Koniec

A jak zakończyła się afera w mojej pracy ze schizofrenikami? Moim zdaniem się nie zakończyła, tylko trwa. Ale jakby nie było, po moich gwałtownych protestach i ustaleniu, że to nie są moi przyjaciele ani bliscy, Najwyższy Szef uznał, że nie ma sprawy, bo mi się nic nie stało, i mogę sobie co najwyżej skarżyć w pozwie cywilnym moją koleżankę, która okłamała wszystkich na temat, kim są ci ludzie, bo czerpała wiedzę z opowieści schizofrenika. I rozmowa z nimi mi nie zaszkodziła. Bo przecież rozmowa nie szkodzi i jest ogólnie git. I jeszcze najlepszym pomysłem było poprowadzenie z prawnikiem z miejsca pracy śledztwa i zmuszenie mnie do rozmowy prześladowcami, żeby ustalić, kim są. A raczej udowodnić, że jednak to mój mąż i mój wuj, a nie schizofrenicy, bo znowu nikt mi nie wierzył, że wiem lepiej, kim są moi prześladowcy.. Kurwa, jakby telefon do mojej prawdziwej siostry czy siostrzenicy nie wystarczył, a w każdym miejscu pracy Kadry mają odpowiednie kontakty. Przypominałam o nich.

Nie mówiąc o tym, że schizofrenicy, jako osoby nieuczące się i niepracujące, tylko zakłócające nam pracę, powinni byli być na pierwszą moją wzmiankę, że tak trzeba zrobić, wyrzucani za drzwi. Przestaliby przychodzić.

Zaszkodziły mi te rozmowy bardzo i już wtedy, nie mówiąc o tym, co się działo później. Najbardziej zaszkodziło, że nikt, nawet Najwyższy Szef nie uznał za wskazane wyprosić z budynku wariatów, ani poinformować zatrudnionych ludzi, że nie należy im wierzyć. Postawa była, to pani sobie sama porozmawia z koleżanką. Jasne, z tą samą, która mnie brutalnie oskarżyła o chorobę psychiczną, bo przeczyłam słowom schizofreniczki, co skończyło się moimi problemami z pamięcią i unikaniem konfrontacji? Ja z nią nie rozmawiam, jeśli nie muszę, bo to za duży stres. Zrobienie z niej jeszcze mojej kierowniczki, to już było ostateczne uderzenie w moją psychikę. Boję się tej kobiety i mam stany lękowe, nie mówiąc o zaburzeniach pamięci.

Same protesty nie wystarczyły, żeby usuwać schizofreników z budynku mojej pracy. Przyłazili jeszcze długo i zakatowali mnie psychicznie do końca. Pomógł dopiero wkurw Policji i bezpośrednie jej polecenie, żeby ochrona wyrzucała prześladujących mnie chorych psychicznie z mojego miejsca pracy.

Bardzo nie dziękuję mojemu miejscu pracy i zatrudnionym tam decyzyjnym osobom za zmarnowanie mi kluczowych osiemnastu lat życia. Jesteście odpowiedzialni nie tylko za mój uszczerbek na zdrowiu, zmarnowaną karierę ale też za nieistnienie mojego życia osobistego. Ponieważ człowiek z syndromem sztokholmskim zachowuje się jak nakręcona marionetka i robi tylko to co musi, czyli chodzi do pracy, ale słuchając się prześladowcy ucieka przed wszystkim innym. I spędza bezproduktywne lata w lęku. Postanowiłam się przestać was bać.

Mam nadzieję, uwolnić się od was szybko i skutecznie. A najpierw uwolnię się od Solidarności, która nic nie zrobiła, żeby mnie chronić w moim miejscu pracy przed wariatami.

Tak umierają związkowe ideały.