Emma

Emma to najlepsza nauczycielka, jaką kiedykolwiek spotkałam na swojej drodze. Już przed przyjazdem do PRL była nauczycielem akademickim i kiedy wpadła do Polski z wizytą, zakochała się w długowłosym chłopaku, który został jej mężem. Zamieszkała więc na stałe w Polsce.

Poznałam ją na kilka lat przed jej śmiercią. Była już na emeryturze, kiedy spełniając prośbę umierającego na raka męża, rozgłosiła w mojej podstawówce, że zbiera grupę dzieci, które będzie uczyć angielskiego. Mąż chciał, żeby miała zajęcie, które może pokochać i dzięki któremu się nie zabije. Poza nim nie miała nikogo innego, bo nie mogła mieć dzieci.

Jedyny warunek Emmy był taki, że dzieci powinny już wcześniej uczyć się angielskiego, bo oficjalnie zaczynaliśmy od poziomu A2. Zapowiedziała ustny egzamin, od którego zależało przyjęcie do grupy. Była to taka szansa na rozwój, że nie tylko ja, ale też inne dzieci z mojej budy stwierdziły, że mimo wszystko spróbują nauczyć się same, ile się da i może uda się ubłagać Brytyjkę, żeby przyjęła nas do grupy. Nikt z nas wcześniej nie uczył się angielskiego.

Zajęcia zaczynały się od października, tak jak zaczynają się zajęcia na Uniwersytecie, bo do tego była przyzwyczajona. Poprosiłam tatę, żeby mi kupił jakieś podręczniki i ryłam, korzystając z pomocy mojej starszej siostry, już studentki, oraz jej przyjaciółki.

Udało się. Emma mnie nawet pochwaliła, bo jej zdaniem byłam już nawet na poziomie B1,(1) głównie chyba dlatego, że liznęłam odpowiednio dużo gramatyki.Uważałam, że brakuje mi słownictwa. Zadowolona Emma (każdy nauczyciel kocha bardzo zmotywowane dzieci) odmówiła mi podania listy słówek, które muszę zapamiętać, żeby nadrobić zaległości. Bo ma mi samo wejść do głowy w czasie kursu. Było to moje pierwsze spotkanie ze współczesną metodyką nauczania i pierwszy opad szczęki. Były kolejne.

Emma robiła wszystko tak jak chciała, bo nie miała nad sobą nikogo. Nie sprawdzała listy. Nie uznawała też robienia kartkówek czy testów. Nie stawiała ocen, chociaż robiła egzaminy sprawdzające kompetencje. (A kompetencje wzrastały u wszystkich dzieci.) Grupa mówiła jej po imieniu. Używała w uczeniu metody komunikacyjnej, podczas gdy standardem w polskiej szkole były metody z dziewiętnastego wieku, między innymi tłumaczeniowa.

Emma robiła wszystko, co budzi sprzeciw pewnej pani Barbary z Krakowa, która – przywołana przez schizofrenika Ryszarda – postanowiła mnie nauczyć metodyki, jednocześnie udowadniając, że nic nie wie o współczesnych metodach pracy z ludźmi, czy o psychologii. I to podobno ktoś, kto wtedy pracował w Kuratorium. Żeby było zabawniej ta pani, czerpiąc wiedzę o mnie z ust schizofrenika, który na pewno nie jest moim wujkiem, uważa, że nie mam wyższego wykształcenia, a jeśli uczę angielskiego to tylko dlatego, że chodziłam do szkoły w Stanach i znana mi metodyka nauczania języka to jakieś amerykańskie wynaturzenie, o którym muszę zapomnieć. Zastraszyła mnie tak, że się rozpadłam na kawałki.

Stanowczo ta pani nigdy nie była moją przyjaciółką, chociaż może tak bredzić oraz podawać inne kłamstwa jako prawdę. Wypieram się jej, tak samo jak wypieram się Ryszarda, Renaty czy Rafała.

Emma doprowadziła naszą grupę do poziomu upper-intermediate. Dopiero na tym poziomie dawała nam listy słówek do przejrzenia w domu i jakieś zadania, żebyśmy mogli swobodnie ćwiczyć mówienie na dany temat w czasie zajęć. Jeżeli ktoś nie zajrzał do tych materiałów to jedyne, co mu groziło to, że zawiedzie Emmę. Po gwałcie w szkole i zaszczuciu przez Ryszarda, który biegał po różnych nauczycielach ze swoimi kłamstwami, byłam w takim stanie, że nie mogłam się skoncentrować. Wytłumaczyłam Emmie, dlaczego nie zrobiłam pracy domowej po angielsku i się rozpłakała. Uratowała mnie wtedy i doprowadziła do zwolnienia z pracy największej i najgłupszej wydry z grona nauczycielskiego z mojej podstawówki. Schizofreniczne dzieci poleciały wcześniej.

Byliśmy jej najzdolniejszą grupą i bardzo nas kochała, ale chciała jeszcze pomóc kolejnej grupie dzieci, więc nas pożegnała. Udało jej się ich też doprowadzić do końca jej kursu, chociaż równocześnie przyjmowała chemię oraz była coraz słabsza. Zaraz po zakończeniu zajęć z nimi położyła się do szpitala już umrzeć.

Mój tata ją odwiedził przed śmiercią i z nią rozmawiał. Podziękował jej za uratowanie mnie. Mnie by nie przyjęła, bo był to już koniec jej drogi, jak powiedziała i źle wyglądała, a dziecka nie chciała straszyć.

Takich nauczycieli się zawsze pamięta.

Emma mnie uratowała przed fałszywymi oskarżeniami o „demoralizację” – do której podstawą był gwałt pedofilski na mnie. Wywaliła z mojej podstawówki zdemoralizowanego nie-psychoterapeutę, który stanął po stronie moich gwałcicieli.

Żeby było zabawniej sprawa Emmy i prośba o ochronę dla mnie jest znana temu pseudo-psychoterapeucie, który dla mnie jest nie-psychoterapeutą. Bredzi, że nie rozpoznał siebie czy mnie w tej historii. Oczywiście możliwe jest, że kłamie, ale równie dobrze może być to kwestia jego psychopatii, która jest związana z imbecylizmem. Psychopata może być tak głupi, że nie rozumie, że coś jest o nim, jeśli nie jest wymieniony z imienia i nazwiska.

Złapcie go i wytłumaczcie kim jest, dobrze? I niech wpłynie na swoją kochankę, żeby oddała ukradziony mi pierścionek zaręczynowy.

⛧⛧⛧

(1) Pamiętam z tej rozmowy kwalifikacyjnej, że miałam problemy z mówieniem, ale też nie miałam dużo praktyki. I jak to ja, wcale nie uważałam, że umiem jakoś specjalnie dużo.