Nie ma chyba nic bardziej pogańskiego od białej szałwii. Używana jest przez polskich pogan chyba od stuleci. Sama też jej użyłam w latach dziewięćdziesiątych dla odkażenia mieszkania po wizycie Rafała i innych świrów z Opus Dei. Nie był to żaden chrześcijański rytuał. Nie wiem, dlaczego moja matka uparła się, że moje zdanie się dla niej nie liczy i wierzyła w jakąś urojoną wersję mojej biografii.
Uważała na przykład, że w pewnym momencie wyrzucono mnie ze studiów i tylko dzięki Ryszardowi zostałam wpisana na listę studentów ponownie. Większej bzdury w życiu nie słyszałam. Skurwiel kłamał, że ukryć fakt, że nie udało im się zmusić mnie do porzucenia studiów, chociaż bardzo się starali i utrudniali mi studiowanie. Byłam atakowana przez sektę Opus Dei tak brutalnie, że w zimowym semestrze ustawiłam sobie zajęcia na późniejsze godziny, żeby w przypadku bezsenności wynikłej ze stresu pourazowego. Dawałam sobie radę. Za to moja matka zamieniła się bezdusznego potwora, który zadawał mi psychiczne rany oskarżając, że zaniedbywałam naukę. Przeżyłam serię ataków z jej strony, bezsensownego darcia japy, kiedy oskarżała mnie o najgorsze. Nie opuszczałam żadnych zajęć, ale tej babie nie dawało się przetłumaczyć, że powinna słuchać mnie, a nie wariatów. Nic z jej oskarżeń nie było prawdziwe. Za to prawdą jest, że zniszczyła mi życie. Tak samo jak reszta mojej rodziny, dla której też ważniejsze było, co mówi moja matka lub wariaci, a nie prawda o mnie i co ja sama chcę im o sobie powiedzieć. Nic, co mnie dotyczy, nie było konsultowane ze mną. Są to ludzie, którzy wierzą w jakąś urojoną wersję mojej biografii i mam dosyć.
Jestem poganką od dzieciństwa i tylko dziadek mnie rozumiał. Gdy zadzwonił z Paryża pożegnać się przed śmiercią, prosił mnie, żebym sama, gdy zakończę już życie, przychodziła do niego z Valhalli i odwiedzała go w chrześcijańskim Niebie. Nie wiem, czy jest to możliwe, ponieważ po wszystkich moich przeżyciach czuję tak przeraźliwą awersję do wszystkiego, co dotyczy chrześcijaństwa, że wątpię, żebym się przełamała po śmierci.
Jestem poganką i chrześcijaństwo nie jest dla mnie neutralne jak dla moich przyjaciół ateistów. Nie potrafię słuchać kolęd i zachwycać się ich muzycznym pięknem. Wkurzyłam się dzisiaj w pracy, gdy po przyjściu okazało się, że nie mogę rozpocząć zajęć, bo zaatakowano mnie kolędami. Nie mogłam przejść do sali, bo chrześcijanie zorganizowali sobie jakieś spotkanie wigilijne, zablokowali przejście i musiałam wysłuchiwać radosnych pieśni o przybyciu na świat ich Boga.
Nie wiem w jaką wersję mojej biografii wierzy jedna z moich koleżanek z pracy, ale ignoruje moje zapewnienia.o tym, że jestem poganką i nie chcę słuchać o jej szczęściu, że „Bóg się narodził”, albo że „Pan zmartwychwstał”. Spotyka mnie to prawie co święta. Chyba będę musiała przed nią uciekać w sezonie chrześcijańskich świąt, bo nie chcę być przy tym jeszcze łapana w pół i przytulana. Obawiam się, że owa pani usłyszała od psychola – który potrafił znaleźć mnie w każdej pracy – opowieść według której miałam na rok rzucić studia i pójść do klasztoru. Nie wiem do końca, dlaczego tak ten wredny wór kłamie i psuje mi reputacje, ale podejrzewam, że uważa, że jeśli zniszczy mi wszystko i rozpowie każdemu taką wersję mojego życia, to nie będę miała wyboru i podporządkuję się i w końcu pójdę do zakonu. Oczywiście zostawiając mu mój cały dobytek.
Niedoczekanie!!!