Jak już wcześnie napisałam w jednym z wpisów, dla kryminologa każdy święty wielbiony przez Kościół jest podejrzewany o bycie schizofrenikiem, który stworzył wokół siebie odpowiednią sektę, po tym jak został „odkryty” przez Kościół – tak jak „odkryci” zostali schizofrenicy z mojej podstawówki, czyli Renata i Rafał. Namierzyli ich ludzie Kościoła po tym, jak zaczęli zbierać o mnie informacje, bo niespodobanam im się z zachowania podczas lekcji religii i uznali mnie za diablicę, którą mają obowiązek nawrócić, dzięki czemu mogą sami „osiągnąć świętość.”
A o co chodzi z tym „osiąganiem świętości”? Jest to jeden z celów, jakie wyznaczają sobie członkowie Opus Dei, a raczej które wyznaczył im założyciel tej dziwacznej organizacji, która jak najbardziej jest oficjalną częścią Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Już nawet nie są przybudówką, a jakiś czas temu mieli struktury zupełnie równoległe do całej hierarchii kościelnej, od jakiegoś czasu (jakoś tak ciekawie zbiegło się to z okresem niedługo po mojej apostazji) znowu wrócili pod władzę odpowiednich biskupów – tak jak było do lat siedemdziesiątych.
Założyciel tej dziwacznej organizacji został oczywiście świętym, więc dla mnie z moim przygotowaniem naukowym jest jasne, że był to stuprocentowy schizofrenik. Organizacja jest wybitnie nastawiona przeciwko kobietom i kieruje się własnymi dziwacznymi zwyczajami – jak na przykład to, że wierzą, że kobiety nie mogą odczuwać przyjemności z seksu. Inaczej nie osiągną „świętości”. Dla odmiany działania członków Opus Dei, że osiągać tę świętość mogą kłamstwami i terroryzując otoczenie w celu wymuszenia odpowiedniego w ich rozumieniu zachowania. A o co dokładniej chodzi? O tak zwaną obronę Kościoła, czyli w tym przypadku o ochronę ich ulubionych „żywych świętych”, czyli kolejnych schizofreników, którzy zostali przejęci przez Kościół. Jak najbardziej mają opracowane metody terroru i prania mózgu, jakich nie powstydzono by się w obozie treningowym al-Kaidy. Są w moim rozumieniu tak samo terrorystami jak terroryści islamscy.
Nie tylko ja przeżyłam ich ataki psychologiczne. Moi przyjaciele po zaszczuciu przez osoby z Opus Dei odebrali sobie życie. Wykorzystują syndrom sztokholmski, żeby bronić swoich „świętych” – czyli jeśli ktoś nie chce potwierdzić, że urojenia ich schizofreniczki są prawdą, zostaje zakatowany psychicznie i zaszczuty w swoim otoczeniu, aż do popełnienia samobójstwa. Kryminolodzy potrafią wymienić te metody i wiedzą, że odpowiednio potraktowany człowiek może być zmieniony w marionetkę. Wystarczy chwila, kiedy świadoma kontrola osłabnie i zacznie się mimowolnie wykonywać polecenia swojego prześladowcy, żeby wjechać samochodem w drzewo, zabijając się tak, jak chce terrorysta.
Nie od razu człowiek doprowadzony jest do takiego stanu, ale nie trzeba dużo, wystarczy podważyć jego wiarę we własne zdrowie psychiczne, żeby rozpoczęła się spirala, która może doprowadzić do samobójstwa. Poprzedzają je ataki na wiarę w siebie. Podważa się, że człowiek potrafi wykonywać obowiązki zawodowe. Człowiekowi wmawiane jest, że nic nie potrafi i że powinien się zabić. Po pewnym czasie ludzie się podporządkowują i zaczynaną rozpadać psychicznie, szczególnie jeśli terrorysta ma zaufanie kogoś, kto pozwala mu grasować na danym terenie. Dlatego naprawdę prośby kryminologa, żeby usuwać takie osoby z terenu pracy czy konwentu nie powinny być ignorowane.
W moim przypadku doszły też ataki fizyczne, gwałty oraz ataki na moją rodzinę, z której robili przestępców, tylko dlatego że jakiś schizofrenik założył organizację, której celem jest, aby jej członkowie osiągali indywidualną „świętość”. Wmawiano mi, że moimi rodzicami są inne osoby niż w rzeczywistości.
Żeby osiągnąć tę wymarzoną „świętość” członek Opus Dei musi nie tylko namierzyć jakąś schizofreniczkę, którą przedstawi jakiemuś hierarsze do wpisania na listę potencjalnych świętych, ale też jakąś diablicę do „nawrócenia”. Owo „nawrócenie” podobno gwarantuje automatyczne „zbawienie”, ale podejrzewam, że bardziej od miejsca w Raju raduje członków Opus Dei możliwość przejęcia majątku takiej nawracanej osoby. Widzicie od dziecka dla paru imbecyli z Opus Dei mam status diablicy, którą muszą nawrócić, co oznacza, że nie tylko mam zostać upokorzona niewolniczą pracą (a przypominam Opus Dei miało już wyrok za handel ludźmi w Argentynie), ale też oddać wszystko, co posiadam moim pogromcom i prześladowcom.
W celu zmuszenia mnie do przyjęcia roli dawnej prostytutki oraz zostania ich służąca szantażowali mnie i zastraszali aż do wystąpienia problemów z pamięcią. Domagali się pieniędzy. Dla tej organizacji „świętość” definiowana jest przez sumy pieniędzy, jakie ich członkowie są w stanie zgromadzić na kontach po zaszczuciu osób, które „nawracali”.
Osoby z Opus Dei zniszczyły mi życie nie tylko osobiste, także zawodowe. Zostałam zaatakowana brutalnie też za to, że studiowałam równolegle psychologię i poddana praniu mózgu, aż do momentu amnezji i wyparcia tego, że pracowałam nad pracą magisterską z kryminologii. Nie dziwi mnie ten atak, wszak badałam właśnie Opus Dei, skoro sami mnie zaczepili. Oczywistym jest, że nie chciano, żeby ich metody postępowania – krańcowo nielegalne i przestępcze – ujrzały światło dzienne.
Skończyłam Anglistykę, ale nadal nie chciałam pracować w wyznaczonym mi przez Opus Dei zawodzie nauczycielki. Muszę wyjaśnić, że niestety takie osoby jak pani Barbara z Krakowa zaczęły się chełpić moim „nawróceniem” i że dzięki nim „skończyłam” studia. Uważały za oczywiste, że będę z nimi współpracować i nie przyjmowały do wiadomości, że jestem lewaczką, która z tą niebezpieczną sektą nie chce mieć nic wspólnego. Moje zaprzeczenia zostały przyjęte jako próba opuszczenia sekty i zostałam potraktowana tak jak z reguły traktowani są nieposłuszni członkowie sekt religijnych – czyli ponownym zastraszeniem oraz praniem mózgu. całe okrucieństwo tego procesu pozbawia tę sprawę komizmu, bo komiczne jest traktowanie w taki sposób znanej w fandomie poganki. A poganką jestem od chwili poznania ideałów Opus Dei w dzieciństwie.
Nie chciałam pracować w zawodzie anglistki. Poszłam na studia podyplomowe – chciałam być dziennikarką tropiącą zbrodnie Kościoła. W sumie padło to niedaleko od moich zainteresowań jako kryminologa. Ale uciekłam z tego wydziału, kiedy okazało się, że wytropiło mnie terroryści z Opus Dei. Nie chciałam przechodzić tego samego zaszczucia, jakie przechodziłam w czasie studiów na Anglistyce.
W efekcie tkwię w zawodzie, do którego straciłam już serce zupełnie – tym bardziej, że w czasie prania mózgu, które miało mnie doprowadzić do samobójstwa, odebrano mi przyjemność z pracy ze studentami. Otoczona jestem osobami, które aktywnie pomagały moim prześladowcom z sekty mnie niszczyć. Osoby osoby wspierające mnie w pracy też zostały brutalnie zaatakowane.
Ale cokolwiek nam będzie robione nikt nie przyzna, że którekolwiek z urojeń kurwy Renaty to prawda.
Za to imbecyle z Opus Dei zobowiązały się, że będą sądownie dowodzić, że to co im powiedziała schizofreniczka Renata (aka ich nowa „żywa święta”) o mnie to prawda. Spodziewajcie się ciekawego spektaklu medialnego, w czasie którego będą starali się sądownie udowodnić, że mój tata był gangsterem, a moja mama prostytutką i że nikt z nich nie miał żadnego wykształcenia.
Ale najpierw, jak powiedzieli, zamierzają „dać mi szansę”, żeby oddała Renacie wszystko, c o posiadam. Bo wiecie, Renata – jak to często robią schizofrenicy – ma urojenia, które są związane z jej obsesją na moim punkcie. Do jej urojeń, że jest anglistką i psycholożką, doszło też przekonanie, że moje mieszkanie jest jej własnością, a moje teksty sama wyprodukowała. Ciekawe, czy te krytyczne wobec niej teksty na blogu także?
Zgodnie z zapowiedziami imbecyli z Opus Dei, którzy chodzą na pasku schizofreniczki Renaty zamierzają dopaść mnie przy najbliższej okazji w czasie warszawskiego konwentu. Jeśli warszawiacy się zastanawiali, dlaczego omijałam konwenty zorganizowane w moim rodzinnym mieście, to właśnie dlatego. Nie byłam gotowa zmierzyć się ze schizofrenikami i Opus Dei. Sami schizofrenicy potrafią człowieka wykończyć, wiedzą o tym psychoterapeuci, ale dodanie do tego oficjalnej kościelnej sekty to już prawdziwy overkill. Ta banda naprawdę potrafi ludzi zaszczuwać na śmierć taśmowo.
Mam prośbę do moich przyjaciół – grozi mi, że w czasie konwentu w Warszawie schizofrenicy oraz chroniące ich osoby z Opus Dei mogą się do mnie przyczepić i pójść za mną do mojego mieszkania w celu wyrzucenia mnie z niego, bo wierzą wariatce, że jest jej własnością.(1) Zostało mi to zapowiedziane. Miałam już niestety nieprzyjemność wysłuchiwać jej wrzasków w pracy, bo domagała się ode mnie kluczy do mieszkania. Musiałam się też zmierzyć z psychiatrami, którzy wierząc, że członkowie Opus Dei to moi krewni, a Rafał mój mąż, próbowali mnie wsadzić do psychiatryka za to, że utrzymywałam, że moje mieszkanie jest moje, a Renata i Rafał są obcymi dla mnie osobami.
Bardzo proszę, odprowadzajcie mnie do domu po każdym dniu konwentu. Potrzebuję ochrony i wcale nie przesadzam.
Najlepiej też, żebym się potem gdzieś przeprowadziła. Na razie imbecyle oraz wariaci wierzą, że mieszkam na Żoliborzu, więc nie jestem napadana w domu. Ale to się może zmienić. W latach dziewięćdziesiątych miałam nieprzyjemność – moja mam resztą też – znosić ich napaści w domu. Jakby co głośniki Apple i Siri połączą mnie szybko z Policją, ale każdą ilość psów przyjmę pod swój dach. W latach dziewięćdziesiątych mój pies ratował mnie i moją mamę.
Wstępu do pracy już nie mają – pod tym względem jest już ok, ochrona działa z tego, co zauważyłam. Ale w monecie, gdy odkryją ponownie, gdzie mieszkam, może być ciężko, a tu nie ma ochrony.
⛧⛧⛧
(1) Nie, kurwa, nie kupili go w latach dziewięćdziesiątych (takie jest jedno z urojeń Renaty). Budynek jest z lat sześćdziesiątych i mieszkam w nim od urodzenia. Na mieszkanie zapracowali moi rodzice. Uczciwie je odziedziczyłam, zgodnie z decyzją Sądu Administracyjnego jest moje. Sąd dostał prawidłowo poświadczony przez kancelarię testament. Moja rodzina w odróżnieniu od Opus Dei nie kradnie, nie kłamie i nie fałszuje dokumentów. Moja siostra Anna zaś odziedziczyła inne mieszkanie. Więc na pewno żadna moja „siostra” nie została poszkodowana.