Po tym, jak mnie sekta Opus Dei rozdzieliła z ukochanym (dla przypomnienia – to naprawdę nie jest Rafał) i zniszczono mi możliwość zostania matką i żoną, wmawiając mojemu narzeczonemu, że jestem czyjąś żoną, ci maniacy religijni nadal o mnie nie chcą zapomnieć. Wiem z rozmów z nimi, że mają zamiar zmusić mnie, żebym poszła do klasztoru w chwili przejścia na emeryturę. Wybije mi sześćdziesiąt lat i oni ponowią swoje ataki na mnie. Do tej pory mało kto zapewniał mi bezpieczne warunki pracy, było wręcz jeszcze gorzej – kilka osób przyłączyło się do zaszczuwania mnie przez wariatów, a córka Ryszarda swobodnie rozsiadała się w pokoju lektorskim i wbrew moim protestom znalazła chętnych, których karmiła swoimi urojeniami. Tak było wszędzie, gdzie pracowałam jako anglistka, chociaż wcześniej udawało mi się zmienić pracę na czas i nigdzie mnie tak brutalnie nie potraktowano jak w obecnej pracy.
Zrobię wszystko, żeby im uciec, gdzie nie będą mieli do mnie tak łatwego dostępu. Nie chcę uciekać w śmierć, chociaż byłam już bliska temu. Ale też nie chcę przeżywać ponownych ataków na siebie.
To nigdy nie byli moi przyjaciele, to nigdy nie była moja rodzina. Nikt z nich nigdy nie był jakimkolwiek psychologiem.