Nie wszystko na tym blogu jest stuprocentową prawdą – wpisy powstawały w ramach odreagowania traumy i często zawierają elementy z opowieści prześladujących mnie wariatów.
Niestety prawdą jest, że chodziłam do podstawówki z chłopcem równie chorym psychicznie jak cała jego rodzina. Wymyślił sobie, że się ze mną ożeni i prześladuje mnie swoimi urojeniami na ten temat do tej pory. Są osoby, które nie zdają sobie sprawy, że opowiada o mnie rzeczy całkowicie nieprawdziwe.
Kościół Katolicki kocha wariatów. Sama się spotkałam z tłumaczeniem, że nie ma chorób psychicznych, tylko ktoś ma „bogate życie duchowe” i że czyjeś urojenia to „objawienia”. Osoby z takimi „objawieniami” są w cenie, nawet niektóre z nich zostają świętymi. Osoba chora psychicznie uczyła mnie religii, chore dzieci też na te lekcje uczęszczały. Do tej pory dochodzą do mnie plotki, że powiedziałam wtedy na temat mojej rodziny rzeczy, których nigdy nie mówiłam.
Wariaci w pewnym momencie uznali, że muszą się mną „opiekować”, więc przyłazili do mnie do podstawówki, średniej szkoły, na uniwersytet, a nawet zawitali do pracy. Koniecznie chcieli mnie „leczyć” – czyli zmusić do przyznania, że czyjeś urojenia na mój temat są prawdą. Koniecznie też chcieli, żebym sobie „przypomniała” jakieś urojone wydarzenia. Wszędzie podawali się za moich najlepszych przyjaciół. Swoimi plotkami, intrygami i kłamstwami – a również przez zastraszanie mnie – ingerowali w to z kim się spotykam i jakie mam plany zawodowe. Rozwalili mi głowę w ten sposób do końca. Wariatka „chroniła” mnie przed miłością i postanowiła zniszczyć moją sympatię tylko dlatego, że miał tatuaż. Z jej powodu przeżyłam taką traumę, że mam problemy z pamięcią i pogarsza mi się od każdego wstrząsu.
Nie wiem, jak trzeba być głupim, żeby wierzyć tym wariatom. W każdym razie ja się z tego cyrku wypisuję. Wykończyli nie tylko mnie. Z własnej chęci nie zbliżę się do miejsc, gdzie bywają i ludzi, w towarzystwie których się obracają. Za dużo mnie kosztuje konfrontacja z nimi.