koci tron wstąpiła Mysza. Ostatni kot, którego sama sobie ściągnęłam na głowę, biorąc z ogłoszenia. Potem dwa trafiły się ze Światowej Dystrybucji Kotów, lub raczej od Frei rozdającej koty (jak mówią norwescy kociarze i tak mówił pradziadek o sytuacji, kiedy los podsuwa zagubionego kota lub kociaka do uratowania; przy okazji – polscy kociarze i psiarze mówią o Tęczowym Moście za który trafiają zwierzęta po śmierci, tak mówił też pradziadek i dla nas to zawsze Bifrost – przy okazji: nie wiem, dlaczego w Wikipedii napisano o Ragnaroku, jakby się już odbył, słońce świeci na niebie, więc Ragnaroku jeszcze nie było; dodam, że też zamierzam się udać po śmierci za Tęczowy Most, prosto do Valhalli).

Dwa koty dostałam od pani Joanny, osiedlowej karmicielki zdziczałych kotów. Starałam się nigdy nie mieć więcej niż trzy na raz, pradziadek mnie tak nauczył.

Mysza miała być też kotem jedynakiem, ale przed klatką schodową, gdy wyprowadzałam psa, zaczepił mnie kociak, którego nazwałam Mruwek (imię pochodzi od Mruuu!). Wspiął się na mnie i musiałam go zabrać do domu. Mysza była od niego gdzieś około trzy miesiące starsza. Jak widać wystarczyłoby poczekać, a kto sam by się zgłosił.

Mruuwek był ślicznym i bardzo odważnym kotem o umaszczeniu vana.

W momencie, kiedy myślałam, że dwa koty to już dużo, musiałam ratować Błędka. Odprowadziłam siostrzenicę na przystanek i wracałam do domu, kiedy jakiś facet poinformował mnie, że pod samochodem siedzi kociak. Kotek? – powtórzyłam i na dźwięk mojego głosu spod samochodu wybiegł wspomniany kotek, podszedł do mnie i wdrapał się do ubraniu na ręce. Mały skunks nie chciał rozmawiać z facetem, wolał babkę. Przestraszona wizją trzeciego kota, wróciłam z nim na górę. Długo myślałam, że go oddam, ale gdy już się znalazł chętny, to nie dałam rady go oddać, więc zostałam z trzema kotami.(1)

A oto Błędek, który wielbił Mruuwka do śmierci starszego kocura z powodu komplikacji przy kardiopatii przerostowej.

Po śmierci Myszy z powodu raka, do obu kocich facetów doszła Ciri. Biedne stworzenie z IBD, ale udało się ją wyciągnąć odpowiednią dietą. Dzikus, którego oswoiłam.

Po śmierci Mruuwka, do kocińca dołączyła Falka, dzikuska, którą jako chorą odłowiła pani Joanna. Nie ratowała wszystkich kotów, tylko te które jej się spodobały i były łatwiejsze do złapania.

Jak widać wbrew opowieściom żulicy z mojej podstawówki, która naprawdę zrobiła sobie zdjęcie z osobami, które jej nie znały, miałam i mam mnóstwo zwierząt. To zawodowa oszustka ciągnąca kasę od ludzi Kościoła oraz wszystkich innych naiwnych ludzi. Wybiera sobie ludzi i ich zadręcza oraz zaszczuwa. Jeśli myśli, że Ryszard „da” jej moje mieszkanie, to się myli, jego obietnice są niemożliwe do wypełnienia, bo nigdy poganka i apostatka nie pójdzie do zakonu, więc jego obietnice są niemożliwe do spełnienia. Nie skłamię tak, żeby wyszło, że schizofreniczna zakonnica czy Ryszard dokonali jakiś cudów. Nie będą uznani za świętych, co jest ambicją ich samych oraz ich środowiska. To tępe zwierzęta. Mój pies miał więcej empatii i inteligencji emocjonalnej.

Wiem, że trudno objąć umysłem głupotę i intrygi imbecyli związanych z Kościołem, ale ich mózgi właśnie tak działają, jak opisuję. I mam tylko nadzieję, że różne durne pindy przestaną uważać tę idiotkę i złodziejkę za jakieś wartościowe żródło informacji, ani to moja rodzina, ani przyjaciółka.

Poniżej Tata.

A na koniec Falka i Błędek, wielka miłość. Dla Falki rzucił Ciri.

Z mamą, babcią, siostrą i jej dziećmi. Jak widać nikogo innego na rodzinnym zdjęciu z lat dziewięćdziesiątych nie ma. Żaden Rafał nigdy ze mną nie mieszkał.

Błędek już chory:

Ja z wujostwem (żaden, powtarzam, żaden Ryszard N. nigdy nie był moim wujkiem, mam jednego wujka, halo! wydawało mi się, że wystarczy raz powiedzieć):

I na koniec jeszcze raz rodzice:

⛧⛧⛧

(1) Podobna historia przytrafiła się znajomemu metalowi, spotkałam go w Elwecie, gdy przyszłam ze śmiertelnie już chorym Mruuwkiem (który w gabinecie przy początku eutanazji dostał zawału serca i wetka przyśpieszyła procedurę usypiania w szpitalu). Adam przyszedł z biało-czarnym kociakiem, podobnym do Błędka. Kociak został uratowany z paszczy psa, który już go miał rozszarpać. Golden brata zaatakował psiego napastnika i zmusił go do wypuszczenia z pyska kota. Po czym Golden kazał kociaka ratować, więc wyciągnęli go spod samochodu i zabrali do weterynarza. Był poraniony. Kociak w Elwecie na dźwięk mojego głosu zrobił to samo, co Błędek – chciał zmienić opiekuna – i zaczął iść do mnie, ale zabroniłam mu, bo po długiej chorobie Mruuwka nie miałam sił obarczać się kolejnym kotem. Grzecznie wrócił na kolana Adama. Powiedziałam Adamowi, że wezmę kociaka, jeśli mu się nie spodoba bycie kocim tatą. Dostał dokładne instrukcje ode mnie, co potrzebuje, żeby mu się dobrze mieszkało z kotem. Nie zajrzał do mnie do pracy, więc uważam, że kotek zgodnie mieszka z dwoma psami nadal i jest szczęśliwy. Zgodnie z tym, co powiedział mi pradziadek, Freya rozdaje koty – inni kociarze nazywają to Systemem Dystrybucji Kotów, ale to norweska bogini miłości zsyła koty ludziom.