Jest coś, czego nie należy robić dzieciom. Mam na myśli wciąganie ich w sprawy dorosłych i nakłanianie do składania przysiąg, że będzie się wypełniać ich zalecenia nawet po czyjeś śmierci. Mają prawo dorastać bez takich obciążeń. Przypomina to działania Czerwonych Khmerów, którzy poddawali dzieci praniu mózgu i robili z nich swoich bojowników. Szkodzi się w ten sposób dzieciom, ponieważ smarkacze nie mają możliwości krytycznego obronienia się przed niektórymi treściami i wbudowują sobie przekonania, których później praktycznie nie można usunąć z ich świadomości, nawet jeśli są całkowicie fałszywe. Zostają skrzywdzone na zawsze.
Jedną z rzeczy, którą moi rodzice zrobili dobrze jest decyzja, że nie będą mnie wychowywać religijnie, że religię poznam już jako dziecko w wieku szkolnym, które świadomie może decydować i nigdy nie będzie się kierować durnym kulturowym warunkowaniem, czy lękiem.
Mania religijna w ujęciu psychologicznym jest czymś z rejonu OCD, czyli zaburzeń kompulsywnych. Niestety to, co mnie spotyka ze strony Opus Dei podobno wykracza poza kompulsję i ma być dziedziczne, więc nie wynika tylko ze złego wychowania, lub wpojenia złych nawyków, czy przekonań. Czyli czegoś, co nazywam wadami charakteru. Bardzo wątpię, że tak jest, bo poznałam kilkoro z tych osób jako dzieci i wydaje mi się, że są krańcowo zdemoralizowani, i że to nie jest tylko kwesta wadliwych genów.
Ale to już jak się mówi w internecie, YMMV. Możecie mieć inne zdanie.