Wszystkie wpisy, których autorem jest Gosia

Sperma szatana

Poplamione spodnie na zdjęciu, to dowód na kolejny atak szalonego księdza, działającego w ramach Opus Dei. Popryskane atramentem spodnie, szczególnie dżinsy, to drobiazg, chociaż mają zastraszyć i zawstydzić, gdy ksiądz syczy „kochanica diabła” i nazywa plamki „spermą szatana,” oraz nakazuje się nawrócić. Oczywiście ksiądz nie dopuszcza się wybryków chuligańskich sam – dokonują ich zdemoralizowane przez niego jednostki, którym obiecuje bezkarność. Oprócz pieniędzy sprawcy zniszczeń i ataków są mamieni opisem księżych urojeń – ksiądz folguje sobie całkowicie opowiadając bzdury o nielubianych ludziach i dzieciach, w moim przypadku dostało mi się za wolnomyślicielstwo i heavy metal. Urojenia księża obracają się dookoła sfery seksualnej, moja mama miała być prostytutką, a mój ojciec alfonsem, zaś najgorszy człowiek, jakiego w życiu spotkałam – moim wybawcą przed burdelem i mężem. Z tego co wiem szaleniec odbył obserwację psychiatryczną, został dokładnie zbadany, oraz zdiagnozowany, wiadomo, co mu jest, ale zgodnie z prawem nie można go zmusić do leczenia. Więc biega luzem po świecie, szczując debili (szczodrze opłacanych za pieniądze Kościoła, jak mówi) na swoje ofiary i dokonując samosądów. Dotychczasowy dorobek księdza obejmuje nie tylko niszczenie mienia, ale także organizowanie gwałtów, pomówień, pranie mózgów, zastraszanie, zmuszanie do samobójstwa, nakłanianie do morderstwa i zwalnianie dzięki różnym intrygom z pracy. Jego ulubione zajęcie to swoisty gatekeeping (czyli decydowanie, kto może np. studiować, a kto pisać i odpowiednie urabianie opinii otoczenia w szkole lub pracy). Dwoje moich przyjaciół nie żyje. Sama przeżyłam jeden z zamachów na moje życie tylko dzięki temu, że poszczuty psychol z nożem został powstrzymany przez przypadkowego przechodnia, inaczej już bym nie żyła.

Opryskanie atramentem spodni (nowo kupionych i noszonych pierwszy tydzień), to pikuś przy wszystkich innych czynach tego szaleńca i jego pomagierów, chociaż doskonały ogólny symbol jego działań. Oczywiście, że zamierzam je nosić, jako ateistka nie dam się zastraszyć wizjami spółkowania z diabłem i strącenia mnie w otchłanie piekielne. Nie jestem własnością tego pana i nie będzie mi układał życia. Nie dam się zniechęcić do bywania tam, gdzie chcę bywać i robić rzeczy, które chcę robić.

Izaak

Jednym z powodów dlaczego nie jestem chrześcijanką jest Biblia i katolicy. Z wykształcenia jestem historykiem literatury i nie potrafię podchodzić do Biblii inaczej niż do innych tesktów literackich, odmawiam więc traktowania jej na kolanach i zawieszania na kołku wszystkich narzędzi badawczych. Miałam z tego powodu scysje z katechetką z dzieciństwa, miałam na karku schizofreniczną koleżankę ze studiów, która próbowała mnie „leczyć” i naprawiać. Co gorsza, w odróżnieniu od luteran katolicy są zniechęcani do samodzielnego czytania Biblii (a widziałam jak robił to pastor Pilch) za to obowiązuje ich wykładnia świrniętej katechetki czy księdza łamiącego wszystkie kanony (czyli przepisy) Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W każdym razie takie wyniosłam wnioski z kontaktów z podobno wybitnymi przedstawicielami Kościoła.

Biblia jest tekstem literackim, napisanym przez ludzi. Chrześcijan obowiązuje wykładnia wedle której napisana została w sposób natchniony i przedstawia objawienia, w które nie wolno wątpić. I jest to moment, w którym rozjeżdżamy się w przeciwne strony. Zakładając nawet, że nastąpił jakiś „przekaz z góry,” nie jestem w stanie uwierzyć, że ułomne ludzkie mózgi i umysły byłyby w stanie przelać na papier owe objawienia w sposób bezbłędny, bez zniekształceń wprowadzonych przez kulturę sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Dla przypomnienia – były to czasy, kiedy dominującym modelem życia było pasterstwo, kobiety były traktowane jak inwentarz, a bełkot osób chorych psychicznie był traktowany z szacunkiem, na jaki nigdy nie zasługiwał. Do Biblii więc trafiły opowieści snute przez dosyć prymitywne plemiona. Piszę to z całą świadomością, że w naszym niedoskonałym kraju za podobne wypowiedzi można zostać skazanym za obrazę uczuć religijnych, sięgnę tutaj po przykład Doroty Rabczewskiej. Uważam, że Dorota nigdy nie powinna dać się zastraszyć, tylko prosić o konsultację biblisty. Dla naukowca oczywistym jest, że nie wolno dławić wolności dysputy naukowej, literaturoznawczej lub kulturoznawczej.

Jedną z ważnych postaci w Biblii (i nie tylko w Biblii, jest podporą trzech wielkich religii) jest Abraham. Dla przypomnienia – jest to ten człowiek, który usłyszał w głowie głos Boga, nakazujący mu złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna Izaaka na górze Moria. Wyobraźmy sobie to dziecko i jego przerażenie, gdy jest ciągnięte na rzeź, która ma nastąpić po długiej i męczącej wędrówce. Na całe szczęście Abraham „słyszy” inne instrukcje i egzekucja zostaje odwołana. Powtórzę, historia traumy Izaaka, niemal zamordowanego przez – jak sądzę na podstawie tekstu – chorego psychicznie ojca, stanowi podwaliny trzech religii, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Tkwi w tym olbrzymi paradoks. Legiony teologów i filozofów rozkładają na czynniki pierwsze relację Abrahama i Boga. Opiewają poddanie się owej „woli Boga” i prześlizgują się bez słowa nad postacią Boga żądającego bezmyślnego posłuszeństwa i krwawej ofiary. Z drugiej strony klasyczną krytyką europejskich pogan i argumentem za potrzebą kulturowego ich podbicia jest rzekomy pogański zwyczaj składania ofiar z ludzi. Chciałabym zobaczyć jakiś materialny dowód na te twierdzenia. Na razie są to same pomówienia, za to chrześcijańskie płonące stosy są historycznym faktem. Przypomnę, kobiety i mężczyźni płonęli na stosach z powodu pomówień o czary w liczbie haniebnej. Palono również naukowców i wolnomyślicieli. Dlaczego? Podejrzewam, że czyjeś tak cenne również dzisiaj uczucia religijne były tak silnie urażone, że wymagały całopalnej ofiary z ludzi dla przebłagania złego Bóstwa – a raczej zaspokojenia chęci zemsty i nakarmienia pychy oskarżycieli.

Rett Butler

Jedną z trochę już zapomnianych powieści jest „Przeminęło z wiatrem”. Niegdyś otoczona takim kultem, że castingiem do roli głównej bohaterki fascynowały się wszystkie amerykańskie media, obecnie razi współczesnego odbiorcę z powodu rasizmu i wybielania niewolnictwa i jest łabędzią pieśnią dawnego Południa USA. Dawniej dwory właścicieli plantacji otaczał mit romantyzmu, obecnie organizowanie ślubów w podobnych miejscach uchodzi za coś nagannego z powodu wspierania niewolnictwa. Ale zawsze można znaleść coś ciekawego nawet w takiej ramotce. Dla jednych będzie to obraz upadającego świata dużych posiadłości ziemskich i walka ich właścicieli o przetrwanie po Wojnie Secesyjnej, dla innych romans, ja czasem myślę o tym tekście od strony psychologii postaci.

Dzisiaj zajmę się Rettem Butlerem, czyli pierwowzorem wszystkich męskich postaci z romansideł, w których bohater musi koniecznie być skurwielem o złotym sercu (co do tego złotego serca Retta mam pewne wątpliwości, sądzę że szczodre gesty były na pokaz), gościem którego otaczają wszystkie możliwe „czerwone flagi”, ale bohaterka wie, że potrafi go zmienić. Na plus należy policzyć Scarlett O’Harze, że dzięki swojej inteligencji nie ma złudzeń co do Retta. Dzieje się tak pewnie dlatego że kocha Ashleya, więc nie daje się tak łatwo owinąć dookoła palca.

Powiedzmy sobie szczerze, Rett Butler nie ma prawidłowej osobowości. Co o nim wiemy? Pochodzi z dobrego domu, ale wyparła się go jego własna rodzina. Bezpośrednim powodem była niefortunna wieczorna wyprawa z młodą panną powozem. Powrót był bardzo spóźniony, a panna skompromitowana. Scarlett słysząc plotkę o tym, pyta, czy dziewczyna urodziła dziecko. Szczęśliwie nie, ale Rett się pojedynkował z jej bratem. Na swoją obronę Rett twierdzi później, że nie zamierzał się żenić z głupią gęsią tylko z powodu wypadku na drodze. Nie jestem fanką tego wyjaśnienia. Z powodu samej wycieczki powozem nikt by się nie pojedynkował, tym bardziej że Rett znał konwenanse swojego środowiska i najwyraźniej celowo postanowił je złamać. Podejrzewam, że mógł w grę wchodzić gwałt. Bez względu, co się tam wydarzyło, powrót do świata wyższych sfer jest dla Retta Butlera długi i szacunek społeczny odzyskuje dopiero po małżeństwie ze Scarlett i spłodzeniu córki.

Co się stało, że podobno bardzo inteligentny młody człowiek wypada ze swojego środowiska, a własna rodzina zamyka przed nim drzwi? Powinien przecież umieć przewidzieć konsekwencje swoich działań i brylować w swoim środowisku. Niektórzy widzą w nim zbuntowanego liberała, który słusznie nie przestrzega skostniałych norm swojego świata, ale nie mogę się z tym zgodzić. Nie zależałoby mu tak na odzyskaniu pozycji, gdyby był postacią wyprzedzającą swoje czasy, jest za to przestępcą i manipulantem. To Scarlett jest buntowniczką, której się wiele wybacza, bo jest uczciwa i odpowiedzialna, chociaż w świat wojenny wchodzi jako żywiołowa nastolatka, której w głowie tylko bale i niewinne romanse.

Rett jest tak odmienny od swojego środowiska, że stanowi zagadkę. Na trop może nas naprowadzić pewien zwyczaj Retta – korzysta z usług prostytutek i twierdzi że są uczciwsze niż panie z dobrych rodzin. Nie jest to norma teraz, nie była to norma społeczna w XIX wieku w wyższych sferach Charlestonu, gdzie młodzi ludzie pobierali się wcześnie i wierzono w romantyczne uczucia po grobową deskę. Sam nie znalazł swojej pierwszej prostytutki, to ona musiała znaleść swoją ofiarę i uwieść go, gdy był jeszcze dzieckiem, w momencie kiedy nie zdawał sobie z tego, że w pada ofiarą gwałtu i nie mógł też poradzić sobie z przedstawianą mu normalizacją płatnego seksu i seksualnej przemocy. A gdzie są prostytutki, są też przestępcy. Nie myślicie chyba, że chłopiec z porządnego domu sam uczy się przemycania kontrabandy i lekceważenia potrzeb innych ludzi? Staje się w efekcie nieszczęśliwym, zgryźliwym i cynicznym psychopatą oraz mordercą.

Chińska wiza

Bardziej szczegółowy komentarz poniżej.

Mam nadzieję, że zdjęcia mojej wizy i jej przedłużenia (na których widać, kiedy wjechałam do Chin) rozwieją do końca fandomowe plotki o tym, że kłamię na temat swojego wyjazdu do Chin, bo widać dokładnie, kiedy byłam lub nie byłam w Polsce w 2002. Oczywiście przedłużyłam w Chinach, bo ambasada w Polsce nie wydawała wizy, o jaką polecono mi wystąpić, na dłuższy okres. Tak więc, ten tego, zdychajcie, kłamcy…. 🙂

Chińska ambasada zastosowała amerykański system zapisu daty na pierwszej wizie – 13 to dzień miesiąca, rok 2002. Cancel został wbity przy wystawieniu wizy przedłużającej pobyt. Przedłużenie zostało wydane w Chinach, jest wizą na zero wjazdów oczywiście i miesiąc jest określony angielskim skrótowcem.

I już jako wisienka na torcie – pieczątki z datą wjazdu i wyjazdu:

(Zapis daty też amerykański, oczywista oczywistość, że nie istnieje miesiąc oznaczany jako 28.)

Ks. Pilch

Mniejsza już o to, w jakich okolicznościach poznałam pastora Pilcha, który później zginął w katastrofie Tupolewa, grunt, że odbyłam wiele interesujących rozmów z tym luterańskim duchownym (oraz byłam światkiem, jak ludzie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego bywają atakowani przez różnych wariatów).

Interesowałam się religioznawstwem (i ogólnie kulturoznawstwem) już jako dziecko. W tamtych czasach główny dyskurs w studiach humanistycznych zakładał pewien zbyt optymistyczny model, według którego rozwój społeczeństw postępuje ku jasnej przyszłości i oświeceniu, od form prymitywnych do skomplikowanych, odrzucających zabobony i przesądy. Religioznawstwo omawiało szamanizm jako wczesną formę religii, potem miał następować okres religii politeistycznych, które zostały zastąpione przez religie monoteistyczne, które z kolei już miały nie zawierać w sobie żadnych elementów szamanistycznych. Pozostaje mi tylko ubolewać nas naiwnością badaczy lub raczej autorów książek publicystycznych, z którymi się zapoznałam jako dziecko!

Zacznijmy od tego, czym jest szamanizm. Występuje wszędzie na świecie, od lodów Syberii, poprzez azjatyckie stepy, aż po prerie równin amerykańskich, nie mówiąc o interiorze afrykańskim. Zakłada, że pewne jednostki, najczęściej całe rodziny pełnią rolę szamanów czyli kapłanów, twierdzących że są w kontakcie z duchami, które zsyłają im wizje ważne dla danych społeczności. Współczesny człowiek wychowany w naszej kulturze bez wahania nazwie kogoś takiego albo oszustem, albo wariatem. Ja nazywam schizofrenikiem. Szamanizm to jest religia wzniesiona na braku edukacji psychiatrycznej, zabobonie i niemożliwości ocenienia, czy żądania wariatów mają jakikolwiek sens. Szamani znani są z terroryzowania swoich współplemieńców, prania umysłów, przeklinania nieposłusznych. Więc jeśli szaman chce, żeby zapłonęły stosy, stosy płoną i duchy dostają swoje całopalne ofiary, skazane na śmierć, żeby przebłagać złe mzimu.

Następnym etapem w rozwoju społeczeństwa miał być politeizm. Kasta kapłańska się rozrosła, więc pewnie stąd pomysł, że nastąpił jakiś postęp. Ale czy rzeczywiście zerwano z szamanizmem? Ależ skąd! Instytucja wieszczek świątynnych temu przeczy. Nadal mamy grupę osób przeżywających swoje objawienia, które mówią innym „jak mają żyć.” Nie lepiej bywa w religiach monoteistycznych – weźmy na przykład katolicyzm. Co chwila napotykamy się na jakąś świętą, twierdzącą, że ma kontakt z bóstwem i próbującą zastraszyć społeczeństwo swoimi wizjami zagłady, jeśli ludzie nie będą wypełniać jej żądań. Jest to wygodny sposób na życie, o wiele atrakcyjniejszy niż bycie pogardzanym świrem.

Stąd też wynika moja ostrożna sympatia do luteran. Pozbyli się kultu świętych, więc nikt, tylko dlatego, że ma urojenia, nie może zastraszać współwyznawców. Nie dissują nauki, więc każda taka chora psychiatrycznie osoba jest odsyłana do odpowiedniego specjalisty. Luterańscy duchowni są ordynowani, a nie wyświęcani, za czym idzie, że nie mają szczególnie uprzywilejowanej pozycji w świecie luterańskim, a ich autorytet opiera się na autentycznej wiedzy, a nie zabobonie – „bo ksiądz się obrazi, potępi i nie da rozgrzeszenia.” Właśnie, rozgrzeszenie – luteranie nie mają spowiedzi usznej, więc żaden lubieżny ksiądz nie prowadzi spowiedzi dzieci czy dorosłych, zaspokajając swoją chorą ciekawość. Luteranie spowiadają się Bogu i tylko w swoich sumieniach przeprowadzają swój rachunek tego, jak dobrymi lub złymi ludźmi się okazali. Są w mojej opinii dojrzalsi od katolików.

Przy całej mojej sympatii dla poznanych luteran, nie jestem luteranką, chociaż można nazwać mnie anty-papistką 😉 Jestem Rodzimowierczynią, co oznacza, że lata temu świadomie wpisałam się na listę osób wnioskujących o rejestrację jednego z polskich kościołów pogańskich. Jest to nie w smak kilku osobom prześladującym mnie od dzieciństwa, ale taka jest prawda o mnie – wierzę we Wszechświat, który nas stworzył, i który dał nam mózgi, dzięki którym stworzyliśmy naukę, nasze narzędzie do poznawania naszego Stwórcy.

Przyjaźnię się z każdym rozumnym człowiekiem, szczególnie prześladowanym przez schizofrenika, więc żal mi ogromnie, że ksiądz Adam Pilch zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Jest mi również przykro, że ta katastrofa była – i pewnie jeszcze jest – rozgrywana politycznie i że tyle pieniędzy poszło już w błoto w ramach zapłaty dla ludzi, którzy w życiu nic nie mieli wspólnego z badaniem jakichkolwiek katastrof lotniczych.

Licencja na zabijanie

Jakiś czas temu wrzuciłam na Facebooka link do artykułu z serii wiadomości kryminalnych o dwudziestoczteroletnim wnuku podejrzewanym o wypchnięcie babci z okna, ale nie miałam siły komentować na gorąco. W przypadku tego mordercy prokuratura wystąpiła o umorzenie, chociaż przestępstwo jest poważne, za to w przypadku tej samej osoby i mniejszego przestępstwa, czyli kradzieży, odpowiednie organy nakazały areszt. Skąd ta różnica? Dlaczego niektórzy przestępcy dostają pozaprawnie wręcz bondowską „licencję na zabijanie”? A więc stąd, że żyjemy w podobno cywilizowanym kraju, a zatem nie wsadzamy do więzień psychicznie chorych i zawsze znajdzie się współczujący psychiatra ratujący schizofrenika lub „schizofrenika” (bywały wyroki skazujące dla psychiatrów ratujących przestępców przed więzieniem w ten sposób, nic nowego) przed konsekwencjami jego poczynań. Mniejsza o to, że chory był pewnie milion razy proszony przez swoje ofiary, by się leczył, mniejsza o to, że ofiary musiały rezygnować ze swoich planów osobistych i zawodowych z powodu lęku o swoje życie i zdrowie, nie mówiąc o zdrowiu i życiu innych osób lub zwierząt. Zasada, że jeśli występują ataki na inne osoby, winna jest choroba, jednak jeśli zagrabione zostało coś materialnego, nastąpiło to z powodu wad charakteru, również nie działa w świecie realnym.

Wzywając karetkę do chorego psychicznie człowieka, powinna ofiara zaszczucia przez obcego świra móc liczyć, że chory zostanie odtransportowany do psychiatryka, gdzie dopiero specjalista psychiatra go zbada i zadecyduje o przyjęciu na siedem dni. O, jakże inna jest praktyka! Może psychol wtargnąć do mieszkania, upierając że mieszka w tym miejscu (szczęście jeśli akurat jest w domu więcej osób i obiekt jego obsesji nie jest sam), ale lekarz pogotowia stwierdza, że „nie będzie się mieszać w sprawy rodzinne” wyraźnie obrażony, że nie ma jakiś „prawdziwych chorych”- WTF? – nikt nie jest rodziną z tym panem i on nigdy tutaj nie mieszkał! To wszystko jego aktywne urojenia. Człowieku, my już wszyscy ledwo żyjemy, bo to nie jest jego pierwsza taka akcja! Dopiero wezwana policja wyprowadza osła. Ludzie kupują psy obronne w takich okolicznościach i przestają liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Mamy już pełzającą irańską rewolucję, ludzie są zastraszeni i boją się mówić, co myślą. Wariaci przejmują władzę nad nami, tymczasem ględzi się o dobrowolności leczenia. Większej bzdury nie słyszałam. W przypadku zagrożenia epidemiologicznego wolność osobista jest znacznie ograniczona (widzieliśmy to w czasie pandemii, nie muszę przypominać przypadku wrocławskiej epidemii prawdziwej ospy). I nie przesadzam pisząc o zagrożeniu epidemiologicznego, ponieważ jedna lub dwie chore psychicznie osoby potrafią zniszczyć życie conajmniej kilkudziesięciu osób. A prokuratura czy policja zamiast pomóc potrafi rżnąć głupa i twierdzić, że osoba, która padła ofiarą gwałtu w dzieciństwie powinna wariata, który bezprawnie po raz kolejny próbuje wtargnąć w jej świat i przejąć nad nią całkowitą kontrolę, ubezwłasnowolnić i zawsze już za niego odpowiadać. Co więcej, chorzy psychicznie ludzie potrafią wejść do szpitala i skołować lekarzy opiekujących się kimś dla nich obcym, chociaż znienawidzonym. W efekcie przestają być podawane odpowiednie leki. Są świetni w zbieraniu plotek, bo oczywiście nie dowiedzieli się o pobycie w szpitalu od kogoś z rodziny.

Drodzy Czytelnicy pewnie się domyślają jaki jest efekt podobnego litowania się nad chorymi lub „chorymi”? Nie ma możliwości stuprocentowego stwierdzenia, czy morderstwo zostało faktycznie popełnione w stanie niepoczytalności, czy też mamy do czynienia z osobami z półświatka o dwucyfrowym ilorazie inteligencji, które mszczą się za odrzucenie uczuć lub za wyimaginowane nierówności społeczne. Żadna z tych osób nigdy nie jest poprawnie diagnozowana. Takie osoby są z punktu widzenia ofiar zdemoralizowane i mają pewność swojej bezkarności. Dwoje moich przyjaciół popełniło samobójstwo po zaszczuciu przez osoby chore psychicznie i ich nieświadomych wspólników, ponieważ utracili pracę i niezasłużenie dostali łatkę osób chorych psychicznie. Jak to możliwe? Dlaczego policja nie reagowała? Najczęściej nie ma w zwyczaju mieszać się w sprawy, w których występują osoby chore. Dlaczego moi przyjaciele i ja sama nie reagowaliśmy skuteczniej? W traumie mózg się wyłącza, traci się pamięć i w efekcie nie można się skutecznie bronić, zwłaszcza jeśli nie wie się, co się stało i jakie oskarżenia nad człowiekiem wiszą. W niektórych sprawach wyroki potrafią zapadać z pogwałceniem starożytnej zasady „nic o mnie beze mnie”, wystarczy zrobić z kogoś osobę chorą psychicznie i niebezpieczną dla otoczenia. Nie jest to takie niecodzienne, osoby chore (lub chore i psychopatyczne, lub tylko psychopatyczne) z radością oskarżają swoje ofiary o same najgorsze uczynki, szczególnie jeśli znajdują się już w fazie schizofrenii, kiedy obrazowanie neurologiczne pokazuje dziury w mózgu. Wymysły takich osób są brane za prawdę i nikt nie docieka, jaka jest rzeczywistość i niczego nie weryfikuje z pomocą policji.

Praktyka w naszym kraju jest taka, że nie leczą się całe rodziny, korzystając z dobroczynności różnych instytucji, za to państwo nie ma litości dla ofiar osób chorych psychicznie, lituje się jednak przesadnie nad osobami chorymi psychicznie. Nie zrozumcie mnie źle, sama zasada jest dobra, ale stosowana bez dokładnego rozpoznania sytuacji przez policję, prowadzi do zaszczucia zdrowych osób, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś schizofreniczny pociotek lub tylko naiwny znajomy, broniący agresorów przed osadzeniem w psychiatryku, powtarzający wymysły chorego mózgu i wypowiadający się w imieniu osób, w których imieniu nie mają prawa się wypowiadać. Ja sama miałam być wedle urojeń (lub raczej celowych pomówień zawodowej oszustki) nastoletnią prostytutką lub złodziejką przedstawiającą teksty koleżanki z podstawówki jako swoje (nie utrzymuję z tą osobą kontaktu, oczywiście, więc nawet jakby coś napisała, to nie mam do tego dostępu). To mój osobisty „Tom Ripley”, ale niewiele mogę z tym zrobić, ponieważ ogranicza się do psucia mi marki osobistej, bez sięgania – o ile mi wiadomo (żart) – po pieniądze z opublikowanych przeze mnie tekstów. Ktoś inny z mojego szerokiego kręgu znajomych wylądował w więzieniu, został pozbawiony możliwości dochodzenia swojej niewinności po oskarżeniu o zabójstwo przyjaciela. Osoba faktycznie winna nadal chodzi na wolności, zadręczając swoje inne ofiary. Nie pytajcie mnie dlaczego chroni się przestępców, nie wiem, podejrzewam jednak udział w sprawie możnych, jednak niekoniecznie zdrowych psychicznie, protektorów.

Jak dalej żyć w kraju, w którym prawa uchwalane są pod dyktando osób chorych psychicznie (sorry, not sorry, ale totalnego zakazu aborcji uniemożliwiającego poprawne reagowanie w stanie zagrożenia życia pacjentki nie da się obronić) i leczą się w większości ludzie przez nich straumatyzowani, naukowcy są podobno nieobiektywni, bo studiowali dany temat (też to słyszałam), nie mówiąc o łamaniu podstawowych praw konstytucyjnych (bo jak nazwać np. nękanie fanów heavy metalu i robienie z muzyków osoby chore psychicznie, bo nie lubi się danego rodzaju muzyki)?

Nijak nie można tak żyć. Straciłam złudzenia do końca i po raz kolejny marzę o emigracji, nie tylko wewnętrznej.

Świat na opak

Istnieje w Polsce organizacja nosząca miano Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami Ryszarda Nowaka. Jest to paradoks, ponieważ ta organizacja sama ma wszelkie cechy niebezpiecznej sekty, której prawdziwym celem wydaje się być nękanie wszystkich, których szalony lider sekty nie cierpi, ze szczególnym naciskiem położonym na fanów heavy-metalu i ich idoli.

Zastanawiające jest, że zajob związany z nienawiścią do sceny metalowej jest cechą podzielaną ogólnie przez wszelkie osoby fanatycznie religijne – już w dzieciństwie spotkałam się z strzeżeniami przed heavy-metalem, a na studiach spotkałam się z zaszczuciem związanym z moim upodobaniem do heavy-metalu i chodzenia na koncerty. Co najmniej dwoje z moich przyjaciół nie żyje. Sama padłam ofiarą różnych form przemocy i pomówień, próbowano mnie także nakłonić do fałszywego oskarżania o gwałty moich heavy-metalowych znajomych. Jeżeli wydaje się wam, że takie kłamstwa są niegroźne, mylicie się. Ludzie o sekciarskiej mentalności sięgają do takich psycho-manipulacji, o jakich nawet wam się nie śniło. I jeżeli wydaje się wam, że można się oprzeć, też się mylicie. Moje życiowe doświadczenie mówi, że każdemu można sprzedać wieżę Eiffla, wystarczy wiedza jakie guziki w ludzkiej psychice nacisnąć i jakie bajki sprzedać. Powiada się, że kropla drąży skałę, ale nie trzeba czasem długo czekać, wystarczy kropla nitrogliceryny, żeby komuś zniszczyć życie, ponieważ posłuchało się patologicznego kłamcy.

Na wszelki wypadek – mój tata zmarł w 1985 roku, a mama w 2000. Wszelkie osoby podające się za nie, to kłamcy i oszuści, więc zalecam kontakt z policją, bo nikt nie ma prawa za nich się podawać. Nie podejmujcie żadnych decyzji w oparciu o te bzdury. Czas zatrzymać te kłamstwa.

Groby

Od kilku lat zadaje sobie jedno pytanie – a kiedy u nas? Były już doniesienia o bezimiennych grobach w Kanadzie, były też doniesienia o grobach w Irlandii. W każdym z tych przypadków chodziło o dzieci zakatowane przez zakonnice i pogrzebane cichcem. Znam te klimaty dosyć dobrze z dzieciństwa, chociaż paradoksalnie moi rodzice (Warszawianka i re-emigrant z Francji) wychowywali mnie w sposób bardzo nowoczesny, wyprzedzając w dużej mierze swoją epokę. Niestety, posłuchałam argumentu, że trzeba poznać kulturę, w której się mieszka i zgodziłam się uczęszczać na religię. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że zawsze fascynowałam się religioznawstwem, a gdzie lepiej poznać religię katolicką niż u źródła? Dodajmy do tego młody wiek, tłumaczący naiwność i mamy receptę na kłopoty.

Jako ktoś „niepewny ideologicznie” od razu podpadłam, wdając się w zbyt szczere dyskusje z katechetką na temat praw kobiet i tym podobne kwestie, włączając w to stosunek do seksu. Mam swoje doświadczenia z zakonnicami, jak również z pewnym zakonnikiem uważającym się za „psychoterapeutę”, ale nie chciałabym się za bardzo rozwlekać, bo to cała epopeja. Mówiąc w skrócie, ktoś taki jak ja działa na kler, jak czerwona płachta na byka. Nie mogą przejść spokojnie koło dziecka, któremu się wydaje, że możliwa jest szczera intelektualna rozmowa, że można szanować swoje zdanie i ładnie się różnić. Coś takiego to wyższa polityka, mająca zastosowanie w przypadku rozmów z ustosunkowanymi dorosłymi, którzy potrafią się bronić i przed którymi trzeba udawać. W moim przypadku ruszyła cała lokalna machina i ambicjonalne przekonanie, że mogą mnie „nawrócić”. W ideologii katolickiej dostaje się wszak dodatkowe punkty za „nawracanie pogan” lub „leczenie” gejów. A środki jakimi się osiąga ten cel nie mają znaczenia, zbożny cel pozwala na ignorowane wszystkich przykazań – wszak katolika obowiązuje Katechizm KK, a nie Biblia, a wszelkie zbrodnie bywają wybaczane, wystarczy tylko powołać się na mętny „interes Kościoła” (który – jest to powtarzane jak mantra – musi przetrwać, więc trzeba ukryć wszelkie niepowodzenia owego „nawracania” czy inne przestępstwa).

Nie chcę rozstrzygać do jakiego stopnia osoby, z którymi się spotkałam w dzieciństwie i później, były zdrowe psychicznie, bo nie mam do tego kompetencji. Wiem za to, jak chociaż w części mogły się czuć dzieci pochodzące z rdzennych ludów Kanady i te urodzone przez panny w Irlandii. I nie mam osobiście wątpliwości, że gdzieś w Polsce też istnieją nienazwane groby bezimiennych dzieci, które zostały zamęczone przez podobnych re-konkwistadorów. Osoby, które wbrew mojej woli próbowały mnie „formować” miały w sobie odpowiednią do tego mieszankę poczucia bezkarności, cynizmu i tępego sadyzmu, czyniące z nich, jak sądzę, wcale nie tak potencjalnych morderców.

A zatem, kiedy u nas?

Mam dosyć czekania. Zróbmy zrzutkę i wypożyczmy skądś sprzęt, i sprawdźmy kilka lokalizacji bez czekania na policję. Marzą mi się duże badania geofizyczne z użyciem takiego bum-bum. To kto się składa?

Katecheza

Katecheza w moim dzieciństwie była dosyć, hmm, szczególnym przeżyciem i jest to bardzo duże niedopowiedzenie. Jestem na tyle wiekowa, że odbywała się w salce przy kaplicy sióstr zakonnych i największą jej zaletę stanowiło, że po drodze nie przechodziło się przez szeroką ulicę do dużego kościoła, gdzie uczęszczała reszta dzieci (dla mnie i kilku innych oficjalnie nie było tam miejsca w grupie i obecnie zastanawiam się, jakimi kryteriami kierowano się przy selekcji, ale to inna sprawa), więc małe smerfy docierały w miarę bezpiecznie. I chyba na tym ich bezpieczeństwo się kończyło. Katechetka zaś zaliczyła wszelkie możliwe wpadki (chociaż wyglądały nie na „bug”, a raczej na „feature”), które skutecznie zniechęciły mnie do Kościoła Rzymsko-Katolickiego na zawsze.

Na samym początku dowiedziałam się, że wystarczy chodzić do kościoła, żeby być dobrym człowiekiem. Moje dociekliwe pytania pozwoliły na pewne doprecyzowanie, więc dowiedziałam się, że fakt, że ktoś był na przykład złodziejem nikł i bladł w porównaniu z faktem, że był to współwyznawca, i że należy go bronić przed innymi (czytaj nie wyznającymi wiary rzymsko-katolickiej). Wychowywana byłam raczej praworządnie i mieszkałam w bloku spółdzielni przy MSW, więc wstrząsnęło mną mocno. I jeśli zastanawiacie się, czy podobne podejście obowiązuje w sprawie pedofilii, to zapewniam, że tak – jak najbardziej zgadzało się to z wyrażanym w czasie katechezy światopoglądem, a i inne rozmowy z osobami również bardziej kościelnymi sprowadzały się do zapewnień, że „dzieciom krzywda się nie dzieje”. Nie mieści się to w głowie i nasza współczesna cywilizacja stoi na przegranej pozycji w zderzeniu kultur z organizacją, która według słów jej przedstawicieli, stoi na straży porządku, wyglądającego dokładnie jak 2000 lat temu, a może nawet jeszcze wcześniej, bo starożytne praktyki greckie dotyczące efebów, którzy dzięki swoim protektorom osiągali później wysoką pozycję w społeczności, miały nie być czymś złym. Obecnie nazywamy takie informowanie dzieci „groomingiem”, czyli przygotowywaniem ich do roli grzecznej i pogodzonej ze swoim losem ofiary seksualnego drapieżnika, a i wtedy spotykało się z raczej ostrą reakcją otoczenia. Oczywiście mam na myśli otoczenie bardziej ateistyczne lub mniej fanatyczne, bo „prawdziwi katolicy” (lub tak zwany kościół wewnętrzny) brak posłuszeństwa i entuzjazmu wobec bycia „wybranym” do kariery (lub raczej „kariery”) kościelnej karali i nadal karzą zaszczuciem swojej ofiary. W reportażu, który niedawno przeczytałam natrafiłam na motyw papaja, który po prostu milknie pytany o ofiary pedofilii i opis szoku osoby zadającej pytanie. Gdyby była kimś z tej grupki z katechezy, to by nie była tak zdziwiona, ponieważ usłyszałaby w dzieciństwie, że księżom, szczególnie hierarchom, to się po prostu należy w nagrodę za ich poświęcenie (czytaj celibat i brak rodziny). Hmm, w seksuologii istnieje (lub istniało) pojęcie pedofilii zastępczej, ale mam pewne wątpliwości, czy przy tak normalizowanej praktyce można mówić o środku „zastępczym”, wyglądało to na całkiem podstawową i jednoznacznie ukierunkowaną orientację, uznawaną przez tych kilka – jeśli nie więcej – osób za oczywistą. Dramatycznie brakuje mi tutaj odpowiednika angielskiego słowa „groomers”, szczególnie że nie musi to być sam pedofil, a ludzie chcący mu się przypodobać.

Reszta nauk katechetki była również szokująca, a dotyczyła dziewcząt i małżeństwa. Wedle jej słów panny do okresu dojrzewania były czyste jak śnieg, brudne stawały się dopiero dojrzewając. (Przy okazji – seks z dzieckiem miał nie być grzechem właśnie przez to dziecko jest jeszcze „czyste”. Cholera wie, jak to rozumieć, pomimo dodatkowych pytań nie udało mi się ogarnąć tej myśli i chyba nikomu zdrowemu na umyśle się nigdy nie uda.) Ale nie bójcie się, nawet jeśli już dojrzałyście, jest jeszcze dla was szansa – musicie wyrzec się seksu na zawsze, hajtnąć się z Chrystusem (czytaj wstąpić do zakonu) i skupić się na wizji idealnego pożycia z bóstwem, które będzie już można uprawiać „bez grzechu”. Bezwstydnie byłyśmy rekrutowane do życia klasztornego, a ponieważ, jak twierdziły zakonnice, już dzieci były „zepsute” dodatkowo nie szczędzono nam rad, że w razie gwałtu nie wolno nic mówić, bo to nasza wina. Wiązało się to oczywiście z katolickim poglądem na rolę kobiety, przez którą upadła ludzkości i zostaliśmy wygnani z Raju. Oczywiście, będąc dociekliwym dzieckiem, zadałam wtedy pytanie o to, gdzie był Adam i dlaczego odpowiedzialność spadła na Ewę, skoro kazano jej z tak silnym złym duchem jak wąż uporać się samej i wyraźnie została wystawiona przez Boga i Adama do wiatru. Czym do kurwy nędzy zajęty był Adam, skoro nie było wtedy jeszcze innych ludzi? Co było tak ważnego, że zostawił ją samą?

Katechetka dopuszczała istnienie kobiet innych niż zakonnice i które stworzone zostały do życia rodzinnego, ale wyraźnie oceniała ich szanse na „życie wieczne” gorzej. Oceniam obecnie, że byłyśmy zniechęcane do wybrania tej opcji, ponieważ jej zdaniem katolickie małżeństwo miało wyglądać zupełnie inaczej, niż byście się spodziewali, że związek kochających się ludzi powinien wyglądać. Jedyną szansę na owo „życie wieczne” w sytuacji kobiety zamężnej miała dawać asceza małżonki, czyli współżycie bez przyjemności (serio-serio dobry katolik powinien ich zdaniem zadbać o brak seksualnej satysfakcji u prawowitej żony), wyłącznie w celu spłodzenia potomstwa. Po rozpłodzie katoliczka powinna myśleć wyłącznie o życiu po śmierci, wyrzec się seksu, odpokutowywać za jakieś miłosne uniesienia lub myśli i ratować swoją czystość, żeby się stać kimś tak godnym szacunku jak Matka Boska. Ach, dodatkowo miała nieść swój krzyż, który polegać miał na cierpliwym znoszeniu, że mąż ma kochanki (z którymi mógł już postępować inaczej i dbać o ich orgazmy, ponieważ nie musiał się troszczyć o ich życie po śmierci). Małżonce miała wystarczyć moralna wyższość modlitwy i zwierzanie się księdzu.

Kolejne moje pytanie zadane zakonnicy dotyczyło innych denominacji i czy w nich pozycja kobiet jest równie żałosna (chociaż może nie użyłam dokładnie tego słowa). Z pewnym zdziwieniem, ale szczerze katechetka odpowiedziała mi, że w luteranizmie pastorami są kobiety na równi z mężczyznami i nie ma obowiązku celibatu. Złożyłam sobie wszystkie te nauki w jedną całość, wyciągnęłam jedyny możliwy i logiczny wniosek, i wróciłam do domu gotowa oświadczyć rodzicom, że muszę zostać luteranką i że nie chcę dalej chodzić na religię rzymsko-katolicką. Oczywiście nie spotkało się to z pozytywną reakcją sióstr i ich współwyznawców (a dodam, że całkiem blisko mojego domu oprócz zakonu żeńskiego jest też i męski, taka dziwna okolica, mimo że stolica i całkiem blisko stąd do Śródmieścia), ale to już zupełnie inna historia, zbyt długa, żeby tu ją opisywać.

PS: jeżeli uważacie, to nie była „prawdziwa” zakonnica, albo „prawdziwa” nauka kościoła, bo mówiła o zasadach nie ujętych w kanonach, to muszę powiedzieć, że w moich namolnych groomingujących do kościelnej „kariery” rozmówcach nie było żadnej wątpliwości, że istnieją zasady i nauki przekazywane sobie w „prawdziwym”, „wewnętrznym” kościele w przekazie ustnym z pokolenia na pokolenie. Kanony są tylko dla zwykłych wiernych.

Anatomia plotki

Postanowiłam tematykę blogu wzbogacić o elementy z psychologii tłumu i dlaczego nie wolno słuchać plotek. Ludzie kochają plotki, niektórzy nawet określają je jako mechanizm łączący różne społeczności, sama czasem je chętnie czytam. I nawet jeśli fandom polskiej fantastyki nie ma swoich plotkarskich portali, to fani polskiej fantastyki bywają gorsi niż czytelnicy Pudelka lub Kozaczka.

Jest gorzej, ponieważ fani fantastyki mają swoich pisarzy, redaktorów i artystów na wyciągnięcie ręki. Ci ludzie często piją piwo przy tym samym stoliku lub tuż obok i podsłuchawszy czasem coś pikantnego, nie znając kontekstu i z reguły tego nie rozumiejąc, wysnuwają jakieś bezsensowne wnioski. W efekcie potrafią zapłonąć świętym oburzeniem i oblecieć wszystkich sobie znajomych ludzi mniej lub bardziej decyzyjnych, żeby zamknąć przed kimś znienawidzonym różne drzwi lub otworzyć je przed kimś, kto nie potrafi pisać i jeszcze potrzebuje się uczyć. Jednocześnie zupełnie nie zdają sobie sprawy, że mentalnie lokują się na poziomie durnych wiejskich bab zaszczuwających sąsiadkę lub – w danych czasach – zakapujących ją do Świętej Inkwizycji i z radością obserwujących jak płonie.

Mam tego dosyć. Jeśli dodamy do tego durne osoby, które prześladują mnie od czasów katechezy (o której już pisałam w innym miejscu), bo nie spodobało im się to, że nie zgadzałam się na samotne schadzki z zapraszającym mnie na plebanię księdzem, to mamy pełen obraz zdziczenia obyczajów i degrengolady moralnej.