Jak się dowiedziałam jakiś czas temu dla wielu osób bardzo palącym problemem jest dlaczego zerwałam przyjaźń z pewną panią, a sprawa dotycz jeszcze podstawówki. Od tamtego czasu mnie prześladuje swoimi urojeniami i próbuje udawać mnie. W ramach tego nawet pobrała klucze z portierni i zaczęła się kłócić z moją koleżanką, że ona, a nie moja koleżanka powinna mieć tam zajęcia. Nękała mnie w taki sam sposób a czasie moich studiów, udając studentkę. Obecnie udaje pisarkę. Kilkadziesiąt lat temu ukradła mi kalendarzyk ze wszystkimi moimi numerami telefonów i przechwyciła moje kontakty z większością moich znajomych, wmawiając im, że jest moją przyjaciółką i że nie chcę się z nimi kontaktować. Pomogła skontaktować się z wieloma ludźmi mojemu drugiemu prześladowcy-schizofrenikowi, który z kolei ma urojenia, że był kiedyś moim chłopakiem lub mężem. Udało mi się wtedy tylko małej części osób, których numery telefonów pamiętałam, wytłumaczyć, że to schizofrenik a nie mój facet. Niestety takie akcje to stałe schematy zachowania schizofreników. Mam szczęście, że ten wariat nie zdołał omotać swoimi kłamstwami mojej siostry, autentycznego wujka z Warstwy oraz ich dzieci, i skierować jej przeciwko mnie. Bo i takie historie się zdarzają i są prawdopodobne. Oczywiście ta dwójka – jak to zwykle schizofrenicy – ze mnie robią chorą psychicznie. Ludzie z fandomu – a przynajmniej ci, którzy się liczą – wiedzą o jej przyczynach od bardzo dawna. Pozostałym postaram się wytłumaczyć to tutaj dokładniej.
Owa była już szczęśliwie „przyjaciółka” – z którą tylko kilka razy porozmawiałam na korytarzu w podstawówce – jest osobą, która sama o sobie mówi, w ogóle się nie krygując, że jest świętą – czyli jak rozumiem, nie za bardzo w swojej schizofrenii ogarnia rzeczywistość tego, co robi. Oczywiście chce mnie zniszczyć, ale napędza ją schizofrenia. Co napędza ludzi zdrowych, którzy chcą tego samego co ona i ignorują zasady postępowania (również medyczne), tego nie wiem. Podejrzewam, że bardzo się dobrze bawią w zaszczuwanie lewaczki i metalówy na zlecenie kleru i nic innego się dla nich nie liczy. Możliwe też, że są tak strasznie głupi, że uważają, że nie powinni nic weryfikować, bo jakiś „autorytet” coś im powiedział. Ale argument z autorytetu łatwo wyśmiać (kto zna erystykę, ten to wie, o co chodzi), nie mówiąc o tym, że nikt z otoczenia „Biszkopta” nie jest autorytetem w żadnej z moich spraw.
Nie oszukujmy się, biznes oparty na tym, że sprzedaje się tak rzadkie dobro jak zbawienie (którego istnienia nie można potwierdzić, tak jest rzadkie) jest czystym oszustwem, napędzanym przez cyniczne wywoływanie stanów lękowych u tak zwanych wiernych, którzy są po prostu ofiarami szeroko zakrojonego przekrętu. Ale o metodach działania Opus Dei będę musiała napisać osobny wpis. „Biszkopt” czym prędzej rzucił się na opowieści schizofreników, jako listek figowy, dzięki któremu mógł mnie szantażować oraz zastraszać. Szczególnie, że ten pedofil bardzo chciał mnie przelecieć. Nie wystarczyło jemu, że moja schizofreniczna dziesięcioletnia koleżanka była jego stałą dziwką.
„Biszkopt” jak sam mi powiedział, nigdy nie będzie jej zachęcał do leczenia, bo wtedy nie mógłby już jej dymać. Brak opieki medycznej miał taki skutek, że moja już była przyjaciółka – jeżeli można nazwać przyjaciółką kogoś, z kim się kilka razy porozmawiało na korytarzu szkolnym – bez zmrużenia oczu zaczęła mnie niszczyć psychicznie, nabijając się ze mnie prosto w twarz. Pomińmy rzeczy z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Skoncentrujmy się na zerowych. (Swoją drogą, naprawdę każdy spodziewałby się, że po takim czasie tacy schizofrenicy dostaną pomoc medyczną – ale oczywiście nie wtedy, gdy są wykorzystywani przez ludzi Kościoła do niszczenia przeciwników politycznych i ideologicznych, pisarzy fantasy oraz metali.) Mówiąc już dokładniej, plotła o mojej prelekcji z pewnego konwentu, którą poświęciłam Lolicie Nabokowa i filmie Labirynt, w którym wziął udział David Bowie. Ręczę moim anglistycznym autorytetem oraz doświadczeniem w opisywaniu tekstów, w tym tekstów kultury, że prelekcja była przygotowana prawidłowo. Jedyną osobą, która mnie wyśmiewała była schizofreniczka oraz kilka osób z jej sekty Opus Dei. Osoby najbadziej zakłócające moje wystąpienie zostały usunięte z sali przez organizatora. Moja dawna koleżanka powinna była nie rezygnować z leczenia w dzieciństwie. Ale niestety tej małej „kurewce” (opowiadała mi o tym, którego kościelnego pedofila obsługiwała ustami oraz waginalne – jej szczęście, że nigdy nie była drobna) bardziej spodobała się kariera”żywej świętej” obiecywana przez imbecyli z Opus Dei. Chyba nie muszę mówić, że wszystkie jej opowieści o mnie są efektem „pracy” jej chorego mózgu, a jej urojenia podtrzymywane przez obietnice wypromowania na świętą i wzniesienia na ołtarze. Jest to bardzo zabawne, ale na tym polega katolicki biznes – muszą być nowi święci, aby ich „odkrywca” mógł mieć szansę na kardynalską purpurę. Ma ambicje podobno nawet został biskupem Rzymu.
Kluby mnie wspierają, wiedzą o zaszczuciu. Wiedzą też o tym moi szczerzy przyjaciele, których nadal mam sporo.
Mam zamiar wziąć udziała w najbliższym Polconie, który odbędzie się w Warszawie. Nie mogę unikać z lęku przed Opus Dei i ich „żywymi świętymi” imprez w moim rodzinnym mieście. Mam nadzieję, że tak jak w innych miastach będę mogła liczyć na dyskretną ochronę warszawskiego klubu miłośników fantastyki oraz monitorowanie mojej prelekcji.
Oczywiście, że zgłoszę moją odświeżoną prelekcję o Lolicie, która – zgwałcona przez pedofila – dla mojej katechetki i nadzorującego katechezę biskupa była kurwą, bo „skusiła” swojego gwałciciela i prześladowcę. Ta pomylona zakonnica uważała, że ma prawo przedstawiać ją małym dziewczynkom jako anty-wzór postępowania. Mam nadzieję, że jak do tej pory koszulki z wyraźnymi pentagramami zagwarantują mi spokój i kościelni wariaci będę się trzymali z daleka.