Lisica

Zacznę od tego, że wbrew temu, co sądzą niektóre osoby, nie ma żadnej inny pomiędzy mną, a Andrzejem Sapkowskim. W każdym razie nie ma z mojej strony. Znam Andrzeja od lat dziewięćdziesiątych, kiedy na Uniwersytecie Warszawskim gościł Polcon (albo jakiś inny duży konwent, czyli dla niezorientowanych coś pomiędzy zlotem i konferencją zorganizowane przez fanów fantastyki). Jest to znajomość klasycznie konwentowa, czyli wpadamy na siebie przy okazji, gadamy lub idziemy coś zjeść razem z innymi ciekawymi ludźmi, ale na co dzień nie mamy kontaktu.

Podczas naszej rozmowy jeszcze w latach zerowych rozmawiałam z Andrzejem o chińskiej Lisicy, którą najłatwiej opisać jako złośliwego demona, który się pojawia raz w postaci pięknej kobiety, a raz jako lis. Powiedziałam też o tym, że fajnie by było, gdyby napisał jeszcze coś o Wiedźminie. Jestem fanką Andrzeja od pierwszego opowiadania i zawsze go prosiłam i proszę o więcej. Zaproponowałam więc, żeby wykorzystał mój motyw kradzieży miecza i chińską lisicę i opisał młodość Geralta, skoro tak zdecydowanie zakończył swój cykl, odbierając nadzieję na ciąg dalszy. Zachowałam sobie prawo do wykorzystania obu motywów w moim chińskim opowiadaniu, które już czekało na druk. Warto porównać daty opublikowania mojego opowiadania i „Sezonu burz” – powieść Andrzeja jest o wiele lat późniejsza. Bardzo mnie ciekawił eksperyment, jak dwoje tak różnych autorów wplecie te elementy w swoją prozę. Nie przypuszczałam, że zrobi się z tego jakaś afera. Możliwe też, że nie zrobiłaby się, gdyby nie nękające mnie od podstawówki osoby. (Oficjalnie wszyscy z nich są chore psychicznie, ale będę pisać o nich zgodnie z moim subiektywnym odbiorem, na podstawie tego, co mówiły i robiły.)

Muszę tutaj napisać o pewnej Ani z mojej podstawówki. Nie jest moją przyjaciółka, nie jest nikim z rodziny, chociaż potrafi tak o sobie opowiadać. Oczywiście chora psychicznie, ale wydawała mi się psychopatką z półświatka i próbowała mnie ze swoim ojcem zmusić do prostytucji. Wyśmiałam ją. Wszelkie rzeczy, które o mnie opowiadała były elementem zemsty za stwierdzenie, że chcę być szczęśliwa, i mieć męża. Mógł w tym też maczać paluchy pewien chory umysłowy ksiądz. Podejrzewam, że jednocześnie tym samym podpadłam Dorocie, która od tamtego czasu razem z Anią i mnie nęka. Miałam wtedy około jedenastu lat i Ania zaśmiewając się radośnie stwierdziła, że zna mojego „męża”, czyli schizofrenika Ryszarda. Wbrew temu, co sądzi wiele osób na podstawie kłamstw Doroty i Ani NIE JEST TO MÓJ MĄŻ!!! Jest jak na mój gust zbyt ograniczony umysłowo i schizofreniczny, jest też skrajnie niebezpieczny, atakował mnie już fizycznie. Rozmowa z nim kończy się na tym, że mam za niego wyjść, dać się zabić i zostawić mu cały swój majątek (zapewne do podziału z Anią i jej ojcem). Jakieś wspólne zdjęcia zostały zrobione podstępem, wbrew mojej woli. Wbrew też mojej woli Barbara, znajoma Ryszarda i sam Ryszard pojechali za mną i moją przyjaciółką do Egiptu. Nie byłam na wakacjach z Ryszardem. Barbara mnie prześladuje i zbiera informacje o mnie. Dowiedziała się wcześniej, gdzie lecę na Gwiazdkę i postanowiła mi zniszczyć przyjemność z wyjazdu. Niestety polskie prawo chroni osoby chore umysłowo i prokuratura z reguły odmawia wszczęcia postępowania w przypadku osób podejrzewanych o schizofrenię – w poprzednim wpisie zamieściłam link do artykułu z przypadkiem morderstwa, które potrafi pozostać bezkarne, jeśli popełnione przez psychotyka. Pozostaje mi tylko informować tak szeroko jak tylko się da, że te osoby nie są związane ze mną i nie mają prawa wypowiadać się w moim imieniu i powinny być proszone o rozpoczęcie leczenia. Wszystkie przestępstwa popełnione przez osoby chore psychicznie należy zgłaszać policji i walczyć, żeby odpowiedni policyjny psychiatra ogarniał sprawę. Potrzebne są informacje o ludziach i historie ich chorób. Zdarza się, że przypadkowy psychiatra nie orientuje się, co jest zmyśleniem schizofrenika, a co prawdą i zaszczuwa zdrową osobę pod dyktando osoby chorej. Czasem udaje się namówić takie osoby do leczenia, a czasem – przy przekroczeniu już pewnej granicy przyzwoitości – zostają uwięzione na zawsze, jako zbyt niebezpieczne. Prawo jest niedoskonałe w tej kwestii, a lekarze niedouczeni, może warto to zmienić?

Nie jestem plagiatorką, nie byłam prostytutką, moi rodzice byli uczciwymi ludźmi, nie zniszczyłam psychicznie nikogo, za to mnie zniszczono i pomówieniami rozbito też mój związek z lat dziewięćdziesiątych (a także wcześniejszy). Dorota zaś zasługuje na swój własny krąg piekła – o Ani z mojej podstawówki nikt by się nawet nie zająknął, gdyby nie ona i jej rodzice. Stanęli na głowie, żeby mi zniszczyć życie, dzięki swojej pozycji społecznej dodawali ludziom z marginesu wiarygodności. Robili z ofiar przestępców osoby chore psychicznie. Oskarżali o gwałty niewinnych ludzi i chronili przestępców. Prawdziwy poziom mentalny PiSu i Kościoła.

Powtórzę jeszcze raz – nie jest prawdą, że plagiatuję kogokolwiek. Za to byłam zastraszana i domagano się ode mnie niewolniczego pisania za kogoś, żeby osoba tępa i zupełnie niegramotna mogła uchodzić za gwiazdkę literatury fantasy. Mam tego dosyć i wycofuję się z pisania. Zbyt dużo wariatów, zbyt dużo kłamstw.

Licencja na zabijanie

Jakiś czas temu wrzuciłam na Facebooka link do artykułu z serii wiadomości kryminalnych o dwudziestoczteroletnim wnuku podejrzewanym o wypchnięcie babci z okna, ale nie miałam siły komentować na gorąco. W przypadku tego mordercy prokuratura wystąpiła o umorzenie, chociaż przestępstwo jest poważne, za to w przypadku tej samej osoby i mniejszego przestępstwa, czyli kradzieży, odpowiednie organy nakazały areszt. Skąd ta różnica? Dlaczego niektórzy przestępcy dostają pozaprawnie wręcz bondowską „licencję na zabijanie”? A więc stąd, że żyjemy w podobno cywilizowanym kraju, a zatem nie wsadzamy do więzień psychicznie chorych i zawsze znajdzie się współczujący psychiatra ratujący schizofrenika lub „schizofrenika” (bywały wyroki skazujące dla psychiatrów ratujących przestępców przed więzieniem w ten sposób, nic nowego) przed konsekwencjami jego poczynań. Mniejsza o to, że chory był pewnie milion razy proszony przez swoje ofiary, by się leczył, mniejsza o to, że ofiary musiały rezygnować ze swoich planów osobistych i zawodowych z powodu lęku o swoje życie i zdrowie, nie mówiąc o zdrowiu i życiu innych osób lub zwierząt. Zasada, że jeśli występują ataki na inne osoby, winna jest choroba, jednak jeśli zagrabione zostało coś materialnego, nastąpiło to z powodu wad charakteru, również nie działa w świecie realnym.

Wzywając karetkę do chorego psychicznie człowieka, powinna ofiara zaszczucia przez obcego świra móc liczyć, że chory zostanie odtransportowany do psychiatryka, gdzie dopiero specjalista psychiatra go zbada i zadecyduje o przyjęciu na siedem dni. O, jakże inna jest praktyka! Może psychol wtargnąć do mieszkania, upierając że mieszka w tym miejscu (szczęście jeśli akurat jest w domu więcej osób i obiekt jego obsesji nie jest sam), ale lekarz pogotowia stwierdza, że „nie będzie się mieszać w sprawy rodzinne” wyraźnie obrażony, że nie ma jakiś „prawdziwych chorych”- WTF? – nikt nie jest rodziną z tym panem i on nigdy tutaj nie mieszkał! To wszystko jego aktywne urojenia. Człowieku, my już wszyscy ledwo żyjemy, bo to nie jest jego pierwsza taka akcja! Dopiero wezwana policja wyprowadza osła. Ludzie kupują psy obronne w takich okolicznościach i przestają liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Mamy już pełzającą irańską rewolucję, ludzie są zastraszeni i boją się mówić, co myślą. Wariaci przejmują władzę nad nami, tymczasem ględzi się o dobrowolności leczenia. Większej bzdury nie słyszałam. W przypadku zagrożenia epidemiologicznego wolność osobista jest znacznie ograniczona (widzieliśmy to w czasie pandemii, nie muszę przypominać przypadku wrocławskiej epidemii prawdziwej ospy). I nie przesadzam pisząc o zagrożeniu epidemiologicznego, ponieważ jedna lub dwie chore psychicznie osoby potrafią zniszczyć życie conajmniej kilkudziesięciu osób. A prokuratura czy policja zamiast pomóc potrafi rżnąć głupa i twierdzić, że osoba, która padła ofiarą gwałtu w dzieciństwie powinna wariata, który bezprawnie po raz kolejny próbuje wtargnąć w jej świat i przejąć nad nią całkowitą kontrolę, ubezwłasnowolnić i zawsze już za niego odpowiadać. Co więcej, chorzy psychicznie ludzie potrafią wejść do szpitala i skołować lekarzy opiekujących się kimś dla nich obcym, chociaż znienawidzonym. W efekcie przestają być podawane odpowiednie leki. Są świetni w zbieraniu plotek, bo oczywiście nie dowiedzieli się o pobycie w szpitalu bezpośrednio od kogoś z rodziny.

Drodzy Czytelnicy pewnie się domyślają jaki jest efekt podobnego litowania się nad chorymi lub „chorymi”? Nie ma możliwości stuprocentowego stwierdzenia, czy morderstwo zostało faktycznie popełnione w stanie niepoczytalności, czy też mamy do czynienia z osobami z półświatka o dwucyfrowym ilorazie inteligencji, które mszczą się za odrzucenie uczuć lub za wyimaginowane nierówności społeczne. Żadna z tych osób nigdy nie jest poprawnie diagnozowana. Takie osoby są z punktu widzenia ofiar zdemoralizowane i mają pewność swojej bezkarności. Dwoje moich przyjaciół popełniło samobójstwo po zaszczuciu przez osoby chore psychicznie i ich nieświadomych wspólników, ponieważ utracili pracę i niezasłużenie dostali łatkę osób chorych psychicznie. Jak to możliwe? Dlaczego policja nie reagowała? Najczęściej nie ma w zwyczaju mieszać się w sprawy, w których występują osoby chore. Dlaczego moi przyjaciele i ja sama nie reagowaliśmy skuteczniej? W traumie mózg się wyłącza, traci się pamięć i w efekcie nie można się skutecznie bronić, zwłaszcza jeśli nie wie się, co się stało i jakie oskarżenia nad człowiekiem wiszą. W niektórych sprawach wyroki potrafią zapadać z pogwałceniem starożytnej zasady „nic o mnie beze mnie”, wystarczy zrobić z kogoś osobę chorą psychicznie i niebezpieczną dla otoczenia. Nie jest to takie niecodzienne, osoby chore (lub chore i psychopatyczne, lub tylko psychopatyczne) z radością oskarżają swoje ofiary o same najgorsze uczynki, szczególnie jeśli znajdują się już w fazie schizofrenii, kiedy obrazowanie neurologiczne pokazuje dziury w mózgu. Wymysły takich osób są brane za prawdę i nikt nie docieka, jaka jest rzeczywistość i niczego nie weryfikuje z pomocą policji.

Praktyka w naszym kraju jest taka, że nie leczą się całe rodziny, korzystając z dobroczynności różnych instytucji, za to państwo nie ma litości dla ofiar osób chorych psychicznie, lituje się jednak przesadnie nad osobami chorymi psychicznie. Nie zrozumcie mnie źle, sama zasada jest dobra, ale stosowana bez dokładnego rozpoznania sytuacji przez policję, prowadzi do zaszczucia zdrowych osób, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś schizofreniczny pociotek lub tylko naiwny znajomy, broniący agresorów przed osadzeniem w psychiatryku, powtarzający wymysły chorego mózgu i wypowiadający się w imieniu osób, w których imieniu nie mają prawa się wypowiadać. Ja sama miałam być wedle urojeń (lub raczej celowych pomówień zawodowej oszustki) nastoletnią prostytutką lub złodziejką przedstawiającą teksty koleżanki z podstawówki jako swoje (nie utrzymuję z tą osobą kontaktu, oczywiście, więc nawet jakby coś napisała, to nie mam do tego dostępu). To mój osobisty „Tom Ripley”, ale niewiele mogę z tym zrobić, ponieważ ogranicza się do psucia mi marki osobistej, bez sięgania – o ile mi wiadomo (żart) – po pieniądze z opublikowanych przeze mnie tekstów. Ktoś inny z mojego szerokiego kręgu znajomych wylądował w więzieniu, został pozbawiony możliwości dochodzenia swojej niewinności po oskarżeniu o zabójstwo przyjaciela. Osoba faktycznie winna nadal chodzi na wolności, zadręczając swoje inne ofiary. Nie pytajcie mnie dlaczego chroni się przestępców, nie wiem, podejrzewam jednak udział w sprawie możnych, jednak niekoniecznie zdrowych psychicznie, protektorów.

Jak dalej żyć w kraju, w którym prawa uchwalane są pod dyktando osób chorych psychicznie (sorry, not sorry, ale totalnego zakazu aborcji uniemożliwiającego poprawne reagowanie w stanie zagrożenia życia pacjentki nie da się obronić) i leczą się w większości ludzie przez nich straumatyzowani, naukowcy są podobno nieobiektywni, bo studiowali dany temat (też to słyszałam), nie mówiąc o łamaniu podstawowych praw konstytucyjnych (bo jak nazwać np. nękanie fanów heavy metalu i robienie z muzyków osoby chore psychicznie, bo nie lubi się danego rodzaju muzyki)?

Nijak nie można tak żyć. Straciłam złudzenia do końca i po raz kolejny marzę o emigracji, nie tylko wewnętrznej.

Świat na opak

Istnieje w Polsce organizacja nosząca miano Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami Ryszarda Nowaka. Jest to paradoks, ponieważ ta organizacja sama ma wszelkie cechy niebezpiecznej sekty, której prawdziwym celem wydaje się być nękanie wszystkich, których szalony lider sekty nie cierpi, ze szczególnym naciskiem położonym na fanów heavy-metalu i ich idoli.

Zastanawiające jest, że zajob związany z nienawiścią do sceny metalowej jest cechą podzielaną ogólnie przez wszelkie osoby fanatycznie religijne – już w dzieciństwie spotkałam się z strzeżeniami przed heavy-metalem, a na studiach spotkałam się z zaszczuciem związanym z moim upodobaniem do heavy-metalu i chodzenia na koncerty. Co najmniej dwoje z moich przyjaciół nie żyje. Sama padłam ofiarą różnych form przemocy i pomówień, próbowano mnie także nakłonić do fałszywego oskarżania o gwałty moich heavy-metalowych znajomych. Jeżeli wydaje się wam, że takie kłamstwa są niegroźne, mylicie się. Ludzie o sekciarskiej mentalności sięgają do takich psycho-manipulacji, o jakich nawet wam się nie śniło. I jeżeli wydaje się wam, że można się oprzeć, też się mylicie. Moje życiowe doświadczenie mówi, że każdemu można sprzedać wieżę Eiffla, wystarczy wiedza jakie guziki w ludzkiej psychice nacisnąć i jakie bajki sprzedać. Powiada się, że kropla drąży skałę, ale nie trzeba czasem długo czekać, wystarczy kropla nitrogliceryny, żeby komuś zniszczyć życie, ponieważ posłuchało się patologicznego kłamcy.

Na wszelki wypadek – mój tata zmarł w 1985 roku, a mama w 2000. Wszelkie osoby podające się za nie, to kłamcy i oszuści, więc zalecam kontakt z policją, bo nikt nie ma prawa za nich się podawać. Nie podejmujcie żadnych decyzji w oparciu o te bzdury. Czas zatrzymać te kłamstwa.

Groby

Od kilku lat zadaje sobie jedno pytanie – a kiedy u nas? Były już doniesienia o bezimiennych grobach w Kanadzie, były też doniesienia o grobach w Irlandii. W każdym z tych przypadków chodziło o dzieci zakatowane przez zakonnice i pogrzebane cichcem. Znam te klimaty dosyć dobrze z dzieciństwa, chociaż paradoksalnie moi rodzice (Warszawianka i re-emigrant z Francji) wychowywali mnie w sposób bardzo nowoczesny, wyprzedzając w dużej mierze swoją epokę. Niestety, posłuchałam argumentu, że trzeba poznać kulturę, w której się mieszka i zgodziłam się uczęszczać na religię. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że zawsze fascynowałam się religioznawstwem, a gdzie lepiej poznać religię katolicką niż u źródła? Dodajmy do tego młody wiek, tłumaczący naiwność i mamy receptę na kłopoty.

Jako ktoś „niepewny ideologicznie” od razu podpadłam, wdając się w zbyt szczere dyskusje z katechetką na temat praw kobiet i tym podobne kwestie, włączając w to stosunek do seksu. Mam swoje doświadczenia z zakonnicami, jak również z pewnym zakonnikiem uważającym się za „psychoterapeutę”, ale nie chciałabym się za bardzo rozwlekać, bo to cała epopeja. Mówiąc w skrócie, ktoś taki jak ja działa na kler, jak czerwona płachta na byka. Nie mogą przejść spokojnie koło dziecka, któremu się wydaje, że możliwa jest szczera intelektualna rozmowa, że można szanować swoje zdanie i ładnie się różnić. Coś takiego to wyższa polityka, mająca zastosowanie w przypadku rozmów z ustosunkowanymi dorosłymi, którzy potrafią się bronić i przed którymi trzeba udawać. W moim przypadku ruszyła cała lokalna machina i ambicjonalne przekonanie, że mogą mnie „nawrócić”. W ideologii katolickiej dostaje się wszak dodatkowe punkty za „nawracanie pogan” lub „leczenie” gejów. A środki jakimi się osiąga ten cel nie mają znaczenia, zbożny cel pozwala na ignorowane wszystkich przykazań – wszak katolika obowiązuje Katechizm KK, a nie Biblia, a wszelkie zbrodnie bywają wybaczane, wystarczy tylko powołać się na mętny „interes Kościoła” (który – jest to powtarzane jak mantra – musi przetrwać, więc trzeba ukryć wszelkie niepowodzenia owego „nawracania” czy inne przestępstwa).

Nie chcę rozstrzygać do jakiego stopnia osoby, z którymi się spotkałam w dzieciństwie i później, były zdrowe psychicznie, bo nie mam do tego kompetencji. Wiem za to, jak chociaż w części mogły się czuć dzieci pochodzące z rdzennych ludów Kanady i te urodzone przez panny w Irlandii. I nie mam osobiście wątpliwości, że gdzieś w Polsce też istnieją nienazwane groby bezimiennych dzieci, które zostały zamęczone przez podobnych re-konkwistadorów. Osoby, które wbrew mojej woli próbowały mnie „formować” miały w sobie odpowiednią do tego mieszankę poczucia bezkarności, cynizmu i tępego sadyzmu, czyniące z nich, jak sądzę, wcale nie tak potencjalnych morderców.

A zatem, kiedy u nas?

Mam dosyć czekania. Zróbmy zrzutkę i wypożyczmy skądś sprzęt, i sprawdźmy kilka lokalizacji bez czekania na policję. Marzą mi się duże badania geofizyczne z użyciem takiego bum-bum. To kto się składa?

Katecheza

Katecheza w moim dzieciństwie była dosyć, hmm, szczególnym przeżyciem i jest to bardzo duże niedopowiedzenie. Jestem na tyle wiekowa, że odbywała się w salce przy kaplicy sióstr zakonnych i największą jej zaletę stanowiło, że po drodze nie przechodziło się przez szeroką ulicę do dużego kościoła, gdzie uczęszczała reszta dzieci (dla mnie i kilku innych oficjalnie nie było tam miejsca w grupie i obecnie zastanawiam się, jakimi kryteriami kierowano się przy selekcji, ale to inna sprawa), więc małe smerfy docierały w miarę bezpiecznie. I chyba na tym ich bezpieczeństwo się kończyło. Katechetka zaś zaliczyła wszelkie możliwe wpadki (chociaż wyglądały nie na „bug”, a raczej na „feature”), które skutecznie zniechęciły mnie do Kościoła Rzymsko-Katolickiego na zawsze.

Na samym początku dowiedziałam się, że wystarczy chodzić do kościoła, żeby być dobrym człowiekiem. Moje dociekliwe pytania pozwoliły na pewne doprecyzowanie, więc dowiedziałam się, że fakt, że ktoś był na przykład złodziejem nikł i bladł w porównaniu z faktem, że był to współwyznawca, i że należy go bronić przed innymi (czytaj nie wyznającymi wiary rzymsko-katolickiej). Wychowywana byłam raczej praworządnie i mieszkałam w bloku spółdzielni przy MSW, więc wstrząsnęło mną mocno. I jeśli zastanawiacie się, czy podobne podejście obowiązuje w sprawie pedofilii, to zapewniam, że tak – jak najbardziej zgadzało się to z wyrażanym w czasie katechezy światopoglądem, a i inne rozmowy z osobami również bardziej kościelnymi sprowadzały się do zapewnień, że „dzieciom krzywda się nie dzieje”. Nie mieści się to w głowie i nasza współczesna cywilizacja stoi na przegranej pozycji w zderzeniu kultur z organizacją, która według słów jej przedstawicieli, stoi na straży porządku, wyglądającego dokładnie jak 2000 lat temu, a może nawet jeszcze wcześniej, bo starożytne praktyki greckie dotyczące efebów, którzy dzięki swoim protektorom osiągali później wysoką pozycję w społeczności, miały nie być czymś złym. Obecnie nazywamy takie informowanie dzieci „groomingiem”, czyli przygotowywaniem ich do roli grzecznej i pogodzonej ze swoim losem ofiary seksualnego drapieżnika, a i wtedy spotykało się z raczej ostrą reakcją otoczenia. Oczywiście mam na myśli otoczenie bardziej ateistyczne lub mniej fanatyczne, bo „prawdziwi katolicy” (lub tak zwany kościół wewnętrzny) brak posłuszeństwa i entuzjazmu wobec bycia „wybranym” do kariery (lub raczej „kariery”) kościelnej karali i nadal karzą zaszczuciem swojej ofiary. W reportażu, który niedawno przeczytałam natrafiłam na motyw papaja, który po prostu milknie pytany o ofiary pedofilii i opis szoku osoby zadającej pytanie. Gdyby była kimś z tej grupki z katechezy, to by nie była tak zdziwiona, ponieważ usłyszałaby w dzieciństwie, że księżom, szczególnie hierarchom, to się po prostu należy w nagrodę za ich poświęcenie (czytaj celibat i brak rodziny). Hmm, w seksuologii istnieje (lub istniało) pojęcie pedofilii zastępczej, ale mam pewne wątpliwości, czy przy tak normalizowanej praktyce można mówić o środku „zastępczym”, wyglądało to na całkiem podstawową i jednoznacznie ukierunkowaną orientację, uznawaną przez tych kilka – jeśli nie więcej – osób za oczywistą. Dramatycznie brakuje mi tutaj odpowiednika angielskiego słowa „groomers”, szczególnie że nie musi to być sam pedofil, a ludzie chcący mu się przypodobać.

Reszta nauk katechetki była również szokująca, a dotyczyła dziewcząt i małżeństwa. Wedle jej słów panny do okresu dojrzewania były czyste jak śnieg, brudne stawały się dopiero dojrzewając. (Przy okazji – seks z dzieckiem miał nie być grzechem właśnie przez to dziecko jest jeszcze „czyste”. Cholera wie, jak to rozumieć, pomimo dodatkowych pytań nie udało mi się ogarnąć tej myśli i chyba nikomu zdrowemu na umyśle się nigdy nie uda.) Ale nie bójcie się, nawet jeśli już dojrzałyście, jest jeszcze dla was szansa – musicie wyrzec się seksu na zawsze, hajtnąć się z Chrystusem (czytaj wstąpić do zakonu) i skupić się na wizji idealnego pożycia z bóstwem, które będzie już można uprawiać „bez grzechu”. Bezwstydnie byłyśmy rekrutowane do życia klasztornego, a ponieważ, jak twierdziły zakonnice, już dzieci były „zepsute” dodatkowo nie szczędzono nam rad, że w razie gwałtu nie wolno nic mówić, bo to nasza wina. Wiązało się to oczywiście z katolickim poglądem na rolę kobiety, przez którą upadła ludzkości i zostaliśmy wygnani z Raju. Oczywiście, będąc dociekliwym dzieckiem, zadałam wtedy pytanie o to, gdzie był Adam i dlaczego odpowiedzialność spadła na Ewę, skoro kazano jej z tak silnym złym duchem jak wąż uporać się samej i wyraźnie została wystawiona przez Boga i Adama do wiatru. Czym do kurwy nędzy zajęty był Adam, skoro nie było wtedy jeszcze innych ludzi? Co było tak ważnego, że zostawił ją samą?

Katechetka dopuszczała istnienie kobiet innych niż zakonnice i które stworzone zostały do życia rodzinnego, ale wyraźnie oceniała ich szanse na „życie wieczne” gorzej. Oceniam obecnie, że byłyśmy zniechęcane do wybrania tej opcji, ponieważ jej zdaniem katolickie małżeństwo miało wyglądać zupełnie inaczej, niż byście się spodziewali, że związek kochających się ludzi powinien wyglądać. Jedyną szansę na owo „życie wieczne” w sytuacji kobiety zamężnej miała dawać asceza małżonki, czyli współżycie bez przyjemności (serio-serio dobry katolik powinien ich zdaniem zadbać o brak seksualnej satysfakcji u prawowitej żony), wyłącznie w celu spłodzenia potomstwa. Po rozpłodzie katoliczka powinna myśleć wyłącznie o życiu po śmierci, wyrzec się seksu, odpokutowywać za jakieś miłosne uniesienia lub myśli i ratować swoją czystość, żeby się stać kimś tak godnym szacunku jak Matka Boska. Ach, dodatkowo miała nieść swój krzyż, który polegać miał na cierpliwym znoszeniu, że mąż ma kochanki (z którymi mógł już postępować inaczej i dbać o ich orgazmy, ponieważ nie musiał się troszczyć o ich życie po śmierci). Małżonce miała wystarczyć moralna wyższość modlitwy i zwierzanie się księdzu.

Kolejne moje pytanie zadane zakonnicy dotyczyło innych denominacji i czy w nich pozycja kobiet jest równie żałosna (chociaż może nie użyłam dokładnie tego słowa). Z pewnym zdziwieniem, ale szczerze katechetka odpowiedziała mi, że w luteranizmie pastorami są kobiety na równi z mężczyznami i nie ma obowiązku celibatu. Złożyłam sobie wszystkie te nauki w jedną całość, wyciągnęłam jedyny możliwy i logiczny wniosek, i wróciłam do domu gotowa oświadczyć rodzicom, że muszę zostać luteranką i że nie chcę dalej chodzić na religię rzymsko-katolicką. Oczywiście nie spotkało się to z pozytywną reakcją sióstr i ich współwyznawców (a dodam, że całkiem blisko mojego domu oprócz zakonu żeńskiego jest też i męski, taka dziwna okolica, mimo że stolica i całkiem blisko stąd do Śródmieścia), ale to już zupełnie inna historia, zbyt długa, żeby tu ją opisywać.

PS: jeżeli uważacie, to nie była „prawdziwa” zakonnica, albo „prawdziwa” nauka kościoła, bo mówiła o zasadach nie ujętych w kanonach, to muszę powiedzieć, że w moich namolnych groomingujących do kościelnej „kariery” rozmówcach nie było żadnej wątpliwości, że istnieją zasady i nauki przekazywane sobie w „prawdziwym”, „wewnętrznym” kościele w przekazie ustnym z pokolenia na pokolenie. Kanony są tylko dla zwykłych wiernych.

Anatomia plotki

Postanowiłam tematykę blogu wzbogacić o elementy z psychologii tłumu i dlaczego nie wolno słuchać plotek. Ludzie kochają plotki, niektórzy nawet określają je jako mechanizm łączący różne społeczności, sama czasem je chętnie czytam. I nawet jeśli fandom polskiej fantastyki nie ma swoich plotkarskich portali, to fani polskiej fantastyki bywają gorsi niż czytelnicy Pudelka lub Kozaczka.

Jest gorzej, ponieważ fani fantastyki mają swoich pisarzy, redaktorów i artystów na wyciągnięcie ręki. Ci ludzie często piją piwo przy tym samym stoliku lub tuż obok i podsłuchawszy czasem coś pikantnego, nie znając kontekstu i z reguły tego nie rozumiejąc, wysnuwają jakieś bezsensowne wnioski. W efekcie potrafią zapłonąć świętym oburzeniem i oblecieć wszystkich sobie znajomych ludzi mniej lub bardziej decyzyjnych, żeby zamknąć przed kimś znienawidzonym różne drzwi lub otworzyć je przed kimś, kto nie potrafi pisać i jeszcze potrzebuje się uczyć. Jednocześnie zupełnie nie zdają sobie sprawy, że mentalnie lokują się na poziomie durnych wiejskich bab zaszczuwających sąsiadkę lub – w danych czasach – zakapujących ją do Świętej Inkwizycji i z radością obserwujących jak płonie.

Mam tego dosyć. Jeśli dodamy do tego durne osoby, które prześladują mnie od czasów katechezy (o której już pisałam w innym miejscu), bo nie spodobało im się to, że nie zgadzałam się na samotne schadzki z zapraszającym mnie na plebanię księdzem, to mamy pełen obraz zdziczenia obyczajów i degrengolady moralnej.

Dollhouse

Niektórzy fani kojarzą Jossa Whedona. Jest to facet, który uratował postać Buffy. Nieustraszona zabójczyni wampirów pojawiła się pierwszy raz w filmie pełnometrażowym, który okazał się kompletną klapą. Nikt nie wierzył w powodzenie Whedona, który postanowił przenieść opowieść na mały ekran. Zmieniło się dużo, przede wszystkim odtwórczyni głównej roli, ale jądro pozostało to samo – wspólny dla pewnego pokolenia mit o dziewczynie, która zostaje namaszczona na pogromczynię wampirów o graniczących z magią możliwościach fizycznych.

Dollhouse, (Dom lalek) to jeden z kolejnych projektów Jossa Whedona zakończony po dwóch sezonach. Widzimy w nim pewną agencję wyglądającą na krzyżówkę domu publicznego pełnego eleganckich „escorts” do wynajęcia z agencją detektywistyczną i tym razem zamiast urban fantasy znajdujemy się w środku sensacyjnej opowieści SF. Panny z Dollhouse można dowolnie edukować i inaczej niż w Matrixie przed wgraniem nowych umiejętności usuwana jest też osobowość i na jej miejsce wgrywana jest nowa wraz z potrzebnymi umiejętnościami. Jest to przerażająca wizja i niestety serial został urwany na początku powstającego ruchu oporu laleczek, które pomimo wszystkiego, co robiono z ich pamięcią zaczęły orientować się w jak bardzo są wykorzystywane i nie wiedzą dlaczego, ani jak znalazły się w tej sytuacji.

Mam to za niezwykle udaną metaforę sytuacji kobiet w zmierzeniu ze współczesną kulturą i żałuję, że serial nie był kontynuowany. Zawsze się znajdzie mężczyzna gotowy tłumaczyć kobiecie wszystko, szczególnie rzeczy, na których się nie zna. Prowadzi to do zabawnych sytuacji, kiedy okazuje się, że bywają chłopcy, którzy z całym przejęciem tłumaczą dziewczynom, że powinny być przyzwoite i powstrzymywać okres, aż znajdą się w łazience i że wcale nie potrzebują podpasek. Oczywiście jest to kwestia braku edukacji, ale stoi też za tym wmawianie dzieciom płci męskiej, że to oni mają traktować kobiety jako coś uległego, na czym najlepiej zna się np. znajomy ksiądz, który przedstawia swoje poglądy jako coś obowiązującego, a oficjalną naukę jako niebezpieczny scientyzm. Podobni mu księża potrafią też wmawiać wszystkim, że włożenie do pochwy penisa, nawet gwałtem powoduje, że kobieta staje się lubieżna i zakochuje się w gwałcicielu, a jedenastoletnia dziewczynka jest odpowiednio dojrzała do seksu i to ona bywa winiona za poczynania sprawcy gwałtu. Wszelkie próby opowiedzenia komukolwiek, co się stało, są gaszone w brutalny sposób wmawianiem ofierze, że to jej zemsta za odrzucenie napalonej młodocianej dziwki. W efekcie znajdujemy się w świecie Dollhouse gdzie dzieci i kobiety są torturowane psychicznie i są zmuszane do przyjęcia punktu widzenia oprawców. Mam nadzieję, że twórcy Dollhouse miał pomysł jak poprowadzić dalej fabułę i że kiedyś dowiem się, czym skończył się pączkujący bunt Laleczek.

Henio

W czasie studiów przeszłam kurs historii Anglii. Odkryłam wtedy jedną rzecz – że interesuje mnie bardziej historia społeczna, materialna lub kulturoznawstwo, a nie historia polityczna, która jest głównym polem badań historycznych.

Jest w tym pewien paradoks, z jednej strony jeden z pierwszych wykładów na psychologii to biologiczne podstawy człowieka, gdzie studenci uczą się, że wszyscy ludzie mają ten sam wspólny człon zachowań wynikający z naszej biologiczności, z drugiej strony w badaniach historycznych dominuje model przypisujący wszystkim władcom wyłącznie motywy polityczne i racjonalne. Pozwolę się z tym nie zgodzić i za feministycznymi badaczkami przezwać, to co robi dominujący nurt w Polsce HIStorią. Pochylmy się chwilę nad HERstorią, biorącą pod uwagę podstawowe ludzkie potrzeby i emocje.

Podstawowe ludzkie zachowania, które gwarantują przeżycie, tak samo jak innych zwierząt, zawierają się w tak zwanych „czerech F”. Termin pochodzi od angielskich słów feed, fight, flee, fuck (jedz, walcz, uciekaj, ciupciaj). Wszystko inne tak naprawdę związane jest z tymi częściami mózgu, które odróżniają nas od zwierząt i zawiadują wyższymi emocjami. Praktycznie cała ludzka kultura to wysiłki, żeby w kulturowy sposób oswoić nasze cztery F i zamknąć w okowach dobrych obyczajów.

Jednym z moich ulubionych przykładów błędów popełnianych przez piewców poglądu, że mężczyźni stoją ewolucyjnie wyżej od kobiet i kierują się wyłącznie zdrowym rozsądkiem, a wszystkie decyzje władców są podyktowane kwestiami politycznymi, jest Henryk VIII.
Oto fakty: Katarzyna Aragońska i starszy brak Henryka zwierają małżeństwo. Brat Henryka umiera na tajemniczą chorobę, Katarzyna twierdzi, że małżeństwa nie skonsumowano, organizowane są zaręczyny młodszego brata z Katarzyną, po pewnym czasie Henryk twierdzi, że zaręczyny zostały zorganizowane bez jego zgody. Król Hiszpanii nalega na małżeństwo. Co twierdzi polska Wikipedia? „Henryk został zmuszony do oświadczenia, że zaręczyny zorganizowano bez jego zgody”. Śmiem wątpić i chciałabym zobaczyć źródła materialne, których używa się do poparcia tego stwierdzenia. Zresztą równie dobrze można twierdzić, że ściemniał później dla dobra miotającej się między Francją i Hiszpanią Anglii. Dumny Albion nie miał wtedy zbyt mocnej pozycji i potrzebował sojuszy. Popatrzmy na to obiektywnie. Dwóch rozbrykanych angielskich nastolatków i dewocyjna hiszpańska księżniczka, która z całą pewnością przybyła na dwór w towarzystwie kontrolującego ją katolickiego spowiednika. Małżeństwo było więc wyjątkowo niedobrane i według słów Katarzyny nie zostało skonsumowane. Bracia z całą pewnością rozmawiają na jej temat i z całą pewnością młodszy brat wcale nie ma ochoty na związek z kobietą, która prawdopodobnie nie chce spełniać obowiązku małżeńskiego, jest antypatyczna i brzydka, czego nie nadrabia wdziękiem czy ciepłem. Czy mam rzeczywiście wierzyć, że Henryk sam z siebie nie oponował? Moim zdaniem było wręcz odwrotnie, węszę możliwe morderstwo i intrygi Hiszpanów, doprowadzające do ukrycia faktu, że Hiszpanka jako klacz rozpłodowa jest towarem wybrakowanym i że zrobią wszystko, żeby uniemożliwić odesłanie jej do domu wraz z fanatyzującym dworem (nie pomylę się chyba bardzo, jeśli założę potencjalne istnienie w nim hiszpańskich szpiegów).

Nasz bohater był osobą wykształconą, muzykiem i autorem traktatów, co jest dla mnie dla mnie ważne, ponieważ za jeden z nich Henryk dostał od papieża tytuł „obrońcy wiary” Fidei Defensor. Ironiczne, biorąc pod uwagę, że dostał to za krytykę Marcina Lutra, a sam doprowadził do oderwania Anglii od Rzymu. Nie dziwię się temu niezrozumieniu, Luter wyprzedzał swoją epokę w kwestii opinii na temat pozycji kobiet w społeczeństwie i był skazany na niezrozumienie. Tak samo jak nie dziwię się, że po nieudanym małżeństwie z Kasią i najeździe hiszpańskich szpiegów Henio miał już po dziurki w nosie europejskich księżniczek.

Podwójna

Jedną z różnic pomiędzy religią katolicką a luterańską jest sytuacja kobiet. Polacy uwielbiają się szczycić swoim niesamowitym szacunkiem dla kobiet, ale wystarczy że jakiś wiejski proboszcz zobaczy niezamężną studentkę jego pierwszą myślą jest jak najszybciej wydać ją za mąż, ponieważ kobieta niezamężna jest podejrzana. To nie jest tak, że sama sobie wystarczy, że może być sama z powodów różnych (i nikomu nic do tego), natychmiast ma wyjść za mąż za osobę, którą kapłan jej wskaże. Dzieje się tak szczególnie jeśli była zgwałcona. Wyborem oczywistym wydaje się być napastnik seksualny, szczególnie jeśli wcześniej ksiądz go do tego namówił, sądząc w swojej naiwności, że miłość wszystko zwycięża i po penetracji kobieta zakochuje się w swoim oprawcy i wszelkie bzdury typu LGBTQ+ czy zdobywanie wykształcenia wylatują jej z głowy. W tym konkretnym przypadku, który mi opowiedział namolny ksiądz na gościnnych występach w Warszawie, po ślubie skończyło się samobójstwem dziewczyny. Dla mnie i innych ludzi wina księdza i kultury gwałtu była oczywista, ale dla wielu i jego samego nadal tak nie jest. Nie mówiąc o tym, że przyciskany o wyjaśnienia, uznał to za dobry sposób na pozbycie się kłopotliwej baby.

Namolny ksiądz miał swoje fiśdum dyrdum – zmuszanie do zamążpójścia różne zupełnie mu obce dziewczyny, ponieważ uważał je za zagrożenie dla ładu społecznego. Zupełnie nie wiem, skąd w jego głowie pojawiła się myśl, że jednym powodem dlaczego ktoś nie jest mężatką jest jej skłonność do prostytucji. Serio, na poważne było mi tłumaczone, że kobieta ma nieposkromiony popęd seksualny i jedynym sposobem, żeby uniknąć skandalu jest danie jej męża, który ją okiełzna. Zupełnie niemożliwa też w tym światopoglądzie jest sytuacja, w której dziewczyna jest sama ponieważ spotkała ją olbrzymia trauma. Nic nie ma znaczenia, namolni ludzie postanawiają przywrócić swoją wizję ładu społecznego i kierując się widzi-misie traktują różne osoby jak marionetki wyjmowane na czas przedstawienia z pudełka i decydują z kim mogą być a z kim nie, zupełnie ignorując wszelkie protesty najbardziej zainteresowanych. A jak liczne grono pomagierów potrafią włączyć do swoich intryg i prób podstępnego prania mózgu i szerzenia plotek!

Wystarczy chyba, że w kontraście powiem, że luteranie ordynują kobiety na księży, bo uważają je za pełnoprawnych ludzi.

Księża katoliccy zostają księżmi w procesie nazywanym wyświęcaniem. Jako małe dziecko na katechezie byłam uczona, że proces ten sprawia, że ksiądz staje się wyjątkowym człowiekiem, którego trzeba słuchać jak bóstwa, a Bóg prawdziwy mieszka w Watykanie. Zawsze mnie to intryguje w jaki sposób katolicy mogą mówić jednym tchem o wolnej woli, niepodważalnej i największym darem dla ludzi, a tym że wyobrażają sobie, że mają prawo wszystkich tyranizować i manipulować jak marionetkami. Żaden do tej pory nie udzielił mi zadowalającej odpowiedzi na pytanie, kto w takim razie ich zdaniem ma odpowiadać w czasie hipotetycznego Sądu Ostatecznego za swoje decyzje. Stoi to zupełnie w sprzeczności z religią luterańską, w tej doktrynie nie ma spowiedzi usznej (wierni spowiadają się w swoich głowach Bogu), a księża są ordynowani, więc nie mają tak szczególnego statusu jak księża katoliccy. Każdy luteranin sam za siebie odpowiada i każda próba narzucenia światopoglądu katolickiego w tej sprawie musi spotkać się z bardzo ostrą odpowiedzią i reperkusjami. Większość katolicka to nie święte krowy, a niekatolicy też potrafią korzystać z przepisów o wolności wyznania i obrazie uczuć religijnych. Plus wolności wypowiedzi naukowej i artystycznej.

Dochodzimy do sedna sprawy – kobieta w katolicyzmie (w przynajmniej w tej wersji, którą próbowano mi narzucić) jest niczym innym jak tylko zasobem seksualnym, własnością mężczyzn, którzy za nią odpowiadają i wielu księży katolickich zawsze pomijało milczeniem i całkowicie ignorowało moje prośby o to, aby uszanować moje prawa. Uważali się za święte krowy, mające prawo mnie namolnie urabiać, jak tylko chcą i próbować zadecydować o mojej przyszłości i wolności. Chcę spuścić kurtynę milczenia na pewne ich zagrania, napiszę tylko o jednym z ich ulubionych. Dwoistości kobiety. Mianowicie kobieta występuje w ich kulturze tylko w dwóch formach – Matki Boskiej i kurwy.

Kultura gwałtu widzi to prosto – albo jesteś posłuszna i próbujesz w pocie czoła wypełniać wszystkie swoje obowiązki wyznaczone ci przez piewców patriarchatu, albo jesteś zaszczuta i nazwana kurwą. Innej wersji rzeczywistości nie ma. A najzabawniejsze jest, że często zajmują się tym osoby stojące z boku, sąsiedzi, ludzie których najmniej powinno interesować, kto z kim kiedy rozmawia i co mogło lub nie mogło wydarzyć się w czyimś życiu. I czy ta pani rozmawia z tym panem bo chce go poderwać i np. odbić siostrze czy z zupełnie innego powodu, który jest znany całej trójce i naprawdę nie powinien nikogo obchodzić.

Dochodzimy do sedna problemu. Maryja jest postacią z tekstu napisanego przed tysiącami lat przez ludzi wyznających światopogląd tamtej epoki. Jestem z wykształcenia historykiem literatury angielskiej i jako literaturoznawczymi mam pewien interesujący problem z opowieścią, której Maryja jest sednem. Chodzi mi o Zwiastowanie.

Spróbujmy to sobie wyobrazić jako rzecz, do której podchodzimy zupełnie bezstronnie, jak na badaczy przystało. Do bardzo młodej osoby płci żeńskiej podchodzi postać, która mówi, że została wyznaczona na matkę, bo tak życzy sobie Wyższa Siła. Dziewczyna schyla głowę i odpowiada, że się zgadza. Mam bardzo dużo wątpliwości, czy rzeczywiście jest się czym tak zachwycać. Przypominam, że rozmawiamy o kulturze sprzed tysięcy lat, w której oczywiste było, że żonę można było kupić za pięć kóz, a baba była traktowana jak część dobytku męża. Czy naprawdę zgoda Maryi, bardzo młodziutkiej dziewczyny, była jej świadomym wyborem, i czy w ogóle możemy mówić o świadomym wyborze w chwili, gdy mamy tak dużą dysproporcję siły? Zachwyt dla tej sytuacji jest dla mnie czymś, co podważa zaufanie do Kościoła Katolickiego. Równie dobrze można widzieć w jej odpowiedzi cichą rezygnację zgwałconego dopiero co dziecka. Przypominam, dopiero co wyszła za mąż za narzuconego jej siłą, o wiele starszego męża.

Matka Boska jest sednem nauki Kościoła Katolickiego dla kobiet. To naprawdę są ludzie, którzy walczą ze współczesnością i uważają, że Maryja ma być wzorem dla nas wszystkich i zwyczaje dawnych plemion mają być praktykowane przez katolicyzm. I tak jak ludzie przed mileniami mamy kierować się tym, co mówią nam nasze psychiczne projekcje warunkowane przez zabobon, uprzedzenia i warkot kontrolującego proboszcza. Zawsze mnie wprawiało w zdumienie, że ludzie kontrolowani przez kler poważnie dają sobie wmówić, że mają zawsze kierować się swoim katolickim sumieniem i podejmować decyzje nawet wbrew interesom innych, ignorując badania naukowe, czy zwykłe uczucie sprawiedliwości, lub uczciwości. Współczesna ginekologia wie, że przy usuwaniu pełnej mięśniaków macicy nie wycina się jajników, z paru powodów. Jednym z nich jest fakt, że jajniki produkują zmniejszające się ilości hormonów jeszcze bardzo długo po menopauzie. Drugim, że jajniki zawierają komórki jajowe, których można użyć do stworzenie sobie dziecka z pomocą matki zastępczej. Sama informacja o takich planach wystarczyła, żeby katolicki fanatyk przybył do obcego szpitala w celu dopilnowania zwiększenia planu operacji, żeby kobieta nie mogła kiedykolwiek mieć dziecka, bo ma nieodpowiednie poglądy. Dodam, że ten sam lekarz wcześniej odmówił poinformowania o możliwościach leczenia chorego narządu. Dopiero ostra awantura sprawiła, że przed operacją zmieniono jej plan na zgodny z wolą pacjentki.

Sama byłam tak edukowana w dzieciństwie, że właśnie w ten sposób należy postępować z innowiercami. Że mogę ich okłamywać i działać na ich szkodę, bo są obcy. Naprawdę nie wiem, jak można sądzić, że bycie uczciwym człowiekiem przeszkadza w byciu uczciwym katolikiem? Dlaczego kler upiera się w takim formowaniu lekarzy?

Jaka nie byłaby odpowiedź, mit o posłuszeństwie Matki Boskiej to coś, co jest aktywnie używane w procesie zaszczuwania nieposłusznych kobiet. Sama byłam wiele razy nazywana kurwą i stawiano mi za wzór Maryjkę, bo ktoś nie zrozumiał, dlaczego nie mam męża, lub słucham heavy metalu. A odpowiedź jest taka, że gdybyście nie były takimi posłusznymi matkami boskimi i zajmowały się tylko swoimi własnymi sprawami, zamiast donosić księżom, to dawno bym wyszła za kogo bym chciała.

Jednym z powodów moich zachwytów nad Luteranizmem w dzieciństwie było, że Matka Boska nie ma dla Lutra szczególnie boskiej pozycji. Podano mi to, jako fakt który miał mnie przerazić, ale się nie udało i chyba jasne dlaczego. Ksiądz w odpowiedzi uznał mnie za szaloną/opętaną. Od tamtej pory nie uważam się za katoliczkę i tak siebie nie określam. I bardzo podoba mi się protestancki wniosek wysnuwany z faktu, że Maria nie ma statusu boskiego. Jest szczególnie szanowanym człowiekiem, więc objawienia maryjne bywają traktowane z dużą nieufnością i czasem poddawane w wątpliwość jest, kto w zasadzie się objawia naprawdę i dlaczego 😉