Nieprawdą jest, że dawno temu wsadziłam Piotra do więzienia. Renata i jej gang schizofreników zrobił mi pranie mózgu jakiś czas temu, żeby dowieść, że jednak ona mówi dobrze i więzienie nie jest jej urojeniem. Renata, udając psychologa, „diagnozuje” u różnych ludzi „Alzheimera” i wmawia im swoje urojenia. Takie zabiegi są typowe dla schizofreników, którzy walczą o to, aby świat dostosował się do treści ich urojeń. Przeszłam to kilka razy i mam dosyć. Piotr w życiu nie był w więzieniu.
Zginął wiele lat później na jeziorze, bo prując motorową łodzią o wiele za szybko, władował się w pień drzewa, które zostało złamane przez wichurę i wpadło do wody. Niestety wypadł z łodzi, uderzył głową o coś twardego, stracił przytomność i utonął. Przestudiowałam kiedyś podręcznik o typowych wypadkach i ich przyczynach i niestety bałam się czegoś takiego, tym bardziej, że Piotr nie zapinał pasów w łodzi, bo nie ma przepisów nakazujących robienie tego. Na obszarze chronionej przyrody taki pień, który go zabił, musi zostać w wodzie, bo nie wolno ingerować. Osoba, która z nim była, ledwo się uratowała. Piotr był pechowcem i tyle. Nie był pijany, badanie nie wykazało ani kropli alkoholu w jego organizmie. Jest mi bardzo smutno, że nie wiedział, że w wodzie też może znaleźć się wszystko. Nawet jeśli nie ma wichury, która połamie drzewo, to trąba powietrzna może nawet przenieść wieloryba z oceanu i rzucić truchło do jeziora. Zawsze trzeba spodziewać się najgorszego i zapinać pasy, bo siła uderzenia w takiej sytuacji wyrzuci każdego z łodzi. Czasem niestety na wprost na pień w wodzie, co łamie czaszkę. Jest to typowy wypadek z podręcznika, opisany jako z reguły śmiertelny.
Piotr zginął w bardzo niedobrym momencie, bo starał się mnie postawić na nogi po zaszczuciu mnie przez Opus Dei i chociażby z tego powodu go zabrakło. Był bardzo dobrym przyjacielem.
Bez niego znowu mnie zaatakowano.