Znam historię kogoś, kto musiał się przeprowadzić, żeby nie znalazł jej schizofrenik po wyjściu z więzienia i jej się przemocą nie wprowadził. Trochę się zdziwił, gdy się okazało, że w tym mieszkaniu mieszka mama dziewczyny. i sobie wyjechał do Irlandii. Wtedy udało się go w końcu wymeldować, bo w e-mailu podał jako swoje miejsce zamieszkania jakieś lokum w Dublinie. Jego irlandzki adres został zgłoszony Policji i jak się okazało, tam już też go szukali, więc wylądował z kolei w tamtejszym więzieniu.
No sorry, jak ma się na karku chorych psychicznie, to każde skutecznie rozwiązanie jest dobre. Nie ważne, że chorego nie należy karać, bo biedny chory i nie jego wina, że chory. Nie obchodzi mnie przyczyna jego przestępstw, interesują mnie konkretnie przestępstwa. Niestety „mój”(1) schizofrenik jest dobrze zdiagnozowany i Policja wie, co jest jeszcze gorsze, Prokuratura też wie. A lista jego przestępstw jest bardzo długa.
Ja temu schizofrenikowi powiedziałam, że mieszkam na Żoliborzu. Poprosiłam jeszcze wtedy żyjącą pani Joannę, żeby ostrzegła przed nim wszystkich sąsiadów i że nie wolno ani z nim, ani jego równie chorą siostrą rozmawiać.
Ruszyłam spod mojego bloku „do siebie” i na całe szczęście sąsiedzi trzymali ze mną sztamę i równo kłamali tym złamasom.
Ale jakby co, przygotowuję się duchowo, że będę musiała albo się przeprowadzić, albo znowu trzymać w domu psa obronnego. Albo dwa. Albo i to, i to.
⛧⛧⛧
(1) Ten człowiek jest „mój” tylko w sensie, że mnie prześladuje i ma urojenia, w których intensywnie występuję ja i moja siostrzenica. Ja jako jego „żona”, a moja siostrzenica jako „Michalina”, nasza wspólna „córka”. Ale nie wiem, jak go inaczej określać, więc muszę pisać „mój” schizofrenik. Nie jestem w żaden sposób z nim związana, bo w innym wypadku, złożyłabym już dawno wniosek w Sądzie Opiekuńczym, żeby go ubezwłasnowolnić i wsadzić w końcu do psychiatryka.