Jak już niektórzy wiedzą, miałam jako dziecko nieprzyjemność chodzić na religię, gdzie ignorancka zakonnica odsłaniała przed nami wszystkie zasady, którymi kieruje się tak zwany „wewnętrzny Kościół” – bo jak pewnie nie wszystkim wiadomo, zwykli ludzie, którzy zaglądają do kościoła od czasu od czasu, tylko po to, aby załatwić sobie jakąś ładną imprezę z udziałem księdza, nie tworzą prawdziwego Kościoła.
„Prawdziwy” Kościół wyznaje wiele zasad, które jeżą włos na głowie przeciętnie wykształconemu człowiekowi. Wystarczy powiedzieć, że dzięki badaniom psychologicznymi wiadomo, że nikt kto wybiera karierę kościelną Einsteinem nie jest. Taki jest profil ich profesji. Podobnie ludzie głęboko religijni nie są inteligentni. Ma to bardzo nieprzyjemne konsekwencje, bo im ktoś coś wie, tym bardziej chętnie zabiera głos i chce rządzić innymi ludźmi. Nie tylko mną.
A chciała mną rządzić ta niespełna rozumu zakonnica z religii, a którą się pokłóciłam o „Lolitę” Nabokova. Podobno Biskup wiedząc, że ma pod swoją opieką małe dziewczynki, zatrwożył się o ich wychowanie i przykazał zakonnicy umoralniać nas, opowiadając o Lolicie, która miała być dziecięcą prostytutką. I że nie mamy takie być. Moi rodzice bardzo zaprotestowali – przypomnijmy, że Lolita pada ofiarą bardzo niebezpiecznego przestępcy-pedofila, który ją gwałci. Ludzie inteligentni są w stanie czytając tą powieść, skupić się na tym co się dzieje naprawdę, a nie na pustych zapewnieniach o miłości, które snuje gwałciciel. Jestem magistrem filologii angielskiej ze specjalizacją w literaturze, wiem, o czym mówię.
Oczywiście podobno nikt z prześladujących mnie od tamtej pory kościelnych schizofreników nie przeczytał tej powieści, ale za to powołują się, że „przecież wszyscy wiedzą, o czym jest ta powieść”.
No więc, nie. Nie wiedzą. Jakiś czas na Nordconie, gdzie występowałam z moją prelekcja o Lolicie i Labiryncie, ponownie pojawił się wariat, zgorszony tym, że śmiem mówić, że ta powieść nie jest o miłości tylko pedofilu. Sądzę, że będę musiała dalej prowadzić edukację narodu w kwestii Lolity. Taki mój belferski obowiązek.
Ale wróćmy do mojej szurniętej katechetki. Już mniejsza o jej normalizację pedofilii, i twierdzenia typu, że podobno dzieci są czyste i ksiądz nie grzeszy, gdy je dyma. Oczywiście jej stwierdzenia wywołały gwałtowny protest mojego ojca i matki. I pewnie dlatego przez różnych kościelnych schizofreników byli i są opluwani jako pedofil i prostytutka – a dzielna zakonnica wedle ich przedstawienia miała być moją wybawicielką. Jeszcze zabawniejsze było, że dla zakonnicy – tak samo jak dla biskupa, któremu doniosła o „problemach” ze mną – nie istnieją choroby psychiczne, tylko „bogate życie duchowe”. Nie ma wedle ich modeli urojeń, tylko „wizje zesłane przez Boga”, a schizofrenicy są święci.
Kościelne teorie na temat zdrowia psychicznego są powodem dlaczego od lat dziewięćdziesiątych ściga mnie dosyć głupawy, a przekupny „psychiatra” (a rzeczywistości maniak religijny, rekruter z Opus Dei, który łże w żywe oczy, mówiąc kim jest – przy czym ma świadomość, że kłamie), opłacany szczodrze przez hierarchę, którego niektórzy nazywają „Biszkoptem”. Podobno już ten „lekarz” sobie dom wybudował za same te łapówki. Ale wróćmy do „psychiatry”. Źródłem informacji o mnie, na które się cały czas powołuje, jest schizofreniczka, która nigdy nie była moją przyjaciółką. Jest absolutnie chora psychicznie. Tak bardzo chora, że ma urojenia, wedle których była „prawdziwą” żoną każdego z moich facetów. Oczywiście po kolei. Zniszczyła mój związek z narzeczonym z czasów liceum, podkopała też moje zaufanie do mojego prawie już męża z czasów studiów. Innym zaś jej urojeniem jest, że chodzę po Gdańsku z nożem i jej zagrażam. Ewentualnie chodzę po Żoliborzu pijana, bo mam tam mieszkać. Nie bywam w Gdańsku w związku z tym. Mój telefon komórkowy loguje się cały czas poza tym miastem.
Mam problem nie tylko ze schizofreniczką – oprócz tej niby gdańskiej, (1) a naprawdę warszawskiej, nęka mnie imbecyl z Gdańska, który od dawna próbuje mnie zrekrutować do Opus Dei, zupełnie ignorując to, że nie jestem chrześcijanką. Jest terrorystą łamiącym wszelkie zasady. Wmawiał mi, że jest lekarzem, bo w swojej głupocie chce mnie przekonać, że mój brak wiary to choroba psychiczna i że mam się nawrócić.
Mam to szczęście, że ojciec mojego byłego jest świetnym i znanym psychiatrą, więc już w latach dziewięćdziesiątych nasypał soli na ogon idiocie z Opus Dei, więc maniak przestał przyłazić nieproszony na teren Anglistyki. Jestem zdrowa psychicznie, zaszkodziło mi jedynie pranie mózgu, w czasie którego idiota zaczął mnie przekonywać, że między innymi że jestem uciekinierką z zakonu i mam tam wracać. Ciekawe bardzo, jak miałabym się znaleźć w klasztorze, mając jedynie chrzest. Mam dosyć równych idiotów, którzy mu pomagają, bo „pomoc” tego człowieka ogranicza się do wmawiania mi rzeczy z urojeń schizofreników, którzy mają doskonałą siatkę, niemalże terrorystyczną, oplatającą cały kraj dzięki Opus Dei.
Wariaci z Opus Dei najbardziej na świecie nienawidzą kobiet, które prowadzą życie seksualne. Wyobrażają sobie, że każda pani powinna z największym obrzydzeniem i bólem odbyć stosunek tylko po to, aby zajść w ciążę, więc liczba wytrysków powinna się zgadzać z liczbą poczętych dzieci. Każda laska, która oczekuje przyjemności z seksu, to dla nich jest kurwa. Którą najchętniej ratują przed kurewstwem zaszczuwając i terroryzując. Lubią „leczyć” te „kurwy”, którymi się opiekują, wmawiając im anoreksję i doprowadzając do depresji lub prób samobójczych, żeby „już nie grzeszyły”. Mam ich na karku już od dziesięcioleci i gdy tylko się pozbieram, schudnę po zaszczuciu i zacznę uprawiać sport, atakują mnie ponownie i terroryzują.
Jeżeli coś się takiego ponownie powtórzy, zamierzam wyciągnąć wszelkie konsekwencje wobec ludzi, którzy wariatom pomagają. Mam dosyć wszystkich uczynnych idiotów. Mam też aplikację, do której wpisuję wszelkie posiłki i jak zwykle stosuję zdrową dietę, około 1800 kcal, chudnę uprawiając sport i będąc aktywną. Ważne też są proporcje macro – czyli ile jem węglowodanów, tłuszczy, a ile białka.
Nigdy w życiu nie byłam anorektyczką i nigdy nie trzeba mnie było „ratować” przed sportem czy mężczyznami. Może z wyjątkiem warszawskiego R. – schizofrenika, który chyba nadal twierdzi zgodnie ze swoimi urojeniami, że mieszka ze mną na warszawskim Żoliborzu. Mieszkam gdzie indziej, nigdy się nie przeprowadzałam. Przy okazji – „moja” schizofreniczka w życiu nie była w moim mieszkaniu, nie będzie potrafiła go opisać, chociaż podobnie jak R. twierdzi, że wie o mnie wszytko. Kto ich słucha, słucha tylko ich urojonych opowieści.
⛧⛧⛧
(1) Znaczy się nie ma w tej historii kogoś takiego jak „gdańska” schizofreniczka – jest jak najbardziej warszawska schizofreniczka z mojej podstawówki. Problem w tym, że taka chora osoba przeżywa swoje urojenia w taki sposób, że na głos opowiada w pierwszej osobie, co jej się roi w głowie na temat człowieka, który jest jej obsesją. Więc od swojej chorej koleżanki w latach siedemdziesiątych słyszałam, że to ona przyjeżdzała do mojej szkoły z Gdańska. Inni od niej to słyszeli o mnie. Sama opowiadała w pierwszej osobie, że jest kurwą. Podejrzewam, że były to słowa wypowiadane jednocześnie z tym, co „słyszała” w swojej głowie. Stąd pojawiła się nieistniejąca „gdańska schizofreniczka” – czyli dla mnie moja prześladowczyni z podstawówki. A dla jej znajomych to ja miałam być z Gdańska i ją nękać. To, że schizofrenik oskarża swoją ofiarę o to, co sam robi jest tak częste, że aż nie warto p tym wspominać. Podobnie jak przypisywanie sobie wszystkich osiągnięć swojej ofiary. Powtarzam – studiowałam w Warszawie, jestem z Warszawy. Studiowałam na UW i jestem autorką swoich tekstów i tłumaczeń. Schizofreniczka z mojej podstawówki nic z tych rzeczy nie zrobiła. Nie była „żoną” nikogo z moich znajomych mężczyzn. Nie jest prawdą, że jest przyjaciółką „prawdziwej” pisarki Małgorzaty Wieczorek. Mam dosyć wysłuchiwania tych bzdur, tym bardziej, że już w podstawówce miała być przyjaciółką „prawdziwej pływaczki” lub wręcz ona sama była „prawdziwą pływaczką”. Chodziłam przez semestr na pływalnię zamiast WF, byłam na tyle dobra, że zakwalifikowałam się do głównego konkursu w zawodach międzyszkolnych. Wiem, że różne moje zainteresowania są pożywką dla zawistnej schizofreniczki. Ale trudno, moje życie nie jest moim życiem. Ma się w końcu ode odpierdolić.