Miejsce pracy to specyficzne środowisko, bo nie można z niego uciec bez problemu. Mogłam postanowić nigdy nie wracać na warszawskie konwenty, bo Avangardą rządzą schizofrenicy z mojej podstawówki, ale bardziej formalnej pracy i związanych z nią obowiązków się tak łatwo nie rzuca. Dlatego też prawodawca o wiele ostrzej wymierza kary dotyczące zaszczucia w miejscu pracy. Różni ludzie mają obowiązek się w takim środowisku dogadywać i ignorować kwestie sporne, które pracy nie dotyczą. Prawodawca oczekuje też, że wszyscy mają obowiązek traktować się z zawodową uprzejmością i okazują sobie wsparcie, jak przystało na kolegów z pracy.
Od dziecka mam na karku Ryszarda Nowaka, który owija sobie dookoła palca coraz to nowe osoby. Nie jest ze mną w żaden sposób spokrewniony, a wszelkie jego akcje i opowieści na mój temat są wzięte z jego schizofrenicznych urojeń i potrzeby zrobienia sobie ze mnie dojnej krowy.
Ryszard dopadł mnie w każdej szkole i w każdym miejscu pracy. Pojawił się także w mojej obecnej i zaczął już przed laty wmawiać mi nieprawdziwe historie, w próbie zmuszania mnie do „przypomnienia” czy „uświadomienia” sobie, że jego i Romana urojenia są prawdą. Niestety nie mogę tych urojeń potwierdzić. Mam na blogu zaświadczenie o stanie cywilnym, jestem panną i nie mam żadnych dzieci. Tak samo wszystkie konspekty, które przedstawiała Renata, zostały mnie i innym pisarzom ukradzione. Nie ma znaczenia, że przepisała je swoimi kulfonami. Renata nie publikuje pod nazwiskiem Małgorzata Wieczorek i nie jest przyjaciółką Andrzeja. Jej ojciec też się z nim nie przyjaźnił. Jej siostra Anna ani nie byłą narzeczoną Piotra, Kruka czy Breta, ani nigdy nie przyjaźniła się z żadnymi muzykami.
Iwona Kaminska-Bowlby też o niej nie słyszała, chociaż schizofreniczka Anna na nią również się powołuje. Nie zna jej też książę Kristian. Pentagram i pierścień mi ukradła. Nie są dowodem na to, że jest wielką wokalistką metalową. Jest wariatką stanowiącą element fandomowego folkloru i nikt z muzyków heavy metalowych, których znam, nigdy się nią nie przejmował. Jest tak nieważna, jak tylko może być ktoś, kto jest całkowicie nikim. Jak większość schizofreników z obrzydzeniem reaguje na dźwięki muzyki, co sprawia, że jej urojenia są jeszcze zabawniejsze. Z tym, że – rzeczywiście – kilka razy zakatowała mnie razem ze swoim gangiem. Ale to nie robi z niej bogini metalu.
Ryszard jest schizofrenikiem, który namówił mojego szefa na interwencję, ponieważ miałam być „chora psychicznie”. Jest to coś, co jest prawnym koszmarkiem dla mojego szefa. Zacznijmy to rozkładać na czynniki pierwsze. Przede wszystkim zdrowie psychiczne i leczenie medyczne stanowią aspekt prywatny życia, więc jakikolwiek pracodawca nie ma prawa pytać, czy ktoś się leczy czy nie. Pracodawcę powinno obchodzić tylko, czy pojawiam się w pracy i czy odpowiednio wykonuję swoje obowiązki. Pod tym względem nic nie szwankowało. Różne panie, z którymi jestem zatrudniona, również nie powinny wysłuchiwać szlochów różnych schizofreników, tylko wysłać ich na drzewo po upewnieniu się, że ich pretensje mają charakter prywatny. Nie zapominajmy też o rzeczy najważniejszej – nie jestem chora psychicznie, a oskarżenia schizofreników, ich zapewnienia, że są moją rodziną i że za mnie odpowiadają, nie mają żadnej wartości. Są to klasyczne schizofreniczne ataki, tak bardzo powszednie, że podręcznik Diagnostyki dla studentów ostrzega przed diagnozowaniem na podstawie bredni, jakie opowiadają lekarzom schizofrenicy. Bo to oni przychodzą ze skargami i zaszczuwają w ten sposób swoje ofiary.
Schizofrenicy są wszędzie. Zastanawiające jest, że mój pracodawca postanowił zachowywać się, jakbym miała pięć lat i zaczął rozmawiać z kimś, kogo uznał za mojego „rodzica” i po porozumieniu z którym postanowił mnie ubezwłasnowolnić i zaczął żądać, abym nie tylko z nim, ale też z jakimiś psychiatrami rozmawiała, co naruszyło moje prawa człowieka. Nie potrzebowałam żadnej „interwencji”, bo nie było ze mną żadnych kłopotów. Kłopoty były tylko z gangiem schizofreników, który prześladuje mnie od czasów podstawówki, oraz z ich pomocnikami. Nieważne były moje protesty i tak skończyło na zmuszaniu mnie, abym wypełniała polecenia schizofrenicznej bandy z mojej podstawówki. Rozmowy z nimi oraz poddawanie mnie terrorowi i zastraszeniu zniszczyło mnie psychicznie tak bardzo, że przestałam rozumieć, co się dzieje i rozwinął się u mnie pełen syndrom sztokholmski. Przy czym wystarczy skrajnie toksyczne miejsce pracy, nie trzeba nikogo porywać jak to spotkało Patricię Hearst (czyli najlepiej znaną ofiarę terroryzmu i syndromu sztokholmskiego), żeby mieć warunki do takiego zniszczenia drugiego człowieka, że zaczyna mówić i robić, co chcą jego prześladowcy. Nie dziękuję różnym tępym kurwom za taką dewastację mojego życia oraz moich znajomych. Anna jest bardzo niebezpieczną schizofreniczka, a nie „psychoterapeutka”. Psychoterapia nigdy nie polega na terrorze i jest dobrowolna. Jak komuś nie podoba się, co robię i mówię, niech mnie, kurwa, pozwie. Ale moje istnienie nie powinno nikomu przeszkadzać. Tylko schizofrenikom przeszkadzam i tylko oni ciepią z tego opwodu, że żyję. Ale brew ich marzeniom (aka urojeniom) po mojej śmierci ani nie odziedziczą mojego mieszkania, ani automatycznie nie dostaną żadnych przelewów. Bo nic do nich nie należy, bo to tępe i chore psychicznie wieśniaki, które skończyły jakieś uczelnie w swoich urojeniach.
Przy czym totalnie nie zastanowiło nikogo, że ten niby „rodzić” postanowił przyjść do pracy „córki” z donosami na nią, które miały charakter wyłącznie prywatny i dotyczyły jej „zdrowia” oraz konfliktów z kimś, kto fałszywie podawał się za jej „przyjaciół”, czy „małżonka”, więc nie powinien się tymi pretensjami zajmować. Do tego mój szef postanowił zignorować fakt, że jedna z moich koleżanek dołączyła się do zaszczucia mnie, wyraźnie walcząc ze mną o względy pewnego mężczyzny, który odwiedził mnie w pracy. I nikogo nigdy nie zastanowiło, że facet z urojeniami, który się przedstawia jako mój „ojciec” donosi na mnie, zamiast ukrywać moje (urojone przez niego) problemy i wspierać, jak naprawdę zachowywałby się rodzic.
Nie dziwcie się, że skończyło się to dla mnie takimi urazami psychicznymi oraz syndromem sztokholmskim, że do tej pory próbuję stanąć po zaszczuciu na nogi. Zniszczono mi ostatnie szanse na założenie rodziny, unieszczęśliwiono mnie oraz mojego narzeczonego. Parę goryczy przerwa zaś to, że wbrew wysiłkom znajomych sportowców, trenerów oraz mojego klubu pływackiego, zrobiono wszystko, żeby zniechęcić mnie do regularnych treningów oraz utuczyć. Człowiek w traumie tyje, do tego człowiek poddany terrorowi podporządkowuje się i zaczyna jeść kilka razy więcej niż powinien. Utuczono w ten sposób nie tylko mnie, ale też moją przyjaciółkę Agnieszkę, która miała się zabić, ale udało mi się ją wyprowadzić na prostą, zanim mnie zaatakowano ponownie. I tym razem straciłam już pamięć na dobre. Amnezja ze stresu jest prawdą. Ja nie wiem, kto uczył lekarzy-imbecyli z fandomu, że tylko urazy głowy (lub Alzheimer) tak się kończą. Ale niedouczenie i tępota lekarzy w tej sprawie będzie już zawsze bawić psychoterapeutów i będzie słynne na całym świecie.
Bardziej głupich ludzi, niż ci którzy na mnie napadli, trudno sobie wyobrazić. Ojciec jednego z moich byłych, profesor psychiatra, twierdził, że moje zadziwienie głupotą ludzi wynika z tego, że mam przygotowanie psychoterapeutyczne, ale naprawdę nie potrzeba psychologa klinicznego, żeby zorientować się, że Ryszard i jego siostrzenice, czy też żona (pewna zdaniem Nycza schizofreniczna kandydatka na „świętą Kościoła Rzymsko-Katolickiego”, która lubi się fałszywie podawać za „mamę” różnych osób i prowadzić swoje intrygi) łżą. Nie mówiąc o Romanie, który podobno ma być moim „mężem” oraz „ojcem” trójki dzieci, w których roli występują moje siostrzenice i siostrzeniec. Czwartego dziecka też nie mam – w tej roli ten schizofrenik obsadził syna sąsiadów, którego poprosiłam o ostrzeżenie wszystkich przed tym wariatem. Na całe szczęście udało się ukryć przed Romanem, gdzie rzeczywiście mieszkam i zaczął mieć urojenia, że należy mnie szukać za miastem. Na całe szczęście zrobiłam wycieczkę do Ikei w Jankach i widział – gdy mnie śledził – że wsiadłam po pracy do autobusu podmiejskiego.
Wszystko, co dzieje się w fandomie, również dzieje się w pewnym sensie w miejscu pracy, chociaż pisarze i muzycy nie mają tak łatwo zidentyfikowanych pracodawców, bo są samozatrudnieni. Obowiązuje ich jednak także prawo i niedopuszczalne jest zaszczuwanie kogoś, z kim się walczy o względy mężczyzny, kłamstwami i pomówieniami. Jest to też bardzo źle odbierane przez sądy. Nie ja jestem plagiatorką, a pewna Krystyna. Renata w życiu nie napisała żadnego konspektu, który przedstawiła.jest tępym jamochłonem. Schizofrenik Nycz ukradł mi i przekazał jej moją teczkę z kserem mojej pracy magisterskiej z psychologii oraz moim konspektem. Na jego nieszczęście nie chciałam oddawać oryginału maszynistce do przepisania. Oryginał po tej kradzieży został przeze mnie zaniesiony na Policję. I ja mam wszystkie atuty w rękach.
Bardzo nie dziękuję różnym koleżankom i kolegom z Anglistyki, że – aby ukryć to przestępstwo – zaszczuli mnie wtedy razem ze schizofrenicznym gangiem z mojej podstawówki oraz Opus Dei. Schizofrenik Nycz łże, bo ma nadzieję, że zostanie papieżem, jeśli potwierdzę „cuda” Barbary, która prześladuje mnie od dziecka. Na całe szczęście moja formalna apostazja powinna mu to zablokować. Świadczy o całkowitej odwrotności „nawrócenia luteranki” – bo z dziecka, które wychowywali katoliccy rodzice, stałam się wrogiem katolicyzmu i chrześcijaństwa tak zapamiętałym, jak nikt inny.
Na całe szczęście Luter wyrzucił „świętych” schizofreników z doktryny swojego kościoła. Wszyscy luteranie, których znam są dobrymi ludźmi, a katolicy nie. I do wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat.
Mój pradziadek ze strony taty był bratem pewnego króla z północy. Moim zdaniem nie powinien był pozwolić, aby jego córki zostały ochrzczone w Kościele Rzymsko-Katolickim, bo jego wyznaniem była odmiana luteranizmu, ale zamieszkał w Polsce z polską żoną. Przy okazji – prababcia jednego z moich byłych była jego siostrą. Ale oczywiście kurwy z mojej podstawówki nawet nie wiedzą, kim jest i jak się naprawdę nazywa, bo robią z niego osobę z nizin społecznych.
Czeka ich naprawdę nieprzyjemne przebudzenie. Nic nie poradzę na to, że moja babcia ze strony taty zakochała się i zaszła w ciążę z kolegą z uniwersytetu, który nie był szlachcicem, ale został przyjęty do stanu szlacheckiego. Nazwisko to nie ród, każdy szlachcic o tym wie. Mój tata był zmuszony doprowadzić, aby pewien durny polski szlachetka go przeprosił przed innymi szlachcicami.
Ja też domagam się przeprosin i nadal na nie czekam. Żadna „hrabianka” nie ma prawa mnie dosłownie opluwać. Bez względu na to, jacy wariaci ją wychowali, nie miała prawa tak się zachować.