Terror jest rodzajem agresji, który niszczy psychikę atakowanego. Terror to uporczywe zakrzykiwanie ofiary, które ma na celu zmuszenie jej do zrobienia czegoś, czego nie chce zrobić. Poddane terrorowi osoby mogą się nawet zabić, jeśli tego chce atakujący. Człowiek poddany terrorowi przechodzi takie piekło, że zaczyna wypierać ataki i samego atakującego. I wtedy zaczynają się największe problemy ofiary, bo po pierwsze nie może się bronić przed terrorystą i jego otoczeniem, a po drugie samo wyparcie jest niebezpieczne.
Człowiek potrafi wyprzeć coś tak mocno, że potem ma problemy z przypomnieniem sobie, co się rzeczywiście stało, tym bardziej jeśli terrorysta wmawia nieprawdziwy przebieg wydarzeń i oskarża niewinną ofiarę, co bardzo często spotyka ludzi zaszczuwanych przez schizofreników. Bardzo łatwo wtedy wmówić ofierze, że to ona jest chora psychicznie, tym bardziej, że wyparte elementy plus treści wzięte z wmówionych urojeń prześladujących schizofreników nie są potwierdzane przez otoczenie ofiary. Moje otoczenie na przykład w życiu nie potwierdzi, że „skrzywdziłam Renatę” lub, że Rafał był moim „mężem” i nie ma znaczenia jak wielki terror będzie stosowany. Najwyżej się zabiję, co spotyka z reguły ofiary terroru, bo każdy terrorysta w końcu wkurwiony, że nie udaje mu się wymóc na ofierze tego, do czego chce ją zmusić, zaczyna ją zabijać. Terroryzuje w celu zmuszenia jej do samobójstwa. Co zawsze się udaje. Z powodu terroru o mało się nie zabiłam na studiach, ale postanowiłam żyć dalej. Z powodu terroru straciłam zaszczutych przez Opus Dei przyjaciół.
W zasadzie każda osoba związana z Kościołem, którą spotkałam, okazała się terrorystą. Nycz tak mnie sterroryzował, że nie wyobrażam sobie spokojnej rozmowy z nim. Nawet jeśli próbuje ze mną rozmawiać spokojnie, stanowi to dla mnie dużą traumę. Terrorystką, której też nie chcę widzieć jest pani Barbara, tak samo, jak pewien ginekolog. Tym bardziej, że oboje świadomie kłamali, chcąc „pomóc” i postawić na swoim, bo uwierzyli schizofrenikowi, niszcząc tym życie nie tylko mnie, ale też wspomnianemu schizofrenikowi. Terrorystami byli koledzy tego schizofrenika z Warszawy, święcie przekonani, że dobrze robią i mają do czynienia z „kurwą”, którą trzeba leczyć, „przypominając” jej, że jest „kurwą”. Też nie chcę ich widzieć. To są złomy z warszawskiego kubu fantastyki. Mam zamiar pojawić się na konwencie, tylko po to, żeby złapać kontakt z nielicznymi przyjaciółmi. I potem się już więcej nie pokazywać. Niestety osoby poddane terrorowi unikają miejsc, gdzie je to spotkało i na przykład dobrze im robi zmiana pracy, nawet jeśli – jak w naszym przypadku – ktoś z zewnątrz zdecydował się terrorem decydować, kto jego zdaniem powinien pracować w tak prestiżowym miejscu, a kto nie. Moje koleżanki i ja zostałyśmy uznane za niegodne. No ale i tak nikt nie chciał przyjąć do wiadomości, że tak jak chciał Ryszard, schizofreniczka Renata powinna u nas pracować i zostały jej odebrane klucze, które nielegalnie pobrała.
Terrorystą, który stwierdził, że zajmie się polityką kadrową PW jest niejaki Ryszard, imbecyl o nieustalonym IQ, na pewno ma mniej niż 75. Opisywałam go już wcześniej – jest to przyjaciel niepełnosprawnej umysłowo zakonnicy, która prześladuje mnie od dzieciństwa. Ta dwójka imbecyli, nie rozumiejąc nic z tego, co się do nich mówiło, postanowiła wtrącił się w moje życie śledzić mnie w szkole. Tutaj natrafili na dwójkę schizofreników, czyli Renatę i Rafała. Oczywiście jak to schizofrenicy opowiedzieli swoje urojenia imbecylom i od tamtej chwili, ja w Kościele jestem uważa jestem za diabła, a Renata i Rafał za anioły. Imbecyle postanowili tropić mnie całe życie, pomagać schizofrenikom, a mnie „leczyć” zgodnie z życzeniem schizofreników.
Renata jak to ona z uporem przypisuje sobie moje atrybuty, więc udawała nie tylko anglistkę, czy psycholożkę, ale też kogoś, kto pisze. Imbecyle z Kościoła, chociaż usłyszeli, kogo Andrzej określa jako „Yennefer” stwierdzili, że nie jestem godna, że ten zaszczyt powinien przypaść Renacie, co zresztą zgodziło się z urojeniami Renaty. Od lat miałam z Andrzejem pewną umowę i gdybym potrzebowała pieniędzy, to mi pomoże. Zwróciłam się do niego raz, kontaktując się przez przyjaciółkę Anię, kiedy potrzebowałam pomocy, bo wyczerpały się możliwości bezpłatnej operacji zaćmy mojej mamy, ale moja mama zmarła przed tym zabiegiem.
Nigdy wcześniej czy później nie zwracałam się o pomoc finansową. Mam swój zawód, potrafię się utrzymać. Więc nie przejmuję się tym, że Andrzeja obsiadło Opus Dei i tylko z nimi rozmawia o mnie. Widziałam, jak był poddawany terrorowi przez Ryszarda, który udaje mojego ojca vel ojczyma. Wmawiał wszystkim, że konkretne konto należy do „Yennefer” i że należy przelać pieniądze. Jeśli Andrzejowi rzeczywiście chodziło o Renatę i jej świadomie przelał pieniądze, zapomnijmy o sprawie. Ale podejrzewam, że mogła zajść pomyłka. Lubię takie rzeczy weryfikować. Tym bardziej, że schizofrenicy mają zwyczaj odcinać swoje ofiary od ich przyjaciół praz rodzin (moja jest zbyt inteligentna na takie numery) i przejmować ich kontakty. I lubią żyć z oszustw. Ale jeśli chodziło rzeczywiście o pomoc Renacie, to bardzo przepraszam i już znikam.
Jakby nie było, będę w czasie Polconu w konkretnym celu, później znikam z wielkim okrzykiem „mam was w dupie, skurwysyny!” Nie musze pisać. Ani znosić towarzystwa szczurów z Opus Dei (czyli między innymi Barbary i ginekologa), nikt z nich nie był ze mną w przyjaźni, są to moi zaciekli wrogowie.
A Andrzejowi gratuluję bardzo złego gustu do ludzi. Ale widać lubi środowisko PiSu i Opus Dei, skoro otoczył się tymi ludźmi i tylko z nimi rozmawia w czasie konwentów.