Jedną z najsłynniejszych osób, które doświadczyły syndromu sztokholmskiego jest Patricia Hearst, dziedziczka fortuny amerykańskiego bogacza, która jako młoda dziewczyna została uprowadzona z własnego mieszkania przez grupę terrorystów. Ale nie trzeba być córką miliardera, żeby doświadczyć syndromu sztokholmskiego, bo jest o wiele częstszy, niż ludzie przypuszczają i jego ofiary można znaleźć wszędzie. Syndromu sztokholmskiego może doświadczyć katowana żona, mobbbingowany pracownik, czy też zaszczuwane przez kolegów w szkole (lub rodziców czy rodzeństwo w domu) dziecko. W każdym z tych przypadków jest przemoc, zawsze psychiczna, często też fizyczna i zagrożenie życie. Dziecko nie może uciec ze szkoły, a jego problemy są z reguły nie rozumiane. Pracownik zostaje pozbawiony wiary we własne siły, żeby nie mógł odejść i znaleźć innej pracy. Straszy się go jednocześnie pozbawieniem pracy i utratą środków do życia. Z psychologicznego punktu widzenia zarówno katowana żona, zaszczuwane dziecko, czy też pracownik poddawany mobbingowi znajdują się w tej samej sytuacji uwięzienia, nie mogą uciec – i żeby przeżyć, muszą podjąć grę ze swoim oprawcą.
Patricii Hearst nie chciano zabić, ale można człowieka zmusić do samobójstwa wykorzystując mechanizmy podporządkowania, jakie odpowiadają za syndrom sztokholmski. Z biologicznego punktu widzenia można powiedzieć, że człowiek współczesny jest zwierzęciem stadnym. Mówi się też o nas jako o istotach społecznych. Formowanie stada czy społeczeństwa na poziomie ponadjednostkowym zawiera w sobie mechanizmy, dzięki którym ludzie podporządkowują się grupie lub ludziom silniejszym. Nie bez powodu nasze mózgi są wyposażone w neurony lustrzane, które odpowiadają nie tylko nie za empatię i współczucie, ale mogą także odbierać i przekazywać osobie, która jest atakowana, całą nienawiść i złość prześladowcy. W ten sposób się zabija i niszczy drugą osobę. Jest to też jeden z powodów, dlaczego w regułach postępowania z ludźmi, jakimi kieruje się każdy psycholog (i nie tylko psycholog), jest zakaz okazywania agresji. Ludzkie umysły i mózgi są zbyt delikatne, żeby znosić takie ataki.
Łatwo jest zniszczyć każdą osobę, która jak Patricia Hearst, została wielokrotnie zgwałcona, potem zastraszana oraz zmuszona do wysłuchiwania godzin indoktrynacji oraz poddana praniu mózgu. U takiej ofiary pojawia się amnezja, a potem zostaje wciągnięta w urojenia swojego prześladowcy. Zaczyna powtarzać to, co chce usłyszeć oprawca, bo doświadcza fałszywych wspomnień. Tak jak porywacze Patricii Hearst działają również schizofrenicy i osobiście uważam, że ludzie którzy porwali panią Hearst byli chorzy psychicznie. Nie mam dostępu do akt sprawy, ale wnioskuję to na podstawie faktu, że tylko ona została skazana za napad na bank, a działalność tej grupy była tolerowana przez amerykańskie organy ściągania jeszcze na długo przed porwaniem tej młodej dziewczyny. Tylko osoby chore psychicznie mogą liczyć na taką wyrozumiałość policji czy prokuratury.
Patricia Hearst nie odeszła od swojej rodziny, bo się zakochała w terroryście. Jej historia jest przerażająca i polecam przeczytać jej autobiografię, zanim ktoś zacznie opowiadać, że wszystko robiła z miłości. Mieszkała ze swoim prawdziwym facetem, w którym była zakochana po uszy. Była tak zakochana, że zamieszkała z nim pomimo protestów rodziny. Nie znała swojego porywacza zanim nie wdarł się w jej życie i doprowadził torturami do szaleństwa (bo trudno wciągnięcie w czyjeś urojenia nazwać inaczej).(1)
Świadomość Patricii Hearst została zmieniona w czasie prania mózgu i w całym procesie wywoływania syndromu sztokholmskiego w takim sposób, że tak jak chcieli jej porywacze i kaci w jednym, zaatakowała werbalnie swojego ojca. Odwołała wszystko po ustąpieniu syndromu.
Rodzina Patricii Hearst doprowadziła do skazania jej porywczy, chociaż za inne przestępstwa, o ile mi wiadomo, nigdy nie odpowiedzieli.
Jeśli ktoś potrzebuje źródła, to służę tutaj. Możliwe, że za jakiś czas zrecenzuję autobiografię Hearst. Dodam jeszcze tylko tyle, że osoba cierpiąca z powodu syndromu sztokholmskiego jest nieszczęśliwa, chociaż nie potrafi powiedzieć dlaczego. Ratuje ją rozpoczęcie walki i uświadomienie sobie, co się stało i co było jej prawdziwą decyzją, a co postępowaniem podyktowanym przez lęk. Postawienie się swoim oprawcom wymaga odwagi, tym bardziej że trzeba przedrzeć się przez wypartą traumę, która wywołała rany psychiczne i wywołała podporządkowanie się, które zostało osiągnięte przez przemoc. Mechanizmy traumy i odzyskiwanie prawdziwych wspomnień to tortura, chociaż ofiara syndromu sztokholmskiego cieszy się z powrotu do zdrowia. I jedyne, co może powiedzieć prześladowcy to – cytując postać z Labiryntu – „you have no power over me”.
⛧⛧⛧
(1) W momencie już wystąpienia syndromu sztokholmskiego, czyli całkowitego podporządkowania swojemu prześladowcy, który staje się jednocześnie katem, ofiara ma przed sobą dwie ścieżki. Albo mu wierzy, że dla uratowania życia musi go słuchać bezkrytycznie, albo podejmuje walkę. Już w chwili programowania tego, co chce od niej oprawca, musi stawiać opór i wprowadzać swoje zmiany w jego programie, które mogą jej pozwolić przeżyć. Musi też w końcu zdobyć się na taki opór, żeby odrzucić sugestie swojego prześladowcy, który ją kontroluje. Nie wolno dać się zastraszyć. Trzeba przeć do przodu. Niestety w niektórych przypadkach nie da się tego zrobić bez pomocy z zewnątrz i deprogramingu. Ktoś musi powiedzieć ofierze syndromu sztokholmskiego, co jest prawdą, a co zostało jej wmówione przez oprawcę. W moim przypadku mój schizofrenik, który całkowicie nieprawdziwie uważa się za norweskiego arystokratę i mojego męża, wmówił mi, że będzie szczuł na mnie moich studentów. W takiej sytuacji każdy głośniejszy śmiech wydaje się być kpiną inspirowaną przez tego przestępcę. Piszę przestępcę, bo w jego przypadku zatarła się już granica tego, co robi z powodu choroby, a co z wyboru i złośliwości. Wiem na całe szczęście, że sytuacja nie jest taka, jak mi opisał. Wiem, że jego zwolennicy są w mniejszości. Na całe szczęście moi przyjaciele rozpuścili języki tak, że zaczynam się czuć bezpiecznie. Chociaż wyjście z matni zajęło mi bardzo długie lata. Dostałam też od kilku osób przeprosiny, w tym też od imbecyla Ryszarda, z którym porozmawiał hierarcha poinformowany w końcu, kto jest kim oraz kto był żyją narzeczoną, przez Ojca (ci co powinni, wiedzą o kogo chodzi). Bardzo długo to nie mogło dotrzeć do mojej świadomości i biłam się w swojej głowie ze wszystkimi treściami, jakie mi ci domorośli „specjaliści” (a w rzeczywiście schizofrenicy i imbecyle) władowali do mózgu. Niestety trauma wywołuje takie zmiany w mózgu, że po amnezji każdy wstrząs wywołuje kolejne utraty pamięci. A ci wariaci nie darowali mi chyba niczego, co tylko mogli mi zrobić. Przeszłam pranie mózgu, jakbym znalazła się w obozie Al-Kaidy. Walka, jaką toczyłam z nimi w mojej głowie jest wyczerpująca i nie zostawiała mi energii na cokolwiek innego. Pamięć zawsze wraca zawsze stopniowo, jeszcze zmieniana przez rzeczy, które wmawiają prześladowcy swojej ofierze. Można uwierzyć, że się oszalało, szczególnie jeśli otoczenie pod wpływem schizofreników postanawia „leczyć” ofiarę i koniecznie „przypominać” jej, że jej prześladowca to jej „mąż”. O mało nie umarłam przez to, tym bardziej, że imbecyl Ryszard i Rafał przystąpili do zabijania mnie, czyli takiego zastraszania w wpędzania w uzależnienie od siebie oraz odbieranie całej nadziei i sugerowanie, że jedynym wyjściem jest śmierć, że skończyłoby się to samobójstwem. Moi przyjaciele zostali przez nich w taki sposób potraktowani. Działo się to tak samo jak w moim przypadku w ich miejscach pracy oraz uczelniach. Mam nadzieję na kampanię medialną, która nauczy ludzi, co im wolno, a czego nie wolno, jeśli chodzi o ingerowanie w sprawy zdrowia psychicznego innych ludzi. Szczególnie w miejscu pracy. I co to znaczy odpowiedzialność. Oraz po prostu, kurwa, dobre maniery.