Narcystyczny rodzic

Do pewnego stopnia jest bardzo przyjemne mieć narcystycznego rodzica. Tutaj zaznaczę, że nikt z moich autentycznych nie był narcyzem. Narcyzem był ojciec Michała. Jego osobowość okazała się być bardzo przypadana w momencie, kiedy schizofrenik Ryszard zaczął swoje intrygi na Wydziale Psychologii.

Ten schizofreniczny zjeb rozpoczął swoją zwykłą kampanię kłamstw na mój temat i zaszczuwania z użyciem nauczycieli. Znalazł chętnego słuchacza w wykładowcy od behawioryzmu zwierząt. Mam świetny kontakt ze zwierzętami od dziecka, kocham je i doskonale rozumiem. Schizofrenik wmówił mojemu wykładowcy, że mam same dwóje i że nie nadają się na psychologa i studentkę. Do tego miałam podobno zabić kota.

Wkurwiony wykładowca postawił mi z egzaminu dwóję. Nie jestem narcyzem, więc uznałam, że moja propozycja, żeby sprawdzić, czy oswajanie zdziczałych kotów bez klatki nie ma więcej sensu, wywołała jego furię i że powinnam się pogodzić z dwóją. Mój nieformalny wierzący w mój geniusz teść dostał jeszcze większej furii – tak wielkiej, że zorganizował spotkanie mojego wykładowcy, dziekana oraz mnie – sam oczywiście także był obecny na tym spotkaniu, żeby wszystkiego dopilnować. Uczył mnie wtedy asertywności. Był całkowicie przekonany, że absolutnie nie zasługuję na dwóję.

Po gorącej dyskusji ocenę mi zmieniono na cztery, chociaż szczerze mówiąc zasługiwałam na piątkę. Ten sam wykładowca napadł na mnie wiele lat później w mojej pracy i bełkotał te same bzdury, jakie mu wsadził do głowy Ryszard. Zapomniał już, jak wyglądało nasze spotkanie w czasie studiów. Moja historia z tym wykładowcą jest przykładem na to, jak nieobiektywnie mogą być sprawdzane wszystkie testy i egzaminy, które nie są przygotowane jako zamknięte testy wyboru z konkretnymi odpowiedziami. Są ludzie, którzy w takim systemie ciągną całe życie na dobrej opinii. Ja całe życie z powodu pomówień schizofreników ciągnę na złej. Ale mam to w dupie.

Naprawdę nie zabiłam żadnego kota, ani nie wyrzucili mnie ze studiów. I o ile mi wiadomo, mam absolutorium z psychologii – czyli wszystkie przedmioty bez seminariów.

Split personality disorder to takie cholerstwo, że już lepiej mieć syndrom sztokholmski. Dalej jest już tylko ściana, jeżeli chodzi o zaburzenia psychologiczne. Wychodzi się z tego z bólem. Scalanie osobowości polega na bolesnym odzyskiwaniu wspomnień i wątpieniem we własne zdrowe zmysły.

Tak się skończyła „opieka” nade mną, jaką roztoczyli pierdoleni schizofrenicy z rodziny Ryszarda.

A ostrzegałam przed nimi.

Nie dziękuję ludziom zamieszanym w to wszystko po stronie tej schizofrenicznej rodziny.

Dodaj komentarz