Miasto rodzinne

Nie wiem, czy wiecie, ale zdaniem świrusów z Opus Dei nie jestem z Warszawy. W zależności od ich humoru i potrzeby chwili jestem albo z Gdańska, albo z Krakowa. Ale nie z Warszawy.

Tak więc zdarza się, że twierdzą, że jestem z Gdańska, to dzieje się wtedy, kiedy któremuś z wariatów przypomina się, że przed koncertem Megadeth widzieli mnie rozmawiającą z ludźmi z Gdańska. Stąd urojenie niektórych, że musze być z Gdańska – bo jak inaczej mogłabym kogoś z Gdańska znać? Poza tym Ryszard lubi udawać innego Ryszarda, który właśnie pochodzi z Wybrzeża, w dziwnym przekonaniu, że wtedy lepiej do mnie „trafia” (a i pewnie dlatego, że jest wariat). Ale też próbują „sprawdzać” swoje urojenia (zadając mi jakieś dziwaczne pytania, które zachęcają do snucia hipotez o jakiejś hipotetycznej osobie) i wtedy wychodzi im, że jestem z jakiejś wsi (pod Gdańskiem na przykład).

Czasem zaś pani Barbara potrzebuje uchodzić za moją „siostrę” – to wtedy kiedy akurat jej intrygi nie wymagają, żeby twierdziła, że jest przyjaciółką mojej mamy – wtedy twierdzi, że jestem z Krakowa. Oczywiście łże bezczelnie za każdym razem. Czasem też mam dla odmiany być z podkrakowskiej wsi.

Nie wiem, dlaczego dorabiają mi tę wieś. Nie można być bardziej z Warszawy, niż jestem.

Napadali na mnie już, kiedy miałam osiem lat. Przerobiłam tabuny różnych osób, które dawały im się urabiać, w tym też pewną psycholog, której wmówiono, że po jej zupełnie niepotrzebnej „interwencji” (w rzeczywistości zaszczuciu), posłuchałam się jej i poszłam do psychiatry. I mi się polepszyło. Absolutnie fałszywe przekonanie. Umówiłam się z nią już cierpiąc na syndrom sztokholmski, nie pamiętając, że napadała na mnie na korytarzu, kierując się tym, co jej wariaci opowiedzieli. Zaczęła mnie dobijać. Na całe szczęście miałam na tyle sił, że znalazłam sobie prawdziwą psychoterapeutkę, która mnie wyciągnęła z bardzo ciężkiego stanu.

Ci sami ludzie napadli też wcześniej na moją przyjaciółkę. Ją też udało się uratować tylko dzięki temu, że mąż dziewczyny znalazł prawdziwego psychoterapeutę, który nie zapomniał o niczym, czego się uczył z psychologii klinicznej, czy diagnostyki. Bardzo przykre, że – sądząc z tego, ile znam osób poranionych lub zaszczutych przez Opus Dei – istnieją tabuny psychologów, którzy postanowili wyrzucić podręcznik przez okno, a zamiast tego kierować się tym kogo polubili, a kogo nie. I szlochy paranoicznej schizofreniczki biorą za dobrą monetę i koniecznie chcą jej pomóc ratować „przyjaciółkę” lub „siostrę”, czy „szwagierkę”, bo paranoiczka czuje się zagrożona lub skrzywdzona. A tak naprawdę jest schizofreniczką, którą głupi maniacy religijni i imbecyle obwołali świętą i ją „chronią” – co sprowadza się do tego, że pomagają jej zaszczuwać obiekty obsesji. Klasyczna sekta. I chyba nie trzeba być profilerem, czy kryminologiem, żeby się w czymś takim połapać.

Zadziwiające jest wiele osób wyrobiło sobie pogląd na sytuację, rozmawiając tylko z wariatami, lub z idiotką, która nie jest moją przyjaciółką i której celowo przestałam cokolwiek o sobie mówić. Dla porządku – pani P. powtarza tylko to, co powiedzieli jej wariaci i nie można jej traktować jako wiarygodne źródło. I chyba nadal te durne osoby nadają ton tego, jak niektórzy o mnie myślą.

Przyjmę każdą pracę. Serio, muszę z tego piekła odejść. I już w życiu nikogo nie chcę uczyć. Nawet ukrycie miejsca pracy nie zadziałało, bo pani Barbara dostała informacje z Kuratorium, gdzie pracuję. I zaszczuła mnie razem z Opus Dei w gimnazjum. Rozpadłam się wtedy straszliwie. Jak widać problem jest nie tylko w eksterytorialności mojego miejsca pracy, ale ogólnie w debilizmie nauczycieli, którzy zgodnie podręcznikiem profilera wcale nie są tacy znowu inteligentni, jak im się wydaje.

Ale nie rozumiem, jak można być tak głupim, żeby się ekscytować tym, że ewidentny wariat przyszedł i zaczyna szukać sojuszników, żeby napaść na swoją ofiarę, jeśli się jest psychologiem i psychoterapeutą. Podobno psychoterapeuci są jedną z najinteligentniejszych grup zawodowych. Ale jak widać trafiają się wyjątki i te muszą być pozbawione prawa do wykonywania zawodu, bo ci ludzie są za głupi, żeby się zajmować terapią.

I jakoś przez lata nikt nigdy nie chciał urojeń schizofreników weryfikować z moją prawdziwą rodziną (a w każdej instytucji podaje się numery kontaktowe), ani zapewnić mi bezpieczeństwa. Nie dostałam też do tej pory ani jednych szczerych przeprosin, z których wynikałoby, że zrozumiano, co się stało i co mi zrobiono.

Dodaj komentarz