Musiałam usuwać wariatów z mojego mieszkania jeszcze, gdy byłam studentką. Przyszli za mną z uczelni, a przynajmniej tak myślę. Wyśledzili, gdzie mieszkam i zadzwonili do drzwi. Ku zdziwieniu mojej mamy wleźli do środka obwieszczają, że jeden z nich to mój „wujek”, a drugi „mąż”, który uważał, że ma prawo z nami mieszkać, bo jest „u siebie” – czyli oczywiście naszli nas Ryszard z Rafałem. Wmawiali nam, że mam jakieś dziecko z Rafałem i że mieliśmy ślub cywilny. Moje zaświadczenie o stanie cywilnym twierdzi inaczej. Nie mówiąc o mojej pamięci, nie mówiąc o pamięci moich krewnych. Chociaż tych argumentów wariaci nie przyjmują do wiadomości, bo ważniejsze są dla nich ich własne urojenia i wsparcie, jakie dostali od Kościoła.
Przeraziłam się tak, że wzięłam z kuchni nóż, stanęłam broniąc siebie i mamy, a drugą ręką sięgnęłam po telefon, błagając Policję, żeby ich usunęła z naszego mieszkania. Przyjechał patrol i panowie schizofrenicy zostali wyprowadzeni na zewnątrz. Niestety później również przychodzili do nas i nękali moją mamę swoimi urojeniami na nasz temat, która jako lekarz próbowała ich namówić na leczenie. Miało to bardzo zły wpływ na jej psychikę i w końcu jej też zniszczyło życie.
W końcu podjęłyśmy decyzję o kupnie psa obronnego. I w ten sposób w naszym życiu pojawił się Grendel, mieszkanka owczarka niemieckiego oraz belgijskiego. Bardzo mądry i posłuszny pies, który nikogo nigdy nie ugryzł bez powodu. Był warczącym argumentem, dzięki któremu schizofrenicy zrezygnowali z wdzierania się do naszego mieszkania. Wkurzeni, że broni wejścia, polecieli na niego skarżyć Policji, ale nie muszę chyba dodawać, że wszelkie oskarżenia były nieprawdziwe i mandat, który miałam już zapłacić, został cofnięty po moim proteście i prośbie, żeby spojrzeć dokładniej na to, kto się skarży, co nam zrobił i jak różne zajścia opisywali świadkowie.