Jakiś czas temu karierę zrobiły pojęcia digital natives oraz digital immigrants. Wiecie, chodzi o to, że niby ludzie, którzy musieli się uczyć używania Internetu oraz komputera od zera mieli być inni niż ludzie, którzy wyrośli z komórką lub laptopem w łapie.
W życiu nie spotkałam się z większa bzdurą. I nie chodzi mi tylko to, że ten cyfrowy las wyrósł dookoła mnie, więc nie uważam się za imigranta. Chodzi mi o coś bardziej głębokiego, o ludzka psychikę. Od setek lat jesteśmy tacy sami. Ewolucja nie działa na tak krótkich dystansach. I na przykład w latach dziewięćdziesiątych zamiast wysyłać emaila do mojego Dzielnicowego wysyłałam listy polecone. Ten sam efekt z mojego punktu widzenia, bo odpowiedzi nie dostawałam, zresztą nie była potrzebna, to były tyko donosy. Różnica jakościową jest to, że możemy sobie wysyłać obecnie wiadomości tekstowe (także w ramach feed na Facebooku na przykład), ale na nie różni się to niczym tak naprawdę od przekazywania kartek. Nie mówiąc o tym, że od początku lat osiemdziesiątych funkcjonował Minitel (chociaż nie w Polsce), więc Internet nie jest takim znowu przełomowym wynalazkiem.
Znam ludzką historię oraz psychologię na tyle, że irytują mnie próby bicia w będę i alarmowania, że nasze czasy się różnią tak znacznie od tego, co kiedyś było, że nastąpiło jakieś wynaturzenie. Nic się nie zmieniło, najwyżej poczta szybciej krąży i karteczki, które sobie przekazujemy szybciej trafiają do adresata lub na tablicę, gdzie zostają przypięte, żeby wszyscy mogli je zobaczyć.
WYnaturzeniem jest to, że nie mieszamy na sawannie. Wszystko inne, to jest to samo, tylko szybciej i efektywniej.
Rozmawiałam kiedyś z pewnym Szwedem na temat jego dostępu do Internetu i usług weterynaryjnych w latach osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych w Polsce oraz na szwedzkiej wsi. Wyszło, że moja kotka w latach osiemdziesiątych miała lepszą opiekę w Warszawie (fakt stolica i ja stanęłam na uszach) niż domowe zwierzęta na szwedzkiej wsi w tamtych czasach, albo i później. A w latach dziewięćdziesiątych w ogóle nie miał Internetu, później z Internetem też było ciężko.
Uważam za totalną bzdurę dzielenie pokoleń według tego, czy ktoś dorastał pamiętając lub nie czasy bez Internetu. Na moje obecne przyzwyczajenia nie ma najmniejszego wpływu to, że dorastałam zupełnie bez Internetu lub komórek. Patrzę na tamte czasy, jak na inne życie, w które ledwo wierzę. Ludzie się przywyczają szybko do lepszych warunków życia. Nie wiem, jak na tej podstawie można dzielić ludzi na pokolenia. Bardziej to odbieram to na zasadzie kogoś, kto został z buszu przeniesiony w lepsze, odpowiedniejsze cywilizacyjnie miejsce i z dużą ulgą dostosował się społecznie do warunków odpowiednich do tego, żeby wygodnie żyć i wymieniać poglądy lub sprawdzać informacje.
Ale to robił już na początku lat osiemdziesiątych Minitel we Francji.