W pewnym momencie, bardzo dawno temu, wymyśliłam sobie pseudonim, bo pojawiły się pewne plany nagrania płyty black metalowej ze znajomymi Norwegami. Moje prawdziwe nazwisko nie jest łatwe do przeczytania dla cudzoziemców. Sięgnęłam zatem do pradziadka oraz do tradycji prosto z Sag. Mój pradziadek nazywał Sigurd (tak jak ten dziad od smoka i złotych pierścieni) Haraldsson. Skróciłam imię i stałam się na użytek świata metalu Gosią Haraldsdottir (no bo przecież nie jestem niczyim synem, tylko córką). Zmieniłam pisownię „dóttir” – poprosiłam, żeby nie stawiać kropeczek, czy innych znaków diakrytycznych nad o. Mam nadzieję, że polskie imię sprawi, że nikt mnie nie będzie podejrzewał o to, że przybyłam z Islandii, bo stamtąd obecnie pochodzą tego rodzaju żeńskie formy nazwisk. Islandzki zachował wiele z dawnego języka staronordyjskiego.
Przy okazji – Haraldsson nie był przodkiem nikogo z Nowaków, żadna Renata czy Anna nie może się szczycić kimś takim.
I nikt z braci Johanssonów nie nazywa się Haraldsson, jak bredziły schizofreniczki z mojej podstawówki. Oraz oczywiście nikt z Johanssonów nie jest z tymi schizofreniczkami spokrewniony. Mają pipy w końcu zamknąć ryje i zostawić mojego przodka w spokoju. Nigdy nie bedą mną. Niech zaczną końcu się leczyć, bo mam już dosyć ich podszytych zawiścią urojeń wraz z ich oszustwami i kradzieżami. Nie mówiąc już o zaszczuwaniu ludzi na śmierć.
Straciłam życie oraz przyjaciół. Naprawdę mam dosyć tych zjebów z Opus Dei.