Archiwum miesiąca: listopad 2024

Rozdroże kruków

No i co mam powiedzieć? Nie jest to specjalnie popularna opinia, ale podobał mi się „Sezon burz” bardziej. Było coś nowego, jakaś wartość dodana. Napisane bardo fajnym stylem. A tutaj ponownie to samo, są oczywiście rubaszne żarty z gwałtów, od których bolą zęby i normalizacja prostytucji. Wyrosłam już z tego. Mam wrażenie, że „Rozdroże kruków” w ogóle nie powinno powstać. Powieść składa się ze standardowych odgrzewanych przygód i motywów. Jest strzyga, są szpiedzy. Wszystko, co czytelnik już zdążył polubić.

Zawsze byłam zaciekłą fanką Sapkowskiego, ale cóż mogę powiedzieć, pewnie już ta proza jest nie dla mnie i czas iść gdzie indziej. Szczerze powiem, polska fantasy i polskie klimaty mnie zawiodły, a że swobodnie funkcjonuję w języku angielskim, mogę sobie darować polskie konwenty i jeździć na brytyjskie cons.

Chyba, że ja już się nie nadaję do czytania fantasy.

Każdy czytelnik wnosi ze sobą swój świat, swoje przeżycia i dlatego wolałabym, żeby pewien poboczny wątek był trochę ciekawszy. Tak nudnego i standardowego wątku, jak rozdzielenie przez rodziców zakochanych, którym pomaga wiedźmin, dawno nie widziałam. Moje własne życiowe doświadczenia były inne – mój ojciec był ideałem, otwartym na ludzi i nowe doświadczenia – więc trudno mi sympatyzować z postaciami podobno rozdzielonymi przez złego ojca. Moja własna opowieść powinna zawierać inne elementy. Wolałabym przeczytać o lasce, która jest zmuszana przez złego maga, który opętał jej matkę magią, do ożenku i tylko wiedźmin jest w stanie przeniknąć intrygę i udowodnić, że dziewczyna wcale nie chce podobno wymarzonego oblubieńca. I ratuje ją przed małżeństwem, które dla niej oznacza wyrok śmierci. Byłby to o wiele ciekawszy wątek. Ale zaklepuję ten fragment fabuły dla siebie, bo właśnie uświadomiłam sobie, że wypełnia mi lukę fabularną w czymś, co kiedyś planowałam napisać.

I miałam chwilę zawahania czy hippokampy to hipokampy, czy na odwrót. Ale to już moje osobiste dziwactwo.

Teach yourself Japanese

Jednym ze filmików, jakie zdarzyło mi się wykorzystywać w pracy ze studentami jest opowieść Marty’ego Friedmana o tym, jak się uczył japońskiego. Przydaje się jako uświadomienie uczącym się, czym jest „learner’s autonomy” (czyli inaczej, jak sam nie będziesz chciał, to się, kurwa, nie nauczysz i ucz się w każdy sposób, w jaki możesz, nie zwalaj wszystkiego na nauczycieli). Oczywiście osobną sprawą jest motywacja, ale jak wiadomo, nic nie jest lepszą motywacją, niż uczenie się danego języka dla faceta lub laski.

Dlatego bawią mnie ludzie, którzy twierdzą, że jakiś zagraniczny metal, mówiący po polsku, koniecznie musi mieszkać w Polsce. Więc nie. Jak powiedział mi ktoś ze znajomych, czasem trzeba skoczyć na główkę bez zastanowienia się, czy w basenie jest woda. Jedną z cech tej subkultury jest, że zakochujemy się raz na całe życie. I dlatego nikt tak nie wyśpiewuje piękniejszych ballad miłosnych niż metale.

Wspomniałam już wcześniej o koncercie Megadeth, na którym atakował mnie świr z Opus Dei, oprócz Dave’a ze sceny, pytając co się stało, zszedł Marty. Mam wrażenie, powiem bez kozery, że od tej pory jestem jedną z lepiej rozpoznawanych fanek heavy metalu w Polsce. Dave mnie zaczepił, gdy wracałam z Chin na lotnisku Schiphol. Miłe spotkanie, nie powiem. Znalazłam się w wielu takich sytuacjach. Muzycy kochają swoich fanów.

But, well, whatever, nazywajcie mnie dalej, ku swojej zgubie, przybraną córką Ryszarda (Pogromcy-Metalu-i-Rocka).

Alkoholizm dziecięcy

Napaść schizofreników z sekty Opus Dei i brak ogarnięcia tej sytuacji przez moich rodziców spowodował u mnie problemy z pamięcią. Taka trauma i powtarzające się pranie mózgu i zastraszanie powoduje, że ofiara takiego traktowania traci pamięć od każdego wstrząsu, co jest wygodne dla prześladujących ją świrów.

Ryszard ubiera się w piórka fałszywego psychoterapeuty i wmawia ludziom, że moje problemy z pamięcią są spowodowane przez alkoholizm dziecięcy. Bzdura. Oprócz przedmiotów anglistycznych, miałam na czasie studiów też pedagogikę oraz psychologię (żeby było mniej zabawnie na jeden z egzaminów o mało co nie weszłam, bo świry blokowały mi drogę, musiałam dopiero poprosić straż akademicką o pomoc i spóźniona weszłam na egzamin, zatem wszelkie twierdzenia, że dzięki opiece sekty Ryszarda skończyłam studia możecie sobie w dupę wsadzić), więc mam pewną wiedzę na temat rozwoju dzieci.

Jednym z największych zagrożeń dla rozwoju dziecka jest alkoholizm dziecięcy. Jedno upicie wystarczy, żeby stworzyć mózg o dobrej pamięci, więc przeciśnie się przez wszystkie szczeble edukacji, ale tak głupi, że nie potrafi zastosować wiedzy, w szczególności nie da rady odnieść jej do rzeczywistości, czy skojarzyć różne fakty. Ktoś taki nie potrafi oceniać ludzi i ląduje w związkach z oszustami lub wariatami. Mnie kojarzenie faktów nie sprawia trudności, za to mam problemy z pamięcią, ale za to odpowiada wariat, jego sekta i fani.

Niestety moja babcia uznawała alkohol za dobry środek nasenny dla dzieci. Dziadek zrobił o to awanturę i przestała, ale tłumaczy to trudności mojej matki z poprawnym garnięciem rzeczywistości i upór, żeby tkwić w zależności od schizofrenika. Ojciec mi to tłumaczył, gdy byłam dzieckiem.

Zresztą, co ja będę się oszukiwać, moja matka – tak samo jak kilka innych osób z mojej rodziny – była po prostu wariatką, bo tylko wariat jest w stanie wytrzymać ze schizofrenikiem i mu się tak podporządkować bez jakiejkolwiek walki.(1) Ja tego nie odziedziczyłam, moja siostra i jej dziecko też, sądząc z ich zachowania. Wychowałam się w takich warunkach i poddana byłam takiej presji, że zaczęłam tracić pamięć i wytworzyłam sobie fałszywy obraz rodziny, wypierając obecność i działania niektórych osób. W efekcie nie mogę i nie chcę niektórych osób oglądać ponownie. Za bardzo cenię sobie własne zdrowie i życie.

Bardzo wam nie dziękuję za chodzenie śladami mamusi. Zniszczyliście mi wszystko. Ja wbrew twierdzeniom schizofreników nic nikomu nie zrobiłam. Schizofrenicy łączą się z gangi, część tych osób to schizofreniczna „dynastia”, inne dołączyły, gdy poznały się „dzięki Kościołowi”. Jest to bardzo przykre, ale Kościół wariatami stoi i dzięki nim zarabia, przedstawiając urojenia jako „objawienia” pochodzące od Boga lub Szatana. Zresztą to naturalne, że podobne osoby do siebie ciągnie, ja mam samych przyjaciół ateistów i metali. To, że taka banda nawzajem potwierdza swoje słowa, ma zerową wartość dowodową. Nie wierzcie im w nic.

⛧⛧⛧

(1) Wiem, że przesadzam, ale muszę dać ujście emocjom tłumionym od dzieciństwa, a jeszcze dużo doszło po drodze – schizofrenika trudno zdiagnozować, jeśli nie wie się, jak to zrobić. A w moim przypadku zakonnica i Ryszard wykorzystywali poszczutych na mnie rodziców innych dzieci i same dzieci. Można się w tym pogubić.

Pamięć

Jest pewna zasada w pracy z osobami cierpiącymi na zanik pamięci, szczególnie w sytuacji, jeśli dziecko straciło pamięć na skutek kontaktu z osobami chorymi psychicznie, pod których dyktando było nękane także przez rodziców. Zasada ta głosi, że taka osoba jest w pełni władz umysłowych i powinna być traktowana poważnie.

Umysł ludzki, a dokładniej świadomość, to ułuda tworzona przez mózg dla zwierzęcia, w tym przypadku człowieka. Utrata pamięci nie powoduje, że traci się umiejętności czy wiedzę. Bez problemu ludzie, nie tylko ja, posługują się wiedzą, nie pamiętając jak ją nabyli. Podobnie jest w moim przypadku. Nie pamiętałam różnych osób, ale miałam wiedzę, że są to osoby, z którymi nie powinnam, ani nie chcę być kojarzona. Takie zaufanie do pacjenta, że wie, kto go skrzywdził, to podstawa pracy psychoterapeuty, dlatego absolutnie nie mam zamiaru wybaczyć osobie z mojej rodziny, która mając przygotowanie psychologiczne, postanowiła rzucić się w króliczą norę za moją matkę i tak samo jak ona ratować jej ukochanego schizofrenika, a mnie uniemożliwiać normalny rozwój. Nie miałaś prawa oskarżać pewnych osób w moim imieniu. Ryszard nie jest moim opiekunem! Wyrzekam się ciebie!

Zostałam wyciągnięta z problemów z pamięcią przez prawdziwego psychoterapeutę, który zaczął mi pomagać, ściągnięty przez Piotra, a nie Ryszarda czy jakaś tępą dziunię-pindziunię.

Nie życzę sobie, żeby mnie traktowano jak imbecyla za kogo się decyduje, z kim ma rozmawiać i za kogo wyjść za mąż. Nigdy nie zaakceptuję człowieka, którego wyznaczyli mi na męża schizofrenicy. Moja matka była na tyle głupia, że stworzyła sobie pogrobowców – czyli osoby, którym przekazała ustny testament, zawierający reguły postępowania, dzięki którym zniszczono mi życie.

Macie przeprosić Johanssona. Macie przeprosić trenera.

Matka

W czasie studiów spędziłam dużo czasu nad podręcznikami z psychologii, chociaż studiowałam zupełnie coś innego. Próbowałam pomóc mojej matce zrozumieć, że wpadła w szpony schizofrenika, udającego psychoterapeutę. Niestety wierzyła, że już kiedyś mi „pomógł”. Nieleczący się schizofrenik to najgroźniejszy człowiek, jaki można spotkać, który owija dookoła palca nie tylko swoje ofiary, ale także ich rodziny i powoli je morduje. Schizofrenicy uwodzą swoje ofiary, często kończy się to ślubem, po którym ofiara jest zaszczuwana, aż popełni samobójstwo, a schizofrenik dziedziczy wszystko. Jest to znany psychiatrii schemat. Sama słyszałam już nalegania, że mam się zabić i zostawić wszystko prześladującym mnie schizofrenikom – „bo ja chce to mieszkanie”, „bo to mieszkanie jest moje” i tak dalej.

Miałam nieszczęście być poddawana „psychoterapii” przez wariata jako dziecko. Chyba nikt z mojej rodziny nie zorientował się, że ma do czynienia ze schizofrenikiem udającym psychoterapeutę. W latach osiemdziesiątych, po śmierci taty, moja mama zaczęła mówić o zamążpójściu, bo schizofrenik zaczął ją znowu uwodzić. Ale jak zwykle wymyślił przeszkody, dlaczego nie mógł się rozwieść. Jestem święcie przekonana, że zastosowałby powyższy schemat i by ją zabił, gdyby bez szkody dla swojego wizerunku mógł się rozwieść i powtórnie ożenić. Wspomniany schizofrenik jest równocześnie maniakiem religijnym i nie chciał skalać swojego wizerunku uczciwego chrześcijanina. Jakby nie było, kwitł romans, a w zasadzie chore uzależnienie mojej matki od schizofrenika, chociaż był platoniczny, bo jak tłumaczyła moja matka oboje są honorowi i nie mógł opuścić rodziny. Z powodu platoniczności związku była bardzo smutna. Schizofrenik moim zdaniem już wcześniej odpowiadał za rozpad małżeństwa moich rodziców i chociaż mieszkali razem, to żyli praktycznie osobno. Za to bardzo chętnie schizofrenik brał od mojej matki pieniądze do jej samej śmierci. Nie wiem, jak mogła tkwić w tak chorym uzależnieniu.(1) Ale wygląda na to, że wszyscy byli szczęśliwi w takim układzie, tylko nie ja.

Wiem o „romansie” mojej rodzicielki całkiem dużo, bo w czasie studiów napuściłam na nią mamę mojego kolegi z fandomu, który czasem nocował u nas i wyciągnęła z niej wszytko. Albo raczej stworzoną pod wpływem schizofrenika fałszywą wersję różnych wydarzeń. Naprawdę nie byłam dziecięcą alkoholiczką (ktoś inny z mojej rodziny był, chętnie pokażę palcem) i nie byłam rozpijana przez trenera. Oprócz Ryszarda nikt z mojego otoczenia nie był pedofilem i nie próbował mi wmówić normalizacji pedofilii. Trener nie był pedofilem, mój ojciec też nie. Niestety wariat, oprócz normalizacji pedofilii, ma fiśdum dyrdum nie tylko na punkcie heavy-metalu, z którym walczy od dawna, ale też sportu. Tępi sportowców ile się da. Wmawiał na przykład, że serce ma przydzielą tylko określoną liczbę skurczów w życiu i nie wolno rytmu serca przyśpieszać na przykład w czasie treningu, bo za szybko się wyczerpie. Nie wierzcie mu, serce to mięsień, więc od pracy tylko robi się silniejsze i wydolniejsze. A muszę trenować, bo od traumy się tyje i sport pomaga.

Ręce załamałam, gdy dowiedziałam się, że podobno Rafał był jakąś moją wielką miłością. Większej bzdury nigdy nie słyszałam. Bardziej prawdziwe moim zdaniem jest, że schizofrenik postanowił działać per proxy i zamiast sam do mnie startować (a do metalówy nigdy nie miał startu), wyciągnął jakiegoś imbecyla, któremu dawał dokładne instrukcje jak się zachowywać. Sedno całej intrygi chorego umysłu jest dokładnie takie samo – mam dać się uwieść, a mój „oblubieniec” po szkole specjalnej, ma po mnie dziedziczyć. Wygląda, że jest bardzo chętny, tym bardziej, że najwidoczniej uwierzył schizofrenikowi, że nie jestem pisarką (BTW już nie jestem, bo złamałam pióro), tylko byłą kurwą, i że powinnam być jemu wdzięczna za propozycję małżeństwa. Albo uwierzył, że takie zachowanie sprawi, że wyda mi się odpowiednio męski. Ciekawy sposób zalotów, raczej wyglądający na próbę zaszczucia i zmuszenia do popełnienia samobójstwa, co też jest standardem w psychiatrii.

Podejrzewam, że wiem, jak się stało, że całe środowisko uwierzyło, że trzeba mnie i Rafała ratować jako nieszczęśliwych kochanków, którym źli metale przeszkodzili się połączyć. Moja mama kwitła wypełniając polecenia schizofrenika. Nawet przyszła do mnie na UW siać dezinformację wśród moich koleżanek i kolegów. Wydzwaniała, gdzie się dało, dopadając rodziców nocujących u mnie osób. Blokowała moje zgłoszenia na Policji. A dochodziło do pobić, prób gwałtu, w tym także gwałtu oralnego. Wszystkiemu winni byli schizofrenicy. Zostałam wiele razy okradziona, w tym zerwano mi z palca pierścionek zaręczynowy (jak najbardziej dostałam go od muzyka heavy-metalowego), wcześniej ukradziono mi srebrny pierścień z pentagramem, który miałam dla innego lubego. Wszystkie fanty trafiły podobno do Rafała. Wkurza mnie, że wariaci są tak chronieni prawnie, że Policja nie może zrobić mu nalotu i przemocą odebrać moich przedmiotów, a są bardzo dla mnie ważne. Trochę stresów dobrze by skurwielowi zrobiło. Bez tego ma pełen komfort udawania osoby, którą nie jest.

Moja mama wychowała sobie niestety narcystyczną następczynię z mojej rodziny i od bardzo młodej, zapatrzonej w nią osoby przyjęła najszczerszą, złożoną na wszytko, co najświętsze przysięgę, że jej dzieło zniszczenia mojego życia będzie kontynuowane do skutku i doprowadzi do mojego ślubu z Rafałem (i że słuchać będzie tylko Ryszarda i mówić, co on chce). Z przerażeniem myślę o tym, co mi doniesiono o poczynaniach tej smarkuli. Ktoś, kto interesuje się psychologią i dobrze mi życzy, nie może być tak głupi, żeby mnie tak ubezwłasnowolniać. Mam wrażenie, że nie tylko dorównała, ale też prześcignęła moją matkę.

Niczego nie jest w stanie naprawić, naprawdę niczego. Pozostaje mi tylko ją wyśmiać i odwrócić się od niej na zawsze. Przepraszam za nią osoby, które myślały, że rzeczywiście mi w czymś pomagają, bo uznały, że Ryszard jest rzeczywiście psychoterapeutą i dały się wciągnąć w jego schizofreniczne intrygi. Naprawdę robiłam wszystko, żeby zeszła z tego konia i przestała galopować w otchłań.

Umywam ręce, ludzie zgromadzenie wokół Rafała I Ryszarda to nie są moi znajomi. Proszę nie słuchać tych tak zwanych moich przyjaciół z dzieciństwa. Powtarzają urojenia Rafała. Jeśli ma jakieś moje rzeczy to dlatego, że jego szajka mi ukradła. Zgłosiłam każdą kradzież. W życiu się ze mną nie przyjaźnili, cała znajomość z nimi z podstawówki to był niekończący się bullying i wysiadam z tego pociągu. W sumie doliczyłam się trojga współpracujących schizofreników z obsesją na moim punkcie. Reszta to usłużni idioci – najgorzej, że są wśród tych osób również ludzie całkiem dobrze widziani w fandomie i cieszący się szacunkiem.

Wariaci łączą się w gangi czy sekty i zaczynają współpracować. Z reguły poznają się w Kościele. Więc nie dziwcie się, że kilka osób opowiada to samo. W pewnym szpitalu psychiatrycznym w Stanach przeprowadzono eksperyment. Dwóch uważających się za Jezusa schizofreników przedstawiono sobie w nadziei, że niemożliwość, żeby obaj byli jednocześnie Chrystusami, sprawi że ustąpią im urojenia. Nic takiego nie nastąpiło, wręcz przeciwnie – bardzo szybko się porozumieli i utworzyli wspólny front przeciwko psychiatrze. Dyskusja z wariatami nie ma sensu. Nie należało mnie do niej zmuszać. Moja matka nie powinna się co chwila konsultować z Ryszardem, gdy przedstawiałam jej argumenty z podręczników. Zawsze znalazł jakiś sposób, żeby ją oszukać, lub zwalić na kogoś innego swoje wyczyny lub swojej szajki.

Rafał zapowiadał mi w ramach niechcianych zalotów, że po ślubie mnie zamorduje i odziedziczy po mnie wszystko. Niech jego zdiagnozuje jakiś psychiatra.

Zaznaczę, że nie jestem sama, nawet jeśli na to wygląda. Więc niech o mnie zapomni.

⛧⛧⛧

(1)Takie uzależnienie schizofrenik nazywa się miłością. Jak rozumiem, „romans” kwitł do jej śmierci. Muszę złożyć tutaj dementi – Ryszard nie jest, powtarzam, nie jest, moim „zastępczym” tatą. Jest największym nieszczęściem, jakie spotkało moją rodzinę. Moja mama wyszła za mąż, gdy miała osiemnaście lat i do śmierci pozostała narcystyczną, infantylną idiotką i upór, żeby tylko jego słuchać. Tylko tak mogę zrozumieć jej fascynację Ryszardem.

Uwiedzenie

Wbrew powszechnym opiniom wcale nie jest łatwo zidentyfikować schizofrenika czy też ogólniej jakiegokolwiek wariata, chyba że się trafi w jego konkretne obsesje i potrafi się to ocenić. Ludzie polegają na różnych prawie podprogowych sygnałach, żeby zorientować się, czy ktoś jest godny zaufania. Kłamca się stresuje, więc wysyła sygnały, które mogą być wyłapane przez bystrych ludzi, jak i też przez wariograf, czyli wykrywacz kłamstw.. Zmienia się przewodnictwo skóry, źrenice się nienaturalnie zachowują, jest stres. Schizofrenik kłamie na luzie i wydaje się być całkowicie szczery. Jest to jeden z powodów, dlaczego wariograf w polskiej praktyce sądowej jest traktowany ostrożnie. Jest zbyt zawodny. Wariat może myśleć o zamordowaniu ciebie, chociaż jednocześnie będzie przekonywał o swojej miłości i nawet mu powieka nie drgnie.

Schizofrenicy uwodzą swoje ofiary i owijają dookoła palca. Są w tym dobrzy i przekonywujący. Spotkało to nie tylko Agę (ciężko by było z chłopcem, gdyby nie nagranie ze spotkania z Ryszardem(1)) z mojego poprzedniego wpisu, ale też osoby z mojej rodziny, które wbrew zdrowemu rozsądkowi i faktom wierzą, że wariat jest jakimś znakomitym psychoterapeutą i tylko jemu należy wierzyć, gdy opowiada o różnych swoich sukcesach psychoterapeutycznych. Istnieją przesłanki, dzięki których można się zorientować, że są uwodzone przez świra.

Przede wszystkim osoba godna zaufania, mąż i ojciec, nie będzie używał ociekającego miodem głosu i zapewnień o miłości, gdy próbuje przekonać kogoś z rodziny swojej ofiary o swoich dobrych zamiarach. Uwodzenie w sytuacji, gdy mamy do czynienia z kimś zamężnym lub żonatym, to bardzo wyraźna czerwona flaga, na którą trzeba uważać. Niestety moja mama dała się schizofrenikowi owinąć dookoła palca, a mój tata postanowił pójść za jej osądem lub raczej brakiem osądu, Wbrew radom i ostrzeżeniom mojego trenera i uznali, że muszą mu pozwolić schizofrenikowi na kontakty ze mną.

Inny element, który powinien kogoś zaalarmować, to energiczne szukanie sprzymierzeńców nie tylko wśród rodziny, ale też miejscu pracy lub klubach sportowych czy innych miejscach, gdzie ofiara spędza czas. Jest to przerażające, tym bardziej że naprawdę ofiary schizofrenika z reguły nie przysparzają kłopotów, są dobrze schowane i życzliwe. Schizofrenik za to przenika w takie środowisko i zaczyna osaczać ofiarę, sącząc opowieści o swojej miłości lub alarmować, że jeśli nie dostanie pomocy, to może komuś stać się coś złego i opowiadać o jakiś urojonych osobach, które ofiara już skrzywdziła. Ja miałam podobno coś zrobić jakiejś szlachciance o nazwisku Lodbrok. I miało to być nazwisko francuskie, co już jest zupełnie śmieszne.

Powiedzmy sobie szczerze, psychoterapeuci są tak obłożeni robotą, że nie wyszukują w różnych środowiskach sobie pacjentów, szczególnie wbrew ich woli. Istnieje coś takiego jak dobrowolność leczenia, dotyczy to nie tylko psychiatrii, ale również – a nawet przede wszystkim – psychologii. Bo psychoterapeuta to psycholog. Tylko wariaci tropią swoich „pacjentów” i ścigają ich w różnych miejscach, ostrzegają przed nimi i rekrutują sprzymierzeńców, żeby napadać ofiary, które naprawdę nikomu nigdy nic złego nie zrobiły.

Naprawdę miałam prawo spotykać się z kim chcę, słuchać takiej muzyki, jaką lubię i chodzić na takie koncerty, na jakie chce chodzić. Miałam prawo cieszyć się życiem. Zabrano mi zbyt dużo, żebym siedziała cicho. Podobno schizofrenik, jeśli się go wyśmieje i odsłoni jego matactwa w panice ucieka i ma się już od niego spokój. „Moi” kościelni wariaci jakoś nie chcą, pewnie dlatego, że zbyt wiele osób omotali i wciąż liczą na sukces, czyli moje samobójstwo lub pełne podporządkowanie ich woli.

Miała prawo cieszyć się życiem Iwona Klicka. Wiem, że była jedną z ofiar „mojego” schizofrenika. Moja mama sama go poleciła jako psychoterapeutę. Sam również zaczął o niej w pewnym momencie mówić i przypomniał mi tę historię, gdy mnie nękał w pracy. Niestety taki fałszywy „psychoterapeuta” potrafi przeprać mózg swojej ofierze do wystąpienia zespołu fałszywych wspomnień oraz zespołu stresu pourazowego. Łatwo wtedy wmówić komuś, że jest poważnie chory psychicznie, szczególnie, jeśli ktoś z rodziny nie potwierdzi fałszywego wspomnienia. Lekarze psychiatrzy się mylą w takich sytuacjach. Mnie ratował trener z prawdziwym psychoterapeutą, a potem moje własne lektury, Mam nadzieję, że ten schizofreniczny zbir już nigdy nikogo więcej nie zabije.

Można schizofrenika łatwo zdiagnozować, jeśli się wie, co jest jego obsesją. U Ryszarda mechanizm spustowy aktywuje sport i heavy-metal. Rafał reaguje furią, gdy się dowiaduje, że mam kogoś. O zakonnicy nawet nie chcę pisać, ale lubi wysyłać do klasztoru. U każdego wariata psychoza się zaostrza, jeśli udowadnia mu się, że jego urojenia są fałszywe. W przypadku fałszywych wspomnień, po wytłumaczeniu że coś zostało wmówione ofierze i jest nieprawdą, człowiek zaczyna z tego wychodzić. Dlatego tylko wariat zaleca zmowę milczenia wokół swojej ofiary i okłamywanie jej. Nie wolno okłamywać, ani wmawiać nieprawdy, jest to bardzo nieetyczne i niebezpieczne, bo ludzka psychika jest bardzo krucha. Niestety wariaci bardzo lubią innych „leczyć”, więc specjalnie starają się zniszczyć czyjeś zdrowie psychiczne, żeby udowodnić swoje twierdzenia i kogoś zniszczyć.

⛧⛧⛧

(1) Tutaj niezbędne jest ostrzeżenie. Tylko dziecko może bezkarnie nagrać po kryjomu rozmowę ze schizofrenikiem, bo polskie prawo kwalifikuje coś takiego jak podsłuch. Dorosłym radzę nagrywać rozmowy telefoniczne, bo ich dotyczy prawo o korespondencji, które pozwala wykonywać i przechowywać kopię wiadomości (także głosowej). Z tym ograniczeniem, że podobnie jak w przypadku listów czy maili tylko adresat może taką kopią swobodnie dysponować. Osobiście, nie mając innego wyboru, zaryzykowałabym nawet nagranie rozmowy w cztery oczy i wysłałabym do swojego dzielnicowego z jednoczesną prośbą o odstąpienie od karania. Ryzykowałabym najwyżej wyrok w zawieszeniu. Moim zdaniem warto. Można też taki materiał wysłać dziennikarzom. Informatorzy dziennikarzy są chronieni. Prośba do ludzi, którzy wiedzą o kogo chodzi, wysyłajcie Adze podobne materiały.

Psychoterapia

Przeczytałam dostatecznie dużo podręczników akademickich z psychologii, żeby wiedzieć, jak wygląda psychoterapia, a jak nie wygląda. Chodziłam na terapię do pani Kasi. Absolutnie żaden terapeuta nie stosuje kłamstw, szoku i zastraszania w swojej praktyce, ani nie prosi rodziny swojej ofiary, żeby kontaktowała się z nim, kiedy nastąpi poprawa i ofiara zaczyna wychodzić z amnezji.

Tak zachowuje się tylko tylko schizofrenik, który udaje psychoterapeutę i chce upewnić się, że jego ofiara mu się nie wymknie i nie zacznie szczęśliwego życia. Ludzie, którzy mnie znają absolutnie nigdy nie powinni uwierzyć, że kiedykolwiek kogoś mogłam lub chciałam skrzywdzić celowo, lub że jestem niedostosowana. To „niedostosowanie” zarzucała mi chora psychicznie zakonnica, która mnie uczyła religii, a o której wcześniej już pisałam. Zaś dostosowanie według jej poglądów miało polegać na tym, że nie mam własnego zdania, tylko potulnie godzę się z tym, że przygotowuje mnie do postulatu, lub ewentualnie godzę się na dziecięce zaręczyny z najgorszym zbirem ze szkoły, którego szczerze nie cierpię i który też jest wariatem moim zdaniem.

Nie byłam źle dostosowaną, zarozumiałą początkującą gwiazdką sportu, którą należało przyciąć. Zadbali o to trenerzy, którzy nie lubili tryumfujących nutek w niczyim głosie. Umiem przegrywać, zresztą w sporcie jest tak, że zawsze najpierw trzeba wiele razy przegrać, zanim człowiek zacznie wygrywać. Zawsze jest ktoś lepszy, lub w lepszej formie lub ktoś, kto ma więcej szczęścia, bo jeden wirus potrafi zepsuć wielomiesięczne przygotowania, nie mówiąc o zatrutych czekoladkach podesłanych przez wariatkę. Pokarało mnie zresztą za chichranie się z innych młodzików, bo po pobiciu przez świrów z sekty Ryszarda nie mogłam przez jakiś czas trenować i w czasie zawodów nie popłynęłam tak dobrze, jak bym chciała. Pradziadek mnie wtedy namówił na łyżwy w czasie rozmowy telefonicznej i tak trafiłam na Torwar.

Nie wiem, jak można przypuszczać, że Ryszard i jego sekta mnie kiedykolwiek w czymkolwiek wspierali. Te świry tak samo jak zakonnica od samego początku walczyli z moim sportem, ze szkołą i ze wszystkim, co mogłoby mi przynieść szczęście i powodzenie w życiu. Bardziej współcześnie napadli też na syna Piotra i jego próbowali „leczyć” po swojemu, czyli robić wszystko żeby się zabił, lub poszedł do zakonu, przepisując cały majątek na nich. Nikt z dorosłych nie próbował nawet go zrozumieć, pomóc mu w zderzeniu z wariatem, podającym się za psychoterapeutę, który fałszywie przypisuje sobie liczne sukcesy „uleczeń”.

Miałam być jednym z wymienianych przez niego „sukcesów” i przerażone dziecko zostało zmuszone do kontaktu ze mną. Gdy się zorientowałam o kogo chodzi, poradziłam, żeby używając dyktafonu z telefonu komórkowego nagrało(1) tę pseudo sesję „psychoterapeutyczną” (a tak naprawdę zaawansowane pranie mózgu, terror i bełkot szaleńca). Nagranie zostało wysłane Policji oraz matce, która wcześniej nie wierzyła, że Ryszard jest chorym psychicznie oszustem. Chłopiec był tak samo osaczony i w takiej samej matni, w jakiej ja byłam w dzieciństwie, ale udało się go uratować praktycznie bez szwanku dla jego psychiki. Miał to szczęście, że od lat siedemdziesiątych nastąpiła miniaturyzacja i mógł użyć telefonu komórkowego. Ja jako dziecko miałam tego pecha, że Ryszard uciekł na widok magnetofonu szpulowego, którego nie dało się zamaskować i zaczął działać innymi metodami.

Znam numery tego psychopatycznego schizofrenika i poradziłam, żeby ktoś dorosły pilnował dzieciaka w szkole. Aga wzięła urlop i nakryła Ryszarda, gdy próbował zastraszać chłopca w czasie przerwy. Jak zwykle też rozgłaszał kłamstwa na temat swojej ofiary wśród nauczycieli i innych dzieci. Skończyło się wielką awanturą, jaką Aga zrobiła ciału pedagogicznemu, bo okazało się, że szkoła myślała, że Ryszard jest krewnym jej dziecka, bo tak wszystkich urobił. Od kolejnego semestru chłopiec zmienił szkołę i nikt, kto znajduje się pod wpływem sekty Ryszarda i może donieść, nie wie, do której szkoły poszedł. Żałuję tylko, że ja nie miałam tyle szczęścia. Zamierzam podobnie trzymać wszystko, co mnie dotyczy, w sekrecie przed wszystkimi.

Ryszard to wariat, więc wcale nie jest łatwo z nim wygrać. Niestety zgodnie z prawem jest chroniony, bo osoba chora nie odpowiada za swoje czyny. Ja jednak uważam, że duża część jego poczynań wynika z tego, że wszyscy go rozpieścili, szczególnie Kościół, dla którego jest już praktycznie żywym „świętym”. Nie da się go zamknąć sądowym wyrokiem w psychiatryku, jeśli nie będzie zgodnych zeznań. Przestańcie tego drania chronić i opowiadać o nim bzdury, bardzo proszę.

Ryszard nigdy mi nie pomógł. To moi przyjaciele rozmawiali ze mną w czasie moich studiów i dzięki nim chciałam wrócić do sportu i się zaręczyłam. Pomógł mi wtedy Piotr. Ryszard zniszczył mi wszystko w moim życiu i fałszywie przypisuje sobie wszelkie poprawy mojego samopoczucia. Jest złośliwym schizofrenikiem i jego prawdziwe cele są zupełnie inne. Osobiście zapowiedział mi już w dzieciństwie, że chce mnie zniszczyć i nic nie wskazuje, żeby zmienił zdanie. Jedyne, co go interesuje, to żebym się „nawróciła” i „poszła do klasztoru”. Cały czas intryguje za moimi plecami. Jego zdaniem „zdrowie psychiczne” ma polegać na tym, że robię dokładnie to, co on chce. A ja wolę żyć, jak ja chcę, a nie jak dyktuje mi schizofrenik.

Nie nazywajcie już go nigdy psychoterapeutą. Jest to imbecyl totalny i nie wiem, jak może was zwodzić przy tak posuniętej chorobie degeneratywnej mózgu. Przypisuje metalom wszystko co złe, bo takie ma fiksum dyrdum. Żaden metal mnie nigdy nie skrzywdził. Jego sekta tak.

Ludzie na moim miejscu często uciekają z jakiś środowisk bez słowa i zacierają za sobą ślady (jak moja koleżanka, która mieszka w Amsterdamie, a o której Ryszard mówi, że już jest w klasztorze i „nie cierpi” – co pewnie znaczy, że myśli, że już nie żyje, bo swoje cierpiące ofiary namawia, żeby się zabiły, bo wtedy, cytując dokładnie, „nie będziesz cierpieć”, to jest wariat, nie szukajcie sensu). Nie mam siły już tłumaczyć, że te świry nie powinny być ze mną łączone.

Piszę ten blog, bo może uda się jednak tego wariata powstrzymać. Ale jakby co, to pewnie dam radę uciec za granicę, jak jedna z moich koleżanek z religii. Co wydaje mi się pewniejsze.

⛧⛧⛧

(1) Tutaj niezbędne jest ostrzeżenie. Tylko dziecko może bezkarnie nagrać po kryjomu rozmowę ze schizofrenikiem, bo polskie prawo kwalifikuje coś takiego jak podsłuch. Dorosłym radzę nagrywać rozmowy telefoniczne, bo ich dotyczy prawo o korespondencji, które pozwala wykonywać i przechowywać kopię wiadomości (także głosowej). Z tym ograniczeniem, że podobnie jak w przypadku listów czy maili tylko adresat może taką kopią swobodnie dysponować. Osobiście, nie mając innego wyboru, zaryzykowałabym nawet nagranie rozmowy w cztery oczy i wysłałabym do swojego dzielnicowego z jednoczesną prośbą o odstąpienie od karania. Ryzykowałabym najwyżej wyrok w zawieszeniu. Moim zdaniem warto. Można też taki materiał wysłać dziennikarzom. Informatorzy dziennikarzy są chronieni. Prośba do ludzie, którzy wiedzą o kogo chodzi, wysyłajcie Adze podobne materiały.

Wagony

Mój pradziadek został jako dziecko wysłany do szkoły kadetów w Norwegii. Nie przejmowano się wtedy bezpieczeństwem i parę dzieci zginęło. Jazda na łyżwach po cienkim, tak zwanym czarnym lodzie, jest czymś, czego wymagano od ośmioletnich kadetów.(1) Jeden z chłopców zamarzł, bo nie potrafił jeździć i musiał siedzieć na brzegu, bo kazano mu czekać na resztę, inny utonął, gdy wpadł na obszar cieńszego lodu i nikt się nie zorientował nawet, że go brakuje. Gdy mój pradziadek, Zygfryd przyjechał do domu na Święta, próbował rozmawiać na ten temat ze swoim ojcem, ale usłyszał, że przesadza, i że nauczyciele wiedzą, co robią. Ja bym też się zbuntowała, jak mój pradziadek.

Bał się o swoje życie tak bardzo, że postanowił uciec z domu i stawić się przed obliczem swojego krewniaka, Króla i poprosić o pozwolenie zostania w domu. Zostawił kartkę, gdzie się wybiera i wybiegł z domu prosto na stację kolejową. Wsiadł do pociągu, który przyjechał na właściwy peron i skrył się na górnej pryczy kuszetki, przytulając do ściany, żeby nikt go nie zauważył.

Wsiadł do jednego z wagonów, które zostały sprzedane do Polski. Przeraził się, gdy się okazało, że jest na promie. Potem pociąg jechał szybko, nie zwalniał nigdzie. Chłopcu skończyło się jedzenie, które ze sobą zabrał. Szczęśliwie w końcu pociąg musiał uzupełnić wodę, była to epoka silników parowych. Zygfryd wysiadł na pierwszej stacji, na której pociąg się zatrzymał i tutaj zaopiekował się nim polski hrabia.

Udali się razem do Ambasady Norwegii, gdzie chłopiec opowiedział, kim jest i w jaki sposób znalazł się w Polsce. Był to dziewiętnasty wiek i przekazanie informacji do ojczyzny pradziadka zajmowało o wiele więcej czasu niż obecnie. Okazało się, że ojciec pradziadka zmarł niedługo po zaginięciu syna. Jego mama zmarła dużo wcześniej w czasie porodu martwego dziecka. Mały Zygfryd był zupełnie sam. Król Harald zgodził się, żeby chłopiec został w Polsce pod opieką hrabiego, swojego przybranego ojca.

Jak już wcześniej wspomniałam, mój pradziadek przyjął nazwisko żony. Był bardzo szczęśliwy, podobnie jak inne osoby z mojej rodziny. Jestem chyba jedynym pechowcem, a moim pechem są wariaci związani z Kościołem oraz głupota i naiwność moich bliskich. Moja siostra nie chciała wziąć na swoją głowę obowiązków związanych z tytułem, który odziedziczyłam po ojcu, między innymi gotowości, żeby na jedno skinienie Króla Haralda powrócić do Norwegii i uczyć się języka. Ja się zgodziłam na takie warunki. Tata pokazał mi podstawy języka, okazało się, że dam radę się nauczyć norweskiego, chociaż obecnie już prawie nic nie pamiętam. Dlatego ja jestem jarlem, a nie moja siostra. I nie ma nic do rzeczy, czy mam męża, czy nie – to są bzdury rozgłaszane przez fandomowych wariatów.

⛧⛧⛧

(1) Ogólnie bardzo nie polecam jazdy po czarnym lodzie, pradziadek namówił mnie na naukę jazdy na łyżwach, ale zabronił jeździć po jeziorach (chociaż kusi – przy brzegu powinno być całkiem bezpiecznie). Inną zimową nordycką rozrywką jest łowienie ryb z pod lodu i wszędzie można wpaść w przeręble. Ciri Sapkowskiego, która jeździła w powieści po jeziorze, dużo ryzykowała.

Opus Dei

Miałam przykrość chodzić na religię prowadzoną przez typową przedstawicielkę Opus Dei. Profil psychologiczny tej baby przedstawiłam w tym wpisie. Jest – jeśli ktoś nie zauważył – totalnie loco, tak samo jak grupka jej wyznawców, składająca się z imbecyli oraz innych schizofreników. Uważa, że musi ręcznie sterować moim życiem. A ludzie nie doceniają ogromu zniszczeń, do jakich doprowadziła. Wiarę jej chorym urojeniom dali nawet moi najbliżsi, zapominając, że ktoś z habicie nie mógł nigdy być moim powiernikiem. Nie wiem, czy ludzie, którzy tak mnie nie znali i nie poparli w starciu z babiszonem, mogę nazywać rodziną.

Babsko śledziło mnie na Uniwersytecie, przyszło za mną z ulicy i zbierało informacje wśród studentów. Była przerażona, że studiuję, bo nie pasowało jej to do obrazu kogoś kto ma wyjść za Rafała-imbecyla bez matury (bo sobie tak ten zdemoralizowany kutas zamarzył). Jeden z moich prawdziwych narzeczonych doprowadził ją do furii, bo miał tatuaż (i to wystarczyło, żeby w oczach wszystkich zrobić z niego gwałciciela), drugi miał być moim „norweskim krewnym”, a antyczna suknia należąca do jego rodziny, którą widziałam na zdjęciu, miała być moją suknią na ślub z Rafałem. (Nic bardziej mylnego, ślub miał oczywiście być mój i Norwega.) Bo wiecie – schizofreniczna pizda ma od pierwszej chwili naszego poznania intensywne urojenia i albo chce mnie wysłać do zakonu, szczególnie swojego klasztoru, gdzie mogłaby mnie dalej torturować, albo zmusić do ślubu z kimś, kogo od zawsze nie cierpię i uważam za prostaka. Anna jest taka sama, zainteresowana tylko tym, żeby mnie kontrolować i zniszczyć. Szkoda, że nikt mnie nie słucha w prawie tych pań od samego początku mojej szkoły podstawowej, tylko słyszę, że „rozumieją ich potrzebę wiary” lub, że „trzeba żyć w zgodzie ze wszystkimi”. Są ludzie, z którymi nie można żyć w zgodzie, bo nie można pozwolić złośliwemu schizofrenikowi, który z racji choroby zachowuje się jak prześladowca-psychopata z piekła rodem, niszczyć ludzi, których się podobno kocha. Wszyscy je ratowali, nawet moi najbliżsi, za to obie schizofreniczki robiły mi wszędzie tyły, opowiadając o mnie najgorsze rzeczy i kłamiąc na temat mojego życia osobistego. Jeśli rozmawiałam gdzieś publicznie z Rafałem lub jego przyjaciółkami, to tylko dlatego że go nie pamiętałam.

Teraz opowiem, czym dla mnie okazała się organizacja tej szalonej i zakłamanej zakonnicy. Wedle tego, co mi powiedziała, zajmują się re-chrystianizacją. I uważają się za współczesną wersję Świętej Inkwizycji, ponieważ sam Kościół stał się za miękki. Chcą mówić ludziom, jak mają żyć i pilnować, żeby wszystko było „po bożemu”. W moim rozumieniu, a także w doświadczeniu, jest to sekta zajmująca się terrorem i zaszczuwająca wszystkie osoby nie pasujące do prymitywnego obrazu Polaka-katolika.

Miałam szczęście urodzić się w inteligenckiej rodzinie o kosmopolitycznych korzeniach. Mam potrójne obywatelstwo i pomimo stwierdzeń różnych prymitywów z Opus Dei nie oznacza to, że mam „potrójną osobowość” i że trzeba mnie z tego „leczyć”. Wręcz przeciwnie, jestem z tego bardzo zadowolona, mam też tę świadomość, że jeśli Polskę wywalą z Unii, mogę prysnąć do Francji, a w przypadku globalnego ocieplenia odnajdę się w którymś z państw skandynawskich.

Byłabym szczęśliwa, gdybym nie poszła na religię, bo nie poznałabym nikogo z Opus Dei i polskiego, zdemoralizowanego plebsu, z którym nie chcę mieć być kojarzona.

Moja katechetka zareagowała agresją na moje pochodzenie, tak samo jak na informację, że pływam i jeżdzę na łyżwach, a inne dzieci pod wpływem jej urojeń przyswoiły sobie, że jestem chora psychicznie. Nie wiem, dlaczego uznała, że ma prawo mnie diagnozować, nigdy nie weryfikowała nic z moimi rodzicami, więc myślę, że raczej kierowała się nienawiścią na tle narodowościowym i społecznym. Jej źródłem informacji o mnie był chory psychicznie dzieciak, Rafał. Przyczepił się do mnie wtedy ze swoim gangiem i zaczął zaszczuwać w szkole. Całe to grono idiotów uznało, że skoro jestem „chora psychicznie”, to mogą mnie traktować jak swoją własność, pomiatać mną i mnie „leczyć”. Jego ojciec wezwał na pomoc Ryszarda, zawodowego oszusta, któremu wydaje się, że jest takim „chrześcijańskim terapeutą, cudotwórcą” (oczywiście to tępe bydle bez szkół, jak większość fanatycznych katolików). Oczywiście, specjaliści od „leczenia” z Opus Dei to specjaliści od prania mózgu i zaszczuwania. Więc wcale mi się pod ich wpływem nie poprawiło, tylko pogorszyło. Jedno co się zmieniło, to to że straciłam pamięć i przestałam jeździć na łyżwach.

Muszę parę słów napisać o tym, jak wygląda typowa „psychoterapia” w wydaniu Opus Dei. Ofiara jest zastraszana, a przypadku jeśli uważa dalej, że ma prawo sama o sobie stanowić, wzywany jest specjalista od wywoływania traumy, czyli fizycznego ataku lub seksualnego. Sama zakonnica straszyła mnie wcześniej karnym gwałtem, po którym miałam się „nawrócić”. Ofiara takiego procederu staje się na tyle krucha, że łatwiej wyprać jej mózg, zastraszyć i doprowadzić do stanu, którym już nic nie rozumie (bo nie wie, dlaczego podlega tak podłym atakom), za to oprawca zaczyna jej mówić, co ma myśleć i robić.

Mam pecha mieć na karku psychopatycznego i chorego wielbiciela z Opus Dei, czyli Rafała. Jego otoczenie zamiast wyjaśnić mu już w dzieciństwie, że powinien o mnie zapomnieć, bo za wysokie progi, zaczęło go wspierać i uczyć przemocowości. Jego ojciec wezwał na pomoc specjalistę – jak to sam mi powiedział – „od niechętnych narzeczonych”. Czy kogoś, kto zastrasza mnie od dzieciństwa i intryguje razem z psychopatą Rafałem i jego przyjaciółkami z podstawówki. Żadna z tych pizdek nigdy nie była moją przyjaciółką, nie mają prawa o mnie nic mówić. Łżą jak porąbane. Uważają, że jestem głupsza od nich, że tylko „znam angielski”, więc mam się ich słuchać. Są całkowicie nie zainteresowane moim zdaniem na temat związku z Rafałem. Sam specjalista od prania mózgu wyraził się wprost, że moje zdanie się nie liczy, bo ważne jest, czego chce mężczyzna. Byłam nawet pouczana, że mam zagryźć zęby i potulnie znosić gwałt, czyli „obowiązki małżeńskie”, bo „boli tylko chwilę”. Byłam zastraszana, że zrobią ze mnie wszędzie osobę chorą psychicznie, że zrobią tak, że nikt mnie nie zechce. Wiele razy byłam tak zaszczuta, że tyłam i gang (czy też sekta) Rafała była szczęśliwa, że na tyle straciłam atrakcyjności i sprawności, że nie mogłam wrócić do sportu lub znaleźć kogoś, kto mnie zechce.

Zła wiadomość, dewianci, nawet jeśli nikt mnie już nie zechce, to i tak wolę życie w pojedynkę i cieszenie się swoim własnym towarzystwem. Rafał jest obrzydliwym damskim bokserem, jest kimś tak prymitywnym, że w życiu nigdy z nim nie będę nawet rozmawiać.

Na użytek otoczenia ta szajka stworzyła jakąś fikcję, wedle której Rafał od dzieciństwa jest moją prawdziwą miłością, tylko trzeba mi to „uświadomić” (czyli przeprać mi mózg i zastraszyć, ale akurat te szczegóły są ukrywane). Niestety wygląda na to, że moja durna rodzina kupiła tę wersję rzeczywistości i oczekiwali, że „odzyskam pamięć” i nagle rozlegną się dzwony kościelne i będę im dziękować za ratunek przed mitycznym złym „metalem”, i wszyscy będą szczęśliwi, gdy wyjdę za Rafałka.

Byłam dwa razy zaręczona w latach dziewięćdziesiątych, za każdym razem był to muzyk heavy metalowy. Nigdy nie zaręczyłam się z Rafałem. Niestety moja własna matka pod wpływem seksty Opus Dei (jak najbardziej uznanej części Kościoła, nie miejcie złudzeń do tej organizacji), chociaż sama była ateistką, uznała, że musi mnie ratować dla Rafała i uwierzyła w jakiś urojony gwałt, jaki miał popełnić muzyk metalowy. Nie zdawała sobie sprawy, że jest to fiksum dyrdum tej zakłamanej sekty i nie należy tego traktować tego poważnie. W swojej naiwności współpracowała z oszustem podającym się za „psychoterapeutę”. Po śmierci mamy musiałam zejść do kostnicy, żeby się upewnić, że cholera nie żyje. Niestety pozostawiła po sobie „pogrobowców”, również stojących na straży mojej cnoty i uniemożliwiających mi ułożenie sobie życia, tak jak chcę i próbujących mnie „godzić” z moim prześladowcą, wierząc, że jego opowieści są prawdziwe. Są pod wpływem idiotów z mojej podstawówki, którzy go wielbią i są takimi samymi wariata jak on. Nadal jestem zadziwiona faktem, jak bardzo można zniszczyć człowieka i jak bardzo w takiej sytuacji człowiek nie potrafi zdobyć się, żeby wieść życie takie, jakie sam sobie wybiera.

Psychopatyczny/chory psychicznie wielbiciel(1) zyskujący przychylność rodziny, to jeden z najgorszych scenariuszy z podręcznika psychoterapeuty. Ofiara nie może się łatwo wyzwolić, najczęściej kończy się to jej samobójstwem, a psychopata zwala winę na kogoś innego. Jedynym wyjściem jest odsunąć się od rodziny, która mu sprzyja i walczyć o odzyskanie własnej tożsamości i równowagi psychicznej.

A moja tożsamość jest taka, że w życiu nie byłam na żadnej randce z kimś, kto nie był metalem, szczególnie metalem o blond włosach i jasnych oczach. Nie spotykam się z kimś, kto jest fanatycznym katolikiem i nigdy nie będę się spotykać. Mam zamiar nigdy nie przyjaźnić się z kimś, jeśli mi nie pokaże apostazji.

Moi prześladowcy ukrywają swój fanatyzm, jeśli wiedzą, że rozmawiają z ateistami, którzy są na tyle naiwni że wierzą w ich „tolerancję” i posrywanie dobrem.. Kłamią, manipulują i celowo niszczą ludzi, żeby ich sobie podporządkować. Są skrajnie niebezpieczni. Moja dawna katechetka postanowiła mnie „wychować”, „nawrócić” i sterować moim życiem. Nadal nie zmieniła zdania. I uważa, że jeśli zacznę robić, co ona chce pod wpływem syndromu sztokholmskiego, to wszystkie jej złe uczynki – kłamstwa, oszustwa itp. – będą przez Boga wybaczone i nie pójdzie do piekła.

Do syndromu sztokholmskiego nie trzeba uwięzienia – wystarczy, że ofiara znajdzie się innej pułapce.

Bardzo nie dziękuję moim bliskim, że postanowili w pewnym momencie uwierzyć obcym, a nie własnemu dziecku. Zniszczyliście mi życie, nie tylko mnie zresztą. Nie naprawicie już nic. Możecie tylko złożyć tym razem prawdziwe zeznania i odwołać swoje kłamstwa.

Mam tytuł szlachecki po ojcu, bo taka była jego wola, był ateistą jak ja, a moja siostra się nie interesowała Norwegią. Nie obnoszę się z tym, na co dzień nie ma znaczenia, mój ojciec też się nie obnosił, chociaż upomniał, że w pewnym praktycznie nierealnym przypadku mogę być wezwana do kraju przodków, ale dynastia króla Haralda oraz jego bliżsi krewni mają się świetnie, więc mogę o tym nie pamiętać. Mój pradziadek zmienił nazwisko na nazwisko polskiej żony, bo go o to poprosiła, tak jak jego przodek podobnie zmienił nazwisko i przestał się nazywać Lodbrok (w jego przypadku taki był warunek rodziny żony i po nim jestem w prostej linii potomkinią Ragnara i Bjorna). Wolą mojego pradziadka było, żeby książęcy tytuł wygasł, jeśli nie wyjdę za Skandynawa. Nie jest związany z nazwiskiem. Pradziadek nie wierzył, żeby ktoś kto go nigdy nie poznał i nie wyznawał norweskich wartości, mógł kiedykolwiek odpowiednio przedłużyć dynastię. A przypomnę, wartościami mojego pradziadka oraz Królestwa Norwegii były i są wolność, szacunek do ludzi, nauka i tolerancja. Jestem ateistką i poganką, o czym mój pradziadek wiedział i aprobował. Nigdy żaden psychol z Opus Dei nie wzbudził mojego zainteresowania i nie był moim przyjacielem czy przyjaciółką.

Helvete! Dra til helvete!

⛧⛧⛧

(1) Dla inteligentnych inaczej – psychopatyczny i chory psychicznie wielbiciel to Rafał. Próbowałam to wytłumaczyć mojej matce znad akademickich podręczników psychologicznych z BUW, ale za każdym razem okazywało się, że grochem o ścianę, bo postanawiała mnie bronić przed życiem i szczęściem pod dyktando chorych psychicznie bydląt z Opus Dei, wierząc że dobrze radzą. Miałam piątą kolumnę w domu, podkopującą moje związki i inne relacje. Lepiej mi bez was, palanci, zjebaliście mi wszystko, idąc jej tropem.

Sklepowe

Mała schizofreniczka z mojej podstawówki ze swoją najlepszą przyjaciółką pracowały kiedyś w Zarze na Placu Unii. Różnym osobom wyda się to szokiem, że nie są anglistkami, jak opowiadają niektórym, ale naprawdę nie są moimi koleżankami z roku, przychodziły tylko na UW mnie nękać. Zabawne jest, że komuś innemu przedstawiły się jako wybitne znawczynie ludzkiej natury i wybitne psychoterapeutki. Pewna naiwna studentka psychologii społecznej nawet pobierała u schizofreniczki nauki na temat „psychologii klinicznej”. Nie wiem, jak trzeba być durnym, studiując psychologię, żeby nie zorientować się, że się ma do czynienia ze schizofreniczką i kimś niewykształconym. Ręce mi już dawno opadły. Innym ludziom znającym sprawę także.

Ale wróćmy do pań sklepowych. Podobnie jak magazynier z Biedronki na mój widok zaczęły robić afery, że przyszła znana im złodziejka. Dostałam furii i po powrocie do domu zrobiłam zrzuty ekranu moich wszystkich zakupów z internetowej Zary na dowód, że nie musze kraść i jestem stalą klientką, i wysłałam na adres email ze skargą na obsługę tego sklepu. Zaproponowałam, żeby im się przyjrzano i zweryfikowano, czy przypadkiem one same nie kradną i zwalają na uczciwe zakupoholiczki. Z tego, co się dowiedziałam, panie straciły tę pracę, jak rozumiem, ich marzeń. Ale cóż, nie powinny kraść. Ani kłamać.

Obie są skrajnie nieuczciwe i żeby było zabawniej ta wysoka, prawdopobnie tylko głupia, nie zdaje sobie sprawy, że jest regularnie robiona w balona przez schizofreniczkę, która zwala wszystkie niepowodzenia sercowe „przyjaciółki” na moje niecne poczynania. Nie znam bliżej żadnej z nich. Nie życzę sobie, żeby kiedykolwiek robiły ponownie jakieś burdy u mnie w pracy. I stanowczo nie mam wpływu na ich życie, ani żadnej z nich nic złego nie zrobiłam. Utrata pracy to konsekwencja ich głupoty oraz upodobania do kłamstw. Znam swoje prawa jako konsument, potrafię się obronić i zawsze będę się bronić.

I oczywiście nie potwierdzę nigdy żadnego z urojeń tych pań. Nikt z mojego domu nie zajmował się prostytucją, czy był w jakikolwiek sposób nieuczciwy. Chociaż owszem, uczą kłamać każdą idiotkę, która wpadnie im w ręce. Namawiają do niszczenia każdej osoby, której nie lubią. Nazywają to „psychoterapią”. Powtórzmy, tą „psychoterapią” ma być zaszczuwanie niewinnych ofiar i rozmyślne wprowadzanie w stan szoku. Znam metody pracy psychoterapeuty, nic z tego, co robią, nawet nie zbliżyło się do czegokolwiek, co przypomina terapię. Ale obie się tym świetnie bawią.

I tej Zary na Placu Unii już nie ma. Nie dziwię się, że nie przetrwała przy takim podejściu do klientek.