Pomyślałam, że powinnam uzupełnić poprzedni wpis o parę rzeczy. Przede wszystkim, dlaczego opisuję moje perypetie z obcymi mi mniej lub bardziej schizofrenikami, którzy dobrze wiedzą, że jako chorzy nie ponoszą odpowiedzialności karnej i nawzajem się tego uczą (i bezczelnie twierdzą że to dlatego że są święci)? Otóż sprawa nie jest prosta. Z jednej strony, w przypadku chorych ludzi dobry obyczaj nakazuje rozkładać nad nimi parasol ochronny w nadziei, że w końcu zaczną się leczyć i że powinno się ich problemy traktować jako sprawy intymne, żeby ich nie niszczyć i mieli do czego wracać, jak już zaczną brać leki, ale z drugiej strony mają tak druzgoczący wpływ na życie (nie tylko moje) i moje zdrowie (nie tylko psychiczne), że nie mogę milczeć. Chociaż czasem są po prostu zabawni, gdy naśladują zawodowych oszustów. Mam na myśli nie tylko oszustwo metodą na wnuczka, ale na zaginioną krewną, czy siostrę celebrytki. Nie uwierzycie pewnie, ale na nasze zloty miłośników fantastyki przychodzili ludzie, których kojarzę jako świrów z mojej podstawówki. I jedna z tych osób wmówiła komuś, że jest siostrą Doroty Rabczewskiej. I nie dało się tej osobie wytłumaczyć, że to jedna wielka bzdura. Pytanie do Doroty Rabczewskiej – czy masz siostrę Anię? Bo moim zdaniem nie 😉
Czas na moje dementi. Jednym z kłamstw kolportowanych o mnie jest historyjka jakoby zniszczyłam właśnie powyżej wspomnianą Anię (oczywiście żadnego związku z Anną Brzezińską) z czasów mojej podstawówki, która gdyby nie ja zostałaby wielką łyżwiarką i pisarką. Jest to totalna bzdura, chociażby dlatego, że o ile pamiętam z lodowiska szkolnego jej przyjaciółka Dorota (żadnego związku z Dorotą Rabczewską, zupełnie nie te rocznik i nie to miasto) nigdy nie chciała na serio nauczyć się jeździć na łyżwach, obraziła się po pierwszym upadku, a Ania nie przyjęła propozycji, żeby moja klasa lub jej złożyły się na łyżwy. Zamiast tego uprawiała gaslighting i domagała się pieniędzy za urojone krzywdy. W pewnym momencie pojawiły się propozycje, żebym te „długi”, spłacała jako nieletnia prostytutka. Bo skoro – tu cytuję – nie chcę Ryszarda, to jestem prostytutka. Propozycję odrzuciłam z odrazą i od tamtego czasu padam ofiarą pomówień ze strony tych wariatów. Naprawdę nie ukradłam jej łyżew, bzdura totalna chociażby ze względu na różnicą wzrostu i rozmiaru stopy. Nic też innego jej nie zrobiłam Ja za to włożyłam bardzo dużo pracy w naukę jazdy z prostego powodu – moim ówczesnym pragnieniem było dostać się do sekcji młodzików. Całe dnie leciałam na lód i podnosiłam się, zagryzając zęby. Siniaków nie chciało już mi się liczyć. Zrezygnowałam jednak z tych marzeń, ponieważ zostałam zniszczona psychicznie i pobita przed bandę nieletnich przestępców. Co z tego, że chodzi psychicznie? A wszystko dlatego, że „Ryszard nie chciał, żebym jeździła”, powinni pójść wszyscy do poprawczaka, ale wariaci i ksiądz ich bronił i nadal błogosławi. Nie wiedziałam, dlaczego policja nic nie zrobiła, czyżby moja rodzina uwierzyła, że sama upadłam i się zakatowałam prawie na śmierć? Dochodzenie sprawiedliwości nie było zajęciem dla cierpiącego dziecka. Miałam wstrząśnienie mózgu i po skopaniu na lodowisku bałam się wyjść na lód i wpadłam w depresję. Koledzy pomagali mi nosić książki z powodu połamanych żeber, które wciąż bolały. Oczywiście po tylu latach bez utrwalania umiejętności nie potrafię już zrobić na lodowisku nawet małej części tego, co kiedyś. Lub mówiąc wprost, nie potrafię już jeździć.
Oczywiście odpowiedzią jest, że to wszystko wariaci. Ci sami wariaci też zakatowali mnie fizycznie i psychicznie na studiach, gdy chciałam wyjść za mąż (oczywiście że nie za Ryszarda) i zrobiłam formę pływacką. Nie wiem, dlaczego prawo w Polsce jest tak ułomne, że nigdy nie można mi było wcześniej pomóc…