Znam historię kogoś, kto musiał się przeprowadzić, żeby nie znalazł jej schizofrenik po wyjściu z więzienia i jej się przemocą nie wprowadził. Trochę się zdziwił, gdy się okazało, że w tym mieszkaniu mieszka mama dziewczyny. Więc sobie wyjechał do Irlandii. Wtedy udało się go w końcu wymeldować, bo w e-mailu podał jako swoje miejsce zamieszkania jakieś lokum w Dublinie. Jego irlandzki adres został zgłoszony Policji i jak się okazało, tam już też go szukali, więc wylądował z kolei w tamtejszym więzieniu.
No, sorry, jak ma się na karku chorych psychicznie, to każde skutecznie rozwiązanie jest dobre, bo to zdrowych ludzi trzeba ratować, a nie litować się nad obwiesiem, któremu schizofrenia krok po kroku niszczy mózg. Nie ważne, że chorego nie należy karać, bo biedny chory i nie jego wina, że chory. Nie obchodzi mnie przyczyna jego przestępstw, interesują mnie konkretnie przestępstwa. Niestety „mój”(1) schizofrenik jest dobrze zdiagnozowany i Policja wie, co jest jeszcze gorsze, Prokuratura też wie. A lista jego przestępstw jest bardzo długa.
Ja temu schizofrenikowi powiedziałam, że mieszkam na Żoliborzu. Poprosiłam jeszcze wtedy żyjącą pani Joannę, żeby ostrzegła przed nim wszystkich sąsiadów i że nie wolno ani z nim, ani jego równie chorą siostrą rozmawiać.
Ruszyłam spod mojego bloku „do siebie” i na całe szczęście sąsiedzi trzymali ze mną sztamę i równo kłamali tym złamasom.
Ale jakby co przygotowuję się duchowo, że będę musiała albo się przeprowadzić, albo znowu trzymać w domu psa obronnego. Albo dwa. Albo i to, i to.
⛧⛧⛧
(1) Ten człowiek jest „mój” tylko w sensie, że mnie prześladuje i ma urojenia, w których intensywnie występuję ja i moja siostrzenica. Ja jako jego „żona”, a moja siostrzenica jako „Michalina”, nasza wspólna „córka”. Ale nie wiem, jak go inaczej określać, więc muszę pisać „mój” schizofrenik. Nie jestem w żaden sposób z nim związana, bo w innym wypadku, złożyłabym już dawno wniosek w Sądzie Opiekuńczym, żeby go ubezwłasnowolnić i wsadzić w końcu do psychiatryka.
Jak już wspomniałam mam problemy z idiotami spod Opus Dei, czyli oficjalnej sekty Kościoła. Jest to bardzo zabawne, bo oficjalnie Kościół walczy z sektami, ale oczywiście obcymi, bo sam składa się z różnych sekt. Twierdzę to z całą powagą, bo każdy schizofrenik, który zostaje później świętym, tworzy wokół siebie kult, tak samo jak każdy inny guru, tworzący pozakościelną sektę. Żaden profiler nigdy nie uwierzy w jakiekolwiek cuda, bo po zbadaniu zawsze okazuje się, że cud był oszustwem, a święty jest schizofrenikiem.
Przy okazji – Opus Dei walczy z heavy-metalem, oskarżając fanów tej muzyki o tworzenie sekty. Widać w tych oskarżeniach schizofreniczność tej organizacji, bo tak jak schizofrenicy oskarżają osoby, wobec których wytworzyli obsesję, o dokładnie te rzeczy, które sami robią. I oczywiście ich cele oficjalne są inne od rzeczywistych, a przynajmniej tak wynika z moich rozmów z przedstawicielami tej organizacji.
Ta schizofreniczna osobowość tej organizacji mnie nie dziwi, bo założycielem tej oficjalnej sekty był człowiek, który został później obwołany świętym i wytworzył wokół siebie kult. Czyli zgodnie z podręcznikiem musiał być schizofrenikiem. Nie dziwią mnie też opracowane przez niego metody działania Opus Dei, bo są to metody działania schizofrenika. Nie dziwi mnie też, że w Argentynie została ta organizacja oskarżona – skutecznie – o handel ludźmi. Przejęcie tego, co posiadają ich ofiary, zmuszenie ich do służenia sobie, czerpanie z tego zysków, czyli zrobienie sobie z kogoś niewolnika, to bardzo częste cele schizofreników. I dokładnie takie zamierzenia wobec mnie ma Opus Dei, a mówiąc dokładniej przywódczyni ich lokalnej sekty, czyli moja dawna schizofreniczna koleżanka z podstawówki, Renata.
Oczywiście trzeba być profilerem, żeby całkowicie zrozumieć tę sytuację. Podręczniki psychoterapeuty dosyć zdawkowo piszą o tym, co robią schizofrenicy zdrowym ludziom i niewiele jest o psychologii schizofreników. Ale jest dostatecznie dużo o syndromie sztokholmskim, traumie oraz mechanizmach utraty pamięci czy zaszczuciu, żeby żadna psycholog nie popełniała takich jak pani zajmująca się naszą jednostką organizacyjną. Chociaż pewnie nie zauważyła, że ma do czynienia z ofiarami zaszczucia przez sektę. Zresztą nie wiem, przyznam, czy o większości z tych rzeczy nie dowiedziałam się z podręczników profilera i kryminologa, a nie psychoterapeutycznych.
Całkowie niezabawne jest to, że Opus Dei – dążąc do „zbawienia” swojej ofiary oraz zapewnienia sobie „świętości” dzięki jej „nawróceniu” – sięga do metod, jakie są zarezerwowane dla agencji wywiadu. Czyli nie tylko nielegalnie (nie mając prawa do prowadzenia działalności wywiadowczej na terenie naszego Państwa, a są jednocześnie częścią instytucji związanej z obcym krajem, czyli Watykanem) śledzą swoją ofiarę, żeby jak najwięcej się o niej dowiedzieć, ale też używają dezinformacji czyli – mówiąc wprost – kłamią na jej i swój temat. Podają się za ludzi, którymi nie są. Odgrywają też różne role i używają inscenizacji. Chcą wywołać jak największe przerażenie u swoich ofiar, żeby zmusić je do wykonywania poleceń i przyjęcia ich punktu widzenia za swój. I dokładnie tak samo, jak każda inna sekta nie pozwolą na to, żeby ich ofiara od nich odeszła (i nieważne, że ktoś nigdy nie uznał się za część ich sekty), zrobią wszystko, żeby doprowadzić do jej samobójstwa, bo z sekty się nie odchodzi. A wszystkie ich metody podobno były już skodyfikowane i zalecone przez założyciela ich sekty.
Są to, powtórzmy, metody, jakimi posługują się schizofrenicy, żeby dorwać osobę, która stała się obiektem ich obsesyjnego zainteresowania. Sensem postępowania takich schizofreników jest zmuszenie ofiary do odegrania roli zgodnej z ich urojeniami. Tak samo działa Kościół, którego kołem zamachowym są urojenia coraz to nowych schizofreników, których Kościół nazywa świętymi.
Moim końcowym wnioskiem jest, że należy zdelegalizować Opus Dei, a także rozważyć zmianę prawa, bo prawo powinno lepiej chronić ofiary schizofreników i samych schizofreników skutecznie zmuszać do leczenia. Powinno się też dążyć do zmniejszenia roli Kościoła w życiu Państwa i jego wpływu na losy mieszkańców Polski poprzez edukację, ostrzeganie przed zagrożeniami różnych kościelnych sekt oraz kontrolowanie metod, jakimi posługują się katecheci oraz księża przy tak zwanej „katechezie”. Należy uważać na ich kontakty z dziećmi i pamiętać, że głoszą pochwałę pedofilii. Kościół powinien też zostać wyproszony z polityki.
Jak już opisałam w innych wpisach, od dzieciństwa mam problemy z imbecylem Ryszardem, który wraz z pewną zakonnicą uznali siebie za moich „nowych rodziców”. Jednocześnie należą do sekty Renaty, z której jej kochanek Nycz próbuje zrobić święta, bo na imbecylach niezwykłe wrażenie zrobiła jej schizofrenia i schizofreniczne przechwałki oraz prymitywna karciana sztuczka wzięta za cud zrastającej się karty. Brzmi to trochę nieprawdopodobnie, jak z powieści humorystycznej, ale takie jest podsumowanie tej afery. Niestety mamy do czynienia z osobami nieprawdopodobnie głupimi oraz maniakami religijnymi, więc takie są efekty. Tym bardziej, że ci ludzie działają w dziwaczej sferze kościelnej, której reguły powstały na skutek podążania za naukami schizofreników, a czystej wody imbecyle wymuszają respektowanie tych reguł. Niech chrześcijanie w końcu zaczną się leczyć z uzależnienia od tej instytucji.
Naprawdę tego nie wymyśliłam. Ta podpora Opus Dei, imbecyl Ryszard oraz pani Barbara i Nycz są rzeczywiście tak głupi i zdemoralizowani, więc nękają mnie od lat w celu potwierdzenia „cudów”, jakie niby miała dokonać w moim życiu schizofreniczka Renata. Nycz ma dodatkowo własny interes w tej sprawie, bo potwierdzenie cudu daje mu awans do Watykanu oraz możliwy przyszły wybór na papieża, co jest marzeniem także jego otoczenia.(1)
Cała ta dziwaczna sekta atakuje mnie od dzieciństwa w różnych miejscach domagając się oprócz potwierdzenia „świętości” Renaty, przyznania, że urojenia jej brata są również prawdą. A skoro są prawdą, to są pewni, że powinnam „uporządkować” sprawy i zgodzić się na ślub kościelny z tym schizofrenikiem.
Oczywiście zaprzeczam wszystkiemu, ale ponieważ mam do czynienia ze schizofrenicznym gangiem oraz sektą, to ja jestem pomawiana o chorobę psychiczną, bo z reguły schizofrenik próbuje „leczyć” ludzi, którzy zaprzeczają jego urojeniom.
I w tą całą sytuację wpakowała się nowa koleżanka pani P., która postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zaczęła mnie uszczęśliwiać na siłę. Poprosiłam, żeby się nie mieszała, bo wiem lepiej od niej, kto jest kim, ale tak się przejęła rozmową z Nyczem, że nie dało się tej idiotki zatrzymać. Zaczęła biegać z całą sprawą do naszego Szefa Szefów.
Nie potrafiłam jej wytłumaczyć, że to co się dzieje, jest typowym schematem według, którego działa gang zakochanego schizofrenika. Zamiast mi uwierzyć poszła porozmawiać z panią psycholog, która na moje nieszczęście jest jedną z głupszych reprezentantek swojego zawodu. Możliwe, że pani P. tak jest przedstawiła sytuację, że pani psycholog została tak poprowadzona i zmanipulowana, że potwierdziła jej wszystko, nie znając sytuacji i nakazała działać tak, jak poleca zrobić „mój ojciec”, czyli imbecyl Ryszard, który zupełnie nie wie, kim jestem, tylko święcie wierzy, że każdy schizofreniczny wysryw Renaty na mój temat jest prawdą.
Usłyszawszy, że pani P. miała rozmawiać z „moim ojcem” z początku nie wiedziałam, o kogo jej chodzi, tym bardziej, że Ryszard jest dla mnie obcym człowiekiem, którego nie mam obowiązku kojarzyć. Wszystkie elementy tej układanki poskładałam w końcu w głowie dzięki interwencji mojego byłego oraz niedoszłego teścia, biegłego sądowego psychiatry, który dostał dostęp do materiałów z Policji. Człowiek wyszedł z hospicjum, żeby mi pomóc. Tylko dzięki ich pomocy zrozumiałam, co się działo. Było to dla nich przerażające, bo w latach dziewięćdziesiątych też dali się zmanipulować pani Barbarze oraz urobionym przez nią idiotom. Teraz zrozumieli, jaka była prawda. Inaczej bym skończyła, jak większość osób, które padają ofiarą schizofrenicznych intryg i w końcu popełniają samobójstwo. Zajmowałam się takimi przypadkami jako kryminolog.
Pani P. upierała się, że rozmawiała z „moim mężem” oraz „moim ojcem”. Nie mam ani męża ani ojca, mój tata zmarł w roku 1985, kiedy byłam jeszcze nastolatką. Jedyne osoby, które mogłyby pełnić funkcję zastępczego ojca to biegły sądowy psychiatra, który już niestety nie żyje, lub ojciec Piotra. Pan P. na pewno nie mówiła o żadnych z nich. Poza tym odwoływanie się do biskupa, w chwili gdy jestem od dziecka ateistką sprawiło, że w sumie uznałam ją za chorą psychicznie. Teraz jej zachowanie tłumaczę krańcowym narcyzmem oraz głupotą.
Nie dałam rady wytłumaczyć pani P. jaka jest prawda. Zamiast tego zostałam o nią oskarżona o mobbing. W życiu nie spotkałam się z głupszą reakcją na próby wytłumaczenia jaka jest prawda. Pani P. stanęła na rzęsach, żeby zapewnić prześladującym mnie schizofrenikom swobodny dostęp do mnie oraz innych osób, okłamywała w tym celu decyzyjne osoby razem z panią Barbarą. Koleżanki, które zostały zaatakowane przez Ryszarda, zostały zaatakowane także z powodu jej głupoty.
Pani P. powinna była stosować się do moich próśb, żeby nie interesować się moimi prywatnymi sprawami. Zamiast tego upierała się mnie „leczyć” i razem z wariatami zniszczyła mi życie. I nie tylko mnie. Co więcej, okłamała Szefa Szefów na temat tego, co się dzieje, więc zostałam zaszczuta i zmuszono przez niego do przeprosin tej żmiji. Więc teraz żmija tkwi w przekonaniu, że wszystko, czego się dowiedziała od ludzi dla mnie obcych i chorych psychicznie jest prawdą. W jej świecie jestem byłą mężatką, które ma jakieś dzieci i jest chora psychicznie, więc pani P. współczuje szlachetnemu, „bogatemu” Rafałowi.
Imbecyl Ryszard, który szczerze i żarliwie wierzy „w Renatę” i uważa, że każde jej słowo jest prawdą, uważa – jak to ludzie głupi – że ma prawo łgać, byle postawić na swoim. Tak samo łże pani Barbara. Pan Ryszard nakłamał, że jest „drugim ojcem” i że moja mama wyszła za niego po śmierci mojego taty. Robił mi pranie mózgu wmawiając, że jest to prawdą, tylko żeby utrzymać swoją wiarygodność w moim miejscu pracy. Ale nadal wiem, że nie jest to prawdą. A jeśli ktoś ma wątpliwości, to mam starszą o trzynaście lat siostrę, która równie dobrze jak ja może zaświadczyć, że nasza mama ani nie miała z imbecylem Ryszardem romansu, ani nie wyszła drugi raz za mąż. Tata zmarł, gdy już byłam nastolatką, twierdzenie że to małżeństwo zostało zawarte, gdy byłam za mała, żeby pamiętać, więc też jest bzdurą. Za to ilustruje sposób działania Kościoła, jak mi wcześniej powiedziano, nie liczy się, co jest prawdą, ważne jest w co ludzie wierzą.(2) Mam na blogu zaświadczenie o swoim stanie cywilnym. Jakby co, to sąd też nie wyciągnie z archiwum jakiegoś związku mojej mamy, o którym bym nie wiedziała.
Sytuacja wygląda obecnie tak, że poprosiłam wszystkich moich przyjaciół, żeby nic pani P. nie mówili o mnie, bo już się przekonałam, że wszystko donosi wariatom i imbecylowi, a każde próby powiedzenia jej prawdy o mnie traktuje jako „regres” i ponowne „zachorowanie”, które wymaga interwencji imbecyla Ryszarda, który naprawdę potrafi ludzi wprowadzić w taki stres, że się posypują psychicznie, bo używa gróźb związanych z pracą, między innymi straszy jej utratą, sam w ogóle nie mając innego wykształcenia niż kościelna szkoła specjalna dla idiotów. Ryszard jest bardzo agresywny i potrafi ludzi doprowadzić do prób samobójczych, tym bardziej że ta szajka okłamuje ludzi decyzyjnych, którzy przyłączają się do zaszczucia.
Wiem, że pani P. jest na mnie tak obrażona, że zablokowała wiadomości z mojego feedu na Facebooku i nie szuka żadnych prawdziwych informacji o mnie, więc tego też nie przeczyta. Ale cóż, nie mój problem, że woli tkwić w swoim lala land, gdzie uważa, że lepiej ode mnie wie, co się dzieje i działo w moim życiu.
Prosiłam panią P. o należne przeprosiny, ale do tej pory się nie doczekałam. Cóż, pewnie się nie doczekam. A na razie planuję swoją ucieczkę z miejsca pracy i czuję się trochę, jak bohaterka tego filmu. Jedyna różnica, że nigdy nie byłam mężatką, a mój prześladowca nie działa sam, tylko ma – jak to określa kryminologia – sektę, która szczerze wierzy we wszystko, co mówi.
⛧⛧⛧
(1) Biorąc pod uwagę fakt, że Leon XIV jest całkiem młody jak na papieża, to mu się już to czasowe okienko wyboru zamknęło. Jeśli w ogóle jeszcze żyje. Nie wiem, nie utrzymuję z tymi ludźmi kontaktu.
(2) Metody działania imbecyla Ryszarda, czyli zastraszanie, pranie mózgu oraz wywoływanie problemów psychicznych oraz związanego z syndromem sztokholmskim podporządkowania, są – jak mi powiedziano – metodami opracowanymi przez założyciela Opus Dei. Ci terroryści nie mają wątpliwości, co robią, są świadomi, że wywołują taką traumę i stres, że ludzie tracą pamięć. Nie zatrzymują się w tym momencie, tylko uważają utratę pamięci za krok w dobrym kierunku, bo pozwala im ulepić człowieka na nowo. Nazywają to nawróceniem, bo uważają, że utrata pamięci – która jednocześnie oznacza, że człowiek przestaje się skutecznie się bronić – jest „znakiem od Boga”, że mają nadal prowadzić „nawracanie”. Jeśli ofiara tej sekty nie chce się nawrócić i na przykład przyznać, że Renata jest święta, jest zastraszana i brutalnie zmuszana do popełnienia samobójstwa. Niestety w takim stanie, po wystąpieniu syndromu sztokholmskiego, ludzie są bezbronni i się zabijają, bo ludzka psychika jest bardzo krucha i łatwo różne rzeczy ludziom wmówić, szczególnie gdy są zastraszani przez gwałcicieli, a wystarczy gwałt oralny lub wmówienie gwałtu, bo wywołany strach i trauma są porównywalne z prawdziwym gwałtem. Terroryści z Opus Dei wiedzą, że ludzie się zabijają w efekcie ich działań i jest to ich zamierzone działanie oraz efekt, który chcą osiągnąć. Mnie ratowali biegli sądowi, bo już byłam na ścieżce do samobójstwa, ponieważ zapadł na mnie wyrok śmierci z powodu zaprzeczania „świętości” Renaty, co jest typowym zaszczuciem przez sektę. Są to metody, jakimi posługują się – oprócz imbecyli z Opus Dei – schizofrenicy i nie dziwi mnie, że założyciel Opus Dei został świętym Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Zgodnie z podręcznikiem świętymi zostają schizofrenicy po stworzeniu wokół siebie kultu. Zgodzą się to też z historią Renaty oraz Rafała.
Nie dziwi mnie wybór Roberta Prevosta na papieża, bo gdy tylko usłyszałam to nazwisko, wiedziałam, że przewinęło się w dosyć głośnej aferze krycia pedofili. Szczegóły tutaj. Zgadza się to z ogólną zasadą, że cały Kościół ma silnie znormalizowaną pedofilię i nie tylko Nycz uważa gwałty pedofilskie za neutralne dla moralności, etyki, prawa czy też zdrowia psychicznego ofiary. Podejrzewam, że doceniono w Kościele odpowiednią postawę pana Provosta w kwestii pedofilii.
Co więcej, prowadząc swoje wywiady z jednym z kościelnych potworów, usłyszałam, że ktoś kto nie jest pedofilem nie awansuje w Kościele. Zgadza się to z podręcznikiem psychologii Kościoła. Nie pamiętam już, czy udało mi się dokończyć raporty z tych badań, ale można uznać, że mój blog nadaje się na miejsce refleksji nad psychologią pedofila oraz jego otoczenia. Więc umieszczam moje uwagi tutaj.
Jedyna rada, jaką mogę dać wszystkim, to rzucić czym prędzej apostazję na stół, opierdolić proboszcza za chęć zatrzymywania w Kościele i próby zastraszenia oraz snucia pokracznych pseudo psychologicznych rozważań nad definicją dobra.
Dobra w Kościele nie ma, oprócz naszych dóbr, które kościelno-pedofilscy maniacy seksualni próbują nam odebrać.
I tylko żal tych żałosnych ludzi, których ogłupiono w dzieciństwie i rozbudzono w nich manię religijną, której inaczej by nie zaznali, wraz z najzupełniej fałszywymi, sztucznie kreowanymi potrzebami. Naprawdę wybór papieża nie jest wart tych godzin stania przed kaplicą i wpatrywania się w kominy Watykanu.
Te małpy nie zasługują na aż takie zainteresowanie.
Powiedzmy sobie szczerze, bo ktoś w końcu musi mieć odwagę to powiedzieć – chrześcijaństwu nie należy się żaden szacunek. To nie jest jakiś alternatywny wobec nauki sposób postrzegania świata, tym bardziej że uważają się za predysponowanych, żeby nauce dyktować warunki i uniemożliwiać działanie. Widać to chociażby w sposobie, w jaki Kościół traktuje nauki humanistyczne, cały czas próbując wpływać na badaczy kultury, aby tylko ich pisma były zgodne z linią kościelną.
Rozmawianie z ludźmi Kościoła na ten temat nie ma najmniejszego sensu, bo od zawsze ta instytucja zwykła rządzić autorytarnie, narzucając swoje zdanie wszystkim dookoła i zaszczuwając osoby, które się z nimi nie zgadzają. Ja zostałam zaszczuta najpierw za śmiałość głoszenia, że seks jest czymś pozytywnym w ludzkim życiu, a potem za niechęć do przyznania, że urojenia wariatów to prawda. No cóż nigdy nie przyznam, że schizofrenik Rafał to mój „mąż”, a jego równie schizofreniczna siostra Renata to „święta”. Bo po prostu to nie jest prawda. I nie ma znaczenia jak często ta pizda będzie demonstrować tanią sztuczkę ze „zrastającą” się kartą. Z tym, że oczywiście ta banda w swoim gronie może sobie ogłaszać dowolną krowę urojoną „świętą”, nic mi do tego, nie mój cyrk, nie moje małpy, byle by trzymali się ode mnie z daleka. Ale jakoś nie chcą, bo okazało się, że schizofreniczna potrzeba Renaty wyznaczyła mi jedną z głównych ról w tym cyrku. A reszta maniaków religijnych popędziła za nią, wypełniając co do joty każde jej życzenie.
Już sam fakt, że jakikolwiek schizofrenik – a tak dzieje się zawsze – jest uznany przez Kościół za „świętego” to skandal. Ale ganianie za mną przez całe moje życie, co robiło wiele osób związanych z Kościołem lub nawet nawet polityką, żeby tylko zmusić mnie do uwielbienia danego schizofrenika, to skandal tak wielki, że brak mi słów. Wykorzystywanie do tego kłamstw oraz instytucji nie tylko kościelnych, ale też uczelnianych – i to nie jednej uczelni – to skandal, który musi w końcu zmusić tzw. Generała Publicznego do zajęcia się sprawą i dyskusji nad tym, co – kurwa – wolno takim ludziom. I tak, klnę, bo mi wolno na moim własnym blogu. I żadna pani Barbara nie odbierze mi wolności wypowiedzi, kiedy działam prowadząc blog we własnej domenie. Jestem tutaj nawet nie księżną, ale królową. Przestrzeń dyskową dla moich działań dostarcza zewnętrzna firma, ale już widzę, jak francuska firma przejmie się wrzaskami Nycza lub pani Barbary o tym, że obrażam „świętą”. Ale mogą próbować zmusić Francuzów, aby mi zakręcili kurek z Internetem. Powodzenia!
Nie potwierdzę nigdy nic z tego, co twierdzi Renata. Ani mnie nie uratowała, ani nie nawróciła, ani Bóg nie wyzwolił mnie za jej pośrednictwem z nałogu alkoholowego. Nałóg alkoholowy to dopiero mogę przez działania Ryszarda i jego wspólników sobie wychodować. I wcale nie zamierzam prosić Renaty o to, aby mnie uleczyła, jak mi próbował wmówić Ryszard i Nycz, że mam zrobić.
Każdy profiler wie, że nie ma cudów. To jest po prostu nauka, a nie zabobon. To że w państwie, podobno, prawa mam takie problemy jest kolejnym skandalem. To że Policja została na jakiś czas ogłupiona przez kłamstwa tych ludzi tak bardzo, że nawet nie zweryfikowali mojego stanu cywilnego (a jest jak obszył „panna”) i podrzuciła profilerowi same kłamstwa na mój temat, to już jest coś więcej niż skandal. Musiałam wysłuchiwać nalegań na leczenie, bo „mąż” coś powiedział oraz zupełnie nieznająca mnie koleżanka, którą urobili maniacy religijni. Na całe szczęście opierdolony profiler, któremu przypomniałam, że ludzie związani z Kościołem to z reguły zakłamane imbecyle i że pani P. nic o mnie wie, a Rafał to typowo zachowujący się zakochany schizofrenik, dostał później poprawione dossier na mój temat od mojego Dzielnicowego. Ale trauma jaka mnie spotkała i jej konsekwencje dla mojego życia to coś, czego już mi nikt nie odda. A podobno email pani P. (która fałszywie podawała się za moją przyjaciółkę, która zna sprawę) wysłany na Policję zadecydował o tak ostrej i brutalnej interwencji profilera. Człowiek potem razem ze mną kompletował informacje na temat tych ludzi i próbował ich namówić na leczenie, ale nie dał rady. Nie w momencie, kiedy zawsze i wszędzie dostawali tak dużą pomoc.
Kościół to nie są ludzie, którzy są na tyle inteligentni, żeby można było „zasypywać okopy”, czy „niwelować różnice”. To są tępe małpy i jak tępe małpy powinni być zawsze przez ludzi wyedukowanych traktowani. Każda maniaczka religijna lub maniak powinni natychmiast tracić miejsce w polityce, a nie łudzić się, że zostaną na przykład ministrą oświaty. Ludzie Kościoła nie tylko są durni, ale są też ordynarnie autorytarni. I należy ich brać za fraki i wyrzucać z dodatkowym kopem w dupę.
Mam nadzieję, że te moje wpisy wystarczą na dowód, że Renata mnie nie nawróciła i nie było żadnego cudu. Bo nie mam ochoty być znowu zmuszana przemocą do jakiś niepotrzebnych rozmów telefonicznych z idiotami z Watykanu, żeby potwierdzać jakieś „cuda”. Nadal nie jestem w stanie wyjść z oburzenia, że mnie coś takiego spotkało. I że znowu musiałam wysłuchiwać bzdur i kłamstw o moich rodzicach. Działania tych ludzi miały poparcie władzy kilku uczelni. Oczywiście rozumiem, że władze były okłamane, ale moje zdanie zawsze powinno było przeważyć, a osoby które się nie uczą, czy pracują w danym miejscu, powinny być usuwane.
No, ale jak widać zabobon w Polsce ma się tak dobrze, że nikomu nie chciało się pomyśleć. I potem – gdy już pojawiła się u mnie duża amnezja z szoku – wmawiano mi, że nic mi nie jest. I kreowano rzeczywistość i wmawiano rzeczy, które stały się treściami mojego syndromu sztokholmskiego. Wiem, co się działo ze mną, bo akurat syndrom sztokholmski był elementem mojej specjalizacji. Stała mi się bardzo duża krzywda i mam nadzieję, że Prokuratura ruszy w końcu z odpowiednim postępowaniem.
Chociaż pewnie jeszcze kilka osób musi najpierw się poparzyć, ośmieszyć i skruszeć przed przesłuchaniami. Jeśli się uda, co planuję, to profiler będzie mieć łatwiejszą robotę.
Ludzie, bardzo proszę, wygońcie te wszystkie kościelne tępe małpy z polityki!
W jednym z poprzednich wpisów opisałam ataki dewiantów z Opus Dei na mnie i moje koleżanki, co miało miejsce w naszym miejscu pracy. Pomimo naszych próśb o zapewnienie nam bezpieczeństwa ci ludzie dostali od władców uczelni carte blanche i mogli robić sobie, co chcieli.
Powtórzyła się sytuacja z lata dziewięćdziesiątych, kiedy byłam studentką i Opus Dei prawie mnie nie zamordowano przez zmuszenie do samobójstwa, bo schizofreniczka Renata sobie wymyśliła, że wie lepiej, kto powinien być z kim. Jak już wcześniej opisałam, zdobyła wśród głupów, z jakich składa się ta organizacja uprzywilejowane miejsce, bo uznali ją za „świętą”, a prostą karcianą sztuczkę za „cud”. Jedną z tych osób jest pani Barbara, szczerze wierząca, że karta się „zrosła” na jej oczach. Jest to osoba równie energiczna, co głupia i w mojej pracy odegrała tę samą rolę, co w czasie moich studiów – pobiegła do władców uczelni ze swoimi kłamstwami na mój temat i zapewnieniami, że mnie dobrze zna i że trzeba mnie „leczyć” dokładnie w taki sposób, jak ona chce. Kłamała jak zwykle, że była na naszym z Rafałem „weselu”, dziwiła się tylko skąd wiem, że kłamie o tym weselu. No więc proszę pani dlatego, że w życiu nie brałam żadnego ślubu, o czym zapewnia moje zaświadczenie o stanie cywilnym. Pani kłamała też o tym, kim jest Ryszard nie tylko dla mnie, ale też kim jest zawodowo – ten imbecyl z całą pewnością nie jest wybitnym psychoterapeutą. Raczej jest egzekutorem z ramienia Opus Dei, co widać z efektów jego pracy, bo zaczął pilnować, kto jego zdaniem może pracować w takich instytucjach, jak nasza uczelnia i zaszczuwając te osoby, które mu się nie podobają. Więc proszę pana, tak jak pan chciał, ja tu już nie chcę pracować, tym bardziej, że na żadne wsparcie psychologiczne nigdy nie można było liczyć. Spotkała mnie i moje koleżanki dokładna odwrotność prawidłowego kontaktu z psychologiem.
Z tego, co usłyszałam, w efekcie pan władca miejsca pracy nie tylko zignorował moje prośby (zresztą nie tylko on, ale o tym za chwilę), aby zweryfikował informacje o tym, kim niby są ci ludzie, wykorzystując numery telefonów, które podałam w kadrach. Mógłby się wtedy porozumieć z moją siostrą, czyli lekarzem neurologiem, albo z siostrzenicą psychologiem i dowiedzieć, kim na pewno nie są moi prześladowcy, a nigdy nie byli ludźmi, za których się podawali. Zamiast tego zadecydowano o tym, że moi prześladowcy, w tym niebezpieczni schizofrenicy, mają mieć nielimitowany dostęp do mnie, a ochrona dostała wręcz zakaz ingerowania, czy przeszkadzania im. Zrobiono mi pranie mózgu, doprowadzając do takiego stanu, że straciłam pamięć tak samo jak na studiach. Inaczej niż w czasie studiów moi prześladowcy dostali tyle czasu, że doprowadzili nie tylko do utraty pamięci, ale wywołali syndrom sztokholmski, więc grzecznie zaczęłam mówić, że mi się wszystko podoba i że chcę dalej tu pracować. Zostałam zastraszona przez osoby, które powinny mnie były wspierać. A wszystko tylko dlatego, że zgłosiłam chęć odejścia z pracy, żeby się ratować.
Dopiero interwencja Policji sprawiła, że kilka osób, które nigdy nie powinny mnie nękać, zostało wyproszonych z budynku. A i tak mnie dalej atakowano.
Zniszczono mi też życie osobiste, ingerując w to, z kim mam być. Stało się to w latach dla mnie kluczowych, bo kobiety mają tylko określone okno na urodzenie dzieci, co różni je od mężczyzn, którzy mogą spłodzić potomstwo w każdym wieku. Wbrew temu, co opowiadają wariaci oraz imbecyle nie mam dzieci, ani nigdy nie byłam mężatką. A oferta, żeby wyjść za schizofrenika Rafała nigdy nie była propozycją, a której chciałam skorzystać.
Podobnie ignorowały moje prośby o weryfikacje słów wariatów i imbecyli moje koleżanki bezpośrednie przełożone. Zamiast mnie wspierać kontynuowały „terapię” pod dyktando wariata Rafała i dalej mnie zaszczuwały, próbując mi „przypomnieć” mojego „męża” (który jest „mężem” tylko w jego urojeniach). Odwoływały się do jakiegoś urojonego scenariusza porodu, w którym niby miał uczestniczyć Chazan.
Wszystkie moje próby wyjaśnienia sytuacji kończyły się tak, że zamiast zrozumienia byłam coraz bardziej zaszczuwana. A o ataki na mnie i moje koleżanki zostali ponownie oskarżeni mityczni źli „metale”, którzy mieli przychodzić do pracy i którym według tego co usłyszałam zabroniono im wstępu, bo właśnie to mieli zarządzić pani Barbara oraz Nycz. Tak się składa, że ci metale to moi przyjaciele (i ktoś jeszcze), a osoby które zostały uznane za wiarygodne to właśnie ci wariaci, na których się wszyscy skarżyli i którzy wykończyli połowę mojej jednostki w miejscu pracy. I w odróżnieniu od Piotra nie mogli mnie wyciągać swobodnie z ponownej amnezji. Nic nie poradzę, kontakt z gwałcicielem, który robi pranie mózgu i zastrasza zawsze kończy się amnezją. Niech ten kościelny pedofil i jego pomagierzy, którzy też wzięli udział w oralnym gwałcie na dziecku, się w końcu ode mnie odpierdolą. Mam nadzieję, że moja apostazja mu wystarczy za dowód, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Ma w to w końcu uwierzyć bez względu na to, co mu jego „święta” schizofreniczka mówi. I nie interesuje mnie, że jest tak głupi, że nie łapie konceptu choroby psychicznej i co to znaczy dla wiarygodności Renaty.
Bardzo proszę o wsparcie i pomoc w opuszczeniu tego wrednego miejsca, z którym nie chcę już mieć nic wspólnego. Jestem gotowa na kolejne konfrontacje. Jest to odpowiednia pora roku, żeby składać wymówienie i szukać pracy w jakiejkolwiek innej szkole. Więc się nie boję. Chociaż jest to plan desperatki, do którego sięgnę tylko, jeśli znowu zostanę zaatakowana, bo w szkołach jest większe pensum, a wolę mniej pracować niż więcej. Ale jak trzeba będzie, to dam radę. Doświadczenie uczy, że zawsze jest jakiś wakat dla anglistki.
Liczę na to, że usłyszę jakieś ciekawe propozycje współpracy w czasie Polconu. Najlepiej nie związane z uczeniem, bo po „terapii” Ryszarda straciłam serce do tej roboty już zupełnie.
A jakby znowu mnie zaatakowano i bym straciła pamięć, to ten wpis stanowi mój zewnętrzny dysk pamięci i moje zeznania dla sądu. I także informacja, co mi się stało.
Podział na digital natives i digital immigrants nie ma sensu. Są ludzie, którzy niecierpliwie czekali, aż ten cyfrowy las w końcu wokół niego wyrośnie, kurna, bo wiedzieli, że gdzieś Arpanet i Minitel jest standardem. Ale to trzeba było czytać Młodego Technika, gdy się było dzieckiem.
Dla mnie poznawanie Internetu i współczesnych technologii zawsze było nadganianiem zapóźnień cywilizacyjnych, a nie smutnym związanym z pracą obowiązkiem. Nie wiem, jak można do tego inaczej podchodzić.
Jakiś czas temu karierę zrobiły pojęcia digital natives oraz digital immigrants. Wiecie, chodzi o to, że niby ludzie, którzy musieli się uczyć używania Internetu oraz komputera od zera mieli być inni niż ludzie, którzy wyrośli z komórką lub laptopem w łapie.
W życiu nie spotkałam się z większa bzdurą. I nie chodzi mi tylko to, że ten cyfrowy las wyrósł dookoła mnie, więc nie uważam się za imigranta. Chodzi mi o coś bardziej głębokiego, o ludzka psychikę. Od setek lat jesteśmy tacy sami. Ewolucja nie działa na tak krótkich dystansach. I na przykład w latach dziewięćdziesiątych zamiast wysyłać emaila do mojego Dzielnicowego wysyłałam listy polecone. Ten sam efekt z mojego punktu widzenia, bo odpowiedzi nie dostawałam, zresztą nie była potrzebna, to były tyko donosy. Różnica jakościową jest to, że możemy sobie wysyłać obecnie wiadomości tekstowe (także w ramach feed na Facebooku na przykład), ale na nie różni się to niczym tak naprawdę od przekazywania kartek. Nie mówiąc o tym, że od początku lat osiemdziesiątych funkcjonował Minitel (chociaż nie w Polsce), więc Internet nie jest takim znowu przełomowym wynalazkiem.
Znam ludzką historię oraz psychologię na tyle, że irytują mnie próby bicia w będę i alarmowania, że nasze czasy się różnią tak znacznie od tego, co kiedyś było, że nastąpiło jakieś wynaturzenie. Nic się nie zmieniło, najwyżej poczta szybciej krąży i karteczki, które sobie przekazujemy szybciej trafiają do adresata lub na tablicę, gdzie zostają przypięte, żeby wszyscy mogli je zobaczyć.
Wynaturzeniem jest to, że nie mieszamy na sawannie. Wszystko inne, to jest to samo, tylko szybciej i efektywniej.
Rozmawiałam kiedyś z pewnym Szwedem na temat jego dostępu do Internetu i usług weterynaryjnych w latach osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych w Polsce oraz na szwedzkiej wsi. Wyszło, że moja kotka w latach osiemdziesiątych miała lepszą opiekę w Warszawie (fakt stolica i ja stanęłam na uszach) niż domowe zwierzęta na szwedzkiej wsi w tamtych czasach, albo i później. A w latach dziewięćdziesiątych w ogóle nie miał Internetu, później z Internetem też było ciężko.
Uważam za totalną bzdurę dzielenie pokoleń według tego, czy ktoś dorastał pamiętając lub nie czasy bez Internetu. Na moje obecne przyzwyczajenia nie ma najmniejszego wpływu to, że dorastałam zupełnie bez Internetu lub komórek. Patrzę na tamte czasy, jak na inne życie, w które ledwo wierzę. Ludzie się przywyczają szybko do lepszych warunków życia. Nie wiem, jak na tej podstawie można dzielić ludzi na pokolenia. Bardziej to odbieram to na zasadzie kogoś, kto został z buszu przeniesiony w lepsze, odpowiedniejsze cywilizacyjnie miejsce i z dużą ulgą dostosował się społecznie do warunków odpowiednich do tego, żeby wygodnie żyć i wymieniać poglądy lub sprawdzać informacje.
Ale to robił już na początku lat osiemdziesiątych Minitel we Francji.
Jedyna rzeczywista zmiana polega na tym, że można rzeczywiście większą grupę znajomych i przyjaciół alarmować i informować o problemach jednocześnie. Co było w moim życiu bardzo przydatne. Mam nadzieję, że przyda mi się też ten mój dziennik, który prowadzę online, zajmując się nowym rodzajem dziennikarstwa.
Parę moich koleżanek odeszło z zawodu, co też i ja planuję. Myślę, że wiem, co się stało, że podjęły taką dramatyczną decyzję.
Zaatakowali mnie imbecyle z Opus Dei, między innymi wspomniany już wie wcześniejszych wpisach Ryszard, autentyczny egzemplarz dużo poniżej normy inteligencji dla gatunku ludzkiego. Ryszard i jego koledzy przyszli do mnie do pracy całkowicie niezapraszani, bo jest dla mnie obcym człowiekiem. I jak to człowiek nisko-inteligentny postanowił zaprowadzić w naszej instytucji porządek. Co miało straszliwe skutki.
Nie spodobało mu się, że pracuje, ktoś, kto jest rudy. Tak samo nie spodobało mu się, że pracuje rozwódka. Niesmakiem powitał widok koleżanki z tatuażami. I jak to on postanowił działać, bo wyglądało tak, że zaatakował je dokładnie taki sam sposób jak mnie. Były zaszczuwane i przekonywane, że nie powinny pracować u nas. Było podkpiwane ich zaufanie do własnych umiejętności. Słyszały nieprawdę na temat, jaką opinię mają osoby decyzyjne o ich umiejętnościach.
Koleżanki o mało co się nie przekręciły. Ludzie są delikatni, ludzka psychika jest delikatna. Jeden taki atak wystarczy, żeby zostawić ślady. Z tego, co wiem, nikt nie wiedział jak się zachować. Nikt tak samo jak w moim przypadku nie reagował na prośby o usunięcie tego człowieka z terenu. Ochroniarz nie wiedział, co robić. Podobno już wie, ale nie wiem, co wyszłoby w godzinie próby.
Koleżanki po takich atakach zaczęły się rozsypywać psychicznie, więc jak ja poszły do pani psycholog. Ja rady pani psycholog już wtedy olałam, tylko poszukałam sobie lepszej terapeutki. Ale ja mam odpowiednie przygotowanie, żeby ocenić, co mi mówi jakiś psycholog. Koleżanki, którym zaczęto wmawiać, że chore psychicznie, bo przecież nikt nie ma potrzeby ich atakować, zaczęły się rozsypywać psychicznie. Musiałam parę ratować, żeby nie poszły drogą moich przyjaciół i nie uwierzyły, że są chore psychicznie i nie zabiły tak, jak chciał ich prześladowca. Dzięki moim radom zasięgnęły porady drugiego specjalisty.
Po takich doświadczeniach oraz tym jak potraktowała je pani psycholog (żeby było smutniej psycholodzy podzielili się naszą instytucją i jej przypadła nasz jednostka organizacyjna) moje koleżanki wyniosły się z naszej pracy. Stwierdziły, że już nie chcą tutaj pracować. Tylko jedna została przy uczeniu.
Ja też planuję spierdzielić stąd, gdy tylko znajdę jakieś równie dobre lub lepsze zajęcie.
Podobno najnowsze pokolenie to Alfy. Ale ja nie o tym.
Byłam dzisiaj na szkoleniu, które mnie trochę zirytowało. Jako wstęp do przykładów konkretnych aktywizujących ćwiczeń był irytująco durny wykład na temat pokoleń. Pani prowadząca szkolenia, jako Millenials (czyli ktoś, kto dorastał koło roku 2000) charakteryzowała Zetki. Jako właśnie takie osoby, które teraz albo się uczą na wyższych uczelniach albo wchodzą na rynek pracy. Charakterystyka był oczywista. Zetki mają być skupione na byciu oryginalnymi i wyrażaniu siebie, jednocześnie podążając za modami, czyli na przykład robić to co robi pani Swift. Facepalm!
Sama jestem Gen X tak bardzo, że nie można być bardziej Gen X i już w latach moich studiów słyszałam o sobie dokładnie to samo, co teraz o sobie słyszą Zetki i też się wkurwiałam, bo opisywano po prostu młodych ludzi. Młodzi ludzie zanim ich życie przytnie, są zawsze bezkompromisowi i oczekują, że będą mieli czas dla siebie. Opisy tych różnych generacji są na tyle bełkotliwe, że podejrzewam, że w grę wchodzi efekt horoskopowy – czyli jak opis jest pozbawiony konkretów, to każdy uzna, że to o nim.
Podobno Gen X było pierwszym pokoleniem, które się zbuntowało. To ja mam pytanie, kto – kurwa – był na koncertach w Woodstock i kto stawiał barykady w Paryżu w 1968 roku? Na pewno nie moje pokolenie, bo to byli boomerzy,(1) czyli urodzeni niedługo po wojnie, kiedy nastąpił wybuch urodzeń, czyli baby boom. To nie Gen X wymyśliła bunt i ideały. Już w starożytności narzekano na młodzież i jej nieposłuszeństwo.
Chciałaby wiedzieć, kto wymyśla te pierdolone generacje. Znam ludzi młodszych ode mnie, w tym kogoś, kto jest młodszy o prawie dwie dekady, którzy mi powtarzają, że są ode mnie starsi. I między innymi chodzi o mój stosunek do nowoczesnych technologii, bo jak przystało na zodiakalną małpę uczę się wszystkiego bez trudu. Oczywiście odniesienie do chińskiego horoskopu jest żartem.
Te wszystkie generacje to bełkot według, którego nie da się nic powiedzieć o konkretnym człowieku, oprócz tego że posługujący się tymi metkami ludzie mają kompleksy z powodu podeszłego wieku.
A co do szkolenia – musiałam wyjść, bo miałam prowadzić zajęcia i tym razem nie pomyliłam dat.
⛧⛧⛧
(1) Mam wrażenie, że boomers to pierwsze pokolenie (tutaj się zastanawiam, czy rzeczywiście, ale nie chce mi się sięgać do podręczników historii angielskiej kultury), które dostało jakąś metką. W każdym razie pierwsze po wojnie. Podejrzewam, że potrzeba metkowania wynikła z zawiści, że smarkacze mieli farta urodzić się po wojnie. Chyba, że chodziło o to, że biegali w krótkich spódniczkach w odróżnieniu od starszej generacji. A nosili się krócej niż większość ludzi teraz się nosi. Ale poczekajmy jeszcze chwilę, a okaże się, że Opus Dei będzie biegało po ulicach z centymetrem i sprawdzać długość spódnic. Już widziałam, jak sprawdzali na konwentach i zajebywali ofiary, bo spódniczka za krótka. Ja dla odmiany zastanawiam się, czy nie biegać z nożyczkami, żeby laskom skracać spódnice, bo nie wypada w tak długich chodzić, jeszcze ktoś pomyśli, że katoliczka.