Prywatne sprawy

W miejscu, w którym pracuję, byłam regularnie atakowana przez ludzi chorych psychicznie oraz ich kościelnych protektorów. Samo to nie byłoby groźne, gdyby nie okazało się, że te ataki są „moją prywatną sprawą” i nikt z moich kolegów czy koleżanek nie chciał mi pomóc. Nawet, gdy zostałam przez kilku przyjaciół Rafała złapana i uruchomiona w taki sposób, że nie mogłam sięgnąć po telefon, okazało się, że przechodzące koleżanki nie mają zamiaru mi pomóc. Odmówiły wezwania Straży Akademickiej, czy zawiadomienia Policji. Oczywiście Policja niewiele mogła mi w tej sytuacji pomóc, ale teren każdej uczelni to nadal kawałek naszego Państwa, chociaż stanowi miejsce eksterytorialne i oczami Policji jest Straż, która z Policją współpracuje. I wykonuje w podobnej sytuacji polecenia Prokuratora, nie Rektora. Z tym, że przejście takiej ścieżki i uzyskanie pomocy od Prokuratora zabiera za dużo czasu, a i tak możliwości działania są nadal utrudnione.

Ale żadna uczelnia jest oddzielnym księstwem, a z przywilejem eksterytorialności związane są obowiązki, między innymi zapewnienia bezpieczeństwa na swoim terenie.

Jest to skandal. Napadnięto na mnie w trakcie mojej pracy, kiedy jako nauczyciel mam taką samą ochronę jak urzędnik państwowy. Ale nikogo z mojej pracy to nie obchodziło. Wręcz przeciwnie, Straż Akademicka dostała kategoryczny zakaz wyprowadzania wariatów z mojego miejsca pracy (bo to by „źle wyglądało”). Jest to po prostu hilaeryczne. Moje zapewnienia, że w takim razie odchodzę z pracy, spotkały się z kolejnymi atakami wariatów z Opus Dei, którzy od mojego dzieciństwa próbują zrobić ze mnie swoją służkę i uważają, że jestem ich niewolnicą.

Ja nie dostałam pomocy, za to wariaci z Opus Dei dostali każdą pomoc. Więc przystąpili do mordowania mojej psychiki, wywołując traumę i syndrom sztokholmski.(1) W czym też swój udział miały osoby zatrudnione w mojej uczelni. Zostałam tak zastraszona, że bałam się nawet pomyśleć o zmianie pracy, chociaż w mojej sytuacji nawet praca w liceum jest czymś, co mnie by uratowało. Miejsce, w którym odniosło się takie obrażenia, że wystąpił syndrom sztokholmski, jest miejscem z którego trzeba uciec. Ten syndrom bardzo często występuje w miejscu pracy i warto ewakuować się ze złej pracy nawet na rok przed emeryturą.

W efekcie syndromu sztokholmskiego, problemów z pamięcią i stanów lękowych nie przyjęłam pomocy od moich przyjaciół i nie zmieniłam pracy, a schizofrenik Rafał przed niektórymi ludźmi nadal udaje mojego ukochanego, a schizofreniczka Renata moją najlepszą przyjaciółkę.

Mam dosyć, ci wariaci z Opus Dei zniszczyli mi całe życie, bo ciągnie się to od początku podstawówki. Wiem, że Prokurator się szykuje na tę szajkę. Przytrzymali mnie przy życiu biegli sądowi, psychiatra i psycholog, i tylko od nich dostałam pomoc w ramach interwencji psychoterapeutycznej.

Trochę zabawne jest, że niektóre osoby z pracy także mój blog uważają za moje całkowicie prywatne sprawy, tak mi powiedziano, więc mogę sobie tutaj pisać, co chcę. Zresztą już oni wiedzą, co o tym uważam, ale sądzą, że „nic mi nie jest”. A zatem piszę całą prawdę o tym, co się wydarzyło. I tylko prawdę. A prawda jest taka, że na pewno Nycz i Opus Dei mnie przed niczym nie obronili. Jak zwykle zniszczyli mi wszystko, co tylko mogli zniszczyć.

Tylko ten blog mi pozostał jako sposób komunikacji z niektórymi przyjaciółmi. Schizofrenicy, jak zwykle robią tacy wariaci, bardzo sprawnie przechwycili moje kontakty i odcięli mnie od wielu osób, a z innymi skłócili.

No cóż, w najgorszym wypadku pójdę do liceum. Chociaż wolałabym nie, bo to nudne.

⛧⛧⛧

(1) Dla niewtajemniczonych – syndrom sztokholmski to jedna z najgroźniejszych spraw w psychoterapii. Składa się na niego wredna triada – problemy z pamięcią, fałszywe wspomnienia oraz stany lękowe. Z tego wszystkiego najczęściej widać tylko stany lękowe, bo innych rzeczy człowiek nie jest świadomy. Osoba cierpiąca na syndrom sztokholmski żyje w lęku, a to nie jest prawdziwe życie. Walka z syndromem sztokholmskim to jest walka z oprawcą we własnej głowie, z osobą, która człowieka zniszczyła psychicznie i sobie podporządkowała. W zaawansowanej formie człowiek momentami praktycznie traci zmysły z przerażenia, bo musi pokonać blokadę stworzoną przez lęk przed oprawcą. Dlatego, żeby wygrać z prześladowcą trzeba robić rzeczy, których się ofiara boi, bo zostały zakazane przez oprawcę, a także starać się realizować swoje własne cele, a nie prześladowcy, który tworzy sobie niewolnika. Trzeba sobie przypomnieć traumatyczne wydarzenia, a także dotrzeć do prawdy. Zawsze warto zwyciężyć i żyć pełnią życia, a nie w lęku realizować rzeczy, których się nigdy nie chciało robić. Syndrom sztokholmski jest też częsty w sektach, tak samo jak zaszczucie ze skutkiem śmiertelnym jako kara za samą myśl o opuszczeniu sekty. I jest o wiele częstszy, niż ludzie myślą.

Dodaj komentarz