Epitafium dla psa

Miałam w życiu dwa psy. Gdy miałam trzy lata, moja mama przyniosła do domu małego pekińczyka. Sama byłam dzieckiem, więc dorastaliśmy razem. Podejrzewam, że tylko dzieci dorastające ze zwierzętami rozumieją ich wszystkie miny dobrze, chociaż z drugiej strony wydaje mi się, że wystarczy dobry zmysł obserwacji i empatia, bo te zwierzęce miny są bardzo podobne do ludzkich. Pekińczyk był już stary i trzeba było skrócić jego cierpienie, kiedy byłam liceum.

W czasie studiów zażyczyłam sobie dużego psa. W dużej części dlatego, że prześladowali mnie schizofrenicy i potrzebowałam obrońcy. To ten pies, mieszanka owczarka belgijskiego i niemieckiego (miał najlepsze cechy obu ras), którego o mało co nie porwał jastrząb podczas naszego pierwszego wspólnego spaceru, gdy był malutkim szczeniakiem. Od tamtej pory byłam jego ukochanym przewodnikiem i osobą, której się słuchał maksymalnie.

Uczyłam go pływać na Mazurach. Bał się na początku wejść do wody. Pokazałam, że w zależności jak skoczy z pomostu, pójdzie na dno, albo zatrzyma się na powierzchni. Skoczył na brzuch, cały szczęśliwy że nauczył się, czegoś nowego. Był w czasie tego wyjazdu tak szczęśliwy, jak chyba nigdy wcześniej. Pokochał pływanie już na całe życie.

Jakiś czas temu pojechaliśmy z moją siostrą i jej dziećmi nad jezioro. Było na tyle zimno, bo to był chyba weekend majowy, że najwięcej radości miał pies, bo tylko on pływał. Całe dnie praktycznie spędzaliśmy nad jeziorem, bo domagał się rzucania patyków do wody. Pewnego razu zagonił się na środek jeziora, minął patyk i popłynął w stronę łabędzi. Łabędzie potrafią być bardzo niebezpieczne, więc się przeraziłam. Zaczęłam krzyczeć i go ostrzegać. Na całe szczęście mój pies się zatrzymał i zaczął z wody przyglądać się ptaszydłom. Chyba pamiętał jastrzębia, bo nie podpłynął za blisko, chociaż i tak łabądź-samiec zaczął go straszyć. W końcu rozsądek zwyciężył i mój pies zaczął wracać na brzeg, po drodze zabierając patyk.

Mój pies był bardzo zrównoważony. Pewnego razu na ulicy jakiś wariat zdzielił do laską. Pies spojrzał tylko na mnie, bo chciał wiedzieć, co mu powiem, że ma zrobić. Ucieszył się, gdy powiedziałam, że ma nie reagować i że to wariat i żeby się nim nie przejmował. powiedziałam mi, że zgłoszę tą napaść, gdy tylko wrócimy do domu. I faktycznie, gdy tylko wróciłam do domu, zadzwoniłam na Policję i zgłosiłam atak chorej psychicznie osoby na mojego psa. Z cała pewnością wariat, który z cała premedytacją strzelił laską w bok mojego psa, zrobił to zupełnie bez powodu, nie był sprowokowany niczym. Mam nadzieję, że Policja się nim zajęła i że policyjny psycholog-profiler namówił go do leczenia, bo opisałam, jak nasz napastnik wyglądał . Mój pies nigdy nikogo nie pogryzł. Nawet małej, delikatnej mikro-króliczki mojej siostrzenicy. Był bardzo łagodny i rozumny.

Ludzie powinni być tak zrównoważeni, jak był mój pies. Moi dobrzy znajomi wiedzą, jak się nazywał. Ale oczywiście nie schizofrenicy udający zażyłość ze mną. Więc nie będę im ułatwiać i nie napiszę, jak mój pies miał na imię. Można to wykorzystać jako pytanie testowe, czy ktoś rzeczywiście mnie zna od zawsze.

Dodaj komentarz