Archiwum miesiąca: styczeń 2024

Łyżwiarka

Pomyślałam, że powinnam uzupełnić poprzedni wpis o parę rzeczy. Przede wszystkim, dlaczego opisuję moje perypetie z obcymi mi mniej lub bardziej schizofrenikami, którzy dobrze wiedzą, że jako chorzy nie ponoszą odpowiedzialności karnej i nawzajem się tego uczą (i bezczelnie twierdzą że to dlatego że są święci)? Otóż sprawa nie jest prosta. Z jednej strony, w przypadku chorych ludzi dobry obyczaj nakazuje rozkładać nad nimi parasol ochronny w nadziei, że w końcu zaczną się leczyć i że powinno się ich problemy traktować jako sprawy intymne, żeby ich nie niszczyć i mieli do czego wracać, jak już zaczną brać leki, ale z drugiej strony mają tak druzgoczący wpływ na życie (nie tylko moje) i moje zdrowie (nie tylko psychiczne), że nie mogę milczeć. Chociaż czasem są po prostu zabawni, gdy naśladują zawodowych oszustów. Mam na myśli nie tylko oszustwo metodą na wnuczka, ale na zaginioną krewną, czy siostrę celebrytki. Nie uwierzycie pewnie, ale na nasze zloty miłośników fantastyki przychodzili ludzie, których kojarzę jako świrów z mojej podstawówki. I jedna z tych osób wmówiła komuś, że jest siostrą Doroty Rabczewskiej. I nie dało się tej osobie wytłumaczyć, że to jedna wielka bzdura. Pytanie do Doroty Rabczewskiej – czy masz siostrę Anię? Bo moim zdaniem nie 😉

Czas na moje dementi. Jednym z kłamstw kolportowanych o mnie jest historyjka jakoby zniszczyłam właśnie powyżej wspomnianą Anię (oczywiście żadnego związku z Anną Brzezińską) z czasów mojej podstawówki, która gdyby nie ja zostałaby wielką łyżwiarką i pisarką. Jest to totalna bzdura, chociażby dlatego, że o ile pamiętam z lodowiska szkolnego jej przyjaciółka Dorota (żadnego związku z Dorotą Rabczewską, zupełnie nie te rocznik i nie to miasto) nigdy nie chciała na serio nauczyć się jeździć na łyżwach, obraziła się po pierwszym upadku, a Ania nie przyjęła propozycji, żeby moja klasa lub jej złożyły się na łyżwy. Zamiast tego uprawiała gaslighting i domagała się pieniędzy za urojone krzywdy. W pewnym momencie pojawiły się propozycje, żebym te „długi”, spłacała jako nieletnia prostytutka. Bo skoro – tu cytuję – nie chcę Ryszarda, to jestem prostytutka. Propozycję odrzuciłam z odrazą i od tamtego czasu padam ofiarą pomówień ze strony tych wariatów. Naprawdę nie ukradłam jej łyżew, bzdura totalna chociażby ze względu na różnicą wzrostu i rozmiaru stopy. Nic też innego jej nie zrobiłam Ja za to włożyłam bardzo dużo pracy w naukę jazdy z prostego powodu – moim ówczesnym pragnieniem było dostać się do sekcji młodzików. Całe dnie leciałam na lód i podnosiłam się, zagryzając zęby. Siniaków nie chciało już mi się liczyć. Zrezygnowałam jednak z tych marzeń, ponieważ zostałam zniszczona psychicznie i pobita przed bandę nieletnich przestępców. Co z tego, że chodzi psychicznie? A wszystko dlatego, że „Ryszard nie chciał, żebym jeździła”, powinni pójść wszyscy do poprawczaka, ale wariaci i ksiądz ich bronił i nadal błogosławi. Nie wiedziałam, dlaczego policja nic nie zrobiła, czyżby moja rodzina uwierzyła, że sama upadłam i się zakatowałam prawie na śmierć? Dochodzenie sprawiedliwości nie było zajęciem dla cierpiącego dziecka. Miałam wstrząśnienie mózgu i po skopaniu na lodowisku bałam się wyjść na lód i wpadłam w depresję. Koledzy pomagali mi nosić książki z powodu połamanych żeber, które wciąż bolały. Oczywiście po tylu latach bez utrwalania umiejętności nie potrafię już zrobić na lodowisku nawet małej części tego, co kiedyś. Lub mówiąc wprost, nie potrafię już jeździć.

Oczywiście odpowiedzią jest, że to wszystko wariaci. Ci sami wariaci też zakatowali mnie fizycznie i psychicznie na studiach, gdy chciałam wyjść za mąż (oczywiście że nie za Ryszarda) i zrobiłam formę pływacką. Nie wiem, dlaczego prawo w Polsce jest tak ułomne, że nigdy nie można mi było wcześniej pomóc…

Lisica

Zacznę od tego, że wbrew temu, co sądzą niektóre osoby, nie ma żadnej inby pomiędzy mną, a Andrzejem Sapkowskim. W każdym razie nie ma z mojej strony. Znam Andrzeja od lat dziewięćdziesiątych, kiedy na Uniwersytecie Warszawskim gościł Polcon (albo jakiś inny duży konwent, czyli dla niezorientowanych coś pomiędzy zlotem i konferencją zorganizowane przez fanów fantastyki). Jest to znajomość klasycznie konwentowa, czyli wpadamy na siebie przy okazji, gadamy lub idziemy coś zjeść razem z innymi ciekawymi ludźmi, ale na co dzień nie mamy kontaktu.

Podczas naszej rozmowy jeszcze w latach zerowych rozmawiałam z Andrzejem o chińskiej Lisicy, którą najłatwiej opisać jako złośliwego demona, który się pojawia raz w postaci pięknej kobiety, a raz jako lis. Powiedziałam też o tym, że fajnie by było, gdyby napisał jeszcze coś o Wiedźminie. Jestem fanką Andrzeja od pierwszego opowiadania i zawsze go prosiłam i proszę o więcej. Zaproponowałam więc, żeby wykorzystał mój motyw kradzieży miecza i chińską lisicę i opisał młodość Geralta, skoro tak zdecydowanie zakończył swój cykl, odbierając nadzieję na ciąg dalszy. Zachowałam sobie prawo do wykorzystania obu motywów w moim chińskim opowiadaniu, które już czekało na druk. Warto porównać daty opublikowania mojego opowiadania i „Sezonu burz” – powieść Andrzeja jest o wiele lat późniejsza. Bardzo mnie ciekawił eksperyment, jak dwoje tak różnych autorów wplecie te elementy w swoją prozę. Nie przypuszczałam, że zrobi się z tego jakaś afera. Możliwe też, że nie zrobiłaby się, gdyby nie nękające mnie od podstawówki osoby. Klasyczne wymuszenia przestępcze, domagały się i domagają się kasy za zostawienie w spokoju, a jak nie masz kasy to się prostytuuj, pomogę w tym. (Chociaż oczywiście psychiatra mówi, że to wariaci i nic nie da się zrobić, ignorując to że przedstawiali się jako grupa przestępcza i oszuści.) Można o tym przeczytać również tutaj. Nie dostałam wtedy i potem należnego wsparcia od paru osób z mojej rodziny.

Muszę napisać więc o Annie. Nigdy nie była przyjaciółką, nie jest nikim z rodziny. Jest wariatką (chociaż potrafi się przedstawić jako zawodowa oszustka). Miałam wtedy około jedenastu lat i Ania zaśmiewając się radośnie stwierdziła, że zna mojego „męża”, czyli Ryszarda (czyżby kara za nieprzyjęcie propozycji pracy jako dziecięca prostytutka?). Wbrew temu, co sądzi wiele osób na podstawie kłamstw Anny NIE JEST TO MÓJ MĄŻ!!! Ani nigdy nawet nie był w gronie moich znajomych. Jest jak na mój gust zbyt ograniczony umysłowo. Jest to niebezpieczny wariat.

Mamy chyba jedno wspólne zdjęcie, ale zostało zrobione przemocą, wbrew mojej woli. Wbrew też mojej woli Barbara, znajoma Ryszarda i sam Ryszard pojechali za mną i moją przyjaciółką do Egiptu. Polityczka Barbara prześladowała mnie już w latach dziewięćdziesiątych razem z innym posłem na uczelni, „lecząc” z heavy-metalu i niszcząc moje szczęście osobiste. Uważam, że ma dwucyfrowe IQ i stanowczo powinna być przebadana przez psychiatrę. W latach zerowych rozsiadła się w naszym pokoju lektorów, rozsiewała kłamliwe plotki i udawała moją znajomą. Zebrała dosyć informacji o mnie, żeby wiedzieć, gdzie jadę na zimowe wakacje. Nie zapraszałam nikogo z tych ludzi, nie byłam na wakacjach z Ryszardem. Powtarzam, nie zapraszałam go nigdzie i nigdy. Pojechałam z Agnieszką, też lektorką. Barbara nie jest moją znajomą, ale mnie prześladuje i zbiera informacje o mnie, żeby zrobić przyjemność choremu księdzu, jak myślę. Nękała mnie nawet w jednym z ministerstw, gdzie prowadziłam zajęcia językowe. Było to ministerstwo zupełnie nie związane z jej branżą, więc nie powinna tam być. Jeśli to wyczerpuje definicję stalkingu, to powinnam ją oskarżyć również formalnie. Na razie pozostaje mi tylko informować tak szeroko, jak tylko się da, że te osoby nie są związane ze mną i nie mają prawa wypowiadać się w moim imieniu.

Nie jestem plagiatorką, nie byłam prostytutką, moi rodzice byli uczciwymi ludźmi, nie zniszczyłam psychicznie nikogo, za to mnie zniszczono i pomówieniami rozbito mój związek z lat dziewięćdziesiątych (a także wcześniejszy). Ci ludzie zasługują na własny krąg w piekle. Robili z ofiar przestępców osoby chore psychicznie. Oskarżali o gwałty niewinnych ludzi.

Powtórzę jeszcze raz – nie jest prawdą, że plagiatuję kogokolwiek. Nie mam kontaktu z tą Anną i nie chcę mieć. Nigdy nie była moją przyjaciółką. Nie jest osobą, której pomysły ktokolwiek by kradł, bo jest tępym prosięciem, ale „ksiądz ją lubi (co w Opus Dei wszystko załatwia). Nikomu nic nie kradnę. Za to byłam zastraszana i domagano się ode mnie niewolniczego pisania za kogoś, żeby osoba tępa i zupełnie niegramotna mogła uchodzić za gwiazdkę literatury fantasy. Mam tego dosyć i wycofuję się z pisania. Zbyt dużo tego wszystkiego, za dużo kłamstw. Nie mogę już nawet pisać. Nie ma sensu. Zniszczyli mi życie, wykorzystując wariatów i naiwność moich bliskich, tak jak zapowiadali w dzieciństwie. Ale nadal jestem zadowolona, że nie przyjęłam oferty współpracy od żadnego człowieka z półświatka.