Dla rodziny mojego dziadka ze strony ojca jego ukochana była Norweżką i nie chcieli się zgodzić na ślub z nią. Z kolei ona miała zakaz wiązania się z nim, bo był tylko mieszczaninem, a nie szlachcicem.
Ale udało im się jednak pobrać. Już piszę, w jaki sposób do tego doszło.
Dziadkowie ze strony ojca poznali się w czasie studiów i zakochali się w sobie, było to silniejsze od nich i przestali się kontrolować. Wkrótce babcia była w ciąży, nosiła już wtedy mojego ojca w brzuchu, kiedy jej rodzice odmówili zgody na ślub. Oboje byli bardzo arystokratyczni – pradziadek norweski szlachcic, który ożenił się z panną z polskiej utytułowanej rodziny. Nie wyobrażali sobie, żeby wyszła za kogoś spoza swojej sfery. Był to początek lat dwudziestych ubiegłego wieku.
Babcia postanowiła się zabić po tej odmowie. Na całe szczęście ktoś wszedł na czas do pokoju i odciął ją ze sznura. Miała tak ściśniętą krtań, że dopiero po jakimś czasie odzyskała możliwość mówienia i wtedy przyznała się, że jest w ciąży. Zapowiedziała jednocześnie, że spróbuje jeszcze raz popełnić samobójstwo i tym razem nikt jej znajdzie na czas. Dostała wtedy zgodę na ślub.
Rodzina dziadka też się nie zgadzała na ślub. Jak już powiedziałam, była dla nich po ojcu Norweżką i z tego powodu ją odrzucali. Po ślubie przyjęła polskie nazwisko męża. Ale i tak jej nie zaakceptowali, więc dziadek zerwał z nimi relacje. Dlatego też mówię, że nie mam w Polsce krewnych o nazwisku Wieczorek. Trochę zabawne jest, że mieszczanie byli w efekcie bardziej uprzedzeni do arystokratki, niż sami arystokraci do mieszczanina. Rodzina babci bardzo szybko się przekonała, że dziadek był bardzo inteligentny i dobry dla swojej żony. Po pewnym czasie rodzice mojego taty wyemigrowali do Francji, bo babcia chciała dołączyć do swoich sióstr, które tam wyszły za mąż i się przeprowadziły.
Mój norweski pradziadek miał tylko córki. Moja babcia była najstarsza i zgodnie z norweskim zwyczajem ona odziedziczyła tytuł po swoim ojcu. A po niej odziedziczył mój tata. Z kolei mój ojciec mnie wyznaczył na dziedziczkę tytułu, bo chciał mi różne rzeczy wynagrodzić – a dokładniej mówiąc, chodzi o wszystko, co stało się po tym, gdy zgwałcił mnie i zaszczuł schizofrenik, który był ojcem Renaty i Rafała i udawał przed wszystkimi „pedagoga”. Nic nie było w nim z pedagoga, tak samo jak schizofreniczka Renata nie jest żadnym „psychologiem” czy „psychoterapeutką”. Trzeba ludzi przed nią ostrzegać, już zbyt wiele osób wyciągałam za uszy z problemów po kontakcie z nią. Notatki, które mi ukradła i rękopis mojej pracy magisterskiej nie czyni z niej naukowca.
Niestety ta schizofreniczna rodzina oszukała oraz zastraszyła moją matkę i przyczepiła się do niej, wysysając z niej, co tylko mogła. Uważam, że działała pod wpływem syndromu sztokholmskiego, bo wiedziała, że ma od lat siedemdziesiątych zakaz kontaktów z nimi. Została krańcowo zmanipulowana i współpracowała z ludźmi, którzy niszczyli jej dziecko dalej.
Ale to już zupełnie inna historia, która przypomina jeden do jeden wszystko, co spotkało mojego ojca we Francji, z której uciekał z powodu schizofreniczki, która miała na jego punkcie urojenia i uważała się za jego „żonę”. Tą chorą psychicznie zołzę również „opiekował się” pewien katolicki ksiądz, który umacniał jej urojenia oraz oszukał i zmanipulował rodzinę mojego taty. W rezultacie mój tata wylądował w PRL bez grosza przy duszy i cieszył się życiem wolnym od tej wariatki.
Został odcięty od rodzinnych funduszy, ale wolał swoje szczęście małżeńskie z moją mamą, honor oraz tytuł szlachecki (tego mu nie mogli zabrać). Ja też zostałam wychowana w taki sposób, że cenię te wartości wyżej niż pieniądze. I podobnie jak mój tata zawsze będę powtarzać, że niczego mi nie brakuje, bo wystarczy mi, że jestem wolna od schizofrenika Rafała, jego rodziny oraz durnoty „Biszkopta”.
Mój tata nie mógł uwierzyć, że spotyka mnie dokładnie to samo, co jego we Francji i dopiero po mojej próbie samobójczej zaczął ze mną rozmawiać i zrozumiał, że naprawdę to się dzieje. Jako profiler niczemu się nie dziwię – księża są durni i negują istnienie chorób psychicznych, bo ich marna przeciętna inteligencja nie pozwala na zrozumienie tego pojęcia oraz konsekwencji nieleczenia chorób psychicznych. Do tego wokół Kościoła jest zawsze mnóstwo schizofreników, szczególnie rodzin, którym księża zabronili się leczyć. A schizofrenicy mają swoje typowe urojenia, które łatwo skierować na konkretne uzdolnione i wyjątkowe osoby. Arystokracja, bogacze, artyści i wyjątkowo utalentowani sportowcy przyciągają tego typu wariatów jak magnes. Schizofrenicy niszczą takie osoby, żeby się stać nimi i zająć ich miejsce w świecie. Alternatywnie zaczynają mieć romansowe urojenia i podają się za mężów lub żony, ogólnie „prawdziwych” ukochanych, niszcząc życie ofierze. Często też popełniają morderstwa lub zaszczuwają ludzi z wynikiem śmiertelnym. Niestety tak się objawia ta choroba. Nieleczący się schizofrenik to zawistna szuja i Gollum.
Nie miejcie wątpliwości, Rafał mnie nie kocha. Ma urojenia związane z moim mieszkaniem i ścianą nośną, która biegnie wzdłuż przedpokoju oraz rozdziela dwa pokoje. Jest na tyle gruba, że schizofrenik jest pewien, że są w niej zamurowane wielkie sejfy, w których są już „jego” pieniądze oraz biżuteria. Ma plan, żeby – gdy już mnie zmusi terrorem do wyjścia za niego – zburzyć tę ścianę nośną (również ten fragment z przedpokoju, który przylega do mieszkania sąsiada) i dorwać się do urojonych książęcych skarbów. Jego wymarzone działania mogą hipotetycznie skończyć się zawaleniem całego budynku. Ale mam złą wiadomość dla niego. Mój tata naprawdę przybył do Polski skłócony z całą rodziną i posiadał tylko to, co miał na sobie. Schizofreniczka doprowadziła jego firmę we Francji do upadku, a on nie mógł liczyć na pomoc bliskich. Nie wszyscy arystokraci mają pieniądze.