Prawda jest taka, że nigdy nie byłam w sekcji sportowej, chociaż przez semestr w podstawówce miałam pływalnię w ramach wychowania fizycznego. Cała klasa wędrowała na basen, była to wyprawa autobusem poza szkołę. Napisałam bzdurę pod wpływem urojeń schizofrenika, który koniecznie chciał udowodnić, że wszystko wie o mnie. Włączyły mi się też kompensacje.
Za to bardzo chciałam dalej trenować pływanie, ale moi rodzice uważali sport wyczynowy za zło. Zresztą do rekreacyjnego też nie mieli zbyt dobrego stosunku. Miało to być zajęcie niegodne inteligenta. Nie będę już tego komentować, ale mam zdanie zupełnie inne i uważam, że ma rewelacyjny wpływ na wychowanie i rozwój dzieci.
Sama nauczyłam się jeździć na łyżwach, ale najpierw zorganizowałam sobie lodowisko przed szkołą. Nie żartuję, zaczęłam biegać po nauczycielach wychowania fizycznego i żebrać, żeby – korzystając z nadciągającego przed feriami znacznego oziębienia – wylali na boisku lodowisko. Wystarczyło ze śniegu zrobić obramowanie i szlauchem wylać wodę. Wyżebrałam u ojca łyżwy i kupił mi czarną parę, innych nie było w moim rozmiarze, w Składnicy Harcerskiej. Chyba przez całą pierwszą połowę ferii waliłam się na lód za każdym razem, gdy próbowałam jeździć, a potem z dumą pokazywałam sińce.(1) Ale się uparłam i zaczęłam jeździć. Doszłam sama do tego, jak się zatrzymywać, podpatrzyłam u kogoś przeplatankę. Nigdy nie jeździłam dobrze, chociaż łyżwiarze twierdzą, że jak na te łyżwy to bardzo dobrze. Za to później schizofrenik zaczął mi wmawiać, że uprawiałam ten sport z nim i że był moim chłopakiem.
Mojego dawnego chłopaka, blondyna z Torwaru, poznałam na początku lat dziewięćdziesiątych na koncercie heavy metalowym. Pognał mnie do uprawiania sportu i pod jego wpływem zaczęłam biegać. Po jakimś czasie biegałam tak dobrze, bieganie uzależniło mnie tak bardzo, że pojawiły się naciski, żebym pobiegła w jakiś zawodach.
Schizofreniczka z Gdańska jak zwykle mnie wyśledziła na mojej uczelni. Nie była nigdy moją przyjaciółką, ani kuzynką, chociaż za takie się przed różnymi ludźmi podawała. Za to ojcu mojego chłopaka i jego samemu sprzedała całe morze bzdur o mnie. Trudno w jej historii rozdzielić celowe kłamstwa, mające na celu kontrolowanie mojego życia, od jej urojeń. Musiałam walczyć i przegrałam z fałszywymi przekonaniami różnych osób, że jestem z Gdańska i że mieszkam w Warszawie „na stancji” i że osoba, u której mieszkam to nie jest moja matka. Bo tak im powiedziała. Za każdym razem jako mojego faceta podaje schizofrenika z Warszawy, bruneta. Dowiedziałam się również, że nie umiem pływać, tylko jestem chora psychicznie, jeśli tak mówię. Jakiś czas temu musiałam umówić się z kimś na pływalni, tylko po to, aby skoczyć ze słupka i przepłynąć 100 metrów, żeby udowodnić, że łżą. Bo tak ludziom zryły beret swoimi kłamstwami, że musieli się upewnić. Zniszczyła mi wtedy mój związek i robi tak dalej z całym moim życiem. Boję się też myśleć, jakie kłamstwa naopowiadała o moim chłopaku, udając moją przyjaciółkę, zniszczyła nam wszystko i zrobiła ze mnie wariatkę. Cokolwiek mi zrobi, cokolwiek powie, nie doprowadzi do tego, żebym ją przeprosiła, czy zapewniała, że jej urojenia są prawdą, czy też chodziła na jej sznurku i robiła, co tylko mi powie. Żaden blondyn mnie nie zgwałcił.
Nie jest moją siostrą, chociaż tak też lubi o sobie mówić.
Opowiedziała też mojej matce morze kłamstw i swoich urojeń o ludziach, których poznałam, nie tylko o moim chłopaku. Kłamała o tym, co robiłam i kim jestem. Jest najmniej wiarygodną osobą we wszechświecie.
Niestety nie jestem krewną tej pani czy jej krewnych/znajomych z Warszawy i nie mogę wystąpić do sądu, aby ich zmusić do leczenia. Jedyne, co mogę zrobić, to edukować. Należy unikać dłuższych dyskusji z takimi osobami, zbyt duże są koszty dla psychiki. Nie tylko ja cierpię po kontakcie z nimi. Wiele osób już odniosło rany psychiczne.
⛧⛧⛧
(1) Cierpiałam, bo uczyłam się jeździć „na dziko”. W klubie trener zakłada dziecku uprząż i trzyma na czymś w rodzaju dużej wędki. Całkowicie i stuprocentowo bezpiecznie. No, ale rodzice w życiu by mnie nie zaprowadzili do jakiegokolwiek klubu sportowego. Tak samo, gdy już się nauczyłam jeździć na łyżwach, nie było mowy, aby mi pozwolili dołączyć do jakiejkolwiek sekcji na Torwarze. Całkowicie wrodzy sportowi – nawet gdy mnie wysłali na jakieś zimowisko, które się okazało obozem narciarskim, to nie dostałam ani nart, ani pieniędzy na wypożyczenie, tylko miałam siedzieć na stoku, gapić się i się nudzić. Mogłam sobie tylko kompensować te braki, dlatego tak popłynęłam w pewnych wpisach.