Nie wiem, jak to się dzieje, że biegli sądowi z największą łatwością i bez większego zastanowienia decydują, że ktoś jest chory psychicznie i nie odpowiada za swoje czyny. Bo winna jest choroba.
O, już mi tu łezka leci, biedny mi chory! Rozmawia się z nim jak z psychopatą, ukradł już chyba miliony, zaszczuł na śmierć kilka osób, a biegły pochyla się nad takim, cmoka z troską i orzeka, że nic się nie da zrobić. Wystarczy, że taki skurwiel wyciągnie kartę pod tytułem „bo ona nie chodzi do Kościoła, to ma się nawrócić, bo tak chce zakonnica i ma wyjść za Rafała”, żeby nagle wymiarowi sprawiedliwości łapki opadły i ofiara prześladowania słyszy, że to niestety osoba chora psychicznie i jedyne, co mogę zrobić, to pisać blog i drzeć ryja ostrzegając przed tym diabłem i jego córkami.
Zgłaszam sprzeciw.
Po pierwsze jako ktoś, kto liznął trochę pedagogiki i psychologii, wiem że nie diagnozuje się imbecyli jako chorych psychicznie. Imbecyl zawsze będzie bredził głupoty, bo to imbecyl. Załamują się standardowe metody diagnostyki. Co gorsza, ma rozum kury, co znaczy, że jak już go nauczono w szkole specjalnej, że ma słuchać jakiegoś autorytetu, to nie zmieni zdania. W polskiej rzeczywistości imbecyl uważa, że Polską rządzi kler i że należy słuchać zakonnicy. Więc nie da rady go przekonać, że jestem kimś wolnym. To jak z kurą – jak raz już się nauczy, że za dziobanie danej karty dostaje ziarno, to za nic nie zrozumie, że reguły się zmieniły i ma dziobać inną kartę, tylko robi się agresywna, bo nie dostaje tego, co chce dostać. Nie należy takich ludzi rozpieszczać, bo po złapaniu ręki, chcą zjeść całego człowieka, zagarnąć cały majątek.
Po drugie nie diagnozuje się jako chorych psychicznie ludzi z innej kultury. A kultura kościelna jest tak inna i niezrozumiała dla ludzi wykształconych, że albo uznamy, że wszyscy tam są wariatami, albo przyznamy, że ludzie związani mocno z Kościołem kierują się własnymi, niezrozumiałymi dla innych zasadami. Na przykład skurwiel, z którym rozmawiałam, a który mnie nęka z przerwami praktycznie całe życie, uważa za odpowiednie powoływanie się na wolę Boga, która mu została objawiona. W pierwszej chwili można uznać, że rozmawia się z wariatem, ale po zadaniu dodatkowych pytań okazuje się, że ten człowiek wcale nie ma jakiś „objawień” czy urojeń, tylko tylko tak mówi, bo chce zastraszyć i posługuje się sztafażem średniowiecznego kaznodziei, bo tak wypada mówić. Także wie, że ludzie wtedy zaczynają się bać, więc stosuje takie metody „wpływu”, które są po prostu niczym innym jak praniem mózgu. Świadomie także wmawia nieprawdę, żeby człowiek osłabł psychicznie i zaczął wątpić w swoich bliskich. Jest skrajnie autorytarny i ma ambicję postawić na swoim, ale nie doświadcza typowych objawów schizofrenii. Za to może liczyć na poklask ludzi z grupy społecznej, w której wypada się tak zachowywać. To co robi, uchodzi w Kościele za działania „terapeutyczne” i odpowiednie. Ma zaufanie swojego środowiska, które poleca go innym rodzicom, mówiąc o im jako o doskonałym „psychoterapeucie” lub „wychowawcy”. Zawsze próbuje z dziecka, z którym rozmawia, zrobić przemocą psychiczną zakonnicę lub księdza, bo jak sam powiedział – w Kościele osoba, która ma najwięcej takich „nawróceń”, czyli osób, które „ukształtowała” w ten sposób, że porzucili świat, jest najbardziej szanowana i uchodzi za świętą. Ciekawostką jest, że oczekuje się też, że takie dziecko idące do Kościoła odda swojemu „psychoterapeucie” cały swój majątek w „podzięce” za pomoc w „odnalezieniu” powołania. Normalnym ludziom wydaje się to być szalone. Ale na ile to szaleństwo, na ile imbecylizm wyrosły w dziwacznej kulturze, a na ile przebiegły, psychopatyczny plan wzbogacenia się, tego nie potrafię osądzić. Zawsze się dziwię, że tak łatwo biegli uniewinniają ludzi z powodu choroby psychicznej bez należnego, obiektywnego badania pracy mózgu z pomocą odpowiedniego sprzętu.
Dużo z tego, co wymieniłam, to wady charakteru, a nie sprawy, które zwalniają z odpowiedzialności karnej. Mam prośbę, żeby nie traktować tego skurwiela za łagodnie.