Pranie

Po zaszczuciu przez schizofreników z Opus Dei nadal nie jestem w stanie uwolnić się od różnych fałszywych stwierdzeń, które mi wmówili jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – jak na przykład, że działają na polecenie mojej mamy. W języku schizofreników oznacza to tyle, że „kieruje nimi Matka Boska”.

Zostałam z tym wszystkim sama – nie miałam pomocy psychologa i skończyło się rozstaniem z kolejnym chłopakiem (jak zwykle znalazła się schizofreniczka twierdząca, że jest z nim w ciąży) oraz amnezją. Zostałam z powodu kolejnego rozstania oskarżona o chorobę psychiczną. Schizofrenicy z Opus Dei uważają siebie za normę i oskarżają innych o schizofrenię. Oprócz nich ktoś z mojego otoczenia, nie zajmując się zupełnie faktami, wystartował z oskarżeniem o dwubiegunówkę.

Miałam mieć fazę manii, ponieważ biegałam wieczorami. No cóż ja poradzę, spotykałam się ze sportowcem, który mnie namówił na pilnowanie tego, co jem i na bieganie. Dowiedziałam się też dużo o sporcie i ile mam biegać, żeby podnieść pułap tlenowy. W dzieciństwie marzyłam o Torwarze – chęć wzięcia udziału w treningach nie jest chyba dziwne w takiej sytuacji. Tym bardziej, że jako dziecko nauczyłam się jeździć na łyżwach. Nie rozumiem, jak można w takiej sytuacji zakochaną dziewczynę oskarżać o manię…

Analogicznie, gdy mi się rozsypała psychika pod wpływem ataków wariatów oraz tego, że uwierzyłam rozszlochanej schizofreniczce z Gdańska i zerwałam z M., nie należało tego w ogóle rozumieć jako fazę depresji. Był to naturalny w takiej sytuacji dół. Nie poradzę nic na to, że jestem tylko człowiekiem i że w takich sytuacjach nie wyrabiam.

Nigdy nie brałam leków na psychozę maniakalno-depresyjną. Brałam leki przeciwdepresyjne. Po okresie insomnii poszłam się leczyć i po okresie ambulatoryjnej obserwacji wyszłam jako osoba z receptą na same leki przeciwlękowe.

Jedyne problemy jakie rzeczywiście mam, wynikają z tego z zaszczucia – a zaszczuli mnie nie tylko kościelni schizofrenicy, z którymi naprawdę nie da się nic zrobić, bo dobrze żyją z polskiego zabobonu. A przepisy ich chronią.

No cóż, imbecyli o zerowej inteligencji emocjonalnej oraz braku intuicji psychologicznej nie brakuje. A najzabawniejsze jest, że tacy ludzie zostają niedouczonymi psychiatrami, którzy w życiu nie mieli nawet godziny wykładów z psychologii. Dlatego też standardy diagnostyki zakładają, że nie powinni diagnozować bez psychologa klinicznego, ale jest to ogólnie ignorowane. Ani nie powinni diagnozować członków rodziny (a dla pewnego idioty, szcześliwie już martwego) byłam podobno jak przybrana córka. Skandalem jest, że psychiatrzy nie mają pojęcia, jak niszczące dla psychiki jest być zmuszonym do rozmowy ze schizofrenikami, a spotkało mnie to kilkakrotnie. Nie wiem, czym się ten człowiek kierował? Chyba nie sympatią ani życzliwością… Narcyzm w jego zawodzie jest nagminny i przerażający. I na pewno nie kierował się wiedzą, tylko własnym zabobonem i błędami poznawczymi. Zawsze podejrzewałam, że chciał doprowadzić do mojego rozstania z jego synem. I umierał zachwycony, że ma inną synową.

Bardzo dziękuję psychologowi, który wraz z moimi przyjaciółmi zaangażował się w stawianie mnie na nogi. Innym ludziom nie dziękuję.

Dodaj komentarz