Wszystkie wpisy, których autorem jest Gosia

Matura

Zdarzyło mi się kiedyś pracować w całkiem renomowanym liceum. Uczyłam wtedy maturalną klasę, do której chodziła dziewczyna na początku kariery aktorskiej. Zaczęła grać w serialu i w związku z tym opuszczała lekcje. Jej polonistka oczekiwała, że zostanie poparta w pokoju lektorskim i da radę doprowadzić do ukarania jej za tak dużą absencję. Spodziewała się wydalenia ze szkoły, bo nie chciała pozwolić lasce zaliczać zaległych klasówek.

Opadła mi szczęka i postanowiłam to odpowiednio skomentować jako totalną bzdurę, bo moim zdaniem nieobecności były usprawiedliwione. Dziewczyna nie stoczyła się, nie stała pod budką z piwem w czasie lekcji, tylko pracowała. Pracowała na swoją przyszłość w zawodzie, bo takie propozycje się nie powtarzają, szczególnie dla kogoś w tym wieku bez szkoły aktorskiej. Albo się wejdzie do zawodu, w momencie kiedy ma się ten fart, że wygra się kasting, albo nie. Dziewczyna harowała na to szczęście całe liceum. Oczywiście nie dotyczy to celebryckich supergwiazd, ale to nie był to przypadek tej laski. Nie była z aktorskiej rodziny, ani nikim z tabloidów czy czasopism, żeby spodziewać się, że będą za nią ganiali producenci z ciekawymi propozycjami.

Zupełnie nie rozumiałam, jak można ją chcieć ukarać za usprawiedliwione nieobecności w sytuacji, kiedy młody człowiek pracuje na swoją przyszłość. Nie oszukujmy się, prawdziwe życie jest poza murami szkoły i dopiero tam zdobywa się kompetencje, które naprawdę liczą się w dorosłym życiu. Większość rzeczy, które mi ratują skórę zawodowo i prywatnie to rzeczy, których nie nauczyłam się od nauczycieli. To są przeczytane poza programem książki, dyskusje ze specjalistami, dopytywanie znajomych i szukanie wiedzy na własną rękę.

Argumentem, które chyba przekonało grono pedagogiczne, było, że jakby co to młoda aktorka i tak ucieknie do szkoły prywatnej i tam zda maturę, do której jej nie chciano dopuścić. Więc i tak wyjdzie na swoje. Wiele osób uczących się w tym elitarnym liceum – a było to jeszcze przed reformą egzaminów maturalnych, dzięku którym są obiektywne, chociaż i tak zdarzają się egzaminatorom błędy – spierdalało przed egzaminami do szkoły prywatnej, która funkcjonowała przy CKU, czyli liceum dla pracujących dorosłych, do której oprócz młodzieży, która uciekała z pokracznego toksycznego systemu, chodzili zawsze muzycy oraz sportowcy. Doskonale zaliczając egzaminy przed gronem nauczycielskim, które chyba wszystko widziało i niczemu się nie dziwiło, bo również przychodzili tam na egzaminy w obstawie policji ludzie z aresztu śledczego i więzienia.

Młoda aktorka usłyszała od wychowawczyni, że ma swojej anglistce podziękować za uratowanie tyłka. No cóż, interwencja wydawała mi się oczywista, bo jakiś głos rozsądku w tym morzu tępoty był potrzebny. A zaległe testy i egzaminy laska zaliczyła sama.

Oczywiście powyższa historia wcale nie sprawiła, że zacząłem bardziej podziwiać typowych przedstawicieli mojego zawodu. Zresztą tępienie młodych artystów widziałam też w innej szkole.

Meh!

Włosy

Zerwałam kiedyś z chłopem, bo ściął włosy. Ojciec go na to namówił. W zamierzeniu miał wyglądać poważnie, jak ktoś z kim można związać się na stałe i założyć rodzinę. Dla mnie prezentował się, jak ktoś z kim wstyd się na jakimś koncercie pokazać, a co dopiero mieć jakieś bardziej stałe plany.

Inne rzeczy potrafiłam wybaczyć, ale zaprezentowania się w eleganckim garniturze z krótkimi włosami nie zniosłam, wpadłam w szok i zerwałam z człowiekiem na miejscu.

Ojciec-normik, który go na ścięcie włosów namówił, nadal niewiele rozumie z tej subkultury.

Psychologia kliniczna

Spotykałam się na początku studiów z chłopakiem, którego ojciec jest profesorem psychiatrą. Niedoszły teść zachęcał mnie, żebym zaczęła studiować równolegle psychologię, bo uważał, że się lenię na Anglistyce.

No owszem, nie przemęczałam się wtedy, a zawsze lubiłam ciekawe lektury. Profesor pożyczył mi więc podręcznik do psychologii klinicznej, a potem zrobił mi z niego nieformalny egzamin. Od tamtej pory czasem, gdy go mniej lub bardziej przypadkiem spotkam, kłócę się z nim z pozycji psychologa (amatora), bo znam pewną sprawę lepiej niż on i jestem cięta na nieudouczonych psychiatrów mordujących pacjentów razem ze schizofrenikami.

Inne pozycje psychologiczne wcześniej pożyczał mi Piotr.

Emma

Emma to najlepsza nauczycielka, jaką kiedykolwiek spotkałam na swojej drodze. Już przed przyjazdem do PRL była nauczycielem akademickim i kiedy wpadła do Polski z wizytą, zakochała się w długowłosym chłopaku, który został jej mężem. Zamieszkała więc na stałe w Polsce.

Poznałam ją na kilka lat przed jej śmiercią. Była już na emeryturze, kiedy spełniając prośbę umierającego na raka męża, rozgłosiła w mojej podstawówce, że zbiera grupę dzieci, które będzie uczyć angielskiego. Mąż chciał, żeby miała zajęcie, które może pokochać i dzięki któremu się nie zabije. Poza nim nie miała nikogo innego, bo nie mogła mieć dzieci.

Jedyny warunek Emmy był taki, że dzieci powinny już wcześniej uczyć się angielskiego, bo oficjalnie zaczynaliśmy od poziomu A2. Zapowiedziała ustny egzamin, od którego zależało przyjęcie do grupy. Była to taka szansa na rozwój, że nie tylko ja, ale też inne dzieci z mojej budy stwierdziły, że mimo wszystko spróbują nauczyć się same, ile się da i może uda się ubłagać Brytyjkę, żeby przyjęła nas do grupy. Nikt z nas wcześniej nie uczył się angielskiego.

Zajęcia zaczynały się od października, tak jak zaczynają się zajęcia na Uniwersytecie, bo do tego była przyzwyczajona. Poprosiłam tatę, żeby mi kupił jakieś podręczniki i ryłam, korzystając z pomocy mojej starszej siostry, już studentki, oraz jej przyjaciółki.

Udało się. Emma mnie nawet pochwaliła, bo jej zdaniem byłam już nawet na poziomie B1,(1) głównie chyba dlatego, że liznęłam odpowiednio dużo gramatyki.Uważałam, że brakuje mi słownictwa. Zadowolona Emma (każdy nauczyciel kocha bardzo zmotywowane dzieci) odmówiła mi podania listy słówek, które muszę zapamiętać, żeby nadrobić zaległości. Bo ma mi samo wejść do głowy w czasie kursu. Było to moje pierwsze spotkanie ze współczesną metodyką nauczania i pierwszy opad szczęki. Były kolejne.

Emma robiła wszystko tak jak chciała, bo nie miała nad sobą nikogo. Nie sprawdzała listy. Nie uznawała też robienia kartkówek czy testów. Nie stawiała ocen, chociaż robiła egzaminy sprawdzające kompetencje. (A kompetencje wzrastały u wszystkich dzieci.) Grupa mówiła jej po imieniu. Używała w uczeniu metody komunikacyjnej, podczas gdy standardem w polskiej szkole były metody z dziewiętnastego wieku, między innymi tłumaczeniowa.

Emma robiła wszystko, co budzi sprzeciw pewnej pani Barbary z Krakowa, która – przywołana przez schizofrenika Ryszarda – postanowiła mnie nauczyć metodyki, jednocześnie udowadniając, że nic nie wie o współczesnych metodach pracy z ludźmi, czy o psychologii. I to podobno ktoś, kto wtedy pracował w Kuratorium. Żeby było zabawniej ta pani, czerpiąc wiedzę o mnie z ust schizofrenika, który na pewno nie jest moim wujkiem, uważa, że nie mam wyższego wykształcenia, a jeśli uczę angielskiego to tylko dlatego, że chodziłam do szkoły w Stanach i znana mi metodyka nauczania języka to jakieś amerykańskie wynaturzenie, o którym muszę zapomnieć. Zastraszyła mnie tak, że się rozpadłam na kawałki.

Stanowczo ta pani nigdy nie była moją przyjaciółką, chociaż może tak bredzić oraz podawać inne kłamstwa jako prawdę. Wypieram się jej, tak samo jak wypieram się Ryszarda, Renaty czy Rafała.

Emma doprowadziła naszą grupę do poziomu upper-intermediate. Dopiero na tym poziomie dawała nam listy słówek do przejrzenia w domu i jakieś zadania, żebyśmy mogli swobodnie ćwiczyć mówienie na dany temat w czasie zajęć. Jeżeli ktoś nie zajrzał do tych materiałów to jedyne, co mu groziło to, że zawiedzie Emmę. Po gwałcie w szkole i zaszczuciu przez Ryszarda, który biegał po różnych nauczycielach ze swoimi kłamstwami, byłam w takim stanie, że nie mogłam się skoncentrować. Wytłumaczyłam Emmie, dlaczego nie zrobiłam pracy domowej po angielsku i się rozpłakała. Uratowała mnie wtedy i doprowadziła do zwolnienia z pracy największej i najgłupszej wydry z grona nauczycielskiego z mojej podstawówki. Schizofreniczne dzieci poleciały wcześniej.

Byliśmy jej najzdolniejszą grupą i bardzo nas kochała, ale chciała jeszcze pomóc kolejnej grupie dzieci, więc nas pożegnała. Udało jej się ich też doprowadzić do końca jej kursu, chociaż równocześnie przyjmowała chemię oraz była coraz słabsza. Zaraz po zakończeniu zajęć z nimi położyła się do szpitala już umrzeć.

Mój tata ją odwiedził przed śmiercią i z nią rozmawiał. Podziękował jej za uratowanie mnie. Mnie by nie przyjęła, bo był to już koniec jej drogi, jak powiedziała i źle wyglądała, a dziecka nie chciała straszyć.

Takich nauczycieli się zawsze pamięta.

Emma mnie uratowała przed fałszywymi oskarżeniami o „demoralizację” – do której podstawą był gwałt pedofilski na mnie. Wywaliła z mojej podstawówki zdemoralizowanego nie-psychoterapeutę, który stanął po stronie moich gwałcicieli.

Żeby było zabawniej sprawa Emmy i prośba o ochronę dla mnie jest znana temu pseudo-psychoterapeucie, który dla mnie jest nie-psychoterapeutą. Bredzi, że nie rozpoznał siebie czy mnie w tej historii. Oczywiście możliwe jest, że kłamie, ale równie dobrze może być to kwestia jego psychopatii, która jest związana z imbecylizmem. Psychopata może być tak głupi, że nie rozumie, że coś jest o nim, jeśli nie jest wymieniony z imienia i nazwiska.

Złapcie go i wytłumaczcie kim jest, dobrze? I niech wpłynie na swoją kochankę, żeby oddała ukradziony mi pierścionek zaręczynowy.

⛧⛧⛧

(1) Pamiętam z tej rozmowy kwalifikacyjnej, że miałam problemy z mówieniem, ale też nie miałam dużo praktyki. I jak to ja, wcale nie uważałam, że umiem jakoś specjalnie dużo.

Amerykanka

Jednym z urojeń Ryszarda jest, że spędziłam dużo czasu w Stanach jako dziecko, miałam chodzić też tam do szkoły. Ignoruje przy tym fakt, że przychodził do mojej podstawówki w Warszawie mnie nękać, ale ma wyjaśnienie, dlaczego mieszkałam w Warszawie, a nie w Gdańsku – miałam tu osiąść po powrocie z Ameryki.

Wmawia mi, że mam amerykański akcent i że on to potrafi rozpoznać. Jest to bardzo zabawne, bo ten człowiek za grosz nie zna angielskiego. Testowałam go i jego tłumaczenia na polski tego, co powiedziałam, są tak hilaryczne, że żałuję, że nie mam tego nagranego. Polegały na tym, że gdy na przykład ja mu mówię po angielsku, że jest skończonym idiotą, to on w zachwyceniu sobą twierdzi, że powiedziałam, że go kocham. Nie jest więc wiarygodnym źródłem informacji na temat jakiegokolwiek akcentu. I oczywiście zaplątani w jego sieć politycy i lekarze, którzy tylko jemu wierzą, również uważają, że jestem Amerykanką, tylko się wstydzę przyznać. Akurat do tego nie mogę się przyznać, ale za to po stronie taty byli w rodzie Szwedzi, Norwedzy oraz Francuzi. Więc oprócz polskiej narodowości mogę się przyznać do tych trzech, ale za diabła nie przyznam się do bycia Amerykanką.

A mój dziadek ze strony mamy na pewno nie był Serbem, tylko urodził się na Bałkanach. Pochwaliłam się tym w szkole i od tamtego czasu dziadek dla imbecyla jest Serbem. Dziadek był stuprocentowym Polakiem.

Owszem, wmawiano mi, że jestem Brytyjką i zrobił to pewien Brytyjczyk przed koncertem. Spotykałam się wtedy z Michałem, który nauczył mnie, że trzeba przyjść dużo wcześniej, poniważ można wtedy mieć przyjemność zobaczyć muzyków, lub z nimi pogadać, bo muzycy lubią przejść się wśród ludzi i porozmawiać z fanami. Wśród miłośników fantastyki podobną funkcję pełnią konwenty, w czasie których też można spotkać ulubionego pisarza lub pisarkę.

Uważam, że Brytyjczyk przesadził, ale jakby nie było, raczej poprawny akcent zawdzięczam native speaker-ce Emmie, która prowadziła pozalekcyjne lekcje angielskiego dla dzieci z mojej szkoły. Była na tyle miła, że dopasowała dni zajęć do moich treningów na pływalni, które nie były codziennie (za to trenerzy kazali każdego dnia trenować w domu poza wodą), więc mogłam swobodnie to połączyć. Gdy Emma uznała, że nauczyła nas dostatecznie dużo, żebyśmy zawsze potrafili sobie poradzić z angielskim, nawet jeśli przejściowo zapomnimy, czego nas nauczyła, porzuciła nas i wzięła nową grupę dzieci. Był szloch z mojej strony, bo nie mogłam się z tym pogodzić.

Emma, why?

Na studiach miałam fonetykę, fonologię wraz z różnicami pomiędzy akcentami, więc jeśli potrafię coś powiedzieć z amerykańskim akcentem, to właśnie dlatego, że jestem lingwistką i wiem, jakie są różnice w akcentach. A nie dlatego, że wyniosłam to z amerykańskiej szkoły.

Facepalm.

Mąż

Zmuszona zostałam rozmawiać z mężem Renaty. Jest to dosyć obślizgły typ, który kierowany chytrością wymyślił sobie, że mam tę schizofreniczkę przeprosić i pogodzić się z tym, że jestem „żoną” Rafała. Robił to wszystko wiedząc, że jego żona jest schizofreniczką i córką schizofrenika, który w czasie gwałtu zapłodnił ciocię Renaty, która urodziła Rafała, który również odziedziczył ciężką postać schizofrenii. Mam nadzieję, że przynajmniej mówi prawdę, twierdząc, że nie ma dzieci, bo nie chciał, żeby odziedziczyły schizofrenię jego żony.

Oczywiście Renata i Rafał wolą podawać się za kuzynów, a nie za przyrodnie rodzeństwo.

Rozmawiam z mężem Renaty dosyć długo, tłumacząc mu, skąd się wziął Ryszard i że jest schizofrenikiem, a nie moim wujkiem. Zamiast tego, kierowany chęcią zrobienia przyjemności Rafałowi, postanowił zawiadomić Ryszarda, że nadal jestem „chora” czyli, że „nie pamiętam,” że Rafał jest moim „mężem”. Zrobił to doskonale wiedząc, że nie było żadnego ślubu, bo przecież jako mąż Renaty byłby na ślubie, gdyby kiedykolwiek miał miejsce. Napisałam, że kieruje się chytrością, bo jak większość osób z niższej klasy, jest jamochłonem, pragnącym się jak najbardziej obłowić, przy tym jak najmniej pracując. Renata jest taka sama, tylko dochodzi jej schizofrenia, dlatego ma majaki na temat bogatszych od niej mężczyzn oraz tego, że chcą jej dać pieniądze. Chociaż świadomie wie, że je kradnie,

Mąż Renaty sprawdzał, czy „terapia” „healera” Ryszarda była skuteczna i nie dał się przekonać, żeby go nie informować o tym, że zaprzeczam urojeniom Rafała. Tłumaczyłam mu, że jestem kimś innym niż mu powiedział Ryszard (a urojenie Ryszarda, że jest moim wujkiem i trzymał mnie do chrztu jest czymś, co sprawia, że ci imbecyle mają podkładkę i wymówkę do dalszego bullyingu i prześladowania, mają jednocześnie nadzieję, na wzbogacenie, bo uważają, że w efekcie problemów psychologicznych wywołanych przez pranie mózgu dam się ograbić z mebli, lub może nawet całego mojego mieszkania). Nie posłuchał moich próśb, bo pomimo wiedzy, że Renata jest schizofreniczką, wierzy w jej brednie oraz brednie Rafała. A przede wszystkim wierzy Ryszardowi. Chociaż akurat ja uważam, że używa ich tylko jako zasłony dymnej, bo dużo skorzystał na pomaganiu Renacie. Przede wszystkim ma gdzie mieszkać, bo z ukradzionych pieniędzy kupiła im mieszkanie, tylko nie wystarczyło na wykończenie.

W efekcie do mojej pracy przylazł Ryszard z przystawkami, czyli swoim gangiem i zaczęli ponownie mnie zaszczuwać, piorąc mózg i zastraszając. Przekonywali z całych sił, że jestem żoną Rafała. Ja z kolei tym osłom próbowałam wytłumaczyć, że to tylko jego urojenie. Wzięła w tym udział między innymi dwójka imbecyli pisowskich lekarzy, całkowicie lekceważąc zasady, które mieli wyłożone w czasie wykładu obowiązkowego dla wszystkich studentów medycyny. Nikt tak nie potrafi zdrowego człowieka zniszczyć, jak lekarz wmawiający komuś chorobę psychiczną na siłę. W efekcie znowu straciłam pamięć i zapomniałam, że po drodze, jak mi potem mówiono, z kimś się zaręczyłam. Oczywiście z nikim z tej szajki imbecyli i schizofreników, bo równolegle z mojej traumy próbowali wyciągnąć mnie moi prawdziwi przyjaciele. Niestety, z powodu amnezji i stanów lękowych znowu uciekły mi długie lata życia, tym razem kluczowe.

Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi.

„Bo Bóg wszystko może…”

Zmarnowałam sporo czasu na próbie przekonania Ryszarda, że jest chory psychicznie. Zgodnie z regułami sztuki robi się to delikatnie, wskazując na nieprawidłowości w jego rozumowaniu, problemy z ciągiem przyczynowo-skutkowym lub gdzie jego wersja rozjeżdża się z rzeczywistością i pozwala samemu pacjentowi dojść do wniosku, że jest chory.

Robiłam to ze znajomym lekarzem z fandomu i facet stracił cierpliwość. Zaczął mówić temu idiocie wprost, że jest chory psychicznie. Ryszard poszedł w zaparte, że jest moim wujkiem, bo tak, bo wie. Renata skonfrontowana z naszą wersją, zaczęła mówić, że jeśli jest prawdą, co mówimy, to musi zobaczyć moją apostazję i dokument Misi, żeby uwierzyć, że nie nazywa się Michalina. Obiecywała, że zabije wtedy Ryszarda, bo on ją utwierdzał we wszystkich jej urojeniach. Zamierzam wszystko pokazać przed moją prelekcją – wszak dobra sztuka prezentowania zakłada, że najpierw prelegent przedstawia siebie i tłumaczy, dlaczego jest się odpowiednią osobą, żeby mówić o danym temacie.

Rozmowa z Ryszardem za to wyglądała zupełnie inaczej. Zgodził się ze mną, że do momentu kiedy skończyłam dziewięć lat życia i moja katechetka mu o mnie nie powiedziała, zupełnie nic o mnie nie wiedział, ani nie myślał. Skonfrontowałam go z jego twierdzeniem, że trzymał mnie do chrztu w Gdańsku. Sądziłam, że wyciągnie właściwe wnioski i zrozumie, że to urojenie, ale zamiast tego zaczął bełkotać, że Bóg mu to odsłonił. I że Bóg wszystko może. Czyli jak rozumiem zmienić rzeczywistość i przeszłość. I jak stwierdziła jego żona – ja mam się dostosować, bo jest moim chrzestnym i nie obchodzi jej, co jest w dokumentach. No z takim brakiem logiki nie będę dyskutować.

No cóż, państwo z Gdańska to jednak do więzienia w takiej sytuacji, a nie do wariatkowa, bo nie ma szans na ich współpracę, a Prokurator – z tego co wiem – już się wkurwił liczbą ludzi, których zaszczuli i ofiarami śmiertelnymi wywołanego przez nich syndromu sztokholmskiego.

Ładni mi healerzy. Jak zwykle w Kościele Rzymsko-Katolickim wszystko jest na opak, wariaci są nazywani świętymi, a mordercy są określani jako uzdrowiciele. A ludzie, którzy powinni być najmniej godni szacunku czy zaufania są ukochanym źródłem fejków i „diagnoz” pisowsko-katolickich lekarzy.

Solidarność

Wychodzę ze związku zawodowego. Muszę, bo żadna ze spraw, które wnosiłam, nie okazała się być na tyle ważna, żeby którakolwiek z przewodniczących naszego koła się tym zajęła. Szczególnie mam na myśli zaszczucie mnie i kilku innych osób przez schizofreników, którzy nękali mnie w pracy. Jakby bezpieczne miejsce pracy nie było czymś, czym powinna była zająć się Solidarność.

Było jeszcze gorzej. Jedna z koleżanek widząc mnie i słysząc moje prośby, żeby wytłumaczyć tym ludziom, że naprawdę jestem anglistką, która tam pracuje, a nie schizofreniczką, która się podszywa pod lektorkę, zaczęła się śmiać i odwróciła się bez słowa. Schizofrenik i jego pomocnicy czy raczej wyznawcy (bo wśród katolików już uchodzi za świętego) uznali to za potwierdzenie słów schizofreniczki Renaty, że jestem kimś, kto się podszywa pod kogoś innego. Dla tych ludzi ona tam pracuje, chociaż w rzeczywistości jest wariatką, która nielegalnie pobrała klucze i zakłóciła pracę naszej instytucji. Przypomnę, że nie ma nawet matury, bo choroba nie pozwoliła jej się uczyć. Przychodziła na Anglistykę mnie nękać, a nie tam studiować. Miała wtedy wywołane zawiścią ostre urojenia, że ona tam studiuje. W efekcie ci ludzie mnie zakatowali w przekonaniu, że jest tak jak im powiedziała schizofreniczka Renata. Są tak samo żałośni jak ona.

To był znowu klasyczny numer tej schizofreniczki (inni nie są aż tak bezczelni jak ona), czyli udawanie mnie i mówienie otoczeniu, że nie mam żadnego wykształcenia i nic nigdy nie napisałam, ani nigdy nie miałam żadnego powodzenia u mężczyzn.

Napisałam już odpowiednie pismo z rezygnacją i zanoszę je po weekendzie.

Poprawna diagnostyka

Jedną z zasad w psychiatrii jest, że nie gania się za ludźmi, szczególnie zdrowymi, wmawiając im chorobę psychiczną, ponieważ ma to katastrofalne skutki dla psychiki tych osób. Trzeba też pamiętać, że jest cała masa różnych symptomów, które można łatwo pomylić z chorobą psychiczną i bardzo dużo rzeczy trzeba wykluczyć, zanim będzie się miało pewność. Jeśli chodzi o Ryszarda i Renatę, jest pewność, rozmawiałam z nimi w towarzystwie Pana Profesora Psychiatry i wykluczyliśmy wszystko, co tylko mnie jako kulturoznawcy i pedagogowi przyszło do głowy, a co mogło zakłócić diagnozę. Co do Rafała mamy różne zdania, ja myślę, że wariat (bo zdrowy człowiek nie realizuje chorych scenariuszy schizofreników), Pan Profesor, że tylko głupi.

Jeśli zaczniemy terroryzować wariata, żeby się leczył, straci się z nim poprawny kontakt i nie ma szansy na dobrowolne leczenie, a narzucanie komuś leczenia jest niezgodne z prawem. Dodatkowo zaszczuty tak chory może się zabić. Profesjonalista nie powinien tego robić. Oczywiście, jeśli mamy problem z nękającym kogoś schizofrenikiem, warto go wyśmiać i publicznie nazwać osobą chorą, dzięki czemu można się od niego uwolnić, bo w popłochu ucieka. Psychiatra też czasem tak się musi ratować, sama też tak zrobiłam, nie będąc psychiatrą, zresztą Pan Profesor sam mi to doradził. Za to spotkały mnie reperkusje, bo wariaci razem ze swoimi przystawkami rzucili się mnie mordować.

To co napisałam powyżej jest nie jest przesadą. Nie tylko musiałam odganiać schizofreniczkę od siebie, ale też musiałam znosić niezasłużone nękanie i wmawianie choroby psychicznej, ponieważ schizofrenik Ryszard przekonał pewnych lekarzy, że jest moim opiekunem (prawnym!), a Renata ofiarą. I to nie byle jacy lekarze – pewien profesjonalny psychiatra (pomińmy specjalizację drugiego) radośnie dołączył do gangu schizofrenika Ryszarda, święcie będąc przekonanym, że Ryszard jest moim wujkiem oraz chrzestnym. A więc nie, przypominam jeszcze raz, nie jest. Oraz nigdy nie ma taki lekarz prawa kogoś nachodzić w pracy, czy nękać rozmowami telefonicznymi, do których byłam zmuszona, a w czasie których wmawiał mi, że jestem chora, a przede wszystkim niebezpieczna. Ja, niebezpieczna? Najgroźniejsza rzecz, do jakiej się mogę posunąć, to pisanie tego bloga.

Ale jeśli różni wariaci (a bardzo lubią to robić) ganiają za osobą zdrową, która ma ten pech, że jest obiektem ich urojeń i nie chce przyznać, że mówią prawdę, należy ich czym prędzej powstrzymać, a nie cieszyć się, że ma się haka na nielubianą koleżankę, której nie chce się być za nic wdzięcznym. Osoba, która się do takich wariatów przyłączy, może liczyć na to, że w życiu nie odzyska czyjejś przyjaźni czy zaufania.

Konsekwencjami zaszczucia kogoś, jako osoby chorej psychicznie – szczególnie, jeśli ofiara jest zdrowa i jest nękana przez gwałcicieli, co wcale nie jest tak rzadkie – są takie problemy psychicznie, że wychodzi się z nich latami. Nie należy takiej osoby zastraszać, ani jej wmawiać, że nic się jej nie stało, a jej oprawcy to jej najlepsi przyjaciele, albo może nawet ukochany mąż. Może nawet w to uwierzyć z powodu syndromu sztokholmskiego, ale oznacza to zniszczenie życia tej osobie do końca. Owszem chodzi do pracy, myśli latami to, co narzucili jej oprawcy, ale jest nakręcaną marionetką, która nie robi tego, co chce.

Zupełnie jak w tej piosence Alice’a Coopera, z tą różnicą, że to pewne małżeństwo z Gdańska – nie będąc moimi rodzicami – byli analogiem oprawców dziecka z tekstu piosenki, ludźmi którzy zabili dziecku psychikę, a nie moi rodzice…

Stan cywilny – potwierdzony

Pozostawię to bez komentarza.

Chociaż nie, powiem tylko, że już cieszę się na miny wariatów, twierdzących, że schizofrenik Rafał jest moim byłym mężem. I że oni „godzą” stare „małżeństwo”. Plus wyobrażę sobie miny kilku zdemoralizowanych chujów, którzy pomagali schizofrenikowi świadomie kłamiąc, że „byli na naszym ślubie”. Kurwa, w jaki niby sposób miałoby to być możliwe?

Screenshot