Święty i nieświęty

Już wspomniałam gdzieś, że całą katechezę uważam za proces wywoływanie syndromu sztokholmskiego. Przeprowadzę Państwa krok po kroku. Kościół bierze małe dzieci i je zastrasza wizją cierpień, jakie na nie spadną, jeśli nie będą słuchać księdza. Wbija im się do głowy, że muszą utrzymywać tych darmozjadów (którzy i tak dostają dostatecznie dużo pieniędzy od naszego Państwa), bo inaczej pójdą do piekła. Czyli miejsca, którego nikt nie widział, bo istnieje tylko w głowach schizofreników – jak słyszałam od pewnego autorytetu dowodem na istnienie piekła mają być doświadczenia schizofreników czy też ich „silne wizję”. Spotykały mnie na religii groźby, że narażam się na „karny gwałt” za poprawianie błędów katechetki. Zostałam potraktowana jak szmata. Bo jak usłyszałam, bo tym gwałcie wykonanym na niewinnym dziecku przez schizofrenicznego ojca Renaty powinnam się czołgać i przepraszać Boga, a byłam zbyt harda. Dlatego Kościół się na mnie uwziął i próbują mnie zmusić do „pokuty”, wstąpienia do zakonu, albo pogodzenia się z tym, że mam iść do niewolniczej pracy do Opus Dei (gdzie jak już mnie zapewniano, dymałby mnie hierarcha, skomentuję to tak – nie powinien się tak podniecać, gwałt z dziecka, czy kobiety nie robi prostytutki).

Sprawa wygląda tak, że Kościół się nauczył, że łatwo sobie może zrekrutować niewolników, szczególnie jeśli dopadnie osobę zgwałconą. Bo w ich mniemaniu mają za co „przepraszać Boga”. Przypomnę tylko, że nigdy tak nie było, żeby z ofiary robić niewolnicę. Nawet wtedy kiedy było rozróżnienia w karach za gwałt, jakie należało zastosować w zależności od stanu, za chłopkę płaciło się grzywnę, a za szlachciankę dawało głowę. Nikt nie ma wątpliwości, że według naszych standardów za gwałt z zaszczuciem, których padłam ofiarą, należy karać w fandomie śmiercią cywilną.

Dla odmiany z ojca Renaty (czyli kogoś, kto pomógł hierarsze mnie zgwałcić na terenie szkoły) Kościół, jak usłyszałam, zrobiłby świętego, ale nie może zrobić, bo „ludzie wiedzą o tym gwałcie”. Jak rozumiem, nie ważna dla Kościoła jest prawda, ważne jest „co kto myśli”. I dlatego ze swojej kurwy Renaty chce pewien człowiek zrobić świętą, a mnie przedstawia wszędzie jako prostytuujące się dziecko. I dorosłą kurwę. Cała historia Kościoła tak wygląda. I wszystko, co Nycz o mnie mówi, albo jest jego celowym kłamstwem, albo pochodzi z listu, który został sfałszowany przez Renatę i jej rodzinę.

Stosunek do doświadczeń schizofreników potwierdza moją opinię o Kościele jako o miejscu, w którym wszystko jest na opak. Czyli „wiedzę” czerpie z głowy osób chorych psychicznie, śmierć nazywa „życiem wiecznym”, morduje ludzi, krzycząc o „miłości”. Mogłabym wymieniać dalej, ale każdy będzie już sobie potrafił tę listę uzupełnić.

Nie interesowałby mnie temat istnienia kościelnych schizofreników, gdyby nie to, że Kościół postanowił w osobie Nycza oraz Ryszarda mnie osobiście prześladować. Zaczęło się, jak już napisałam z innym miejscu, od katechezy, kiedy rąbnięta katechetka postanowiła mnie poskromić i opowiedziała o mnie ówczesnemu biskupowi. Pokłóciłyśmy się o „Lolitę” Nabokova, za pomocą które Kościół chciał mnie umoralniać. Wedle wizji biskupa bohaterka powieści była kurwą, bo tylko kurwy zostają zgwałcone. Oczywiście nie było w tym żadnej winy „uwiedzionego” pedofila. Byliśmy wychowywani na mięso, które łatwo i bez protestu da się zgwałcić i jest uczone, że jeśli mówi o tym, co je spotkało, to zostaje potępione, bo to wszystko jest zawsze winą ofiary.

Chyba nikogo nie dziwi mój wrogi stosunek do Kościoła.

Od tamtej pory mam na karku Ryszarda z Gdańska, który podpuszczony przez kler zaczął mieć urojenia, że jest moim wujem i trzymał mnie do chrztu w swoim mieście. Oczywistym jest, że byłam chrzczona w Warszawie i gdański schizofrenik nic nie miał z tym wspólnego. Nie będę wstawiać tutaj znowu zdjęcia potwierdzenia mojego wystąpienia z Kościoła Rzymsko-Katolickiego, ale można łatwo je znaleźć w poprzednich wpisach. Takie potwierdzenie to adnotacja na akcie chrztu, więc widać, gdzie byłam chrzczona. Żałuję tylko, że nie ma tam nazwisk rodziców chrzestnych, ale nigdy ich nie ukrywałam i nikt nie nazywa się ani Ryszard, ani Nowak.

Ryszard uchodzi w swoim środowisku za „uzdrowiciela” i doświadczyłam jego metod postępowania z osobami, które niby „leczy”. Posługuje się zastraszeniem, terrorem, prosi też znajomych o bicie jego ofiary. Robi wszystko, co może, aby tylko doprowadzić do wystąpienia syndromu sztokholmskiego. Bo gdy już dostatecznie zastraszy ofiarę, zaczyna jej wmawiać o czym ma zapomnieć, a co zamiast tego ma pamiętać. Wsadził mi do głowy tyle nieprawdziwych opowieści o różnych ludziach, że latami walczyłam o odzyskanie zdrowia. Wyszłam z tego tylko dzięki pomocy moich prawdziwych bliskich i przyjaciół. A także ich cierpliwości.

To co robi Ryszard swoim ofiarom określa się jako zabicie psychiki, czy też osobowości, czyli zniszczenie człowieka w takim stopniu, że zapomina kim był i co chciał osiągnąć. Ma uniemożliwiony jakikolwiek rozwój. Blokuje się w każdej chwili z powodu zastraszenia. Taka osoba przestaje praktycznie funkcjonować i jest na prostej drodze do samobójstwa. Powinno być takie „leczenie” traktowane tak jak zabicie kogoś z premedytacją, a nie określane jako „cud”, co robi Kościół.

Najzabawniejsze jest, że ten schizofreniczny potwór, tak samo jak Renata, jest według Nycza pewnym kandydatem na wyniesienia na ołtarze, czyli ma zostać świętym Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Potwierdza to moją złą opinię o Kościele, jaką wyrobiłam sobie już w dzieciństwie. Gang imbecyli chodzących na pasku schizofreników.

Psychopatyczna – wynikająca ze schizofrenii – osobowość Kościoła jako organizacji potwierdzona.

Niech zdechną!