Glam metal – czyli wspomnienia z archiwum black metalu

Nie pamiętam dokładnie, ale musiał to być rok mniej więcej 1989, byłam wtedy z Piotrem i przygotowywałam się do naszego przyjęcia zaręczynowego. Większości czytelników mojego bloga nie było pewnie wtedy jeszcze na świecie.

W czasie koncertu zostałam zagadnięta przez Norwegów. Z reguły w klubie robiłam wtedy burdę, bo terroryzowałam wszystkich, domagając się perfekcyjnego ustawienia dźwięku. Mnie do tego z kolei zmuszali polscy metale, którzy pamiętali moje wrzaski przed koncertem Iron Maiden. Weszłam wtedy z przyjaciółką na płytę na tyle wcześnie, że załapałyśmy się na próbę dźwięku. Było tak źle, że zaczęłam dramatycznie żądać zwrotu pieniędzy i przeklinać. Zrobiłam aferę, ale dźwięk był tak krystaliczny, jak powinien być. Od tamtej pory, gdy tylko mnie znajomi zobaczyli przed koncertem, łapali za rękę i wprowadzali do klubu, żebym robiła próbę z kolejnymi zespołami.

Przed jednym z koncertów zaczepili mnie Norwedzy. Nauczyłam się wcześniej growlu, bo zapytałam jednego z polskich wokalistów black metalowych, jak to się robi. Ten człowiek powiedział Norwegom o mnie, gdy zaczęli poszukiwania wokalisty. Wiedział także, że jestem również w stanie komponować. Uważał, że to kwestia czasu, aż trafię do jakiegoś zespołu. Norwedzy zaczęli mnie namawiać na współpracę, bo stracili wokalistę i gitarzystę w jednym. Między innymi użyli argumentu, że z wokalistką zarobią więcej. Ja też miałam zarobić. Skończyło się to tak, że umówiłam się z bardzo poważnymi Norwegami na sesję pisania materiału na płytę. U mnie w domu.

Przedstawiłam jednego z Norwegów mojej mamie, żeby wiedziała z kim będę pracować. Potrzebowałam jej współpracy, bo musiała wyjechać na weekend do mojej siostry. Inaczej wszyscy ludzie, którzy chcieli u mnie zanocować, nie zmieściliby się w naszym mieszkaniu.

Przyszedł ten dzień, kiedy poczułam się jak Bilbo Baggins, któremu Gandalf ściągnął na łeb krasnoludów i w ten sposób rozpoczął przygodę – z tym wyjątkiem, że to ja byłam w porównaniu z moimi gośćmi wzrostu krasnoluda. Co jakiś czas otwierałam drzwi przed kolejnym poważnym Norwegiem i czułam się coraz dziwniej. Jedynym wyjątkiem od tej drużyny wikingów była francuska lesbijka, którą też poznałam w czasie koncertów. Była moją przyzwoitką.

W czasie pracy próbowałam narzucić glam metal jako gatunek – bo wszyscy postanowili iść za mną i mówili, że to to ja mam komponować – ale zostało to potraktowane jako dowcip. W końcu oświadczyłam, że oglądam te teledyski dla ładnych chłopców, oni nie muszą glam metalu lubić. Zresztą zawsze słuchałam wszystkiego. Zostałam zmuszona do wymyślania melodyjek, a potem napisania do nich tekstów po angielsku. Zaczęliśmy nawet pracować nad aranżacją, ale skończył się nam weekend i nie miałam w domu gitary. W czasie pracy zaczęłam również wymyślać zespół glam metalowy, który miał się nazywać Haralsdottir. Ale nie udało się kolegów Norwegów przekonać do tej idei, bo grają black metal i jak usłyszałam, to oni decydują, więc przepadło. Ale bardzo ta idea ich rozbawiła.

Nie wiem, co się dalej działo, ale prawdopodobnie wszystko się spierdoliło, bo znowu zaatakowali mnie schizofrenicy i straciłam pamięć z powodu zaszczucia, stresu i prania mózgu. To już była kolejna taka akcja tych wariatów. W podobny sposób straciłam zespół z początku liceum, chyba nie mieliśmy wtedy jeszcze nazwy. Ale jakby co to nazwę Haraldsdottir nadal mogę gdzieś wykorzystać, chociaż to zespół, który będzie grał glam metal chyba tylko w Prima Aprilis.

Morał jest taki, że nie należy nic o mnie mówić tym wariatom z Opus Dei. Ani ich wielbicielom, czy ludziom uzależnionym od nich psychicznie.

Tak więc, nie. Nie zamierzam bywać tam, gdzie pojawiają się schizofrenicy. Zniszczyli mi całe życie.

Mam za to szczęście spotykać ciekawych muzyków metalowych nie tylko w czasie koncertów, ale też podczas lotów i na lotniskach. Część z nich mnie kojarzy z dawnych prób dźwięku, chociaż nie tylko. Szczytem wszystkiego był już lot z Toronto do Vancouver, kiedy spotkałam trzy zespoły glam metalowe. No, co ja mogę powiedzieć, słucham też glam metalu, więc byłam zachwycona towarzystwem. Czasem się odgrażam, że jeśli będzie mi się nudziło, to wsiądę w jakiś wewnętrzny lot w Stanach dla odmiany i zobaczę, kto będzie na pokładzie.

Chyba musze przyznać sama przed sobą, że (glam) metal powinien był być moim zajęciem, a nie pisanie fantasy. Zmarnowałam najwyraźniej życie biegając na konwenty, gdzie mnie co chwila niszczyli schizofrenicy oraz durnie, którzy postanowili im uwierzyć we wszystko. W efekcie ich działań coraz bardziej mi się głowa psuła, bo wariaci próbowali nagiąć rzeczywistość tak, żeby zgadzała się z treścią ich urojeń. Aby to osiągnąć, terroryzowali mnie, żeby wmusić we mnie swoje urojenia, jednocześnie przekonując wszystkich, że mnie „leczą”.

I to jest historia mojego norweskiego zespołu, w którym byli sami Norwedzy (ja też uważam się tutaj za Norwega z powodu pradziadka).