Mam problemy ze schizofrenikami i maniakami religijnymi od dzieciństwa. Z jedną schizofreniczką – nawet z jej równie szalonym krewnym – dałabym sobie radę i laska dostałaby pomoc medyczną, gdyby nie Kościół, a szczególnie Opus Dei. Moja prześladowczyni była w szpitalu psychiatrycznym jako dziecko, ale zabobon ludzi Kościoła sprawił, że z niego wyszła przed czasem. Potem wbili ją w pychę i obiecali zrobić z niej świętą – skoro dzięki wizjom zsyłanym przez Boga, wie tyle o wszystkich ludziach – i do tej chwili szczerze wierzą w każde jej słowo. Dla odmiany jej ojciec jest przekonany, że wie tyle o wszystkich, bo ze wszystkimi się przyjaźni, jest wybitnie lubiana, a pobyt w szpitalu psychiatrycznym wynikał z nadmiernej troski czy wręcz kłamstw.
Oczywiście oboje jej rodzice grzecznie się leczą, przyjmują leki i wierzą, że córka nie odziedziczyła ich choroby.
Muszę złożyć więc pewne oświadczenie, żeby zaprzeczyć ponownie słowom schizofreniczki oraz jej krewnego schizofrenika – nigdy nie byłam prostytutką, nigdy nie obiecywałam zostać zakonnicą, zawsze za to słuchałam heavy metalu i będę słuchać. I co najważniejsze nie jestem z Gdańska. Nie mam z Gdańskiem żadnych więzów rodzinnych czy jakichkolwiek innych.
Gdańskiego R. spotkałam pierwszy raz w Warszawie przed koncertem heavy-metalowym, gdzie przybył z resztą swojej sekty, żeby mnie pobić. Byłam jeszcze nastolatką. A dlaczego tam przybyli? Warszawska schizofreniczka od mojego dzieciństwa oprócz rozpowiadania swoich kłamstw o mnie przychodziła do mojej podstawówki i liceum, żeby mnie ciągnąć za język, lub za moimi plecami zbierać o mnie informacje. Gdy dowiedziała się o tym, że z chłopakiem idę na koncert, postanowiła uderzyć na alarm, więc zleciał się tłum maniaków religijnych, którzy zaczęli mnie „wyzwalać z heavy metalu” oraz „chronić przed prostytucją” – czyli przed prowadzaniem zwykłego życia, do jakiego ma prawo każda dziewczyna, której sekta nie wyznacz na „męża” schizofrenika, z którym nigdy jej nic nie łączyło, bo nie powinno wystarczyć, że „on chce”. Rozmawiałam z nim – jest skrajnie niebezpieczny i grozi mi śmierć z jego rąk, oczywiście tylko wtedy „jeśli się nie dostosuję i nie będę godzinami modlić” – bo ten związek też miałaby być czymś w rodzaju klasztoru, tylko dodatkowo musiałabym schizofrenikowi oddawać wszystkie zarobione pieniądze.
Przeciętny człowiek nie zrozumie o co chodziło tej pindzie oraz jej poplecznikom, ale spróbuję wyjaśnić. Dzięki swojej schizofrenii oraz opowieściom o mnie i mojej rodzinie – jakoby mnie ocaliła przed prostytucją i dokonała innych cudów – zabobonny kler – który dla odmiany nie wierzy w istnienie chorób psychicznych, tylko zsyłanie wizji przez Boga – postanowił z panny schizofreniczki zrobić świętą. Dla osób z Opus Dei już jest święta i nie czekają na żadne procesy beatyfikacyjne. Jest tak traktowana, tkwi w tym wszystkim radosna jak pączek w maśle, rozpieszczana również przez rodzinę, która uwierzyła biskupowi, że jest zdrowa. Poza tym jej rodzina jest dumna, że zaskarbiła sobie życzliwość biskupa i pewnego przekupnego lekarza.
Cała ta banda szczerze wierzy w opowieści tej schizofreniczki i szczerze chce doprowadzić, żeby „nawrócona grzesznica i kurwa” dopełniła swojej „obietnicy” zostania zakonnicą. Powtórzę jeszcze raz – w życiu nie byłam prostytutką, moi rodzice byli najuczciwszymi ludźmi pod słońcem, mój ojciec mnie nigdy nie skrzywdził. Za to moja prześladowczyni powinna być przez swojego ojca postawiona przed Sądem Opiekuńczym, powinna mieć orzeczoną niepoczytalność i wsadzona na dłuższy pobyt do szpitala psychiatrycznego. Jeżeli jest gdzieś jakiś rodzic, który kogoś skrzywdził, to jest to rodzic tej schizofreniczki, a nie moi ukochani rodzice.
Nie pochodzę z Gdańska. Nie mam rodziny w Gdańsku. Gdański R. prawem kaduka opowiada o mnie bzdury – między innymi, że jest moim „opiekunem prawnym”. Jest maniakiem religijnym przekonanym, że dla „obrony Kościoła” może kłamać, niszczyć ludzi i ich nękać. Bo jakimś cudem „obrona Kościoła” wymaga, żeby niszczyć mi życie pod dyktando schizofreników, lub bić mnie za to, że chcę iść na koncert i chcę ułożyć sobie życie z kimś, kogo sobie sama wybrałam. Oczywiście na moje protesty i prośby, żeby przestali się mi wpierdalać i opowiadać o mnie kłamstwa, usłyszałam, że mam wyjść za warszawskiego R. – jest to coś na co nigdy się nie zgodzę, to schizofrenik i imbecyl. Nie odpowiadam za jego urojenia i mam dosyć tłumaczenia tym wariatom, że naprawdę nie wchodzę złośliwie w jego sny i nie odebrałam mu w nich dziewictwa.
W życiu nie byłam żadną pierdoloną postulantką w żadnym pierdolonym zakonie, od dziecka jestem ateistką i poganką, szczególnie po poznaniu zabobonów jakimi się kieruje Kościół i całej jego antynaukowości. Wszystko, co ci ludzie o mnie opowiadają, to wierutne kłamstwa.
To R. jest gwałcicielem z lat dziewięćdziesiątych, nie M. – to z nim planowałam ułożyć sobie życie, a nie z tępym, schizfrenicznym magazynierem ze sklepu wielkopowierzchniowego. Może ta powierzchnia jest dla niego ważna, ale dla mnie nie. Nie jestem imbecylem, za jakiego mnie mają ci ludzie, skończyłam studia wbrew temu wszystkiemu, co mnie spotkało z ich rąk w tamtym czasie. Dwoje moich przyjaciół zaszczuli na śmierć. Słyszałam też o innych ich ofiarach z fandomu.
Gdańskiego R. gówno powinno obchodzić z kim straciłam dziewictwo. I wcale nie zamierzam za to pokutować w żadnym pierdolonym zakonie. Wcale z tego powodu nie jestem wybrakowana i nie mam obowiązku zaakceptować kogoś psychicznie chorego, którego mi roi ten człowiek. Twierdząc jeszcze przy tym, że „jest to warunek, żeby została w Kościele”. Zignorujmy przez chwilę to, że od dziecka nie uważam się za kogoś, kto jest „w Kościele” i wcale nie sądzę, że „tylko Kościół ma pieniądze” – nie interesuje mnie branie łapówek od biskupa, uczciwie zarabiam na życie i wiem, dlaczego zaciskałam zęby i wytrwałam na studiach pomimo powtarzających się ataków schizofreników na mnie. A chciałam odejść i schować się gdzieś, gdzie nie mogliby mnie znaleźć. Wytrwałam pomimo wszystkiego, co z rąk Opus Dei mnie spotkało – czyli przeżyłam gwałt oralny z duszeniem, liczne pobicia, kampanię oszczerstw, rozpad mojego związku, krańcowe zaszczucie oraz pranie mózgu, bo tym jest zastraszanie i próby zmuszenia do przyznania, że urojenia schizofreników są prawdą. Wbrew moim protestom, ci wszyscy ludzie mieli wolny wstęp do budynku Instytutu i nikt ich nie wypraszał (zresztą nie tylko na tamtej uczelni tak było). Chociażby dlatego zawsze powiem, że osoby które mnie wtedy zawiodły, mogą się jebać, nie będę z nimi nigdy współpracować.
I kurwa, nie jestem żadną chorą psychicznie postulantką, która uciekła z zakonu. Stuknijcie się w łeb i zastanówcie się, kogo słuchacie. Nie będę kłamać, chociaż wiele osób tego chce, bo biskup potrzebuje wypromować święta, żeby się liczyć w swoim świecie i zasłużyć na purpurę kardynalską – zresztą podobno na podstawie tych różnych schizofrenicznych urojeń sam się wcześniej wypromował na swoje obecne stanowisko.
Ludzie obudźcie się i jeśli macie chociaż dwie komórki w głowie, rzucajcie apostazję czym prędzej na stół, bo inaczej nie mogą postąpić ludzie uczciwi oraz zdrowi psychicznie. Nie możecie normalizować takich zachowań, nadal będąc – nawet biernie i tylko na papierze – członkami tego Kościoła.