Psychiatria

Jak pewnie moi Drodzy Czytelnicy zauważyli, mój blog ostatnio służy głównie wyrównywaniu rachunków z wariatami z Opus Dei oraz korzystających z ich ochrony ludźmi z półświatka. W jednym z poprzednich wpisów wspomniałam o ginekologii, która jest obsesją co poniektórych księży i uchodząc za specjalizację „łatwą” bywa obsadzana przez Opus-deistów o zrytym deklu – nie muszę chyba przytaczać przykładu pewnego medialnego dosyć w swoim czasie ginekologa, który bardzo by chciał sobie porządzić i kierował się bardziej nauczaniem szalonych księży, a nie medycyną opartą o podręczniki akademickie. Na całe szczęście ktoś się musiał zorientować w jego stanie psychicznym i przestał brylować w mediach, a także ucichło o jego kandydaturze na ministra.

Inną specjalizacją, która uchodzi za „łatwą” jest psychiatria. Nic bardziej nie przyciąga świrów i głupów z Opus Dei. Na stosach już nie wolno palić, ale pokusa bezkarnego (do czasu mam nadzieję) niszczenia za pomocą psychiatrii niewiernych i osób, których nie lubi chory psychicznie ksiądz jest zbyt wielka. Żaden dewocyjny dewiant się temu nie oprze.

Cóż można poradzić w takiej sytuacji? Kto da sobie radę z dewocyjnym psychiatrą? Jak rozpocząć procedurę odbierania mu prawa wykonywania zawodu? Nie wiem, od czego zacząć. Myślę o konkretnym lekarzu, lub raczej „lekarzu.” Nie przedstawił się, pomimo próśb i było to najmniejsze nadużycie i złamanie etyki lekarskiej z jego strony. Gnębił mnie na polecenie chorych ludzi, nieproszony przez nikogo zakłócał pracę mojej instytucji. Zmusił mnie do rozmów z wariatami, twierdząc, że to moi znajomi oraz próbował mnie przymusić do wyjścia za mąż za schizofrenika, pomagając mu zrealizować schizofreniczne urojenia. Bardzo wątpię, czy był to faktycznie lekarz, bo opierając się na tym, co mówił i robił, pewnie w życiu nie widział żadnej uczelni medycznej od środka.

W razie potrzeby sama potrafię zapisać się do każdego rodzaju specjalisty i wierzcie mi, nic z tego, co ten „lekarz” twierdził, próbując mnie zastraszyć, nie ma potwierdzenia w żadnej mojej karcie pacjenta, za to jest wytworem chorych lub psychopatycznych mózgów.

Straconego zdrowia i możliwości ułożenia sobie życia już nie odzyskam, ale mogę bronić tego, co zostało.

Ksiądz

Osoby, które śledzą ten blog od pewnego czasu wiedzą, że ostatnie co można o mnie powiedzieć to, że jestem katoliczką. Od dzieciństwa nie mam nic wspólnego z tą religią, oprócz tego że prześladują mnie wariaci związani z Opus Dei, szczególnie pewien ksiądz, którego już w dzieciństwie nazwałam naszym polskim Rasputinem ze względu na polityczne ambicje.

Zupełnie nie wiem, dlaczego moja siostra go wpuszczała i zmuszała do rozmów z nim. Ksiądz lubi szastać gotówką, więc to może być rozwiązanie tej zagadki. Moi rodzice nie chcieliby, żeby niepokoił mnie w moim domu rodzinnym, sami nie byli z Kościołem związani i nie wychowywali w duchu katolicyzmu. Podejrzewam, że schizofrenik został przysłany przez ojca mojej koleżanki z podstawówki, Ani, czyli młodocianej przestępczyni, która pod dyktando ojca próbowała mnie zmusić do prostytucji. Ksiądz to jeszcze pikuś, moja rodzina była na tyle głupia, że musiałam rozmawiać z samym ojcem Ani. Oczywiście jak to przestępca darł ryja o swojej i córuni niewinności, mnie oskarżając o chorobę psychiczną. Jego kłamstwa na mój temat do tej pory niszczą mi życie.

Dowiedziałam się w czasie rozmów z księdzem wariatem i samym gangsterem dużo o sposobach działania ich patchworkowej organizacji, którą bez wahania można nazwać organizacją terroru i przestępczością zorganizowaną. Tylko ksiądz i Ryszard są chorzy psychicznie, reszta to naiwni wierni i gangsterzy. Potrafią zabić, przemocą wmuszając w człowieka kilka lub kilkanaście gramów kofeiny rozpuszczonej w wódce, niszczą też ludzi obmowami, zastraszaniem i praniem mózgu. Uczą chorych psychicznie popełniać przestępstwa i ich demoralizują, bo wiedzą, jak łagodne jest wobec nich jest prawo. Wiedzą, co z człowiekiem mogą zrobić traumatyczne wydarzenia i wykorzystują to. Po czyjeś śmieci potrafią zgłosić się do sądu administracyjnego zgodnie łżąc, że należy im się spadek po osobie, którą nękali. Jako wybrańcy powinni wszak się bogacić, szczególnie kosztem ludzi spoza ich organizacji. Ksiądz osobiście wybiera sobie dzieci, które zniechęca do nauki, formuje na zdemoralizowanych ignorantów, obiecując za wierność pomoc w karierze. Myślę, że podobnie działają wszyscy księża z Opus Dei. Otaczają się wariatami, imbecylami i gangsterami, których wciągają na wysokie stanowiska, niszcząc wszystkie osoby inteligentniejsze i zdolniejsze.

I tylko jedno mam pytanie – czy to jeszcze Kościół i księża, czy już tylko gangsterzy…

High heels

Nadszedł czas na trochę mniej poważny, a trochę bardziej prokulturowy wpis. Niektórzy z moich drogich czytelników pewnie pamiętają serial „Sex and the City”. Nie do końca poważny traktował o uczuciowych perypetiach Carrie Brawdshaw, felietonistki pewnej nowojorskiej gazety. Opisywała uczucia i seksualne perypetie – jakbyśmy to niedawno nazwali – hipsterów z Manhattanu (nie wiem, czy nadal pewną grupę społeczną określa się hipsterami, więc dokładny opis demograficzny zostawmy na boku i tak podobne opisy są umowne). Pomińmy także dokładny opis kim byli szkalowani przez nią przyjaciele, ważniejsze było z kim się spotykała. A wielką miłością Carrie był Mr. Big, businessman, z którym łączyła ją relacja bardzo skomplikowana. Schodzili się i rozchodzili, żeby na końcu serialu zejść się na dobre (przepraszam za spojler). Niewiele już pamiętam z samego serialu, oprócz tego że Mr. Big obiecywał Carrie „walk-through closet” (lub coś w tym rodzaju), czyli garderobę, przez którą można było przejść, bo z obu stron miała drzwi.

Pozostawmy jednak detale architektoniczne na boku, ważniejsze teraz są sprawy modowe. Słabością Carrie były buty, szczególnie te od Manolo i na wysokich obcasach. Wychowałam się w domu pełnych szpilek, które nosiła moja mama, chociaż w niczym nie przypominały dwunastocentymetrowych „sztyletów”, jakie można znaleźć w Zarze. Nie przeszkadzało mi to jednak w niczym i jako mała dziewczynka uwielbiałam buszować w szafie i przymierzać te buty, z których nieodmiennie spadałam i cudem nie skręcałam sobie kostki. Była to zabroniona przyjemność i byłam za to karcona. Takie rzeczy wynosi się z domu, więc pomimo tego, że na codzień noszę się na sportowo, nie potrafię przejść obojętnie obok pięknej pary szpilek. Są po prastu magiczne, chociaż zupełnie niepraktyczne. Są lepsze buty do chodzenia. Powiedzmy sobie szczerze, że szpilki są butami, które wymagają poruszania się taksówkami. Na dłuższe trasy pieszo się nie nadają. Za to emanują czymś nieziemskim. Stworzyłam sobie własną teorię na ich temat. Nie wiem, czy słyszeliście o chińskim zwyczaju krępowania stóp? Sama nazwa wydaje się dosyć niewinna, ale kryje się za nim barbarzyński proceder łamania palców i podwijania ich pod stopę, aby nadać stopie kształt trójkąta o dosyć krótkiej podstawie. Wszystko w celu zwiększenia erotycznego powabu młodej damy. Jest to podobny kształt, w jaki wygina się stopa zachodniej fashionistki w butach na niebotycznie wysokich obcasach. Krótka stopa, wysokie podbicie, problemy z chodzeniem na dłuższe odległości, wszystko się zgadza. Zachodnie modnisie dostają jednak coś więcej od mody – te dodatkowe centymetry wzrostu, dzięki którym mogą patrzeć z góry na dużą część populacji.

Tak więc, sorry-not sorry, witajcie kolejne buty w mojej kolekcji. (Chociaż balerinki tez lubię.)

I znów o aborcji

A w Sejmie i telewizji ponownie awantura o aborcje. Ludzi z mojej klasy to nie rusza – potrafią zadbać o odpowiednią antykoncepcję, albo potrafią opłacić odpowiednią klinikę w jednym z bardziej przyjaznych kobietom ościennych państw. Albo tak im się tylko wydaje, czy też w ogóle o tym nie myślą i witają niepożądaną ciążę jako przypadłość, z którą trzeba się pogodzić. Obserwuję dyskusje nad aborcją od początku lat dziewięćdziesiątych i mam wrażenie, że dyskutanci mają w głowie coś, co nazywa się w językoznawstwie wyidealizowanych modelem kognitywnym. Myślą z reguły o szczeniakach, którym przydarzyła się wpadka i reakcja pewnie jest taka – no cóż, młodzi, zakochani, ale to ślub się przyśpieszy i chłop wydorośleje, weźmie się do roboty. No cóż, w przypadku, o jakim ja słyszałam, ojcem został początkujący pisarz, który zapłodnił po pijaku równie pijaną fankę. A przynajmniej taki chyba był przebieg wydarzeń. Nie wiem, po co zostałam poinformowana o tej ciąży (mam swoje podejrzenia, że to trochę tak było na złość, że widzisz, jakie mam branie, ale mniejsza o to). Nie powstała z tego żadna rodzina, był ślub, o ile mi wiadomo, po jakimś czasie się rozstali. Zresztą pewnie lepiej, po co poczętemu pośpiesznie dziecku dwoje niedojrzałych, nieszczęśliwych, nienawidzących się rodziców, którzy każdy dzień kończą karczemną awanturą. Ale i tak pewnie zniszczyło obojgu rodzicom różne plany osobiste i zawodowe. Naprawdę należy dzieciom tłumaczyć obsługę prezerwatywy i dlaczego należy ją mieć przy sobie, jeśli się idzie razem pić.

Przeciwnicy aborcji na żądanie krzyczą w takiej sytuacji „ale przynajmniej nie zabili”. Większej manipulacji w tej dyskusji nie słyszałam. Dorównuje jej tylko „medycyna udowodniła, że człowiek zaczyna się od zapłodnienia”. Gówno prawda. Zaśniad groniasty też się zaczyna od zapłodnienia, to żadne kryterium. Moim kryterium jest działający układ nerwowy. Pojawia się od około dwunastego tygodnia życia. Jestem ateistką w kwestiach medycznych (a nie poganką czy satanistką), ale lubię patrzeć na różne kwestie od przeciwnej strony. Popatrzmy się więc na pisma z historii Kościoło. Kodeks Gracjana z XII wieku penalizował aborcję jak zabójstwo, jeśli dokonano jej, kiedy płód był już ukształtowany, zaś św. Augustyn nauczał, że płód dostawał duszę, czyli „uczłowieczał się” w czterdziestym dniu ciąży w przypadku chłopców, a w osiemdziesiątym w przypadku dziewczynek. To osiemdziesiąt dni to całkiem blisko moich dwunastu tygodni, zresztą nawet czterdzieści wystarczy w przypadku nowoczesnych testów i szybkiej farmakologicznej aborcji (w cywilizowanym świecie nie wykonuje się praktycznie krwawych „skrobanek”, możecie je sobie jako straszak wetknąć tam, gdzie słońce nie dochodzi.) Aborcja nie zabija, gdy nie ma układu nerwowego (chociaż pewnie nieucy gardłujący za pełnym zakazem aborcji pewnie nawet nie zdają sobie sprawy z jego znaczenia). Poza tym jakoś Kościołowi nic nie przeszkadza i pomimo zakazu zabijania z dekalogu błogosławią żołnierzy idących na front. Wolno też zabić w samoobronie. Tak więc ten argument też wsadźcie sobie w dupę.

Przejdźmy jednak do bardzie drastycznych przykładów niż niespodziewana (chyba wiedzą, skąd się dzieci biorą?) ciąża u wielkomiejskich hipsterów. Mniejsza o to, kto mi to powiedział (jakby co powołam się na tajemnicę dziennikarską, blog to też prasa), ale historia wydarzyła się w jednej z podwarszawskich wsi w bardzo religijnej rodzinie bardzo prostych ludzi, dla których słowo księdza dobrodzieja jest prawem. I tenże ksiądz dobrodziej pochodził z podobnego chowu, co moja katechetka z dzieciństwa. Był przekonany, że z dzieckiem to nie grzech (pewnie dlatego, że ciąży nie ma, ale ja w dzieciństwie słyszałam też inne racjonalizacje, np. że dzieci są czyste). No i gwałcił ksiądz to dziecko od jakiegoś czasu, przygotowywał ją tak do zakonu i spotykał się pod pretekstem rozmawiania o jej powołaniu. Rodzina dziewczynki miała z tym problem tylko taki, że dziecko niegrzeczne, bo nie chce z księdzem rozmawiać. Wtrącili się w to wielkomiejscy hipsterzy (chociaż inni niż wspomniani powyżej) i dziewczynce wykonano po kryjomu test ciążowy. Wyszedł pozytywnie ku przerażeniu wszystkich, bo dziecko nigdy wcześniej nie miesiączkowało. Ot, wstrzelił się ksiądz w jakieś pierwsze jajeczkowanie w okresie pokwitania. Zdąża się. Szczęśliwie wystarczyła jedna nielegalna tabletka (dzięki jednej z proludzkich fundacji) i uratowano dziewczynce życie. Aborcja farmakologiczna ratuje życie, a nie zabija.

Odpierdolcie się od dzieci i kobiet, to nie wy ponosicie koszta ciąży i porodu. Wiele chorób zaostrza się w ciąży lub pojawia się z powodu ciąży. Połóg też jest niebezpieczny. Obraźliwe jest, że mężczyżni, którzy nigdy by nie zostali zmuszeni do walk na froncie, mają najwięcej do powiedzenia w sprawie życia kobiet. Dane na temat liczby kobiet konający w połogu lub w ciąży w Polsce są przerażające, gdy weźmie się pod uwagę, że pod topór rządzących poszły programy „rodzić po ludzku”. Ginekologia nie jest – wbrew poglądom ignorantów, szczególnie kościelnych – „łatwą” specjalizacją. Ciąża nie jest stanem „naturalnym” ani „błogosławionym” (dla gatunku ludzkiego z naszą ewolucją i olbrzymimi głowami noworodków nie ma w tym już dawno nic „naturalnego”, a „błogosławienie” jest terminem kościelnym, nie naukowym). Kobiety wcale nie rodzą „same”. Nie są przedmiotami, które są łatwo zastępowalne, a tak są traktowane przez beton kościelny. Więc bardzo grzecznie proszę naszych katoli w sutannach – przestańcie pchać najwierniejsze lub najgłupsze dzieci na studia medyczne i potem na ginekologię, żeby zapewniły, że na tym odcinku dzieje się „po bożemu”. I dlaczego kobiety na oddziałach ginekologicznych muszą znosić namolność księży? Musicie pilnować naszych <piiiiiiii>? Czy też zaspokajacie swoją potrzebę podglądactwa? Zdążało mi się bywać w szpitalach, na innych oddziałach, również przed operacją, i jakoś księży nie interesowało, jak ktoś się czuje i czy potrzebuje pocieszenia…

O Ella One napiszę może kiedy indziej. Ale też ratuje życie.

Sperma szatana

Poplamione spodnie na zdjęciu, to dowód na kolejny atak szalonego księdza, działającego w ramach Opus Dei. Skropione niezmywalnym atramentem spodnie, szczególnie dżinsy, to drobiazg, chociaż mają zastraszyć i zawstydzić, gdy ksiądz syczy „kochanica diabła” i nazywa plamki „spermą szatana,” oraz nakazuje się nawrócić. Oczywiście ksiądz nie dopuszcza się wybryków chuligańskich sam – dokonują ich zdemoralizowane przez niego jednostki, którym obiecuje bezkarność, oraz szczodrze nagradza. Oprócz pieniędzy sprawcy zniszczeń i ataków są mamieni opisem księżych urojeń – ksiądz folguje sobie całkowicie opowiadając bzdury o nielubianych ludziach i dzieciach, w moim przypadku dostało mi się za wolnomyślicielstwo i heavy metal. Urojenia księża obracają się dookoła sfery seksualnej, moja mama miała być prostytutką, a mój ojciec alfonsem, zaś najgorszy człowiek, jakiego w życiu spotkałam – moim wybawcą przed burdelem i mężem. Z tego co wiem szaleniec został dokładnie zdiagnozowany, wiadomo, co mu jest, ale zgodnie z prawem nie można go zmusić do leczenia. Więc biega luzem po świecie, szczując debili (opłacanych za pieniądze Kościoła, jak mówi) na swoje ofiary i dokonując samosądów. Dotychczasowy dorobek księdza obejmuje nie tylko niszczenie mienia, ale także organizowanie karnych gwałtów, pomówień, pranie mózgów, zastraszanie, zmuszanie do samobójstwa, nakłanianie do morderstwa i zwalnianie dzięki różnym intrygom z pracy. A wszystko ma służyć mitycznemu „nawróceniu” i uświadamianiu, jak niewiele człowiek może. Jego ulubione zajęcie to swoisty gatekeeping (czyli decydowanie, kto może np. studiować, a kto pisać i odpowiednie urabianie opinii otoczenia w szkole lub pracy). Dwoje moich przyjaciół nie żyje. Sama przeżyłam jeden z zamachów na moje życie tylko dzięki temu, że poszczuty psychol z nożem został powstrzymany przez przypadkowego przechodnia, inaczej już bym nie żyła.

Opryskanie atramentem spodni (nowo kupionych i noszonych pierwszy tydzień), to pikuś przy wszystkich innych czynach tego szaleńca i jego pomagierów, chociaż doskonały ogólny symbol jego działań. Oczywiście, że zamierzam je nosić, jako ateistka i rodzimowierczyni nie dam się zastraszyć wizjami spółkowania z diabłem i strącenia mnie w otchłanie piekielne. Nie jestem własnością tego pana i nie będzie mi układał życia. Nie dam się zniechęcić do bywania tam, gdzie chcę bywać i robić rzeczy, które chcę robić.

Izaak

Jednym z powodów dlaczego nie jestem chrześcijanką jest Biblia i katolicy. Z wykształcenia jestem historykiem literatury i nie potrafię podchodzić do Biblii inaczej niż do innych tesktów literackich, odmawiam więc traktowania jej na kolanach i zawieszania na kołku wszystkich narzędzi badawczych. Miałam z tego powodu scysje z katechetką z dzieciństwa, miałam na karku koleżankę ze studiów, która próbowała mnie „leczyć” i naprawiać pod dyktando szalonego księdza. Co gorsza, w odróżnieniu od luteran katolicy są zniechęcani do samodzielnego czytania Biblii (a widziałam jak robił to pastor Pilch) za to obowiązuje ich wykładnia świrniętej katechetki czy księdza łamiącego wszystkie kanony (czyli przepisy) Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W każdym razie takie wyniosłam wnioski z kontaktów z podobno wybitnymi przedstawicielami Kościoła.

Biblia jest tekstem literackim, napisanym przez ludzi. Chrześcijan obowiązuje wykładnia wedle której napisana została w sposób natchniony i przedstawia objawienia, w które nie wolno wątpić. I jest to moment, w którym rozjeżdżamy się w przeciwne strony. Zakładając nawet, że nastąpił jakiś „przekaz z góry,” nie jestem w stanie uwierzyć, że ułomne ludzkie mózgi i umysły byłyby w stanie przelać na papier owe objawienia w sposób bezbłędny, bez zniekształceń wprowadzonych przez kulturę sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Dla przypomnienia – były to czasy, kiedy dominującym modelem życia było pasterstwo, kobiety były traktowane jak inwentarz, a bełkot osób chorych psychicznie był traktowany z szacunkiem, na jaki nigdy nie zasługiwał. Do Biblii więc trafiły opowieści snute przez dosyć prymitywne plemiona. Piszę to z całą świadomością, że w naszym niedoskonałym kraju za podobne wypowiedzi można zostać skazanym za obrazę uczuć religijnych, sięgnę tutaj po przykład Doroty Rabczewskiej. Uważam, że Dorota nigdy nie powinna dać się zastraszyć, tylko prosić o konsultację biblisty. Dla naukowca oczywistym jest, że nie wolno dławić wolności dysputy naukowej, literaturoznawczej lub kulturoznawczej.

Jedną z ważnych postaci w Biblii (i nie tylko w Biblii, jest podporą trzech wielkich religii) jest Abraham. Dla przypomnienia – jest to ten człowiek, który usłyszał w głowie głos Boga, nakazujący mu złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna Izaaka na górze Moria. Wyobraźmy sobie to dziecko i jego przerażenie, gdy jest ciągnięte na rzeź, która ma nastąpić po długiej i męczącej wędrówce. Na całe szczęście Abraham „słyszy” inne instrukcje i egzekucja zostaje odwołana. Powtórzę, historia traumy Izaaka, niemal zamordowanego przez – jak sądzę na podstawie tekstu – chorego psychicznie ojca, stanowi podwaliny trzech religii, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Tkwi w tym olbrzymi paradoks. Legiony teologów i filozofów rozkładają na czynniki pierwsze relację Abrahama i Boga. Opiewają poddanie się owej „woli Boga” i prześlizgują się bez słowa nad postacią Boga żądającego bezmyślnego posłuszeństwa i krwawej ofiary. Z drugiej strony klasyczną krytyką europejskich pogan i argumentem za potrzebą kulturowego ich podbicia jest rzekomy pogański zwyczaj składania ofiar z ludzi. Chciałabym zobaczyć jakiś materialny dowód na te twierdzenia. Na razie są to same pomówienia, za to chrześcijańskie płonące stosy są historycznym faktem. Przypomnę, kobiety i mężczyźni płonęli na stosach z powodu pomówień o czary w liczbie haniebnej. Palono również naukowców i wolnomyślicieli. Dlaczego? Podejrzewam, że czyjeś tak cenne również dzisiaj uczucia religijne były tak silnie urażone, że wymagały całopalnej ofiary z ludzi dla przebłagania złego Bóstwa – a raczej zaspokojenia chęci zemsty i nakarmienia pychy oskarżycieli.

Rett Butler

Jedną z trochę już zapomnianych powieści jest „Przeminęło z wiatrem”. Niegdyś otoczona takim kultem, że castingiem do roli głównej bohaterki fascynowały się wszystkie amerykańskie media, obecnie razi współczesnego odbiorcę z powodu rasizmu i wybielania niewolnictwa i jest łabędzią pieśnią dawnego Południa USA. Dawniej dwory właścicieli plantacji otaczał mit romantyzmu, obecnie organizowanie ślubów w podobnych miejscach uchodzi za coś nagannego z powodu wspierania niewolnictwa. Ale zawsze można znaleść coś ciekawego nawet w takiej ramotce. Dla jednych będzie to obraz upadającego świata dużych posiadłości ziemskich i walka ich właścicieli o przetrwanie po Wojnie Secesyjnej, dla innych romans, ja czasem myślę o tym tekście od strony psychologii postaci.

Dzisiaj zajmę się Rettem Butlerem, czyli pierwowzorem wszystkich męskich postaci z romansideł, w których bohater musi koniecznie być skurwielem o złotym sercu (co do tego złotego serca Retta mam pewne wątpliwości, sądzę że szczodre gesty były na pokaz), gościem którego otaczają wszystkie możliwe „czerwone flagi”, ale bohaterka wie, że potrafi go zmienić. Na plus należy policzyć Scarlett O’Harze, że dzięki swojej inteligencji nie ma złudzeń co do Retta. Dzieje się tak pewnie dlatego że kocha Ashleya, więc nie daje się tak łatwo owinąć dookoła palca.

Powiedzmy sobie szczerze, Rett Butler nie ma prawidłowej osobowości. Co o nim wiemy? Pochodzi z dobrego domu, ale wyparła się go jego własna rodzina. Bezpośrednim powodem była niefortunna wieczorna wyprawa z młodą panną powozem. Powrót był bardzo spóźniony, a panna skompromitowana. Scarlett słysząc plotkę o tym, pyta, czy dziewczyna urodziła dziecko. Szczęśliwie nie, ale Rett się pojedynkował z jej bratem. Na swoją obronę Rett twierdzi później, że nie zamierzał się żenić z głupią gęsią tylko z powodu wypadku na drodze. Nie jestem fanką tego wyjaśnienia. Z powodu samej wycieczki powozem nikt by się nie pojedynkował, tym bardziej że Rett znał konwenanse swojego środowiska i najwyraźniej celowo postanowił je złamać. Podejrzewam, że mógł w grę wchodzić gwałt. Bez względu, co się tam wydarzyło, powrót do świata wyższych sfer jest dla Retta Butlera długi i szacunek społeczny odzyskuje dopiero po małżeństwie ze Scarlett i spłodzeniu córki. Co się stało, że podobno bardzo inteligentny młody człowiek wypada ze swojego środowiska, a własna rodzina zamyka przed nim drzwi? Powinien przecież umieć przewidzieć konsekwencje swoich działań i brylować w swoim środowisku. Niektórzy widzą w nim zbuntowanego liberała, który słusznie nie przestrzega skostniałych norm swojego świata, ale nie mogę się z tym zgodzić. Nie zależałoby mu tak na odzyskaniu pozycji, gdyby był postacią wyprzedzającą swoje czasy, jest za to przestępcą i manipulantem. To Scarlett jest buntowniczką, której się wiele wybacza, bo jest uczciwa i odpowiedzialna, chociaż w świat wojenny wchodzi jako żywiołowa nastolatka, której w głowie tylko bale i niewinne romanse.

Rett Butler gwałci także Scarlett, dzieje się to przy końcu opowieści i jest to dobrze przedstawione w książce, zapomnijcie o filmie, ponieważ zniekształca relacje pomiędzy bohaterami i jego scenariusz został stworzony w duchu kultury gwałtu. Rett gwałci żonę w ramach zemsty za poniżenie, ponieważ pomimo lat wygodnego dla Scarlett małżeństwa nadal kocha Ashleya, który za chwilę może stać się wdowcem. Każdy gwałt niszczy psychikę, szczególnie jeśli następuje po latach podstępnego oplątywania i przebywania z gwałcicielem cały czas, gdy nie można od niego uciec. Na tym polega syndrom sztokholmski, pojawia się podporządkowanie i ofiara zaczyna postępować i czuć, to co chce napastnik, nawet jeżeli to nie jest zgodne z jej prawdziwymi przekonaniami i uczuciami. W efekcie Scarlett stwierdza, że Ashley jest już blady i nieinteresujący, chociaż obiektywnie nadal stanowi ideał mężczyzny.

Rett jest tak odmienny od swojego środowiska, że jego prawdziwe pochodzenie stanowi zagadkę. Na trop może nas naprowadzić pewien zwyczaj Retta oprócz gwałtów – korzysta z usług prostytutek i twierdzi że są uczciwsze niż panie z dobrych rodzin. Nie jest to norma teraz, nie była to norma społeczna w XIX wieku w wyższych sferach Charlestonu, gdzie młodzi ludzie pobierali się wcześnie i wierzono w romantyczne uczucia po grobową deskę. Sam nie znalazł swojej pierwszej prostytutki, to ona musiała znaleść swoją ofiarę i uwieść go, najprawdopodobniej na polecenie alfonsa, gdy był jeszcze dzieckiem, w momencie kiedy nie zdawał sobie z tego, że w pada ofiarą gwałtu i nie mógł też poradzić sobie z przedstawianą mu normalizacją płatnego seksu i seksualnej przemocy. A może właśnie świat pozbawiony konwenansów, gdzie można nie przestrzegać reguł, gdzie można bezkarnie niszczyć innych ludzi, wydał mu się tak atrakcyjny, że świadomie wybrał zło jako dziecko? Może kogoś zdemoralizowanego nazywa swoim prawdziwym ojcem? Jakby nie było, nie bronił się przed demoralizacją i został wychowany przez kogoś innego niż jego właśni rodzice. Mój ojciec milicjant wytłumaczył mi kiedyś pewną zasadę, kulturę gwałtu tworzą alfonsi, a gwałtami i praniem mózgu zmuszają kobiety do podległości i pogodzenia się z losem seksualnej niewolnicy. A gdzie są prostytutki i alfonsi, są też inny przestępcy. Nie myślicie chyba, że chłopiec z porządnego domu sam uczy się przemycania kontrabandy i lekceważenia potrzeb innych ludzi? Stał się w efekcie nieszczęśliwym, zgryźliwym oraz cynicznym psychopatą i mordercą.

Chińska wiza

Bardziej szczegółowy komentarz poniżej.

Mam nadzieję, że zdjęcia mojej wizy i jej przedłużenia (na których widać, kiedy wjechałam do Chin) rozwieją do końca fandomowe plotki o tym, że kłamię na temat swojego wyjazdu do Chin, bo widać dokładnie, kiedy byłam lub nie byłam w Polsce w 2002. Oczywiście przedłużyłam w Chinach, bo ambasada w Polsce nie wydawała wizy, o jaką polecono mi wystąpić, na dłuższy okres. Tak więc, ten tego, zdychajcie, kłamcy…. 🙂

Chińska ambasada zastosowała amerykański system zapisu daty na pierwszej wizie – 13 to dzień miesiąca, rok 2002. Cancel został wbity przy wystawieniu wizy przedłużającej pobyt. Przedłużenie zostało wydane w Chinach, jest wizą na zero wjazdów oczywiście i miesiąc jest określony angielskim skrótowcem.

I już jako wisienka na torcie – pieczątki z datą wjazdu i wyjazdu:

(Zapis daty też amerykański, oczywista oczywistość, że nie istnieje miesiąc oznaczany jako 28.)

Gaslighting

Terminem praktycznie nieznanym w Polsce jest gaslighting, czyli celowa destabilizacja psychiki drugiej osoby przez inscenizacje, wmawianie jej nieprawdziwych wydarzeń, podważanie jej zaufania do ukochanych itp. Dodajmy do tego kłamanie na temat ofiary za jej plecami i robienie z niej osoby z ciężkimi urojeniami. Prowadzi to najczęściej do załamania psychicznego i samobójstwa. Tymi technikami (bo gaslighting to zestaw technik) posługują się przestępcy i to nikogo nie dziwi, gorzej jest, jeśli w taki sposób zachowuje się członek rodziny. W takim przypadku przez całe życie ofiary może złośliwie rozpowiadać wszystkim zainteresowanym ożenkiem, czy zamążpójściem, że ofiara jest zaręczona z kimś innym. W krańcowej formie znajduje sobie osobę chorą psychicznie, którą szczuje na swoją ofiarę i którą przedstawia wszędzie jako jej przyszłego męża (lub żonę).

Co robić, jeśli się odkryje, że jest się ofiarą takiego psychopaty lub psychopatki? Niewiele można zrobić samemu i długo się wychodzi z uzależnienia od psychicznego oprawcy. Ale warto zacząć od zerwania kontaktu i opowiedzenia innym ludziom, kto jest niegodny zaufania. I żyć pełnią życia, ile go jeszcze zostało.

Ks. Pilch

Mniejsza już o to, w jakich okolicznościach poznałam pastora Pilcha, który później zginął w katastrofie Tupolewa, grunt, że odbyłam wiele interesujących rozmów z tym luterańskim duchownym (oraz byłam światkiem, jak ludzie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego bywają atakowani przez różnych wariatów).

Interesowałam się religioznawstwem (i ogólnie kulturoznawstwem) już jako dziecko. W tamtych czasach główny dyskurs w studiach humanistycznych zakładał pewien zbyt optymistyczny model, według którego rozwój społeczeństw postępuje ku jasnej przyszłości i oświeceniu, od form prymitywnych do skomplikowanych, odrzucających zabobony i przesądy. Religioznawstwo omawiało szamanizm jako wczesną formę religii, potem miał następować okres religii politeistycznych, które zostały zastąpione przez religie monoteistyczne, które z kolei już miały nie zawierać w sobie żadnych elementów szamanistycznych. Pozostaje mi tylko ubolewać nas naiwnością badaczy lub raczej autorów książek publicystycznych, z którymi się zapoznałam jako dziecko!

Zacznijmy od tego, czym jest szamanizm. Występuje wszędzie na świecie, od lodów Syberii, poprzez azjatyckie stepy, aż po prerie równin amerykańskich, nie mówiąc o interiorze afrykańskim. Zakłada, że pewne jednostki, najczęściej całe rodziny pełnią rolę szamanów czyli kapłanów, twierdzących że są w kontakcie z duchami, które zsyłają im wizje ważne dla danych społeczności. Współczesny człowiek wychowany w naszej kulturze bez wahania nazwie kogoś takiego albo oszustem, albo wariatem. Ja nazywam schizofrenikiem. Szamanizm to jest religia wzniesiona na braku edukacji psychiatrycznej, zabobonie i niemożliwości ocenienia, czy żądania wariatów mają jakikolwiek sens. Szamani znani są z terroryzowania swoich współplemieńców, prania umysłów, przeklinania nieposłusznych. Więc jeśli szaman chce, żeby zapłonęły stosy, stosy płoną i duchy dostają swoje całopalne ofiary, skazane na śmierć, żeby przebłagać złe mzimu.

Następnym etapem w rozwoju społeczeństwa miał być politeizm. Kasta kapłańska się rozrosła, więc pewnie stąd pomysł, że nastąpił jakiś postęp. Ale czy rzeczywiście zerwano z szamanizmem? Ależ skąd! Instytucja wieszczek świątynnych temu przeczy. Nadal mamy grupę osób przeżywających swoje objawienia, które mówią innym „jak mają żyć.” Nie lepiej bywa w religiach monoteistycznych – weźmy na przykład katolicyzm. Co chwila napotykamy się na jakąś świętą, twierdzącą, że ma kontakt z bóstwem i próbującą zastraszyć społeczeństwo swoimi wizjami zagłady, jeśli ludzie nie będą wypełniać jej żądań. Jest to wygodny sposób na życie, o wiele atrakcyjniejszy niż bycie pogardzanym świrem.

Stąd też wynika moja ostrożna sympatia do luteran. Pozbyli się kultu świętych, więc nikt, tylko dlatego, że ma urojenia, nie może zastraszać współwyznawców. Nie dissują nauki, więc każda taka chora psychiatrycznie osoba jest odsyłana do odpowiedniego specjalisty. Luterańscy duchowni są ordynowani, a nie wyświęcani, za czym idzie, że nie mają szczególnie uprzywilejowanej pozycji w świecie luterańskim, a ich autorytet opiera się na autentycznej wiedzy, a nie zabobonie – „bo ksiądz się obrazi, potępi i nie da rozgrzeszenia.” Właśnie, rozgrzeszenie – luteranie nie mają spowiedzi usznej, więc żaden lubieżny ksiądz nie prowadzi spowiedzi dzieci czy dorosłych, zaspokajając swoją chorą ciekawość. Luteranie spowiadają się Bogu i tylko w swoich sumieniach przeprowadzają swój rachunek tego, jak dobrymi lub złymi ludźmi się okazali. Są w mojej opinii dojrzalsi od katolików.

Przy całej mojej sympatii dla poznanych luteran, nie jestem luteranką, chociaż można nazwać mnie anty-papistką 😉 Jestem Rodzimowierczynią, co oznacza, że lata temu świadomie wpisałam się na listę osób wnioskujących o rejestrację jednego z polskich kościołów pogańskich. Jest to nie w smak kilku osobom prześladującym mnie od dzieciństwa, ale taka jest prawda o mnie – wierzę we Wszechświat, który nas stworzył, i który dał nam mózgi, dzięki którym stworzyliśmy naukę, nasze narzędzie do poznawania naszego Stwórcy.

Przyjaźnię się z każdym rozumnym człowiekiem, szczególnie prześladowanym przez schizofrenika, więc żal mi ogromnie, że ksiądz Adam Pilch zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Jest mi również przykro, że ta katastrofa była – i pewnie jeszcze jest – rozgrywana politycznie i że tyle pieniędzy poszło już w błoto w ramach zapłaty dla ludzi, którzy w życiu nic nie mieli wspólnego z badaniem jakichkolwiek katastrof lotniczych.