Pewien znany w fandomie ksiądz i pewien znany w fandomie pisarz już w latach dziewięćdziesiątychah dołączyli do grona schizofreników z Gdańska i ich krewnych z Warszawy, i postanowili mnie zaszczuć na śmierć. Wiktymologia zna podobne zachowania – wystarczy, że jakiś idiota pomówi kogoś o chorobę psychiczną, reszta wyjątkowo nieinteligentnego stada hominidów, sapiens tylko z nazwy, rzuca się taką osobę zabić.
Oczywiście gdyby mieli jakąkolwiek resztę mózgu sięgnęliby do źródeł pisanych, lub zapytali jakiegoś psychoterapeutę, jak należy postąpić w kontakcie z osobą podejrzewaną o chorobę psychiczną. Ale oczywiście postanowili dać upust zabobonowi i mnie zaszczuć, odmawiając mi wszelkich ludzkich praw, w tym do decydowania z kim się mogę spotykać i czym zajmować w życiu. Nie mówiąc o tym, jaką mam religię wyznawać.
Możliwe, że dałabym im radę i ułożyć życie, jak ja chcę, ale postanowili zaatakować także moją matkę. Ręczyli jej za Rafała i całą schizofreniczną rodzinę. Kłamali równo, a ona niestety im zaufała. Tłumaczy to jej zachowanie, nagłe wyjazdy i jej stuprocentowe przekonanie, że spędzam ten czas z Rafałem.
Boję się, że dalej się tak bawią, bo jakoś nie usłyszałam przeprosin. Musiała im się spodobać zabawa w zaszczuwanie ofiary schizofrenika, coś co jest doskonale opisane przez wiktymologię i kryminologię. Profiler, który mnie wyciągnął z dna załamania po próbie samobójczej i zniszczeniu mi życia oraz zdrowia reprodukcyjnego, dał mi jedną radę – gryź jak najmocniej na blogu, to wtedy się zorientują, że źle zrobili. Inaczej znowu będą robili to samo i ciebie w końcu dobiją. Tak jak dobili Iwonę Klicką i Krzysia.
Więc gryzę skurwysynów. Tutaj nigdy nie będzie przyjaźni.