Wiedźmin

Nieprawdą jest, że kiedykolwiek podawałam się za współautorkę Wiedźmina – podejrzewam, że są to bzdury rozsiewane przez prześladujące mnie wariatki z Gdańska(1), które – oczywiście – nigdy nie były moimi przyjaciółkami, więc nic o mnie nie wiedzą, ani tym bardziej nie mogłam żadnej z nich ukraść tekstu. Nie wiem, jak w ogóle ktoś mógłby tak pomyśleć. Ale są to bzdury, które rozsiewają o mnie od lat dziewięćdziesiątych, więc już trochę się przyzwyczaiłam. Nie mogę za to przywyknąć do coraz to nowych osób, które biorą je na serio.

Tak samo nieprawdą jest, że splagiatowałam Sapkowskiego – moje opowiadanie z wątkiem ukradzionego miecza i demonicznym lisem zostało opublikowane lata przed Sezonem burz, więc jeśli już to Andrzej popełnił plagiat. W jednym ze swoich poprzednich wpisów wyjaśniłam, skąd ta zbieżność – po prostu podzieliłam się z nim tym pomysłem.

Prawdą jest, że zawsze zachęcałam Andrzeja do pisania – od samego początku, kiedy był niczym więcej niż tylko autorem jednego opowiadania. Prosiłam go, żeby pisał. Prosiłam też kiedyś, żeby o czymś nie pisał, bo dzwoni jako ten dzban tak, że zagłuszył dzwony i dzbany kościelne (a te są wyjątkowo durne).

A i skoro już jesteśmy przy dzwonach i dzbanach kościelnych – mam nadzieję, że ktoś w końcu strzeli w łeb pewnego znanego w fandomie księdza, którego ambicją jest zmusić mnie do wyjścia za mąż za wariata. Z tego co rozumiem, sam ksiądz przeżył zawód miłosny w młodości tak wielki, że został. księdzem, gdy jego ukochana wyszła za kogoś innego. Więc teraz, nie bacząc na moje protesty, postanowił wariata ze mną związać, bo się zbyt z nim utożsamił. I nie chce, żeby wariat cierpiał. O, tu mi łezka leci. To nie jest tak, że każdy durny narcystyczny „voluntary celibate” musi dostać jak zabawkę swój obiekt obsesji, żeby dalej mógł ją traktować jak worek treningowy. Nie ma możliwości, żebym wybaczyła sprzymierzenie się z wariatami i okłamywanie moich bliskich na temat natury mojej relacji z wariatem.

Tak samo nie zamierzam wybaczyć tym ludziom, którzy wbrew moim prośbom, żeby się nie mieszali, bo lepiej wiem, kim jest spierdolony imbecyl, który mnie prześladuje od dzieciństwa, oświadczyli mi, że „nam pomogą” i radośnie rzucili się z wariatami robić mi pranie mózgu i zaszczuwać, gdy się ośmieliłam zacząć bronić i protestować. A weźcie się pierdolnijcie w łeb, zniszczyliście mi wtedy życie do reszty.

Wariat Rafał nigdy nie zostanie moim mężem.

⛧⛧⛧

(1) Wariatki z Gdańska są krewnymi wariata z Warszawy (czyli Rafała), którego matka – jeśli w ogóle wariaci powiedzieli mi prawdę – jest siostrą Ryszarda. Nikt z nich nigdy nie był ze mną spokrewniony. A Ryszard nie miał romansu z moją matką – za to był wpychany mojej rodzinie jako podobno „genialny wychowawca i psycholog”. Ryszardowi za to bardzo zależało na wmówieniu mi różnych rzeczy, które by wskazywały, że jest kimś kimś w rodzaju mojego „zastępczego ojca” lub jego najlepszym przyjacielem i może o mnie decydować. O ile wiem, dużo zyskuje na podtrzymywaniu tej fikcji, że jest związany z moją rodziną. Ten zawodowy oszust ciągnie kasę skąd się da. On, jego córki oraz Rafał są mi całkowicie obcy i zawsze byli personae non gratae. Proszę o tym pamiętać.

Dodaj komentarz