Archiwum miesiąca: luty 2025

Niewolnictwo

Jednym z paradoksów amerykańskiego Południa z czasów sprzed wojny secesyjnej jest jak niewiele osób utrzymywało rzesze niewolników w metaforycznych kajdanach. Powiedzmy sobie szczerze – na plantacjach większość to pracujący na polu i domu niewolnicy. Rodzina właścicieli ziemskich oraz poganiacze niewolników stanowili tak niewielką część ludzi mieszkających na plantacji, że ludzi którzy nie wiedzą, jak działa terror, to dziwi. Bo przecież, jakby niewolnikom się niewola nie podobała, to by sobie poszli.

Teoretycznie to możliwe, że mogliby sobie pójść, porzucić plantacje i uciec w Interior, wżenić się jakieś indiańskie plemię i dożyć starości. Niestety w Stanach w tamtych czasach istniała instytucja zawodowego łowcy zbiegłych niewolników i nawet jeśli większość nie złapano, to ci których udało się złapać służyli za przykład, co spotyka za nieposłuszeństwo wobec właściciela. A los takich ludzi nie był godny pozazdroszczenia.

Terror na plantacji był codziennością niszczącą psychikę niewolnika i sprawiającą, że nie mógł się zbuntować, tylko stawał się milczącą biologiczną maszyną, którą zjadała depresja. Wiele było samobójstw wśród niewolników i niewielu dożywało zaawansowanego wieku, bo nawet jeśli się nie zabili, to praca ponad siły i zle warunki podkopywały ich siły. Dodatkowym zarobkiem dla plantacji było rozmnażanie niewolników na sprzedaż. Kobiety były jak nioski i tyle samo miały praw. Buntowali się, oczywiście, ale zakatowanie człowieka na śmierć na oczach innych odbierało nadzieję na celowość buntu. Podobnie robią współcześni łowcy niewolników, chociaż ich działalność jest nielegalna, ale o tym za chwilę.

Zaznaczmy, że właściciele niewolników nie byli chorzy psychicznie, tak samo jak nie byli chorzy psychicznie hitlerowcy. Byli produktem swojej kultury oraz tych gorszych stron ludzkiej natury.

Terror stosowali niemieccy wojskowi w czasie Drugiej Wojny Światowej, stosują też przestępcy – kobiety pracujące w burdelach naprawdę nie robią tego z wolnej woli, tylko dlatego, że poddano je terrorowi i przekonano, że nie mogą zrobić nic innego, żeby przeżyć. Niestety z powodu zmian w psychice nie potrafią się skutecznie zbuntować i odejść. Terror stosuje też Kościół Rzymsko-Katolicki oraz inne wywodzące się z niego sekty, szczególnie Opus Dei. Też zaszczuwa do końca osoby, które nie chcą się zgodzić na odgrywanie roli, którą im wyznaczono.

Zostawmy na razie Opus Dei na boku, zajmijmy się codziennym terrorem, jakim poddaje się dzieci w czasie katechezy. Małe dzieci – a siedmiolatki nie są dużymi dziećmi – są zastraszane piekłem i przekonywane, że są złe, jeśli nie będą wykonywać swoich obowiązków wobec Kościoła. A mają obowiązek Kościół utrzymywać i trzymać buzię na kłódkę. Sama słyszałam, że nawet jeśli wiem coś o jakimś księdzu złego, to mam nic nie mówić, bo pójdę do piekła i to ja będę winna zgorszenia jako ta, co rozpowszechniła. Wbijano mi do głowy, że tylko ślub kościelny jest ważny i sama będąc ateistką w pewnym momencie swojego życia musiałam zwalczyć nachalne myśli, że trzeba brać ślub w kościele, bo inaczej coś złego się stanie i nie wypada. Mam doświadczenie w walce z takimi stanami lękowymi, których bym nie miała, gdybym nie uczęszczała na religię jako dziecko. Kościół rządzi za pomocą lęku i tylko dzięki temu ludzie nie dostrzegają, że utrzymują oszustów, szarlatanów oraz imbecyli, których jedynym zainteresowaniem jest powiększanie własnej władzy oraz stanu posiadania.

Ale wróćmy do Opus Dei. Jest to podobnie zdemoralizowana organizacja jak plantatorzy z Południa Stanów. Atakują ludzi już w dzieciństwie i wpędzają w stany lękowe, wmawiając, że są źli ze względu na to, że się urodzili kobietami. Działają terrorem i zastraszeniem, wywołują syndrom sztokholmski i produkują posłusznych niewolników, jak plantatorzy oraz przestępcy. Psycholog-kryminolog nie ma wątpliwości, w jaki sposób z ludzi tworzy się niewolników. Kościół opanował ten proces do perfekcji.

Opus Dei stanowi część Kościoła Rzymsko-Katolickiego i to jego członków opierają oraz obsługują posłuszne pracownice zwerbowane przez ludzi Kościoła do pracy, dzięki której „nie pójdą do piekła”. Niewolnice te nie mają ubezpieczenia, żyją we współczesnych czworakach i nie oglądają żadnej wypłaty. Za to ludzie, którzy ich tak urządzili, dzielą się kasą i mają – jak to usłyszałam – „udziały” w tych pracownicach, którego podobno „muszą odpokutować” i dlatego zapracowują się dla Kościoła. Czasem słyszą, że mają jakiś „dług” do odpracowania, bo ktoś już tyle „zainwestował” w rekrutację i musi w końcu mieć jakiś dochód. Ciekawe, że inni przestępcy – mam na myśli handlujących żywym towarem alfonsów – robią dokładnie to samo i wmawiają swoim ofiarom, że „muszą odpracować” wyimaginowane długi. Sama jako dziecko i później słyszałam od rekrutera z Opus Dei, że jestem „winna pieniądze”. Podlegałam takiemu terrorowi jako małoletnia, przekonywano mnie, że mam się zgodzić na taki los, bo „Bóg tak chce” i mam „powołanie”, bo podobno jakaś zakonnica to „powołanie” „rozpoznała”. (Jak rozumiem, chodziło o zakonnicę, której równo pyskowałam na religii.) A tak naprawdę ktoś chciał zarobić na mojej krzywdzie i pracy oraz zrobić przyjemność schizofreniczce z mojej szkoły. Oczywiście przekonywano mnie, że nie wolno mi nic powiedzieć moim rodzicom. Jasne, że się nie posłuchałam.

Mam nadzieję, że po upublicznieniu mojej apostazji ci sekciarze i posiadacze niewolnic się ode mnie odpierdolą. Nie mam za co pokutować, za to moi prześladowcy mają bardzo dużo – jakby to powiedzieli chrześcijanie – na swoim sumieniu, nawet jeśli go nie mają.

Schemat

Psychiatria czy psychologia kliniczna nie zajmuje się przestępstwami popełnianymi przez osoby chore psychicznie. Trzeba zajrzeć do podręczników dla kryminologów i orzecznictwa sądowego, żeby zrozumieć, dlaczego nasze prawo jest wybrakowane – większość przestępstw jest popełnianych przez osoby chore psychicznie, chociaż te jako chore są chronione i niekarane, bo za ich postępowanie odpowiada choroba psychiczna, a oni sami zadaniem naszych prawodawców nie mają wpływu na nic. Moim zdaniem takie postępowanie chroni nie tylko psychicznie chorych, ale też dosłownych imbecyli (którzy znajdują w Kościele i jego okolicach życzliwą niszę), ale też jawnych psychopatów, którzy wykorzystują obecny system prawny do maksimum. Nic nie też nie zmieni mojego przekonania, że w taki sposób schizofrenicy są wręcz zachęcani do nieleczenia się. Mogą wszystko i za nic nie odpowiadają. Jak mi mówiła moja koleżanka schizofreniczka z podstawówki – jak coś ukradnie, to znaczy, że Bóg jej to dał. Bo gdyby nie była święta, to był ją za to karano. Istnieją całe dynastie takich bezkarnych złodziei, którym jedyne co można im zrobić to wyrzucić za złodziejstwo z pracy.

Schizofrenicy są Polsce bezkarni – jedyny sposób to zwabić ich przed sąd, aby ich bełkot zirytował skład sędziowski na tyle, żeby orzeczono obserwację psychiatryczną. Nikt inny, tylko sędzia może do czegoś takiego doprowadzić w sytuacji, kiedy otoczenie schizofrenika, albo uważa go za „żywego świętego”, bo zabobon nie dopuszcza istnienia chorób psychicznych, albo same jest tak chore, że podziela jego wszystkie urojenia. Z kolei psychiatrzy upierają się, że ostrzejsze potraktowanie schizofrenika – jak na przykład zabranie na komisariat i przesłuchanie – doprowadzi do jego samobójstwa. Jedyne co mogę powiedzieć, to że lepiej on niż ja, czy ktoś z moich przyjaciół lub rodziny. Głaskanie po główkach takich osób prowadzi do sytuacji, kiedy ofiary schizofrenika walczą z nim o życie, bo takie zaszczucie zbyt często kończy się samobójczą śmiercią ofiary obsesji schizofrenika, a otoczenie jest zachwycone tak zakochanym mężczyzną lub oddaną przyjaciółką. A w rzeczywistości są to osoby pragnące zrobić ze swojej ofiary niewolnicę lub zabić ją, aby przejąć jej majątek.

Jedną z bardziej typowych sytuacji z podręcznika profilera-kryminologa jest schizofrenik, który prześladuje swoją ofiarę, wmawiając jej i otoczeniu, że ją kocha i że jest jej mężem. Klasyczny stalker to często schizofrenik – zdrowy mężczyzna nie prześladuje swojej ofiary latami, szczególnie jeśli jej nie zna, a przede wszystkim na jej temat nie kłamie. Schizofrenik, nawet jeśli nie ma kontaktu ze swoją ofiarą, potrafi odciąć ją od wszystkich przyjaciół i zacząć ją „reprezentować”, zostając dla mniej zorientowanego otoczenia jedyną wiarygodną osobą. Zdarza się, że zaprzyjaźnia się z rodziną ofiary i nastawia ją przeciwko swojej ofierze, która także z tej strony nie ma wsparcia.

Możliwe są dalej dwa schematy – żeni się ze swoją ofiarą i ją morduje, żeby wszystko odziedziczyć i żyć – szczególnie gdy sam nie ma dochodów – za rentę po małżonku, albo zaszczuwa ją na śmierć, gdy nie uda się jej uwieść. W tym drugim przypadku śledzi ją i dopada w różnych miejscach, wmawiając na przykład ludziom w jej miejscu pracy, że jest jej prawdziwym mężem i że próbuje ją odzyskać i uratować. Zawsze znajdą się idioci, którzy mu wszystko umożliwiają i schizofrenik ma swobodny dostęp do swojej ofiary wbrew jej zapewnieniom, że jest to obcy człowiek. Kontakty z tak chorym człowiekiem są tak traumatyzujące, że ofiara traci pamięć, ponieważ schizofrenik zaczyna wmawiać jej swoje urojenia i ofiara w swoim własnym świecie zaczyna się czuć jak jeniec wojenny, którem Al Kaida pierze mózg. Nigdy nie podziękuje swoim kolegom czy koleżankom za takie naruszenie jej autonomii i narażenie jej zdrowia psychicznego lub życia. Często traci kolejną szansę na ułożenie sobie życia z kimś, kogo woli, bo po takiej traumie nie może poprawnie nawiązać kontaktów z przeciwną płcią. Na nic nie zdaje się tłumaczenie, jak wygląda rzeczywistość, bo schizofrenik każdego prawdziwego przyjaciela ofiary lub jej ukochanego przedstawia fałszywie jako zagrożenie dla osoby, która jest obsesją schizofrenika i oskarża go o chorobę psychiczną. Siebie kłamliwie wybiela. Tym bardziej, że już wcześniej doprowadził do amnezji i ofiara nie potrafi skutecznie działać, za to jest namawiana do samobójstwa, zaczyna się podporządkowywać i się zabija, bo tak działa terror oraz syndrom sztokholmski. Z tego powodu z reguły amnezja dla ofiary schizofrenika jest wyrokiem śmierci.

Trzeba zmienić prawo, żeby nic takiego nie mogło się wydarzać ponownie. Nie mówiąc o edukowaniu osób, które wbrew prośbom ofiary w pocie czoła, gratulując sobie radośnie, współpracują ze schizofrenikiem w swojej głupocie przekonane, że są dobrymi wróżkami i okłamują cały świat, kim jest schizofrenik dla swojej ofiary. Reguła postępowania z osobą, która straciła pamięć w wyniku kontaktu z osobą chorą psychicznie to pójście za jej decyzjami, bo nawet jeśli nie ma świadomego dostępu do swoich wspomnień, to wie, kto jest kim i zmuszanie jej do rozmów z osobą, z którą nie chce rozmawiać, powinno być z cała surowością karane. Bo to nie jest tylko chamstwo i brak wychowania, to współudział.

Dementi

Czuję potrzebę zebrania wszystkiego w jednym miejscu.

A zatem zaczynam.

Schizofrenik R. z Gdańska nie jest moim krewnym, ani opiekunem prawnym, chociaż za takiego się podaje. Tak samo warszawska R. nie jest moją przyjaciółką, a warszawski R. nie jest moim „mężem”. Nigdy nie byłam też z nim związana. On też odpowiada za pobicia i gwałt oralny, a nie M.

Warszawska R. w życiu nie była narzeczoną ani B., ani P. Również nie była żoną M. Za to jakiś czas temu bardzo chciała wiedzieć, jak na imię ma Godzilla (jest to przezwisko, jakie nadałam jakiś czas temu pewnemu człowiekowi). R. wie tylko, że gość siedzi w Szwecji. Jeśli się domyślacie o kogo chodzi, nie mówcie jej, bo nie chcę wysłuchiwać, że jest jego żoną z kolei. R. zna tylko to przezwisko, ale i tak już zaczęła zmyślać, że to biznesman, który ją kocha. Żeby było zabawniej jeszcze w latach dziewięćdziesiątych wspomniałam przy niej V., co ta schizofreniczka pamięta do tej pory i myśli, że mi na nim zależy, więc nie zdziwcie się, że zapytana lub nie, będzie się podawać za „żonę” V. – nieważne, że facet ma legalną żonę, dzieci i siedzi we Francji.

To wcale nie jest prawda, że gdański R. atakuje mnie przez przypadek i istnieje jakaś „gdańska kurwa”, która prześladuje mnie oraz warszawską R. „Gdańska kurwa” jest urojeniem R. na mój temat, które współdzieli z gdańskim R. oraz warszawskim R. Nie mylę się, bo wiem kogo ten gang schizofreników atakuje i prześladuje. Pojawiali się w każdej mojej szkole oraz pracy, zbierając o mnie informacje oraz okłamując ludzi na mój temat.

Ostatni ich wyczyn to pojawienie się u mnie w pracy. Nie mam sił o tym mówić, ale oprócz pobicia, zmuszania do rozmów oraz prania mózgu pobiegli do mojego Szefa Szefów okłamując go, że jestem krewną R. z Gdańska. Miałam nie mieć nawet matury i z powodu choroby psychicznej podawać się za anglistkę i pisarkę. Zostałam wtedy tak psychicznie zniszczona, że nadal z trudnością funkcjonuję.

Mam dosyć udowadniania kim jestem, więc muszę przed tym gangiem idiotów wszystkich ostrzegać. Wszystkie ich wyczyny raportujcie Policji, jest to bardzo potrzebne. Są tak groźni, że jest szansa w końcu wyrokiem sądu zamknąć ich w psychiatryku. Ale musicie pomóc.

Moja koleżanka ze studiów M. nigdy za nic nie odpowiadała.

Lolita

Praktycznie od początku mojego życia Lolita Nabokova stanowi oś mojej niezgody z Kościołem. A jak do tego doszło? Oczywiście mogę zgadywać, jeśli chodzi o rzeczy, które rozegrały się poza moją wiedzą, ale to i owo sobie zrekonstruowałam z pamięci i z rozmów ze schizofrenikami, którzy mnie ścigają od lat siedemdziesiątych.

Jak już pewnie uważni Czytelnicy tego bloga wiedzą, chodziłam do warszawskiej podstawówki z chorymi psychicznie dziećmi, które uczęszczały do równoległej klasy. Podejrzewam że zaczęło się od zawiści koleżanki warszawskiego R. – nazwijmy ją również warszawską R. (stanowczo łatwiej by było, gdyby schizofrenicy zamieszani w całą sprawę nie miali tych samych inicjałów, ale nic na to nie poradzę). Podobno warszawski R. zwrócił na mnie uwagę na korytarzu szkolnym i to rozpoczęło cała akcję i stałam się obiektem psychotycznej zawiści jego przyjaciółki i pomówień. Jeśli o mnie chodzi, oboje powinni już dano trafić do psychiatryka i się pobrać, bo są dla siebie stworzeni.

Warszawska R. zaczęła swoją kampanię oszczerstw, która trwa do chwili obecnej. Równie chory warszawski R. się podłączył, nie mogąc przyjąć do wiadomości, że go nie chcę, a informacje R. pochodzą z jej dupy, czyli schizofrenii. Warszawska R. oraz jej równie chory ojciec postanowili działać, więc wystarali się o audiencję u biskupa oraz urobili wszystkich kogo się dało w parafii. Zadziwiające jak dla takich osób prawdziwą władzą na danym terenie jest Kościół.

Niestety chodziłam wtedy na religię i uczyła mnie niezbyt lotna zakonnica, która pod wpływem tych opowieści postanowiła mnie umoralnić, więc zaczęła od przedstawienia postaci Lolity jako małej kurewki, która ma stanowić antywzorzec dla dorastających młodych panien. Zauważmy tylko, że miałam wtedy około ośmiu lat. Sama nie sięgnęłam po tę lekturę. Mój ojciec opowiedział mi, o czym tak naprawdę jest. I powiedział mi prawdę – Lolita nikogo nie „uwiodła”, jest ofiarą brutalnego pedofila, który ją osaczył i nawet ożenił się z jej matką, żeby mieć łatwiejszy dostęp do swojej ofiary. Dostałam ją do przeczytania, bo skoro kler poruszył ten temat, to miałam prawo wyrobić sobie zdanie. Potem kolejny raz przeczytałam Lolitę dopiero na studiach Przeżyłam ją ciężej niż wtedy, gdy czytałam jako dziecko. Pewnie dlatego, że ktoś z hierarchów po tej lekturze zgwałcił mnie oralnie na szkolnym korytarzu mojej podstawówki.Dla mnie jako osoby dorosłej lektura Lolity była bardzo ciężka i prawie jej nie skończyłam. Musiałam się zmusić, żeby czytać dalej – tak bardzo traumatyzujące jest wejrzenie w umysł tak zatwardziałego, zwyrodniałego przestępcy jakim jest gwałciciel Lolity, szczególnie, jeśli posiada się jako kontekst osobiste przeżycia i przez całe życie znosi prześladowanie przez swojego gwałciciela z dzieciństwa, który winę zwala na mojego ojca.

Z drugiej strony mój pogląd jest taki, że jeśli jakieś dziecko jest dostatecznie duże, żeby zostało potencjalnie zgwałcone, to jest dostatecznie duże, żeby przeczytać Lolitę – razem z mądrą rozmową z kimś dorosłym może stanowić dobre narzędzie psychoterapeutyczne i pomóc nazwać zło po imieniu.

Kolejnym elementem nie do końca oficjalnego nauczania Kościoła, ale jednocześnie czymś, ż czego nie chcą zrezygnować, jest przekonanie, że nie istnieją choroby psychiczne. Wynika stąd, że każdy schizofrenik jest stuprocentowo wiarygodny dla każdego hierarchy i proboszcza. A co zamiast chorób istnieje dla Kościoła? Ano opętania, złe i dobre duchy, bogate życie duchowe oraz bezpośrednie przekazy od Boga. I tak każdy schizofrenik jest materiałem na świętego.

W ten sposób usłyszałam pierwszy raz o gdańskim R., który miał być takim przykładem „żywego świętego” i którego zakonnica-katechetka znała z Opus Dei. A ja jako osoba, która podpadła zakonnicy oraz biskupowi stanęłam na przeciwko schizofrenika, który nigdy nie powinien nic się o mnie dowiedzieć.

Gdański R. razem z warszawską R. stworzyli wspólnym wysiłkiem razem nieistniejącą postać, w którą mnie ubrali. Miałam być jakąś dziecięca kurwą z gdańskiej wsi, krewną gdańskiego R., która prześladowała warszawską R. w jej podstawówce. Podobno mieszałam w jakim burdelu, jak najbardziej w Gdańsku. Jakimś cudem jednak byłam codziennie w szkole na warszawskim Mokotowie oraz uczęszczałam z kurs angielskiego z Emmą po południu. Nie wiem, jak miałam to pogodzić z podróżowaniem w te i wewte z i do Gdańska.

W ramach umoralniania mnie ta psychotyczna trójka wmawiała mi, że gdański R. ma być moim zastępczym ojcem, jego równie popierdolona żona moją mamą, a warszawska R. siostrą. Jeżeli kiedyś jechałam po mojej matce, to chodziło mi o gdańską „matkę” oraz warszawską „niby-siostrę”, czyli schizofreniczną R. Cały ten schizofreniczny gang z uporem fałszywie używał tych określeń wobec siebie i zupełnie mnie w pewnym momencie skołowali.

Kampania kłamstw tej schizofrenicznej trójki na R trwa do dzisiaj. Mam nadzieję, że w końcu ludzie zaczną ich namawiać na leczenie i się ode mnie oraz mojego życia odpierdolą.

Nie jestem chora psychicznie, a gdański R. nie jest jakimś moim, no naprawdę nie mogę, pożalcie się Bogowie, „opiekunem prawnym”, jak mi wmawiał. Przyjacielem mojej rodziny też nigdy nie był. Moja rodzona siostra w panice pytała w pewnym momencie, kim on jest, bo wspomniałam gdzieś o nim. Nikt go nie zna. To ktoś obcy i tak ma zostać.

Świat przestępczy

Kościół zawsze korzystał z usług grup przestępczych. Wiem o tym od dzieciństwa, kiedy prowadząca religię zakonnicę zaczęła nauczać dzieci, że największy gangster, o ile jest katolikiem, to brat którego trzeba chronić.

Nie dziwi więc mnie kościelna technika gwałcenia dzieci oraz ich zastraszania. Mają odruchowy zwyczaj wymuszać posłuszeństwo – nawet gdy nie mają racji i chcą ukryć przęstepstwo – grożąc piekłem czy tym, że nie dadzą mi rozgrzeszenia. Osoby, które mnie znają, wiedzą, jak bardzo mnie to śmieszy.

O wiele mniej mnie śmieszy wykorzystywanie gwałtu i gwałciciela, żeby niszczyć kobietom psychikę. Nie ma niczego bardziej brutalnego niż wmawianie ofierze gwałtu, że bicie i wpychanie przemocą penisa do ust ma zrodzić miłość i że mam się temu podporządkować. Napadanie na mnie w miejscu pracy w celu połączenia mnie ze znienawidzonym gwałcicielem jest powodem moich problemów w życiu osobistym, a nie to że jestem poganką czy metalową. To wszystko „zawdzięczam” Kościołowi. Miałam już w rękach wszystko, ale wszystko mi ci psychopaci, traktujący ludzi jak szmaciane lalki, zabrali, bo sobie uroili, że wiedzą lepiej z kim powinnam być. Mam nadzieję, że zdechną, a Polacy się obudzą i wytropią wszystkich pedofili i gwałcicieli. Oraz wykopią wszystkie nienazwane groby pomordowanych przez kler dzieci. Przypomnę, w innych krajach już takich odkryć dokonano.

Mam nadzieję, że ślepota i tępota Policji się skończy. Ale z drugiej strony, wszyscy powinni donosić o każdym pierdnięciu tych przestępców, nie tylko ja.

List

Muszę skorygować jeden ze swoich poprzednich wpisów. Schizofreniczka z mojej podstawówki nie ukradła mi kartki z moimi próbkami podpisów. Wyglądało to inaczej – zostałam pobita i zastraszona przez R. oraz zmuszona do podpisania się na pustej kartce papieru. Całą resztę sfałszowała schizofreniczka. Nie odpowiadam za ani słowo z tego listu.

W ten sposób powstał niesłynny list do Dyrektora Opus Dei, w którym niby opowiadałam o swoim kurestwie, nawróceniu oraz prosiłam o zgodę na pozwolenie mi zaharowania się na śmierć w obozie pracy Opus Dei. Oczywiście praca miałaby być bezpłatna.

Od dziecka wmawia mi się fałszywy wybór – że albo będę z warszawskim R. – którego szczerze nienawidzę – albo mam iść na służbę do Kościoła. Wysyłałam liczne skargi i nie wiem, dlaczego tym ludziom uchodzi to bezkarnie. Znaczy się wiem, R. i jego schizofreniczna koleżanka z klasy uchodzą za osoby chore psychicznie i jako takie pozostają bezkarni.

Mam dosyć. Składam zasadnicze dementi. Nigdy nie chciałam zbója R.- to nienawidzący kobiet krypto-gej. Inaczej dawno już by się pogodził, że go nie chcę, a nie ciągnął ze swoją przyjaciółkę ciągnącą się przez dekady szaradę i nie opowiadałby wszystkim, szczególnie moim boyfriendom czy narzeczonym, że jestem z nim od dziecka. Jeśli ktoś go chce, wolna droga. Żałuję tylko, że jego droga przyjaciółka się nie leczy i że zamiast mnie prześladować nie jest z nią.

Intryga

Podobno wszystko, co złe w moim życiu wynikło z faktu, że schizofreniczka z mojej podstawówki nie raczyła się leczyć. Odmawiam jednak uznania tego za fakt. Uważam raczej, że wszystko co złe odpowiada Kościół i Opus Dei, które radośnie postanowiły ją wykorzystać i nie bacząc na zapewnienia, że wszystko co niby „wiedzą” na mój temat to jej urojenia.

Zrobiła ze mnie prostytutkę z Gdańska. Nie mówiąc o obrażeniu mojej mamy oraz taty. Przypisywała sobie wszystko moje osiągnięcia. Wymyśliła sobie, że zmusi mnie do małżeństwa z najbardziej przeze mnie nienawidzonym wandalem z mojej szkoły. Zgłosiła mnie do Opus Dei jako postulantkę.

Aby osiągnąć to wszystko tropi mnie we wszystkich środowiskach opowiadając o mnie kłamstwa. Nie sięgnęłaby tego, gdy nie Kościół, który z dziką radością postanowił jej pomóc po tym, gdy ona i jej równie schizofreniczny ojciec wystarali się o audiencję u ówczesnego biskupa. na nic zdało się proszenie o pomoc Policji. W momencie, gdy chodziło o osoby chore psychicznie Policja postanowiła się nie mieszać, pomijając fakt, że w sprawę mojego zaszczucia zamieszane są osoby zdrowe ale głupie.

Nie mam siły ile osób gang, jaki stworzyła ta schizofreniczka, poszczuł na mnie. Ale naprawdę całe życie muszę udawać, że nie jestem wielbłądem. Przeszłam pranie mózgu, amnezję. Moje życie to wegetacja. Schizofreniczka przypisywała sobie moich mężczyzn, a jej sekta idiotów napadała na mnie ze wściekłością, wmawiając mi, że mój ukochany należy do schizofreniczki. Miałam nie studiować na swojej uczelni. Utrudniano mi fizycznie wstęp na wykłady. Biłam bita i zastraszana. Oczywiście, że moja schizofreniczka nigdy tam nie studiowała, tylko sobie to przypisywała. Wmieszanie się w tą sprawę osób głupich, a ustosunkowanych sprawiło, że nie miałam znikąd pomocy.

Bardziej współcześnie usłyszałam też, że nie pracuję w moim miejscu pracy, tylko się podszywam pod tę schizofreniczkę, bo niby ona miała tam pracować. Gdański R. nakłamał na mój temat i podał się za mojego krewnego. Jest zakłamanym psychopatą, któremu nie wolno w nic wierzyć. Schizofreniczna żmija poszczuła na mnie ludzi, którzy to dalej ciągnęli, między innymi manipulując mojego szefa, który został tak przez tych idiotów nakręcony, że zaczął wątpić, że jestem tą osobą, za którą się podaję. Słyszałam oskarżenia, że posługuję się sfałszowanym dyplomem. W życiu nie przeżyłam większej traumy.

Studiowałam z inną osobą w kryzysie psychicznym, ale tę udało się szybko namówić na leczenie. Pochodzi z całkowicie innej części Warszawy. Osoba, o której mówię, nie jest moją prześladowczynią z podstawówki. Jej gang bezprawniebi kłamliwie rozpowiedział, że moja prześladowczyni się leczy. Nie na tę osobę się skarżyłam i skarżę. Moja prześladowczyni to Renata, tak przynajmniej nazywają ją ludzie, którzy oskarżają mnie o schizofrenię i nazywają ją „żywą świętą”. Jest osobą, która ledwo skończyła zawodówkę – ale oczywiście uważa, że gdyby nie ja, to skończyłaby każde studia i byłaby pisarką, bo takie jazdy mają schizofreniczki. W czasie moich studiów pamiętam ją z akcji, kiedy wmawiała komuś, że powinna być na liście studentów, bo „biskup ją wpisał”. Myślę, że chodziło jej o to, że ten człowiek utwierdził ją w jej wszystkich urojeniach. Gratuluję biskupowi pomysłu w takim razie… Gratuluję też pomysłu ściągnięcia najbardziej brutalnych chujów z Opus Dei, żeby mnie rekrutowali.

W życiu się nie przyjaźniłam z kimś, kto ma taką schizofreniczną obsesję na moim punkcie i się nie leczy. Proszę mnie z nią nie łączyć. Jest moim osobistym wrogiem, tak samo jak Opus Dei i Kościół. Poddawano mnie też z powodu mojej przynależności do Kościoła Rodzimowierczego, czyli za to, że jestem poganką.

Gratuluję też Policji bezmyślności i demencji, bo skargi na tę schizofreniczną żmiję i jej kolegę z klasy sięgają lat siedemdziesiątych i nigdy się nie skończyły. Nigdy nie chodziłam z nią do jednej klasy. Nie jest moją przyjaciółką. Wypraszam sobie.

Las

Pamięć po traumie odzyskuje się przez długi czas, szczególnie jeśli zaszczuwanie przez dewiantów z Opus Dei powtarza się cyklicznie i trwa przez całe życie. Nie wspominając już prania mózgu oraz cynicznego, celowego wmawiania nieprawdy oraz blokowania wspomnień, przez szokowanie, zastraszanie oraz twierdzenie, że prawdziwe wspomnienia oznaczają chorobę. Bo jakaś schizofreniczka podzieliła się swoimi urojeniami na mój temat oraz zaczęła twierdzić, że mój facet jest jej facetem i że to ja ją zaszczuwam. I oczywiście kościelny imbecyl po szkole specjalnej nagle poczuł powołanie i postanowił udawać „psychoterapeutę”.

Metaforycznie można to pisać jak oglądanie lasu przez gęstą mgłę, z której wychodzą ludzkie sylwetki. Mogą być zgarbione, więc w pierwszej chwili wyglądać jak niedźwiedzie. Mgła się musi rozwiać, żeby zobaczyć, kto naprawdę w tej mgły wychodzi. W skrajnych przypadkach jest potrzebny deprogramming, którzy robią bliscy. Zadziała to, oczywiście o ile sami nie zostali przez psychopatów okłamani.

Mnie pomogli ludzie, którym mogę ufać. Chociaż oczywiście musiałam odrzucić bzdury wtłoczone mi do głowy przez psychopatę i dewianta z Opus Dei.

Ponawiam apel, żeby wszyscy ludzie, którzy znają sprawę, pomogli Policji. Donoszenie jest w takim przypadku cnotą. Adres email odpowiedniego Dzielnicowego można znaleźć w przeciągu kilku minut na stronach w internecie. Klawiatura nie gryzie i taki kontakt jest łatwiejszy niż osobisty. Polecam.

Gdańsk

Nigdy nie miałam żadnych osobistych czy rodzinnych więzi z Gdańskiem. Zastanawiające więc jest, że moja schizofreniczna koleżanka z podstawówki akurat to miasto wybrała jako obiekt swoich urojeń. Jestem święcie przekonana, że zmanipulowano ją w taki sposób, żeby zawsze o mnie mówiła jako o kurwie z Gdańska. Ma schizofrenię, ale zapytana dokładnie powiedziała mi, że jest przekonana, że wie to od ludzi z Kościoła.

Mój kolega z podstawówki R. wygadał się, że obraca go pedofil, dlatego stałam się obiektem zmasowanego ataku Opus Dei. A Gdańsk był potrzebny, żeby specjalista od prania mózgu z tego miasta został uprawdopodobniony jako mój krewny i żeby mógł swobodnie robić to, co umie najlepiej – niszczyć ludzi na zamówienie. Miał swobodny dostęp do mnie w szkole. Moja schizofreniczna koleżanka opowiadała bzdury, niestety moja matka ograniczyła się do powiedzenia jej, że ma iść do szpitala psychiatrycznego. Nie zgłosiła jej jako chorej psychicznie Policji, więc do niedawna ta psychicznie chora osoba uchodziła w wielu miejscach za w pełni wiarygodną. Nie znam jej i nie chcę jej znać. A R. z Gdańska nie jest moim krewnym.

Ja stałam się z tego powodu głupoty mojej rodziny osobą całkowicie niewiarygodną. Tym bardziej, że bicie, gwałt i pranie mózgu po nim doprowadziły do amnezji z szoku. Nie rozpoznawałam dawnych znajomych. Uratowało mnie to, że od urodzenia mieszkam w tym samym mieszkaniu, więc Policja mogła ustalić, że jestem dokładnie tę osobą, za którą się podaję. A nie schizofreniczką z małej wiochy pod Gdańskiem, która kurwiła się za pieniądze.

Intryga dotycząca mojej schizofreniczki wymaga mojego „nawrócenia”, żeby idiotka miała swój „cud” – obiecali jej, że zrobią z niej „świętą” i że jej informacje pochodzą od „Boga”. Chociaż pochodziły od psychopaty, bo jak inaczej mała dziewczynka z podstawówki mogłaby znać takie pojęcia jak prostytucja i dlaczego pojawił jej się w całej opowieści Gdańsk. Uratowanie dupy pedofila wymagało zniszczenia mojej psychiki oraz mojego życia. Cały czas ten skurwiel zastanawia się pewnie, dlaczego jeszcze nie popełniłam samobójstwa, które było tak dobrze przez niego zaplanowane i rozpisane.

Kochanek mojego kolegi z podstawówki popełnił ten błąd, że postanowił mnie niszczyć do końca, zamiast zostawić sprawę pedofilii, która już przyschła. Ale pewnie bał się, że sobie przypomnę, bo amnezja po traumie może ustąpić z czasem.

Nie jestem kimś głupim lub chorym psychicznie, żeby mnie tak bezkarnie traktować. Spierdalaj, chuju, do więzienia! A twój R. w życiu nie będzie moim mężem. Prawdziwa miłość wraz z seksem są za fajną sprawą – mówię to pomimo zaserwowanych mi traum, które miały mnie do spraw męsko-damskich zniechęcić – żeby iść na jakieś okłady z krypto gejem.

Kochanek

Tytułowy kochanek nie jest mój tylko Biszkopta. Biszkopt zaś już lata temu został nakarmiony przez moją koleżankę z podstawówki jej urojeniami, wedle których miałam być wioskową kurwą z małej wioski pod Gdańskiem. Z mojej podstawówki był także R., który szybko został kochankiem Biszkopta.

Minęły lata, a R. wbił się w pychę i z cała swoją głupotą oraz bezwzględnością przeprowadził swój plan zniszczenia mnie w środowisku warszawskich fanów fantastyki. Do obu do nie dociera, że ich źródło informacji to schizofreniczka, która nic o mnie o nie wie, a tylko zmyśla, bo na tym polega jej choroba. Podejrzewam też, że R. nie dba o prawdę, bo sądzi, że może wszystko, bo zawsze wybroni go jego możny kochanek. Pokażmy mu, że jest inaczej, dobrze?

W efekcie zniszczyli mi wszystko, co tylko można zniszczyć kobiecie, próbując mnie przemocą wydać za R. Zniszczyli mi intrygami i kłamstwami mój związek z M. oraz zaszczuli i poddali praniu mózgu razem z gdańskim R., aż do wystąpienia amnezji. Spytacie dlaczego? Biszkopt chce załatwić swojemu kochankowi odpowiedni front, żeby ten gej imbecyl mógł pójść do polityki, bo zdaniem Biszkopta jest tak piękny i cudny, że zasługuje na to i nawet na więcej.

Biszkopt w swoim zadufaniu obraził mnie wmawiając mi, że powinnam być zadowolona i dumna z takiego mariażu. Podejrzewam też, że okłamał na temat naszej relacji moich bliskich i to wiele razy – tak wyszło mi z tego, co mówili mi niektórzy z moich znajomych. Jaka jest prawda, dowiem się pewnie dopiero w czasie procesu.

Nie zamierzam wychodzić za krypto geja i maniaka religijnego w jednym, który nienawidzi kobiet i któremu nie daje się wytłumaczyć, że nie jestem wioskową kurwą, którą może traktować jak worek treningowy i zmuszać do modlitw, czy zabierać cała kasę, jaką zarobię, a takie obwieszczał mi plany wobec mojej osoby.

Cenię się o wiele bardziej, niż oni myślą. Jest ostatnią osobą w kolejce do mojej ręki, a zgłaszali się ludzie od niego o sto razy lepsi i o lepszych manierach.

Tą lawendową mafię strzelcie w ryło, gdy go zobaczycie także. I powiedzcie mu, że już wystarczy księżych kochanków w polskiej polityce. Czas, żeby polski parlament zaczął uchwalać prawa życzliwsze wobec kobiet, szczególnie jeśli chodzi o nasze prawa reprodukcyjne. Dość krypto gejów i klinicznych mizoginów w fandomie i polityce.

Imbecyl R. z mojej podstawówki w polityce? Wolne żarty!!!

Usłyszałam w pewnym momencie też, że wymyślili to jeszcze w latach siedemdziesiątych, rojąc sobie że jestem chora psychicznie – wielonarodowość mojego ojca miałaby być dowodem mojej choroby, bo uważali, że nikt taki nie może istnieć. A jako chora psychicznie miałabym być osobą, którą mogą swobodnie i bez przeszkód wykorzystywać. Stąd też pomysły R., że będzie mnie sprzedawać jako kurwę swoim kolegom. Nie dziwie się, że on razem z nieleczącą się schizofreniczką zostali wywaleni z mojej podstawówki.

Myślę, że będzie się nie mniej świetnie bawił w więzieniu.

Mam nadzieję, że ludzie wiedzący, o kogo chodzi, uzupełnią Policji informacje o poczynaniach tej tak bardzo nierozkosznej parki gejów, których romans zaczął się od pedofilii.