Archiwum miesiąca: grudzień 2024

Zakwas

Jest jedna zasada w życiu – jeśli chcesz być zdrowy, musisz polubić gotowanie. Gdy sam to robisz, kontrolujesz, co jesz, ile jesz i na ile zdrowe i świeże są składniki, jakich używasz. Szczególnie sportowcy są na to wyczuleni. Gdy byłam mała, trener podrzucał mi, jak wszystkim młodzikom, różne przepisy i wiedzę na temat zdrowego odżywiania, dzięki którym zaniedbane dzieci (a uważam, że byłam zaniedbywanym dzieckiem, szczegóły może innym razem, napiszę tylko że moja matka fatalnie i bardzo niezdrowo gotowała) wychodziły na prostą.

Jednym z przepisów, jakie dostałam od trenera i mamy kolegi z lodowiska, był domowy chleb na zakwasie. W odróżnieniu od chleba robionych na drożdżach wykorzystuje dzikie drożdże znajdujące się w powietrzu i zbożach, a także fermentację w wyniku której powstaje kwas mlekowy. Bierze się mąkę żytnią, zalewa wodą i czeka, codziennie podkarmiając „stworzonko” ze słoika dodatkową wodą i mąką. Po około trzech dniach mamy młody zakwas, który ładnie baluje i ma przyjemny, trochę owocowy zapach. Zrobiłam wszystko według przepisu z lodowiska.

W tym momencie pojawiła się w kuchni moja matka i nakręcona praktycznie do psychozy, z której nie dawało się jej wyprowadzić, wylała mi wszystko do kibla, drąc się, że nie pozwoli na produkcję bimbru i nazywając mój zakwas zacierem. Było zero możliwości rozmowy z nią. Moim zdaniem tylko skrajnego durnego narcyza da się tak nakręcić. Dla wszystkich dorosłych związanych z Torwarem była chora psychicznie, a ja byłam jej bezbronną ofiarą. Mogę przypuszczać, że była to indukowana psychoza, która żywiła się jej zauroczeniem schizofrenikiem. Wiele osób próbowało z tego, co wiem, ale nie dało się jej z tego wyprowadzić. Naprawdę nie wiem, czy była chora psychicznie w klasycznym sensie tego słowa, podejrzewam raczej że była skrajnym narcyzem zauroczonym pewną schizofreniczną rodziną i brała za prawdę wszystkie ich urojenia, jak na przykład dziecięcą miłość pomiędzy mną a Rafałem. Wierząc w to wszystko, zniszczyła mi życie.

Dopiero jako dorosła osoba odrabiam zaległości z całego życia, wszystko czego mnie moja durna rodzina pozbawiła. Jakiś czas temu znalazłam w internecie przepis na chleb na zakwasie podobny do tamtego, który chciałam zrobić jako dziecko. Po wymieszaniu składników wkłada się go do zimnego piekarnika i nastawia na odpowiednią temperaturę. Robiłam go wiele razy, kilka osób z fandomu też go kosztowało.

Mam jeszcze wiele innych rzeczy na liście do rzezy do zrobienia przed śmiercią – mam nadzieję, że uda mi się moją osobistą listę po angielsku nazywaną „bucket list” – od powiedzenia „kick the bucket” co znaczy mniej więcej „odwalić kitę” – wypełnić.

A Rafał i jego rodzinka niech w końcu zdechnie.

Wiele osób tłumaczyło mojej matce, że Rafał i jego bliscy to schizofrenicy i że nie należy im wierzyć, szczególnie gdy mówią, że coś wiedzą ode mnie. Nie rozmawiałam z nimi i nie rozmawiam. Niestety moja głupia i złośliwa matka, zamiast mnie chronić przed nimi, zapewniła tym ludziom swobodny dostęp do mnie i pozwoliła, że mnie zaszczuli i skatowali także fizycznie kulka razy, aż do wystąpienia amnezji. Mam zamiar nigdy więcej nie pozwolić się aż tak skrzywdzić. Nie ma mnie tam, gdzie są moi prześladowcy, wolę też nie kontaktować się z ich wielbicielami i obrońcami. A idźcie sobie do piekła.

Dziadek ułan

Jan Kurzępa

Mój dziadek ze strony matki był sierotą. Jego rodzice trafili z nim do Serbii, gdzie zmarli na tyfus. Rodzina, która zatrudniała pradziadków także zmarła w czasie tej epidemii i dziadek jako bardzo młody chłopak trafił do sierocińca. Po osiągnięciu pełnoletności wrócił do Polski z zamiarem wyjechania do Argentyny, gdzie miał wujka, ale wcześniej musiał odbyć służbę wojskową.

Sam się zgłosił do wojska i został ułanem. Opowiadał zawsze dużo o koniach i o ich różnych zwyczajach. Potrafiły, gdy jeźdźcom wydawano rozkaż „przez łeb skok”, zadzierać wysoko głowy, żeby utrudnić ludziom skok. W wojsku nauczył się zawodu, był przeszczęśliwy, bo spotkał moją babcię. Ona dla odmiany uciekła ze wsi do miasta na służbę, bo rodzina chciała wydać ją za bogatego chłopa, który był przerażającym wariatem i wiedziała, że zginie, bo ją zatłucze. Niestety, jak zwykle w takich sytuacjach tylko ona zauważyła, jakim rodzajem człowieka jest zalotnik. Zerwała całkowicie kontakty ze swoimi bliskimi. Dziadek był sierotą, ona zdecydowała, że nie ma rodziców. Tak więc oboje nie mieli żadnej rodziny, tylko siebie. Dopiero potem babcia pogodziła się ze swoją rodziną.(1) Mój dziadek wrócił do służby wojskowej przed wrześniem 1939 roku. Nie był dowódcą, był zwykłym ułanem, jeżeli w ułanach mogło być coś zwykłego. Jego oddział wpadł w pułapkę, a dowódca wydał rozkaz żołnierzom, żeby się poddali, sam zaś popełnił samobójstwo strzałem w głowę. Po części jego działanie wynikało z honoru, po części z tego, że nie chciał, żeby Niemcy wydobyli z niego informacje, jakie posiadał. A każdy torturowany w końcu mówi. Dziadek miał szczęście, że jego dowódca był inteligentny i chciał ocalić swoich ludzi przed śmiercią. Wszyscy z tego oddziału przeżyli. Mój dziadek trafił do obozu jenieckiego, a potem został przymusowym robotnikiem na wsi, co było zresztą chyba lepszą rzeczą niż siedzenie w obozie i umieranie z głodu. Nie trafił źle, miał ponownie szczęście.

Marianna Kurzępa

Uczyłam się jazdy konnej jako małe dziecko. Moja siostra też umie jeździć, chociaż może nie czuć się pewnie. Ale myślę, że tego się nie zapomina. Gdy zaczynałam studia, znajomy z UW zaciągnął mnie na Legię, na naukę jazdy konnej. Nie pamiętałam wtedy, że kiedykolwiek się uczyłam. Weszłam w kurs po kilku pierwszych spotkaniach i trafiłam na bardzo nieogarniętego trenera, który nie pozwolił przywitać mi się z koniem. Był poniedziałek i zwierzę było zirytowane bezczynnością i szczekającym psem, którego nikt nie zauważał, a powinien być wyproszony z padoku. Nikt nie powinien mnie zmuszać, żebym wsiadła na tak traktowanego konia. Zirytował się tak, że mnie zrzucił. Na całe szczęście wiedziałam, jak się zachować. Zasada jest jedna – po czymś takim trzeba przeprosić konia, bo jest zestresowany. Dostał ode mnie kostkę cukru i jabłko, przytuliłam się do jego szyi. Pozwolił mi na sobie wsiąść. Idiota trener kazał mi anglezować w rytmie zupełnie nie zgodnym z ruchem konia. Dopiero gdy konia pograłam, żeby ruszył szybciej, udało mi się z nim zgrać. Wtedy też sobie przypomniałam, że już jeździłam jako dziecko. Umiejętności zostały. Dogaduję się doskonale ze zwierzętami. Reszta kursantów nie miała już z tym koniem żadnego problemu. Dostawał łapówkę od każdego, bo podzieliłam się tym, co przyniosłam dla konia, i był zachwycony.

⛧⛧⛧

(1) Jak się potem okazało moja babcia uratowała życie, uciekając przed małżeństwem, w które chcieli ją wpakować bliscy (też pewnie świrus urobił ich, wmawiając ludziom nieprawdę, że są razem, w nadziei że wybranka się dostosuje, bo nie będzie mieć wyboru). Wiedziała, co robi odrzucając psychopatę, bo widziała jak ją traktował. Niechciany zalotnik, który w oczach wszystkich uchodził za ideał, zamordował kobietę, z którą się w końcu ożenił. Zatłukł ją gołymi pięściami i wylądował za to zabójstwo w więzieniu. Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie wierzył mojej babci, kim on jest i jaki jest. Możliwe, że jej przyjaciółka by przeżyła. Podobnie jak kilka osób z mojej historii.

Śródziemie

Każda z osób wypracowuje sobie swój własny idiolekt, czyli sposób wyrażania się dla niej charakterystyczny. Czasem używa słów z innym znaczeniu, czasem je przekręca. Nie świadczy to o chorobie psychicznej, tylko o kreatywności i lotności umysłu. Była też tak, że elementy idiolektu stają się szerzej znane i używane przez innych, wpływają wtedy nawet na dialekt jakiegoś języka.

Lubię czasem fandom (czyli środowisko miłośników fantastyki) nazywać Śródziemiem. Śródziemie to kraina wzięta z „Władcy pierścieni” Tolkiena pełna stworzeń, których nie spotkamy w naszej przaśnej rzeczywistości.(1) Zamieszkują ten ląd elfy, krasnoludy, hobbici (czy też niziołki), magowie, orkowie, nie mówiąc o licznych zwierzętach, tak różnych od naszych. Dla wielu z nas świat fantasy jest ucieczką od męczarni dnia codziennego – czyli tego, że mamy na przykład nie do końca satysfakcjonującą pracę, bliscy nas nie rozumieją, budżety się z trudem spinają, czy też przeżyliśmy jakiś zawód miłosny.(2) Można wtedy wziąć udział w sesji RPG i wcielić się w rolę elfa, czy maga i zacząć razem z innymi brać udział w magicznej przygodzie. Dlatego społeczność fantastów jest pełna osób, które mają swoje alternatywne persony używane w czasie gry i po terenach konwentów chodzą elfy, krasnoludy czy magowie, szczególnie jeśli biorą udział nie w klasycznym RPG, ale w LARPie, który wymaga też odpowiedniego przebrania, bo zbliża się do improwizowanego teatru. Nazwałam naszą społeczność fantastów Śródziemiem po raz pierwszy chyba w latach osiemdziesiątych i sądzę, że całkiem dobrze oddaje specyfikę życia konwentowego.

Oczywiście pisarze nie muszą grać w RPG, dostatecznie dużo zabawy daje wymyślanie i pisanie oderwanych od rzeczywistości historii. Muszę przyznać, że najczęściej nudzą mnie ogromnie powieści czy seriale ściśle obyczajowe. Codzienne życie ma za oknem.

Więc może coś jeszcze napiszę.

⛧⛧⛧

(1) Darujcie mi ten łopatologiczny wywód, ale spotkałam się z ludźmi, którym takie rzeczy trzeba tłumaczyć jak krowie na miedzy, chociaż brali udział w spotkaniach miłośników fantastyki, które nazywamy konwentami.

(2) W Dla wielu innych ludzi podobnym wentylem bezpieczeństwa i ucieczką jest muzyka i koncerty, szczególnie metalowe. To też jest fandom, który spaja poczucie lojalności. Dodatkowo w tej muzyce jest obecnych tak wiele elementów fantastycznych, że spokojnie można uznać na przykład black metal za gatunek fantastyczny. Z tymi duchami, diabłami, demonami, alternatywnymi światami czy czarnymi papieżami.