Ja w życiu nie słyszałem, żeby ktoś osiągnął sukces i nie był w Kościele…

Powyższa kwestia to coś, co usłyszałam w dzieciństwie. Byłam znienawidzona przez Kościół już jako dziewięcioletnia dziewczynka. Pewnie dlatego, że pyskowałam i śmiałam być dobra w pływaniu. No i oczywiście byłam zdolna też w innych przedmiotach. Później też słyszałam te słowa często.

Całe moje życie upływa mi na znoszeniu ataków imbecyli oraz wariatów, którzy udowadniają mi, że jeśli jest ateistką, to nie mam prawa do szczęścia osobistego, czy odnoszeniu sukcesów na różnych polach. Nie będę już wchodzić w szczegóły, co mi dokładnie kościelne hordy zniszczyły z zemsty za to, że nie chcę potwierdzać słów „świętej”, opowiedziałam to w innych wpisach. Znaczące jest za to, że powyższe słowa słyszałam od wielu osób związanych z Kościołem.

Zastanówmy się nad nimi przez chwilę, bo nie oznaczają tylko zdziwienia tym, że ktoś utalentowany nie wierzy w Boga. Bo to nie chodzi o brak wiary w Boga, chodzi o przynależność do konkretnej organizacji, która działa jak mafia. Więc jeśli odmawiasz im współpracy, zostajesz zniszczony, zupełnie jakbyś miał do czynienia z prawdziwą mafią. Przy okazji – sekty też tak działają.

Mechanizmy takich zamkniętych organizacji zakładają, że rzeczywiście tylko swój odnosi sukces, więc ktoś zdolny, a kto na przykład nie chce należeć do kręgu pedofilskiego (jak ja w dzieciństwie) jest niszczony. Przypominam, moja koleżanka i kolega z podstawówki uważali za normalne, że zajmują się obsługiwaniem kościelnych penisów i że dostają za to pieniądze.

Słyszałam wtedy, że oni odniosą sukces, bo same zdolności nie wystarczą, trzeba być w Kościele. Oczywiście, same moje zdolności wystarczyłyby, ale żeby dowieść prawdziwości tych słów, zrobiono wszystko, żeby zniszczyć mnie psychicznie i doprowadzić do samobójstwa, wychowując mnie na zaciekłą przeciwniczkę religii katolickiej.

Moi znajomi z podstawówki zostali obstawieni korkami, żeby zdobywać same piąteczki (chociaż raczej tylko po to, aby udało im się ukończyć podstawówkę). Jakiś szlochem ojca oraz poparciem kleru zostali wepchnięci do liceum, ale zostali szybko wypierdoleni za brak postępów w nauce. Trafili do zawodówki handlowej.

Ja sama pomimo prześladowania przez kler i ich znajomych, którzy koniecznie chcieli mnie „wychować”, kierując się urojeniami schizofreników, skończyłam prestiżowe liceum i ciągnęłam dwa kierunki studiów. Pisałam opowiadania i wygrałam konkurs literacki. Tak naprawdę udało się tej kościelnej chujni z grzybnią zniszczyć mi tylko życie osobiste – czyli coś co ma każdy człowiek, nawet najgłupszy. Ale mnie tego odmówiono, bo uznana, że jestem przedmiotem, którym wariaci z Kościoła mogą dobrowolnie dysponować i niszczyć w celu zmuszenia do poślubienia schizofrenika Rafała. Za co będę się mścić. A mam odpowiednie przeszkolenie, żeby ścigać i tropić wszystkie zbrodnie Kościoła, wzorem amerykańskich profilerów. Tak tylko mówię.

A Renata jest nadal tylko tępą sklepową i to coraz głupszą, bo jej nieleczona schizofrenia niszczy coraz bardziej mózg. Więc może jednak ten status „nowej świętej” wcale tak bardzo nie pomógł w życiu?

Wracając do tytułu wpisu – ja dla odmiany nie słyszałam, żeby jakiś wielki artysta lub naukowiec był super religijny. Jest wręcz przeciwnie – z reguły wokół Kościoła gromadzą się ludzie tępi, głupi, niewyuczalni, którzy bardzo często są również wariatami. Jeżeli osiągają jakiś sukces, to całkowicie niezasłużenie i tylko dlatego, że Kościół uruchomił swoje moce PR i majstrował przy ich wizerunkach. Niszczenie zdolniejszych też, jak widać na moim przypadku, wcale nie przeszkadza w tym, żeby „odpowiedni” człowiek odniósł sukces.

W czasie katechezy jako dziecko wręcz słyszałam, że katolicy mają obowiązek pomagać tylko katolikom i mamy niszczyć wszystkich, nawet zdolniejszych, byle „nasz” odniósł sukces.

Bardzo się cieszę, że nie jestem już katoliczką.