Uświadomiłam sobie, o co jeszcze putlał się Ryszard, gdy mnie zaszczuwał w pracy przy pomocy pani Barbary i pewnej koleżanki, która postanowiła im we wszystko uwierzyć, więc rozpoczęła kampanię plotek i oszczerstw wraz z oskarżaniem mnie o chorobę psychiczną, skoro miałam czelność zaprzeczyć wariatom i utrzymywać, że nie mam dziecka.
Niestety Rafał widział mnie w czasie konwentu z moją siostrzenicą i od tego czasu ma bardzo silne urojenia, że to nasze dziecko. Więc nie, powtarzam nie. Nie mamy dziecka, a moja siostrzenica nie nazywa się Michalina. A Ryszard – jak to on – do swojego zestawu urojeń, wedle których jestem jego chrześnicą, dołączył urojenia, że był na urojonym chrzcie urojonej Michaliny, czyli niby tego naszego nieistniejącego dziecka.
Akcja wariatów wraz z naiwniakami polegała na wmawianiu mi, że skoro niby mamy z Rafałem dziecko, to mamy obowiązek się pobrać. Nie rozumiem tej idei, mniejsza o to, że dziecko urojone. Urodzenie Michaliny miało przypadać na okres po mojej maturze, a przed powtórnym egzaminem na studia (bo niestety za pierwszym razem oblałam). Nie uważam tego czasu za całkowicie stracony, bo w Studium dla sekretarek miałam angielski na odpowiednim poziomie oraz takie przedmioty, jak pisanie na maszynie, ekonomię oraz podstawy księgowości. Zwiałam stamtąd w drugim semestrze, bo mnie wariaci tam wytropili. Wcale nie dlatego, że byłam w zaawansowanej ciąży i zaczęłam rodzić.
Ryszard napadł na mnie i zaczął przekonywać, że skoro mamy dziecko (urojone), to mam obowiązek ojca dziecka utrzymywać. Jest to totalny bełkot, bo po pierwsze nie mamy dziecka, a po drugie jeśli już, to facet płaci babie alimenty. A wiem, że grosza nie zobaczyłam. Poza tym, to Rafał ma jakieś urojone bogactwa. Ach, tylko że nie ma. I gdy się orientuje, że jednak jest biedakiem, to żąda kasy ode mnie. Naprawdę nic mu nie ukradłam, żebym musiała oddawać.
Naprawdę nie będę tego wariata utrzymywać.
Już raz próbowałam dostać z Urzędu Stanu Cywilnego papier, że nie mam żadnych dzieci, co powinno dać się udowodnić, bo po prostu nie znajdą w rejestrze żadnego aktu urodzenia, na którym figuruję jako matka jakiegokolwiek dziecka. Niestety mój najbliższy USC poinformował mnie, że nie wystawiają takich zaświadczeń.
Miałam kartkę z danymi głównego warszawskiego Urzędu i chciałam napisać email do Sekretariatu, ale niestety kartka z danymi została mi w pracy zabrana, a ja sama zaszczuta do wystąpienia amnezji, tak mnie zaczęli ci schizofrenicy „leczyć”. Moja koleżanka było tak ambitna, że poszczuła na mnie chyba wszystkich w pracy i zrobiła ze mnie osobę na tyle chorą psychicznie, że nie wiem, ile mam dzieci (no więc mam okrągłe zero). Tak samo uznała, że za mnie zadecyduje, z kim mogę się związać.
Amnezja ustępuje, więc nadrabiam rzeczy, których wcześniej nie mogłam zrobić. Znowu odwiedziłam najbliższy USC i dostałam namiary, gdzie mieści się centralny urząd. Wysłałam już email przedstawiający tę sytuację z prośbą o umówienie mnie do Dyrektora, bo potrzebuję dla Sądu Cywilnego zaświadczenie o tym, że nie ma w rejestrze aktu urodzenia moich dzieci (jak tylko dostanę ten dokument, to wywieszę na moim blogu). Moim koleżankom nie chcę już nic pokazywać.
Bo naprawdę wiem, że nie mam dzieci. Moi krewni też wiedzą, że nie mam dzieci. Tak samo wszyscy wiemy, że nigdy nie byłam z Rafałem i nigdy z Rafałem nie będę.
Odmaszerować wszyscy i zajmijcie się pracą. W pracy się pracuje, a nie wpierdala w osobiste sprawy koleżanek. Szczególnie jak się nie wie, o co chodzi i wbrew wyraźnym prośbom biega po instrukcje do wariatów.