Varg

Poznałam Vikernesa na początku lat dziewięćdziesiątych podczas próby dźwięku. Miałam wtedy wolny wstęp do klubu muzycznego z listy pracowników w ramach wolontariatu, ponieważ jestem wredną suką, która zajebuje technikę, aż dźwięk będzie czysty bez jakichkolwiek interferencji czy przebić. Nie wiem, co muszą poprawiać, ale jak krzyczy się dostatecznie głośno i długo, wskazując który instrument ma zły dźwięk, to zawsze w końcu dochodzą do tego, gdzie jest błąd. Nie będę przepraszać za mój perfekcjonizm, bo wszyscy zawsze byli szczęśliwi z efektów.

Niestety równocześnie musiałam też dręczyć muzyków i przedłużać próbę, prosząc ich, by nadal coś podgrywali. Przekleństwa leciały z obu stron. Vikernes się zirytował na tyle, że wrzasnął na mnie ze sceny „Dra til helvete” na co odruchowo odwrzasnęłam „Oh, go to hell yourself, Kristian!” Musiał się bardzo zdziwić, że ktoś rozumie te kilka słów po norwesku. To był sam początek jego kariery. Nie wydał wtedy jeszcze żadnej płyty.

Zabawne blond schizofreniczki z Gdańska, które przylazły za mną do klubu i udają do tej pory osoby z mojej rodziny, dla odmiany przeszkadzały w czasie próby, przeżywając swoje urojenia, że to one ustawiają dźwięk.

Dodaj komentarz