Już w dzieciństwie dowiedziałam się, jak bardzo nie można ufał Kościołowi i jego przedstawicielom. Jak zwykle zaczęło się od chorych „nauk” mojej katechetki. Kobieta ta zaczęła nam wbijać do głów, że mamy przede wszystkim obowiązek pomagać „naszym” współwyznawcom, czyli ma być dla nas ważniejsze to, że ktoś jest katolikiem, nawet jeśli jest gangsterem i mamy mu pomagać i czuć z nim więź. Jako ktoś wychowany w innej kulturze niż więzienna zaprotestowałam, bo jako żywo zawsze wolałam uważać, że mam więcej wspólnego z każdym uczciwy człowiekiem, nie ważne jakie jego wyznanie, niż z zawodowym przestępcą.
No ale cóż, chyba nadal jest to dominująca opinia w Kościele – nieważne kto jakim jest człowiekiem, ważne żeby był „nasz”, nie szkodzi jeśli jest mordercą. Nie mogłam wyciągnąć innego wniosku niż to, że katolicyzm to religia świata przestępczego i że moja katechetka próbuje mnie zdemoralizować.
Od dzieciństwa miałam zamiar zostać dziennikarką i tropić przestępstwa ludzi Kościoła. Już chyba tego nie zrealizuję, chociaż po Anglistyce poszłam na studia dziennikarskie podyplomowe. Byłam tam krótko, bo zaraz po mnie pojawili się na Wydziale wariaci, którzy już wcześniej zrobili mi piekło w czasie moich pierwszych studiów. Uciekłam przed nimi i przestałam chodzić na zajęcia. Miałam nadzieję, że nie znajdą mnie w pracy nauczycielskiej czy w czasie konwentów. Niestety się bardzo myliłam.
Ci wszyscy „moi” wariaci od mojego dzieciństwa mają pełne poparcie warszawskich zwierzchników Kościoła, którzy też z całym uporem potrafią mnie gdzieś wytropić i zacząć prać mózg wmawiając, że białe jest czarne i odwrotnie. Mam nadzieję, że się w końcu odpierdolą. Nie jestem żadną „waszą kurwą” i nie musicie się mną „opiekować”, nie napisałam żadnego listu do Dyrektora Opus Dei. Beata i Ryszard nie są moimi krewnymi z Gdańska. To obcy mi schizofrenicy, którzy tak mówią, bo inaczej nikt by im nic o mnie nie powiedział.
Ma dosyć tłumaczenia kolejnym durnym ludziom, co to znaczy być ofiarą prześladowania przez schizofreniczny gang. Naprawdę mam prawo o sobie decydować i o swoim życiu. Bardzo proszę, żeby nikt już bez porozumienia ze mną nie kłamał nikomu za moimi plecami, że „jestem żoną Rafała” lub że ci ludzie są moimi krewnymi. Poradzę sobie bez waszej tak zwanej pomocy. Prosiłam, żeby mi nie „pomagać”, prawda? Że nie wiecie, o co chodzi?
Pierdolnijcie się w łeb, bardzo proszę. Podstawowe dobre wychowanie wymaga, żeby takie rzeczy jednak weryfikować u najbardziej zainteresowanej osoby, czy mnie. I naprawdę, bardzo proszę, nie zlewajcie moich zapewnień, że to wariaci, którzy nie mają ze mną nic wspólnego, bo sobie z jakimś przedstawicielem kleru porozmawialiście czy samym ober wariatem Rafałem. Jestem ateistką i poganką, żaden hierarcha nie ma prawa za tego schizofrenika i mojego prześladowcę ręczyć.
Zniszczyliście mi życie tymi kłamstwami po raz kolejny i prawie nic mi z niego nie zostało.
Nie wiem, dlaczego Polacy są takimi chamami, żeby rozpowszechniać takie kłamstwa wariatów bez upewnienia się, że to prawda. Chyba wiecie, że istnieją choroby psychiczne i że nie zawsze można wszystko bezkrytycznie powtarzać?
Chyba, że to wpływ wychowanie kościelnego – moja pierdolnięta katechetka wbijała dzieciom do głowy, że będą żyć szczęśliwie, jeśli będą wszystkim wierzyć i nic nie będą weryfikować. Jedynie oszuści i wariaci mogą na tym skorzystać. No więc nie, kurwa, kilka osób w ten sposób zniszczyło mi wszystko, co było do zniszczenia.
I dlatego się z kościelnymi kurwami nie przyjaźnię.