Archiwum kategorii: Różne

Klasztor

Po tym, jak mnie sekta Opus Dei rozdzieliła z ukochanym (dla przypomnienia – to naprawdę nie jest Rafał) i zniszczono mi możliwość zostania matką i żoną, wmawiając mojemu narzeczonemu, że jestem czyjąś żoną, ci maniacy religijni nadal o mnie nie chcą zapomnieć. Wiem z rozmów z nimi, że mają zamiar zmusić mnie, żebym poszła do klasztoru w chwili przejścia na emeryturę. Wybije mi sześćdziesiąt lat i oni ponowią swoje ataki na mnie. Do tej pory mało kto zapewniał mi bezpieczne warunki pracy, było wręcz jeszcze gorzej – kilka osób przyłączyło się do zaszczuwania mnie przez wariatów, a córka Ryszarda swobodnie rozsiadała się w pokoju lektorskim i wbrew moim protestom znalazła chętnych, których karmiła swoimi urojeniami. Tak było wszędzie, gdzie pracowałam jako anglistka, chociaż wcześniej udawało mi się zmienić pracę na czas i nigdzie mnie tak brutalnie nie potraktowano jak w obecnej pracy.

Zrobię wszystko, żeby im uciec, gdzie nie będą mieli do mnie tak łatwego dostępu. Nie chcę uciekać w śmierć, chociaż byłam już bliska temu. Ale też nie chcę przeżywać ponownych ataków na siebie.

To nigdy nie byli moi przyjaciele, to nigdy nie była moja rodzina. Nikt z nich nigdy nie był jakimkolwiek psychologiem.

Paryż

Moja matka pojechała z moim tatą odwiedzić naszą rodzinę we Francji niedługo po ślubie. Zrobiła takie sobie wrażenie. NIkt jej nic złego nie powiedział, ale nie tylko słoma wyszła jej z butów, ale też dostała furii, ponieważ jako narcyz nie potrafiła się odnaleźć w sytuacji, gdzie miała odczynienia z ludźmi z wyższych sfer o międzynarodowym pochodzeniu.

Mój ojciec był dowcipnie określany jako mieszaniec, ponieważ odziedziczył po swoim ojcu narodowość norweską, a po swojej mamie francuską, babcia zaś wychowała go na Polaka, więc przyjechał tutaj po wojnie. Sam dziadek, pomimo matki Polki, uważał się za pełnokrwistego Norwega – poszedł, zgodnie z własną wolą, do norweskiej szkoły z internatem, chociaż oczywiście nie była to znienawidzona szkoła kadetów, z której pradziadek niechcący uciekł do Polski (bo chciał dotrzeć do swojego krewnego Króla, by go poinformować o oficerze wariacie, pod którego „opiekę” trafił). Dziadek studiował później też w Norwegii.

Zagraniczna część naszej rodziny była zawsze bardzo życzliwa. Interesowali się nami. Pamiętam sama rozmowę telefoniczną z dziadkiem, którą odbyłam, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem. Przedstawiał mi jako jedną z opcji szkołę z internatem, dzięki której mogłabym się wyrwać z szarzyzny PRL-u i dostać odpowiednie wykształcenie. Sam tata marzy dla mnie o Balu Debiutantek w Paryżu. Niestety furia mojej matki temu przeszkodziła. Moją chęć wyjazdu uznała za zdradę i sama skatowała mnie psychicznie i fizycznie. Unieszczęśliwianie mnie stało się jej konikiem od tamtej pory.

Ściągnęła nas na dół. Cała moje rodzina ze strony ojca składała się z humanistów-filologów. Ojciec też był taki, ale kazała zakochanemu głupcowi studiować na Politechnice, w każdym razie taka była wersja mojego dziadka. Tata miał absolutorium, ale nie dał rady napisać pracy magisterskiej. W końcu wylądował w biurze, gdzie prowadził rejestr obcokrajowców odwiedzających Polskę. Dzięki jej „opiece” też nie robię w życiu tego, co powinnam.

Nie wiem, jak to się stało, że moja matka była tak głupia, żeby dać się wodzić za nos Ryszardowi, ale uwierzyła, że mieszane pochodzenie i uczenie się kilku języków w dzieciństwie może skończyć się wpadnięciem w szaleństwo i że trzeba uciąć lekcje norweskiego i francuskiego, których udzielał mi ojciec. Norweski był jeszcze bardziej znienawidzony niż francuski przez nią. Moja matka jest osobą, której całkowicie nie rozumiem. Doprowadziła do wydziedziczenia mojego ojca i do zerwania relacji z rodziną z Francji i Norwegii. Uznała, że musi też zniszczyć moją karierę sportową. Próbowała cały czas wydać mnie z mąż za kogoś, kogo szczerze nienawidzę. Polskiego szlachcica uważała za niebezpiecznego gangstera. I w swoim narcyzmie nie chciała przyjąć do wiadomości, że wszytko wmówili jej wariaci.

Do końca życia uważała, że rozmawia z wyedukowanymi ludźmi, a nie wariatami bez wykształcenia, chociaż durnota i zabobon bije od nich taką łuną, że aż oślepia. Wierzyła, że musi we mnie zdusić pamięć o moim kosmopolitycznym pochodzeniu, bo inaczej się nie dostosuję i będę nieszczęśliwa. Jestem nieszczęśliwa dzięki jej działaniom.

Mam nadzieję, że jej „pogrobowcy” dadzą sobie w końcu siana i przestaną realizować jej chory pan zniszczenia mnie do końca.

Pogrzeb

Moja matka miała zakaz kontaktów z Ryszardem wydany przez mojego ojca. Zagroził rozwodem po tym, jak zostałam przez Ryszarda pobita. Ale już zaraz po śmierci matka się z nim skontaktowała i zaprosiła na pogrzeb taty wbrew mojej prośbie, żeby tego nie robiła. Widać wystarczyło jej, że nie pamiętałam o kogo chodziło. Jeżeli miała złudzenia, że mój brak pamięci tamtego wydarzenia wynika z tego, że nic mi nie zrobił, to świadczy to tylko o jej głupocie i braku jakiejkolwiek wiedzy medycznej i psychologicznej. To że neurolog (czyli ona) takich rzeczy nie wiedział, lub nie chciał wiedzieć, woła o pomstę do nieba. Zostałam zakatowana, poddana praniu mózgu i zastraszona tak, że straciłam pamięć. U dziecka łatwo to wywołać, szczególnie jeśli znajduje się w matni i rodzice nie chcą mu pomóc w starciu z groźnym wariatem-maniakiem religijnym.

Ryszard pojawił się na pogrzebie ojca wbrew mojej woli i rzucił się na mnie, próbując wywołać wrażenie, że coś nas łączy. Nie łączy nas nic. Jest maniakiem religijnym, który chce mnie unieszczęśliwić, a swoje córki uszczęśliwić, szczególnie sprawić, żeby po mnie dziedziczyły. Ściga mnie wszędzie, pojawił się nawet z innym wariatem w szpitalu na Solcu. Nie ja go zaprosiłam, niestety wbrew moim prośbom, nadal ma wiernych wyznawców w różnych miejscach, którzy mu donoszą o moich posunięciach, i którzy mu wierzą, że się „mną opiekuje”. Cieszy go to, że udało się mnie zapędzić w taką sytuację, że nie mogę mieć dzieci i jestem sama. Rafał jest taki sam jak on, nie należy mieć złudzeń.

Przeklęłam Ryszarda na pogrzebie mojego taty, nazywając go psychopatą i robiąc scenę z tego powodu, że przyszedł. Jak już napisałam już wcześniej, ofiara przemocy doskonale wie, kto ją skrzywdził, nawet nie potrafi sięgnąć do aktywnych wspomnień. Bardzo proszę nie nazywajcie go „ukochanym wujkiem”, to jest największe zło, jakie spotkało moją rodzinę.

Ryszard nie jest moim bliskim, nie jest moim prawnym opiekunem (a za takiego potrafi się podawać), jest groźnym przestępcą, chociaż trudno z nim sobie poradzić, bo zgodnie prawem za jego czyny i kłamstwa odpowiada jego choroba psychiczna i prawo nie chce mu zrobić krzywdy. Wszyscy woleliby, żeby po leczeniu (na które trzeba go zapędzić sądownie), pokazał mi się wyleczony i zaczął przepraszać. Ja widzę w nim oprócz choroby też skrajną demoralizację i nie wierzę, żebym się kiedykolwiek doczekała takich przeprosin.

Zakochana kobieta, jak moja matka, wykorzystywana przez niebezpiecznego wariata, to w psychiatrii norma, niestety. Ale bardzo proszę, nie idźcie tą drogą. Informujcie o jego akcjach Policję zamiast mu pomagać, wystarczy email do własnego dzielnicowego, to taki odpowiednik lekarza pierwszego kontaktu, nie należy się bać Policji. Wariaci doskonale potrafią uwieść swoje ofiary (bo takie kobiety też są ofiarami) i owinąć dookoła palca. Mnie prawie też w pewnym momencie urobił, uratowało mnie tylko to, że jestem metalem i szanuję Adama Darskiego, więc nazwisko Ryszard Nowak działa na mnie odstręczająco. Bo wiem o bataliach sądowych Adama z takimi typami i wiem, że tylko chore psychicznie prosięta skarżą artystów o urazę uczuć religijnych.

Biegły

Jakiś czas temu miałam nieprzyjemność rozmawiać z biegłym sądowym, który był psychiatrą. Oczywiście zaczęło się jak zwykle od Ryszarda, który chciał mnie wsadzić do psychiatryka za to, że słucham heavy-metalu i nie chcę wyjść za mąż za wyznaczonego mi przez zaburzoną psychicznie zakonnicę (czyli Rafała). I za to, że nie lubię jego córek.

Przy okazji, nielubienie ich jest zdrowym odruchem, bo przez całe moje życie te wariatki zbierają o mnie informacje i brutalnie ingerują, żeby upewnić się, że znowu zostanę sama. Nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami. Wiem, jaką mają motywację te psychopatyczne zmory, ale naprawdę nie wyniosę się do klasztoru lub na tamten świat i nie zostawię im mojego majątku. Ani nie mogą po mnie dziedziczyć tytułu szlacheckiego, to jest fizycznie niemożliwe. Nie ma też żadnego księstwa.

Rozmawiałam z tym panem biegłym jak gęś z prosięciem. Ja prosiłam, żeby w końcu prześladującego mnie wariata wsadzono do psychiatryka (czyli Rafała, Ryszard też się nadaje do obserwacji zresztą). Pan psychiatra, jak sobie uświadomiłam dopiero co, mówił o kimś innym. Oczywiście – jak zawsze debile – łyknął wszystkie celowe kłamstwa tej kościelnej szajki o tym, że zgwałcił mnie metal. Jest to nieprawda. Nigdy nie byłam zaatakowana przez Johanssona. Zawsze był bezpodstawnie oskarżany. To w mentalności kościelnej mieści się przekonanie, że zgwałcona kobieta ma obowiązek się zakochać w napastniku i że wsadzony mi przemocą w usta penis Rafała oznacza, że jestem jego własnością. Muszę pisać dosłownie, bo już mam dosyć idiotów, chodzących na pasku sekciarzy z Opus Dei i wierzących w te wszystkie kłamstwa. Rafał zły, metal dobry.

Mam dosyć pomyłek psychiatrów-debili, którzy decydują, że mam być wydana na żer świra z Opus Dei, który może mnie bezkarnie zastraszać, nękać, bić i robić mi pranie mózgu. Straciłam wszystko co można w życiu stracić z powodu zmowy psychiatry z wariatami z Opus Dei. Znowu zostałam zaszczuta tak, że o mało co nie popełniłam samobójstwa. Rafał nigdy nie był moim narzeczonym, nigdy nie byliśmy parą.

Przez tę błędną decyzję straciłam pamięć i znowu stałam się bezwolną ofiarą. Zamiast wyjechać do Szwecji i tam leczyć macicę, trafiłam w łapska rzeźnika, który najwyraźniej przekonany przez wariatki, że mam groźną genetyczną chorobę psychiczną i że już kiedyś zabiłam swoje dziecko (dodam, że nigdy nie byłam w ciąży), chciał mi oprócz macicy wyciąć też jajniki. W ostatniej chwili udało mi się z dużym trudem zmienić plan operacji. Na całe szczęście, na tyle znam łacinę, że zorientowałam się, jaki zakres zabiegu został opisany na zgodzie, którą mi podsunięto w szpitalu.

Mogłam mieć już wszystko, mogłam mieć już dorastające dzieci. Ale nie, zawsze musi się trafić debil, którzy nie wierzy w mój ateizm, czy też nie chce zaakceptować faktu, że mam od dzieciństwa problemy z prześladującymi mnie wariatami. Jest to zastanawiające, że żeby odebrać jakieś wyniki badań, trzeba albo kogoś upoważnić specjalnie, ale lekarze bez najmniejszego problemu tulą do serca każdą wariatkę, która biegnie do nich ze swoją celową dezinformacją. Osobiście mam w dupie, czy ktoś odbierze moją morfologię, czy też dowie się w jakim jestem stanie po operacji. O wiele bardziej martwi mnie beztroska lekarzy – i to chyba każdej specjalizacji – która sprawia, że każdy wariat ma do nich dostęp i jest wysłuchiwany. Boję się, że w pewnym momencie jakiś lekarz zostanie nakarmiony takimi nieprawdziwymi informacjami na mój temat, że pożegnam się z życiem. Już byłam blisko udanego samobójstwa przez podobne lekceważenie życzenia najbardziej zainteresowanej osoby, czyli mnie. Na całe szczęście nie mam też jakiś groźnych alergii, więc nie zabije mnie podanie niewłaściwego leku. Ale boję się, że w pewnym momencie lekarze odstąpią od leczenia i zejdę na zawał, bo lekarz uwierzy wariatowi (który chce mnie zniszczyć i po mnie odziedziczyć), że mam zaawansowanego raka. Nie jest moim bliskim, nie ma prawa po mnie dziedziczyć, czy też udzielać o mnie informacji. Bo mnie nie zna i kłamie, żeby mi zaszkodzić. Powinien powstać przepis, że do udzielania informacji lekarzowi też trzeba kogoś upoważnić. Może z ewentualnym wyjątkiem, że ktoś jest nieprzytomny.

Metale mają prawo mieszkać w Polsce. Mam prawo nie chodzić do Kościoła, mam prawo nie wypełniać woli zakonnicy. Mam prawo układać sobie życie tak jak chcę. A lekarze mają obowiązek leczyć mnie, tak jak ja chcę. Miałam prawo mieć rodzinę z kimś, kogo sobie sama wybrałam. Mam nadzieję, że kilka osób zobaczy celę od wewnątrz.

Skurwiel

Nie wiem, jak to się dzieje, że biegli sądowi z największą łatwością i bez większego zastanowienia decydują, że ktoś jest chory psychicznie i nie odpowiada za swoje czyny. Bo winna jest choroba.

O, już mi tu łezka leci, biedny mi chory! Rozmawia się z nim jak z psychopatą, ukradł już chyba miliony, zaszczuł na śmierć kilka osób, a biegły pochyla się nad takim, cmoka z troską i orzeka, że nic się nie da zrobić. Wystarczy, że taki skurwiel wyciągnie kartę pod tytułem „bo ona nie chodzi do Kościoła, to ma się nawrócić, bo tak chce zakonnica i ma wyjść za Rafała”, żeby nagle wymiarowi sprawiedliwości łapki opadły i ofiara prześladowania słyszy, że to niestety osoba chora psychicznie i jedyne, co mogę zrobić, to pisać blog i drzeć ryja ostrzegając przed tym diabłem i jego córkami.

Zgłaszam sprzeciw.

Po pierwsze jako ktoś, kto liznął trochę pedagogiki i psychologii, wiem że nie diagnozuje się imbecyli jako chorych psychicznie. Imbecyl zawsze będzie bredził głupoty, bo to imbecyl. Załamują się standardowe metody diagnostyki. Co gorsza, ma rozum kury, co znaczy, że jak już go nauczono w szkole specjalnej, że ma słuchać jakiegoś autorytetu, to nie zmieni zdania. W polskiej rzeczywistości imbecyl uważa, że Polską rządzi kler i że należy słuchać zakonnicy. Więc nie da rady go przekonać, że jestem kimś wolnym. To jak z kurą – jak raz już się nauczy, że za dziobanie danej karty dostaje ziarno, to za nic nie zrozumie, że reguły się zmieniły i ma dziobać inną kartę, tylko robi się agresywna, bo nie dostaje tego, co chce dostać. Nie należy takich ludzi rozpieszczać, bo po złapaniu ręki, chcą zjeść całego człowieka, zagarnąć cały majątek.

Po drugie nie diagnozuje się jako chorych psychicznie ludzi z innej kultury. A kultura kościelna jest tak inna i niezrozumiała dla ludzi wykształconych, że albo uznamy, że wszyscy tam są wariatami, albo przyznamy, że ludzie związani mocno z Kościołem kierują się własnymi, niezrozumiałymi dla innych zasadami. Na przykład skurwiel, z którym rozmawiałam, a który mnie nęka z przerwami praktycznie całe życie, uważa za odpowiednie powoływanie się na wolę Boga, która mu została objawiona. W pierwszej chwili można uznać, że rozmawia się z wariatem, ale po zadaniu dodatkowych pytań okazuje się, że ten człowiek wcale nie ma jakiś „objawień” czy urojeń, tylko tylko tak mówi, bo chce zastraszyć i posługuje się sztafażem średniowiecznego kaznodziei, bo tak wypada mówić. Także wie, że ludzie wtedy zaczynają się bać, więc stosuje takie metody „wpływu”, które są po prostu niczym innym jak praniem mózgu. Świadomie także wmawia nieprawdę, żeby człowiek osłabł psychicznie i zaczął wątpić w swoich bliskich. Jest skrajnie autorytarny i ma ambicję postawić na swoim, ale nie doświadcza typowych objawów schizofrenii. Za to może liczyć na poklask ludzi z grupy społecznej, w której wypada się tak zachowywać. To co robi, uchodzi w Kościele za działania „terapeutyczne” i odpowiednie. Ma zaufanie swojego środowiska, które poleca go innym rodzicom, mówiąc o im jako o doskonałym „psychoterapeucie” lub „wychowawcy”. Zawsze próbuje z dziecka, z którym rozmawia, zrobić przemocą psychiczną zakonnicę lub księdza, bo jak sam powiedział – w Kościele osoba, która ma najwięcej takich „nawróceń”, czyli osób, które „ukształtowała” w ten sposób, że porzucili świat, jest najbardziej szanowana i uchodzi za świętą. Ciekawostką jest, że oczekuje się też, że takie dziecko idące do Kościoła odda swojemu „psychoterapeucie” cały swój majątek w „podzięce” za pomoc w „odnalezieniu” powołania. Normalnym ludziom wydaje się to być szalone. Ale na ile to szaleństwo, na ile imbecylizm wyrosły w dziwacznej kulturze, a na ile przebiegły, psychopatyczny plan wzbogacenia się, tego nie potrafię osądzić. Zawsze się dziwię, że tak łatwo biegli uniewinniają ludzi z powodu choroby psychicznej bez należnego, obiektywnego badania pracy mózgu z pomocą odpowiedniego sprzętu.

Dużo z tego, co wymieniłam, to wady charakteru, a nie sprawy, które zwalniają z odpowiedzialności karnej. Mam prośbę, żeby nie traktować tego skurwiela za łagodnie.

Mezalians

Mój ojciec popełnił mezalians, z powodu którego został wydziedziczony. Kochał moją matkę tak bardzo, że chociaż cierpiał z powodu potępiania przez dziadka, był szczęśliwy, że spędza z nią czas, chociaż pomiatała nim i manipulowała wszystkimi. Miała romans z Ryszardem, który bardziej do niej pasował mentalnie – chociaż trzeba też przyznać uczciwie, że z dużym znawstwem nią manipulował i robił w konia. W końcu przez ten jej romans i odmowę rozwodu mój ojciec został wydziedziczony, zgodnie z zapowiedzią nestorów rodziny sprowadzając na swoje córki nieszczęście za nieszczęściem.

Moi rodzice odwiedzili naszą norwesko-francuską rodzinę w Paryżu jeszcze zanim urodziła się moja starsza siostra Ania. Moja matka, jej plebejskość i narcyzm były odpowiednio ocenione przez tych ludzi, którzy są dla mnie prawdziwą rodziną. Byli i są wykształceni, są wśród nich śpiewaczka operowa i wykładowca wyższej uczelni. Moja babcia ze strony matki nie miała z kolei pełnej podstawówki, nie mogła się uczyć, bo wysłano ją do pracy. Spotkało to też moją matkę, którą wysłano – według jej opowieści – do roboty, każąc jej się posłużyć dowodem jej starszej kuzynki, bo nie była pełnoletnia. Mój ojciec ją ratował, stworzył jej możliwości awansu społecznego i zdobycia wykształcenia. Odpłaciła mu się zdradą i stanięciem po stronie prymitywa i zawodowego oszusta, który ją uwiódł.

Moja matka koniecznie chciała stworzyć z Ryszardem jakąś patchworkową rodzinę, zmuszając mnie, abym słuchała tylko niego i jednocześnie rozpieszczając jego córki. Kupowała każde kłamstwo Ryszarda, zakonnicy i jej sekty, doprowadzając do mojego załamania psychicznego w dzieciństwie. Wierzyła, że na Torwarze poznałam syna jakiegoś groźnego gangstera i zabroniła mi jeździć na łyżwach. Nie dawało jej się wyjaśnić, że polski szlachcic nie jest gangsterem.

Ratował mnie dziadek, trener z Torwaru i ich znajomy psychoterapeuta. Ryszarda przy tym nawet nie było, nie powinien przypisywać sobie jakichkolwiek zasług. Moja matka postawiła mnie w sytuacji nie do zniesienia. Chciała, żebym córki Ryszarda, zepsute, durne, zakłamane i psychopatyczne jak ojciec szuje, traktowała jak własne siostry. Spełniała każde żądanie Ryszarda w nadziei, że w końcu się rozwiedzie i będzie mogła być tylko jego. Oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru tak zrobić, bo pogrywał z nią w celu wzbogacenia się, a także w celu zniszczenia kogoś z wyższych sfer, co sprawiało temu psycholowi radość.

Jego córunie nie powinny udawać norweskich szlachcianek. Opowiadają o sobie same kłamstwa i są tymi złymi siostrami z Kopciuszka. Uroiły sobie, że końcu mnie zmuszą, abym im służyła. Nie doczekają się tego, chociaż swoimi kłamstwami zniszczyły mi życie. Nigdy z nimi nie rozmawiam, ale od lat siedemdziesiątych ciągną tę samą grę. Przedstawiają się jako moje najlepsze przyjaciółki i naiwniakom wciskają ciemnotę, że czegoś się dowiedziały ode mnie. Naprawdę, bardzo proszę, weryfikujcie wszystko ze mną. Te pizdy w życiu nie mają prawa się o mnie wypowiadać, bo nie utrzymuję z nimi kontaktu. To jest kłamstwo tak samo, jak to że są autorkami lub współautorkami moich tekstów.

Moja matka pod wpływem Ryszarda wyrzuciła z domu wszystkie norweskie pamiątki ojca, wszystkie dokumenty, jakie po nim zostały. Zerwała kontakt z rodziną z Francji. Na całe szczęście listy dziadka ma mój kolega z lodowiska, więc wola księcia jest nam znana. Nie wiem, jak się mogło stać, że moja matka uwierzyła, że sport lub uczenie się francuskiego i norweskiego mogą doprowadzić do moich problemów psychicznych. Bycie obywatelką kilku krajów nie jest dla nikogo rozumnego problemem. Rozumiem z tego tylko tyle, że wredne pizdy z rodziny Ryszarda leczyły sobie kompleksy całe szczęśliwe, że kłamstwami na mój temat niszczą mi wszystko co tylko da się komuś zniszczyć. Zrobiły sobie zabawę ze mnie i z moich przyjaciół. Ryszard jest żadnym wychowawcą. Nauczył swoje córki, że mogą kłamać, niszczyć ludzi. Dowiedziałam się też od niego, że mogą się też prostytuować, bo mają prawo do wszystkiego, więc jeśli im brakuje, to dla niego oczywiste, że mają tak robić, żeby im wystarczyło. Przyparty do muru, mówi wprost, że to mnie chce wysłać na ulicę, a je wynieść i zmusić, abym im zostawiła swój majątek. Nie ma mowy o tym. Dowiedziałam się, że są chore psychicznie po matce, więc nie wierzcie w nic, co mówią. Za to ich ojciec, zamiast je leczyć, spełnia ich każde żądanie, bo „nie chce, żeby cierpiały”. Są chore psychicznie, zawsze będą wymyślały sobie nowe cele i nowe osoby, z których zrobią sobie swoje ulubione cele ataków. Podejrzewam, że zrobiły mojej matce pranie mózgu, chociaż stan ostrego zakochania, czy uzależnienie psychiczne od osób chorych psychicznie, też tłumaczy wiele z jej postępowania.

Bez względu na to, co zrobią nigdy nie nazwę ich siostrami. Mają wypierdalać. Nic ode mnie nie dostaną, zbyt dużo już mi i tak odebrały.

Crowley

Noszę pentagram zamknięty w kole na znak, że znam granice, ale jestem satanistką i poganką. Granice mojej wolności są wyznaczone przez wolności innych ludzi. Nie krzywdzę celowo innych ludzi niesprowokowana. Mam wrażenie za to, że poznani przeze mnie w dzieciństwie chrześcijanie nie znają granic i upodobali sobie naruszanie moich praw, szczególnie prawa do wolności.

Nie biorę z satanizmu wszystkiego bezkrytycznie, ale z nauk Aleistaira Crowleya przyswoiłam sobie wyliczenie do czego człowiek ma prawo. Przede wszystkim mam prawo do wolności i mam prawo bronić tego prawa w każdy niezbędny sposób. Więc radzę nie wchodzić mi w drogę i próbować mnie naginać do świata, w którym – jak widać bezkarnie – można niszczyć innym życie i mówić, kogo mają prawo kochać.

Mam prawo żyć tak, jak ja chcę, a nie jak chce jakiś katolicki ksiądz lub opętana żądzą postawienia na swoim zakonnica. Sama wiem, kogo kocham, a kogo nie cierpię, więc proszę mi więcej nie robić prania mózgu, ani zmuszać do rozmowy z ludźmi, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego.

Ktoś z rodziny znanego w fandomie księdza zdziwiony pytał mnie kiedyś o mój satanizm. No cóż ja poradzę, bardziej mnie dziwi chrześcijaństwo, które jest światem na opak. Bo jak można poważnie traktować religię, która śmierć nazywa życiem (wiecznym)? Przypomnijmy, że jest to świat, w którym zaleca się wiernym kontemplowanie cierpień ukrzyżowane mężczyzny, a świątynie są pełne przedstawień tej tortury i wykrzywionej twarzy ofiary. Jest to też religia, która bazuje na wywoływaniu poczucia winy z powodu najprostszych ludzkich potrzeb, a seks jest taką potrzebą (szczególnie w przypadku dwojga zakochanych ludzi, których się uczy, że nie mogą odczuwać przyjemności w czasie stosunku).

Katoliccy księża nie tylko udają, że dzięki nim jest możliwy dostęp do bardzo rzadkiego dobra, czyli zbawienia – a przypomnę jest to dobro tak rzadkie, że oprócz maniaków religijnych i schizofreników nikt nie ma pewności, że istnieje i nikt go nie widział. Udają także, że tak znane zbawienie jest możliwe tylko po spełnieniu wyznaczanych przez nich zadań, czy ograniczeniu się pod ich dyktando. Zagrabili sobie kwestię seksualną i – sami będąc w stanie bezżennym – limitują i obwarowują warunkami coś tak naturalnego i zdrowego jak pociąg do mężą i żony. Niektórzy nawet próbują narzucać pozycje, w jakich można uprawiać seks. Jest to sposób na zdominowanie i podporządkowanie sobie człowieka, którym się rządzi za pomocą poczucia winy i zezwalania na miłość tylko po dostaniu pozwolenia od dyspozytora.

A nawet jeśli nie jest to pociąg do męża lub żony tylko do kogoś, z kim się chce spędzić tylko upojną godzinę, to żaden katol nie powinien w to ingerować i bronić moralności zaszczuwając tych ludzi. Wara wam od tych spraw. Nie wprowadzajcie nam tu Iranu.

Może nie wszystkie kobiety w Iranie czy Afganistanie ubierały się tak, jak na tym zdjęciu w latach siedemdziesiątych, ale coś się złego stało w tamtych krajach w sprawie wolności kobiet. Uważam, że tamte społeczeństwa przespały pewien moment, chwilę w której przekroczono masę krytyczną i maniacy religijny przejęli rządy i skazali kobiety na cierpienie. Oczywiście nie twierdzę, że krótkie spódniczki gołe się wyznacznikiem demokracji, ale są papierkiem lakmusowym. W momencie, kiedy maniacy zaczynają dyktować, jak się mają ubierać (i jakiej muzyki słuchać), ginie też demokracja i prawa człowieka.

Mamy jeszcze przed sobą ten moment w Polsce, ale poznałam – wbrew własnej chęci – osoby, które by nam chętnie wprowadziły Iran lub Afganistan, ale katolicki. Są to osoby nienawidzące kobiet, które by chętnie na wszystkie kobiety sprowadziły morze cierpień, uważając, że mamy cierpieć całe życie za „grzech Ewy”. Sama jestem najlepszy dowodem do czego takie zakłamane, fanatyczne zbiry są w stanie się posunąć.

Dla wielu osób pozytywny stosunek do seksu, ludzkich potrzeb i praw kobiet jest wyznacznikiem czy ktoś jest satanistą. W takim razie wszyscy jesteśmy satanistami, tylko ja nie wstydzę się nosić pentagramu.

Zupełnie nie rozumiem, jak można nie być satanistą.

Westalki

Mogłam mieć dzieci, ale maniacy religijni zadecydowali inaczej. Dziesięć lata temu miałam możliwość ratować swoje zdrowie reprodukcyjne zagranicą, gdzie ginekolog wymroziłby mniejsze mięśniaki i wyciął większy. Wiem, że chciał to zrobić, bo z nim rozmawiałam na Skypie. Przyjaciele metale mnie wspierali.

Zamiast tego zostałam zaatakowana w pracy przez nękającą mnie od dzieciństwa sektę. Zostałam znowu zakatowana i straciłam pamięć. O mało co się nie zabiłam. W efekcie prania mózgu zamiast ratować się poza granicami Polski, poszłam do polskiego szpitala, gdzie – zgodnie z polską procedurą – nie patrząc na to, że nigdy nie miałam dzieci, wycięto mi macicę. Udało mi się uratować jajniki, bo darłam o to mordę, ale święcie przekonana, że nie ma szansy uratować macicy, zrezygnowałam z jej ratowania.

Przeraża mnie katolicka obsesja na temat tak zwanej „czystości” – „moi” wariaci są zachwyceni, że nigdy nie rodziłam i nie odbywałam stosunku, bo zawsze udało im się mnie zniszczyć i intrygami rozdzielić z ukochanym na wczesnym etapie. Mam nadzieję, że ludzie przestaną im w końcu donosić o każdym moim kroku. To naprawdę nie są moi bliscy, nie są ludzie ze mną zaprzyjaźnieni, to są moi oprawcy.

Ci maniacy religijni są przekonani, że w końcu mnie zmuszą do pójścia do klasztoru, żebym odpokutowała to, że jestem zdolna i że kiedyś powiedziałam zakonnicy, że kobieta ma prawo do przyjemności z seksu. Rafał bezpośrednio współpracuje z chorą psychicznie zakonnicą i uważa, że może mnie zmuszać do związku z nim, który ma polegać na tym, że oboje mnie kontrolują i zmuszają do modlitw.

Nie wiem dlaczego tak się dzieje, że ludzie Kościoła uważają, że Bóg szczególnie cieszy się z „czystych dziewic”, które zamyka się w klasztorach, ale podejrzewam chore kulturowe warunkowanie, czyli skrajny patriarchat podobny do tego, który kazał zamykać pogańskie westalki w świątyniach starożytnego Rzymu i karać za kontakty z mężczyznami. Na całe szczęście słowiańscy poganie zawsze kochali kobiety i nigdy ich tak nie krzywdzili. Mam nadzieję, że nasi poganie, czyli Rodzimowiercy, powiedzą tym ludziom, co o nich myślą.

Mudżahedin

Jest coś, czego nie należy robić dzieciom. Mam na myśli wciąganie ich w sprawy dorosłych i nakłanianie do składania przysiąg, że będzie się wypełniać ich zalecenia nawet po czyjeś śmierci. Mają prawo dorastać bez takich obciążeń. Przypomina to działania Czerwonych Khmerów, którzy poddawali dzieci praniu mózgu i robili z nich swoich bojowników. Szkodzi się w ten sposób dzieciom, ponieważ smarkacze nie mają możliwości krytycznego obronienia się przed niektórymi treściami i wbudowują sobie przekonania, których później praktycznie nie można usunąć z ich świadomości, nawet jeśli są całkowicie fałszywe. Zostają skrzywdzone na zawsze.

Jedną z rzeczy, którą moi rodzice zrobili dobrze jest decyzja, że nie będą mnie wychowywać religijnie, że religię poznam już jako dziecko w wieku szkolnym, które świadomie może decydować i nigdy nie będzie się kierować durnym kulturowym warunkowaniem, czy lękiem.

Mania religijna w ujęciu psychologicznym jest czymś z rejonu OCD, czyli zaburzeń kompulsywnych. Niestety to, co mnie spotyka ze strony Opus Dei podobno wykracza poza kompulsję i ma być dziedziczne, więc nie wynika tylko ze złego wychowania, lub wpojenia złych nawyków, czy przekonań. Czyli czegoś, co nazywam wadami charakteru. Bardzo wątpię, że tak jest, bo poznałam kilkoro z tych osób jako dzieci i wydaje mi się, że są krańcowo zdemoralizowani, i że to nie jest tylko kwesta wadliwych genów.

Ale to już jak się mówi w internecie, YMMV. Możecie mieć inne zdanie.

Matka

Pamiętnego grudnia, gdy matka mnie porzuciła, bo uwierzyła obcej, chorej psychicznie osobie, że będę spędzać ten czas z nim, a potem Święta z jego rodziną, przeżyłam wyłącznie dzięki prywatnym lekcjom, które dawałam. Koleżanki z roku mnie ratowały, wiedząc o tej sytuacji. Mówiły, że nie mogą gdzieś iść na korepetycje i prosiły o zastępstwo. Nagle też członkowie rodzic zapragnęli konwersacji przed Świętami. Tylko dzięki nim dałam sobie radę i przeżyłam. Inaczej bym kradła ze sklepów, tylko to mi zostało.(1) Na pewno bym się kurwiła. Moja matka nigdy nie chciała uwierzyć, że wariaci z Opus Dei są mi obcy i absolutnie nie chcę się z nimi skontaktować.

Przeczytałam dostatecznie dużo podręczników psychologicznych, żeby znać myślę, że wszystkie mechanizmy narcyzmu, ale dalej mnie zaskakuje, jak się dzieje, że bliscy potrafią ignorować prośby o pomoc i nie chcą słuchać osoby najbardziej zainteresowanej kwestią z kim ma się spotykać. Nie pomogła mi moja siostra, gdy moja matka niszczyła mi związek z Tommy’m. wręcz przeciwnie, razem z nią się na mnie wydzierała. Już w dzieciństwie przeżyłam taką traumę, że podobne wstrząsy źle się dla mnie kończą i straciłam pamięć. Zaczęłam się potem spotykać z Christianem, ale nie potrafiłam go pokochać.

Niestety narcystyczny tandem matka-córka wykończył mnie psychicznie i zniszczył mi życie. W takim tandemie obie idiotki obdarzają się zawsze całkowitym zaufaniem i bez jakiejkolwiek weryfikacji podtrzymują popierają swoje decyzje. Oczywiście każda z nich ma zawsze absolutną wolność, żeby robić, co chce. Młodsza córka, jak ja, lub syn, zawsze jest tym ułomnym dzieckiem w oczach narcyza, osobą której nie można pozwolić na samodzielne decyzje z kim ma się spotykać, a obce osoby – bez względu na to czy chore psychicznie czy nie – są zawsze chętniej wysłuchiwane niż własne dziecko.

Owej samotnej Gwiazdy, gdy miałam już trochę nadzieję, że matka się obraziła na dobre i już nie wróci, sama zrobiłam sobie jedzenie na Święta. Olałam zupełnie wigilijne postne przesądy i zrobiłam sobie barszcz na zakwasie z mięsem, a z ugotowanego mięsa, zrobiłam pierogi. Upiekłam kaczkę, zrobiłam sałatkę warzywną. Ugotowałam sobie kompot ze śliwek kalifornijskich – bo nigdy nie lubiłam polskich wędzonych ohydztw. Z gotowego ciasta zrobiłam pierniczki. Wszystko za kasę z korków, inspirując się radami koleżanek i własnymi poglądami na odżywianie.

Spędziłam fajne Święta, chociaż tylko mama mojego znajomego z Krakowa martwiła się moim losem i dzwoniła ze mną rozmawiać, żebym nie była sama.

Po powrocie drugiego dnia Świąd moja matka puściła koło uszu wszelkie moje pytania o to, dlaczego tak się zachowała. Podobny brak kontaktu był z moją siostrą. Nie wiem, co zrobiła z moim jedzeniem moja matka, ale wyniosła je (myślę, że zawiozła mojej siostrze), cały czas wmawiając mi, że byłam u rodziców Rafała i że przeniosłam jedzenie od nich.

Psychoterapeuta mówi, że to typowe działanie narcyza, który zawsze jest głuchy i ślepy na wszytko, co mogłoby podważyć wersję, w którą uwierzył. Nie ma znaczenia cierpienie bliskiej osoby, która nie jest narcyzem, dobre samopoczucie narcyza jest najważniejsze, tak samo jak ważniejsze są relacje z ludźmi, których polubił. Moja matka powinna była mieć tylko jedno dziecko. Tylko moją starszą siostrę kochała i myślę, ze się mściła za to, że dziadek odebrał jej starszej córce tytuł księżnej. Przypominam sobie, scenę z lat siedemdziesiątych podczas której mówiła, że jak pójdę do klasztoru, to decyzja dziadka zostanie naprawiona. Sama próbowała mi później tytuł bezprawnie zabrać, gdy moja siostra zaczęła się spotykać ze swoim późniejszym mężem, mówiąc, że „jest mi niepotrzebny, bo idę do klasztoru i nie chcę mieć dzieci”, a mojej siostrze się przyda. Nie wiem, jak ta krowa mogła tak za mnie zadecydować, a potem ze złośliwym śmiechem patrzeć, jak próbuję się wydostać z pułapki niechcianego i nieistniejącego związku z Rafałem, przez którego kłamstwa (tak samo jak kłamstwa mojej matki) straciłam szanse na wszystkie fajne związki, małżeństwo i urodzenie dzieci. Dla mnie moja matka była potworem, tylko rozpieszczony przez nią narcyz pozbawiony serca może ją nadal wybielać.

Próbowałam innych metod porozumienia zi narcyzami z mojej rodziny i powiedzenia, jak naprawdę wygląda moje życie, ale zostałam zaatakowana tak brutalnie oraz tak wrednie, że pozostał mi tylko ten blog. Nie zaryzykuję bezpośredniej konfrontacji. Wiele osób zostało tak bardzo okłamanych na mój temat, powtórzono tak wielu osobom brednie maniaków religijnych, że nie mogę przemilczać tego, jak wygląda prawda, jeśli mam żyć tak jak ja chcę, lub jeśli w ogóle mam żyć. Zabiję się, jeśli znowu będę musiała konfrontować się z zakłamanym Rafałem. Trzymajcie go ode mnie z daleka.

Dlatego wolę sama spędzać Święta.

⛧⛧⛧

(1) Byłam w tak tragicznej sytuacji, że nie miałam nawet na bilety autobusowe na Uczelnię. Pożyczałam pieniądze od koleżanki. Lodówka w domu została opróżniona przed zniknięciem mojej matki.Nic nie było w domu jedzenia. Psychole z Opus Dei specjalnie chcieli mnie wziąć głodem, żebym zaczęła spotykać się z Rafałem wyjechała z nim i jego rodziną na Święta do jakiegoś sanktuarium, gdzie głównym zajęciem miała być modlitwa. Byłam w pułapce, za nic nie mogłam się zgodzić, zakatowaliby mnie. A matka radośnie pojechała sobie do Gdańska.