Wszystkie wpisy, których autorem jest Gosia

Emma

Emma to najlepsza nauczycielka, jaką kiedykolwiek spotkałam na swojej drodze. Już przed przyjazdem do PRL była nauczycielem akademickim i kiedy wpadła do Polski z wizytą, zakochała się w długowłosym chłopaku, który został jej mężem. Zamieszkała więc na stałe w Polsce.

Poznałam ją na kilka lat przed jej śmiercią. Była już na emeryturze, kiedy spełniając prośbę umierającego na raka męża, rozgłosiła w mojej podstawówce, że zbiera grupę dzieci, które będzie uczyć angielskiego. Mąż chciał, żeby miała zajęcie, które może pokochać i dzięki któremu się nie zabije. Poza nim nie miała nikogo innego, bo nie mogła mieć dzieci.

Jedyny warunek Emmy był taki, że dzieci powinny już wcześniej uczyć się angielskiego, bo oficjalnie zaczynaliśmy od poziomu A2. Zapowiedziała ustny egzamin, od którego zależało przyjęcie do grupy. Była to taka szansa na rozwój, że nie tylko ja, ale też inne dzieci z mojej budy stwierdziły, że mimo wszystko spróbują nauczyć się same, ile się da i może uda się ubłagać Brytyjkę, żeby przyjęła nas do grupy. Nikt z nas wcześniej nie uczył się angielskiego.

Zajęcia zaczynały się od października, tak jak zaczynają się zajęcia na Uniwersytecie, bo do tego była przyzwyczajona. Poprosiłam tatę, żeby mi kupił jakieś podręczniki i ryłam, korzystając z pomocy mojej starszej siostry, już studentki, oraz jej przyjaciółki.

Udało się. Emma mnie nawet pochwaliła, bo jej zdaniem byłam już nawet na poziomie B1,(1) głównie chyba dlatego, że liznęłam odpowiednio dużo gramatyki.Uważałam, że brakuje mi słownictwa. Zadowolona Emma (każdy nauczyciel kocha bardzo zmotywowane dzieci) odmówiła mi podania listy słówek, które muszę zapamiętać, żeby nadrobić zaległości. Bo ma mi samo wejść do głowy w czasie kursu. Było to moje pierwsze spotkanie ze współczesną metodyką nauczania i pierwszy opad szczęki. Były kolejne.

Emma robiła wszystko tak jak chciała, bo nie miała nad sobą nikogo. Nie sprawdzała listy. Nie uznawała też robienia kartkówek czy testów. Nie stawiała ocen, chociaż robiła egzaminy sprawdzające kompetencje. (A kompetencje wzrastały u wszystkich dzieci.) Grupa mówiła jej po imieniu. Używała w uczeniu metody komunikacyjnej, podczas gdy standardem w polskiej szkole były metody z dziewiętnastego wieku, między innymi tłumaczeniowa.

Emma robiła wszystko, co budzi sprzeciw pewnej pani Barbary z Krakowa, która – przywołana przez schizofrenika Ryszarda – postanowiła mnie nauczyć metodyki, jednocześnie udowadniając, że nic nie wie o współczesnych metodach pracy z ludźmi, czy o psychologii. I to podobno ktoś, kto wtedy pracował w Kuratorium. Żeby było zabawniej ta pani, czerpiąc wiedzę o mnie z ust schizofrenika, który na pewno nie jest moim wujkiem, uważa, że nie mam wyższego wykształcenia, a jeśli uczę angielskiego to tylko dlatego, że chodziłam do szkoły w Stanach i znana mi metodyka nauczania języka to jakieś amerykańskie wynaturzenie, o którym muszę zapomnieć. Zastraszyła mnie tak, że się rozpadłam na kawałki.

Stanowczo ta pani nigdy nie była moją przyjaciółką, chociaż może tak bredzić oraz podawać inne kłamstwa jako prawdę. Wypieram się jej, tak samo jak wypieram się Ryszarda, Renaty czy Rafała.

Emma doprowadziła naszą grupę do poziomu upper-intermediate. Dopiero na tym poziomie dawała nam listy słówek do przejrzenia w domu i jakieś zadania, żebyśmy mogli swobodnie ćwiczyć mówienie na dany temat w czasie zajęć. Jeżeli ktoś nie zajrzał do tych materiałów to jedyne, co mu groziło to, że zawiedzie Emmę. Po gwałcie w szkole i zaszczuciu przez Ryszarda, który biegał po różnych nauczycielach ze swoimi kłamstwami, byłam w takim stanie, że nie mogłam się skoncentrować. Wytłumaczyłam Emmie, dlaczego nie zrobiłam pracy domowej po angielsku i się rozpłakała. Uratowała mnie wtedy i doprowadziła do zwolnienia z pracy największej i najgłupszej wydry z grona nauczycielskiego z mojej podstawówki. Schizofreniczne dzieci poleciały wcześniej.

Byliśmy jej najzdolniejszą grupą i bardzo nas kochała, ale chciała jeszcze pomóc kolejnej grupie dzieci, więc nas pożegnała. Udało jej się ich też doprowadzić do końca jej kursu, chociaż równocześnie przyjmowała chemię oraz była coraz słabsza. Zaraz po zakończeniu zajęć z nimi położyła się do szpitala już umrzeć.

Mój tata ją odwiedził przed śmiercią i z nią rozmawiał. Podziękował jej za uratowanie mnie. Mnie by nie przyjęła, bo był to już koniec jej drogi, jak powiedziała i źle wyglądała, a dziecka nie chciała straszyć.

Takich nauczycieli się zawsze pamięta.

Emma mnie uratowała przed fałszywymi oskarżeniami o „demoralizację” – do której podstawą był gwałt pedofilski na mnie. Wywaliła z mojej podstawówki zdemoralizowanego nie-psychoterapeutę, który stanął po stronie moich gwałcicieli.

Żeby było zabawniej sprawa Emmy i prośba o ochronę dla mnie jest znana temu pseudo-psychoterapeucie, który dla mnie jest nie-psychoterapeutą. Bredzi, że nie rozpoznał siebie czy mnie w tej historii. Oczywiście możliwe jest, że kłamie, ale równie dobrze może być to kwestia jego psychopatii, która jest związana z imbecylizmem. Psychopata może być tak głupi, że nie rozumie, że coś jest o nim, jeśli nie jest wymieniony z imienia i nazwiska.

Złapcie go i wytłumaczcie kim jest, dobrze? I niech wpłynie na swoją kochankę, żeby oddała ukradziony mi pierścionek zaręczynowy.

⛧⛧⛧

(1) Pamiętam z tej rozmowy kwalifikacyjnej, że miałam problemy z mówieniem, ale też nie miałam dużo praktyki. I jak to ja, wcale nie uważałam, że umiem jakoś specjalnie dużo.

Amerykanka

Jednym z urojeń Ryszarda jest, że spędziłam dużo czasu w Stanach jako dziecko, miałam chodzić też tam do szkoły. Ignoruje przy tym fakt, że przychodził do mojej podstawówki w Warszawie mnie nękać, ale ma wyjaśnienie, dlaczego mieszkałam w Warszawie, a nie w Gdańsku – miałam tu osiąść po powrocie z Ameryki.

Wmawia mi, że mam amerykański akcent i że on to potrafi rozpoznać. Jest to bardzo zabawne, bo ten człowiek za grosz nie zna angielskiego. Testowałam go i jego tłumaczenia na polski tego, co powiedziałam, są tak hilaryczne, że żałuję, że nie mam tego nagranego. Polegały na tym, że gdy na przykład ja mu mówię po angielsku, że jest skończonym idiotą, to on w zachwyceniu sobą twierdzi, że powiedziałam, że go kocham. Nie jest więc wiarygodnym źródłem informacji na temat jakiegokolwiek akcentu. I oczywiście zaplątani w jego sieć politycy i lekarze, którzy tylko jemu wierzą, również uważają, że jestem Amerykanką, tylko się wstydzę przyznać. Akurat do tego nie mogę się przyznać, ale za to po stronie taty byli w rodzie Szwedzi, Norwedzy oraz Francuzi. Więc oprócz polskiej narodowości mogę się przyznać do tych trzech, ale za diabła nie przyznam się do bycia Amerykanką.

A mój dziadek ze strony mamy na pewno nie był Serbem, tylko urodził się na Bałkanach. Pochwaliłam się tym w szkole i od tamtego czasu dziadek dla imbecyla jest Serbem. Dziadek był stuprocentowym Polakiem.

Owszem, wmawiano mi, że jestem Brytyjką i zrobił to pewien Brytyjczyk przed koncertem. Spotykałam się wtedy z Michałem, który nauczył mnie, że trzeba przyjść dużo wcześniej, poniważ można wtedy mieć przyjemność zobaczyć muzyków, lub z nimi pogadać, bo muzycy lubią przejść się wśród ludzi i porozmawiać z fanami. Wśród miłośników fantastyki podobną funkcję pełnią konwenty, w czasie których też można spotkać ulubionego pisarza lub pisarkę.

Uważam, że Brytyjczyk przesadził, ale jakby nie było, raczej poprawny akcent zawdzięczam native speaker-ce Emmie, która prowadziła pozalekcyjne lekcje angielskiego dla dzieci z mojej szkoły. Była na tyle miła, że dopasowała dni zajęć do moich treningów na pływalni, które nie były codziennie (za to trenerzy kazali każdego dnia trenować w domu poza wodą), więc mogłam swobodnie to połączyć. Gdy Emma uznała, że nauczyła nas dostatecznie dużo, żebyśmy zawsze potrafili sobie poradzić z angielskim, nawet jeśli przejściowo zapomnimy, czego nas nauczyła, porzuciła nas i wzięła nową grupę dzieci. Był szloch z mojej strony, bo nie mogłam się z tym pogodzić.

Emma, why?

Na studiach miałam fonetykę, fonologię wraz z różnicami pomiędzy akcentami, więc jeśli potrafię coś powiedzieć z amerykańskim akcentem, to właśnie dlatego, że jestem lingwistką i wiem, jakie są różnice w akcentach. A nie dlatego, że wyniosłam to z amerykańskiej szkoły.

Facepalm.

Mąż

Zmuszona zostałam rozmawiać z mężem Renaty. Jest to dosyć obślizgły typ, który kierowany chytrością wymyślił sobie, że mam tę schizofreniczkę przeprosić i pogodzić się z tym, że jestem „żoną” Rafała. Robił to wszystko wiedząc, że jego żona jest schizofreniczką i córką schizofrenika, który w czasie gwałtu zapłodnił ciocię Renaty, która urodziła Rafała, który również odziedziczył ciężką postać schizofrenii. Mam nadzieję, że przynajmniej mówi prawdę, twierdząc, że nie ma dzieci, bo nie chciał, żeby odziedziczyły schizofrenię jego żony.

Oczywiście Renata i Rafał wolą podawać się za kuzynów, a nie za przyrodnie rodzeństwo.

Rozmawiam z mężem Renaty dosyć długo, tłumacząc mu, skąd się wziął Ryszard i że jest schizofrenikiem, a nie moim wujkiem. Zamiast tego, kierowany chęcią zrobienia przyjemności Rafałowi, postanowił zawiadomić Ryszarda, że nadal jestem „chora” czyli, że „nie pamiętam,” że Rafał jest moim „mężem”. Zrobił to doskonale wiedząc, że nie było żadnego ślubu, bo przecież jako mąż Renaty byłby na ślubie, gdyby kiedykolwiek miał miejsce. Napisałam, że kieruje się chytrością, bo jak większość osób z niższej klasy, jest jamochłonem, pragnącym się jak najbardziej obłowić, przy tym jak najmniej pracując. Renata jest taka sama, tylko dochodzi jej schizofrenia, dlatego ma majaki na temat bogatszych od niej mężczyzn oraz tego, że chcą jej dać pieniądze. Chociaż świadomie wie, że je kradnie,

Mąż Renaty sprawdzał, czy „terapia” „healera” Ryszarda była skuteczna i nie dał się przekonać, żeby go nie informować o tym, że zaprzeczam urojeniom Rafała. Tłumaczyłam mu, że jestem kimś innym niż mu powiedział Ryszard (a urojenie Ryszarda, że jest moim wujkiem i trzymał mnie do chrztu jest czymś, co sprawia, że ci imbecyle mają podkładkę i wymówkę do dalszego bullyingu i prześladowania, mają jednocześnie nadzieję, na wzbogacenie, bo uważają, że w efekcie problemów psychologicznych wywołanych przez pranie mózgu dam się ograbić z mebli, lub może nawet całego mojego mieszkania). Nie posłuchał moich próśb, bo pomimo wiedzy, że Renata jest schizofreniczką, wierzy w jej brednie oraz brednie Rafała. A przede wszystkim wierzy Ryszardowi. Chociaż akurat ja uważam, że używa ich tylko jako zasłony dymnej, bo dużo skorzystał na pomaganiu Renacie. Przede wszystkim ma gdzie mieszkać, bo z ukradzionych pieniędzy kupiła im mieszkanie, tylko nie wystarczyło na wykończenie.

W efekcie do mojej pracy przylazł Ryszard z przystawkami, czyli swoim gangiem i zaczęli ponownie mnie zaszczuwać, piorąc mózg i zastraszając. Przekonywali z całych sił, że jestem żoną Rafała. Ja z kolei tym osłom próbowałam wytłumaczyć, że to tylko jego urojenie. Wzięła w tym udział między innymi dwójka imbecyli pisowskich lekarzy, całkowicie lekceważąc zasady, które mieli wyłożone w czasie wykładu obowiązkowego dla wszystkich studentów medycyny. Nikt tak nie potrafi zdrowego człowieka zniszczyć, jak lekarz wmawiający komuś chorobę psychiczną na siłę. W efekcie znowu straciłam pamięć i zapomniałam, że po drodze, jak mi potem mówiono, z kimś się zaręczyłam. Oczywiście z nikim z tej szajki imbecyli i schizofreników, bo równolegle z mojej traumy próbowali wyciągnąć mnie moi prawdziwi przyjaciele. Niestety, z powodu amnezji i stanów lękowych znowu uciekły mi długie lata życia, tym razem kluczowe.

Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi.

„Bo Bóg wszystko może…”

Zmarnowałam sporo czasu na próbie przekonania Ryszarda, że jest chory psychicznie. Zgodnie z regułami sztuki robi się to delikatnie, wskazując na nieprawidłowości w jego rozumowaniu, problemy z ciągiem przyczynowo-skutkowym lub gdzie jego wersja rozjeżdża się z rzeczywistością i pozwala samemu pacjentowi dojść do wniosku, że jest chory.

Robiłam to ze znajomym lekarzem z fandomu i facet stracił cierpliwość. Zaczął mówić temu idiocie wprost, że jest chory psychicznie. Ryszard poszedł w zaparte, że jest moim wujkiem, bo tak, bo wie. Renata skonfrontowana z naszą wersją, zaczęła mówić, że jeśli jest prawdą, co mówimy, to musi zobaczyć moją apostazję i dokument Misi, żeby uwierzyć, że nie nazywa się Michalina. Obiecywała, że zabije wtedy Ryszarda, bo on ją utwierdzał we wszystkich jej urojeniach. Zamierzam wszystko pokazać przed moją prelekcją – wszak dobra sztuka prezentowania zakłada, że najpierw prelegent przedstawia siebie i tłumaczy, dlaczego jest się odpowiednią osobą, żeby mówić o danym temacie.

Rozmowa z Ryszardem za to wyglądała zupełnie inaczej. Zgodził się ze mną, że do momentu kiedy skończyłam dziewięć lat życia i moja katechetka mu o mnie nie powiedziała, zupełnie nic o mnie nie wiedział, ani nie myślał. Skonfrontowałam go z jego twierdzeniem, że trzymał mnie do chrztu w Gdańsku. Sądziłam, że wyciągnie właściwe wnioski i zrozumie, że to urojenie, ale zamiast tego zaczął bełkotać, że Bóg mu to odsłonił. I że Bóg wszystko może. Czyli jak rozumiem zmienić rzeczywistość i przeszłość. I jak stwierdziła jego żona – ja mam się dostosować, bo jest moim chrzestnym i nie obchodzi jej, co jest w dokumentach. No z takim brakiem logiki nie będę dyskutować.

No cóż, państwo z Gdańska to jednak do więzienia w takiej sytuacji, a nie do wariatkowa, bo nie ma szans na ich współpracę, a Prokurator – z tego co wiem – już się wkurwił liczbą ludzi, których zaszczuli i ofiarami śmiertelnymi wywołanego przez nich syndromu sztokholmskiego.

Ładni mi healerzy. Jak zwykle w Kościele Rzymsko-Katolickim wszystko jest na opak, wariaci są nazywani świętymi, a mordercy są określani jako uzdrowiciele. A ludzie, którzy powinni być najmniej godni szacunku czy zaufania są ukochanym źródłem fejków i „diagnoz” pisowsko-katolickich lekarzy.

Solidarność

Wychodzę ze związku zawodowego. Muszę, bo żadna ze spraw, które wnosiłam, nie okazała się być na tyle ważna, żeby którakolwiek z przewodniczących naszego koła się tym zajęła. Szczególnie mam na myśli zaszczucie mnie i kilku innych osób przez schizofreników, którzy nękali mnie w pracy. Jakby bezpieczne miejsce pracy nie było czymś, czym powinna była zająć się Solidarność.

Było jeszcze gorzej. Jedna z koleżanek widząc mnie i słysząc moje prośby, żeby wytłumaczyć tym ludziom, że naprawdę jestem anglistką, która tam pracuje, a nie schizofreniczką, która się podszywa pod lektorkę, zaczęła się śmiać i odwróciła się bez słowa. Schizofrenik i jego pomocnicy czy raczej wyznawcy (bo wśród katolików już uchodzi za świętego) uznali to za potwierdzenie słów schizofreniczki Renaty, że jestem kimś, kto się podszywa pod kogoś innego. Dla tych ludzi ona tam pracuje, chociaż w rzeczywistości jest wariatką, która nielegalnie pobrała klucze i zakłóciła pracę naszej instytucji. Przypomnę, że nie ma nawet matury, bo choroba nie pozwoliła jej się uczyć. Przychodziła na Anglistykę mnie nękać, a nie tam studiować. Miała wtedy wywołane zawiścią ostre urojenia, że ona tam studiuje. W efekcie ci ludzie mnie zakatowali w przekonaniu, że jest tak jak im powiedziała schizofreniczka Renata. Są tak samo żałośni jak ona.

To był znowu klasyczny numer tej schizofreniczki (inni nie są aż tak bezczelni jak ona), czyli udawanie mnie i mówienie otoczeniu, że nie mam żadnego wykształcenia i nic nigdy nie napisałam, ani nigdy nie miałam żadnego powodzenia u mężczyzn.

Napisałam już odpowiednie pismo z rezygnacją i zanoszę je po weekendzie.

Poprawna diagnostyka

Jedną z zasad w psychiatrii jest, że nie gania się za ludźmi, szczególnie zdrowymi, wmawiając im chorobę psychiczną, ponieważ ma to katastrofalne skutki dla psychiki tych osób. Trzeba też pamiętać, że jest cała masa różnych symptomów, które można łatwo pomylić z chorobą psychiczną i bardzo dużo rzeczy trzeba wykluczyć, zanim będzie się miało pewność. Jeśli chodzi o Ryszarda i Renatę, jest pewność, rozmawiałam z nimi w towarzystwie Pana Profesora Psychiatry i wykluczyliśmy wszystko, co tylko mnie jako kulturoznawcy i pedagogowi przyszło do głowy, a co mogło zakłócić diagnozę. Co do Rafała mamy różne zdania, ja myślę, że wariat (bo zdrowy człowiek nie realizuje chorych scenariuszy schizofreników), Pan Profesor, że tylko głupi.

Jeśli zaczniemy terroryzować wariata, żeby się leczył, straci się z nim poprawny kontakt i nie ma szansy na dobrowolne leczenie, a narzucanie komuś leczenia jest niezgodne z prawem. Dodatkowo zaszczuty tak chory może się zabić. Profesjonalista nie powinien tego robić. Oczywiście, jeśli mamy problem z nękającym kogoś schizofrenikiem, warto go wyśmiać i publicznie nazwać osobą chorą, dzięki czemu można się od niego uwolnić, bo w popłochu ucieka. Psychiatra też czasem tak się musi ratować, sama też tak zrobiłam, nie będąc psychiatrą, zresztą Pan Profesor sam mi to doradził. Za to spotkały mnie reperkusje, bo wariaci razem ze swoimi przystawkami rzucili się mnie mordować.

To co napisałam powyżej jest nie jest przesadą. Nie tylko musiałam odganiać schizofreniczkę od siebie, ale też musiałam znosić niezasłużone nękanie i wmawianie choroby psychicznej, ponieważ schizofrenik Ryszard przekonał pewnych lekarzy, że jest moim opiekunem (prawnym!), a Renata ofiarą. I to nie byle jacy lekarze – pewien profesjonalny psychiatra (pomińmy specjalizację drugiego) radośnie dołączył do gangu schizofrenika Ryszarda, święcie będąc przekonanym, że Ryszard jest moim wujkiem oraz chrzestnym. A więc nie, przypominam jeszcze raz, nie jest. Oraz nigdy nie ma taki lekarz prawa kogoś nachodzić w pracy, czy nękać rozmowami telefonicznymi, do których byłam zmuszona, a w czasie których wmawiał mi, że jestem chora, a przede wszystkim niebezpieczna. Ja, niebezpieczna? Najgroźniejsza rzecz, do jakiej się mogę posunąć, to pisanie tego bloga.

Ale jeśli różni wariaci (a bardzo lubią to robić) ganiają za osobą zdrową, która ma ten pech, że jest obiektem ich urojeń i nie chce przyznać, że mówią prawdę, należy ich czym prędzej powstrzymać, a nie cieszyć się, że ma się haka na nielubianą koleżankę, której nie chce się być za nic wdzięcznym. Osoba, która się do takich wariatów przyłączy, może liczyć na to, że w życiu nie odzyska czyjejś przyjaźni czy zaufania.

Konsekwencjami zaszczucia kogoś, jako osoby chorej psychicznie – szczególnie, jeśli ofiara jest zdrowa i jest nękana przez gwałcicieli, co wcale nie jest tak rzadkie – są takie problemy psychicznie, że wychodzi się z nich latami. Nie należy takiej osoby zastraszać, ani jej wmawiać, że nic się jej nie stało, a jej oprawcy to jej najlepsi przyjaciele, albo może nawet ukochany mąż. Może nawet w to uwierzyć z powodu syndromu sztokholmskiego, ale oznacza to zniszczenie życia tej osobie do końca. Owszem chodzi do pracy, myśli latami to, co narzucili jej oprawcy, ale jest nakręcaną marionetką, która nie robi tego, co chce.

Zupełnie jak w tej piosence Alice’a Coopera, z tą różnicą, że to pewne małżeństwo z Gdańska – nie będąc moimi rodzicami – byli analogiem oprawców dziecka z tekstu piosenki, ludźmi którzy zabili dziecku psychikę, a nie moi rodzice…

Stan cywilny – potwierdzony

Pozostawię to bez komentarza.

Chociaż nie, powiem tylko, że już cieszę się na miny wariatów, twierdzących, że schizofrenik Rafał jest moim byłym mężem. I że oni „godzą” stare „małżeństwo”. Plus wyobrażę sobie miny kilku zdemoralizowanych chujów, którzy pomagali schizofrenikowi świadomie kłamiąc, że „byli na naszym ślubie”. Kurwa, w jaki niby sposób miałoby to być możliwe?

Screenshot

Przeprosiny

Reasumujmy – od wczesnych lat podstawówki jestem prześladowana przez schizofreników, czyli przez kogoś, kto udaje „moją najlepszą przyjaciółkę”, jej brata ciotecznego (mniejsza o to, czy jest schizofrenikiem, w najlepszym przypadku chodzi na pasku dwóch schizofreników, więc wszystko co robi pozwala uważać go za chorego, bo realizuje ich pomysły), co do którego ludzie mają urojenia, że jest moim „mężem”, oraz tak zwanego „chrzestnego”, który w życiu mnie nie widział do momentu, kiedy skończyłam dziewięć lat, za to ma bogate urojone życie.

Cały ten gang z przystawkami prześladuje mnie od dziewiątego roku życia, opowiadając wszędzie bzdury i próbując zrealizować swoje schizofreniczne plany wobec mojej osoby. Za to mnie wszędzie przedstawiają jako osobę chorą, którą niby się „opiekują”.

Dałam już sobie z nimi radę w mojej pracy, gdy moja nowa koleżanka zaprzyjaźniła się z moimi prześladowcami, a gdy próbowałam jej wytłumaczyć, kim są, zostałam oskarżona o chorobę psychiczną (a w ten sposób można komuś ostro zdestabilizować psychikę), zaszczuta z użyciem innych osób oraz pomówiona.

Gdy próbowałam się ratować i mówić ludziom, że powinno się wyrzucić tych schizofreników z budynku, znowu się „zaopiekowała” sprawą. Rozpowiedziała, że mój były facet to jest właśnie ten schizofrenik, którego trzeba wyrzucić, doprowadziła do jego wyrzucenia. A potem wszystkim rozpowiedziała, że jeden ze schizofreników, to mój „mąż”, inny „chrzestny” i „wujek”, a schizofreniczka to „moja najlepsza przyjaciółką”. Bez jakiejkolwiek weryfikacji ze mną, chociaż ją wcześniej o to prosiłam i ostrzegałam, że mam problemy z wariatami od dziecka.

Nie, oczywiście stwierdziła, że sama będzie decydować, kto jest kim dla mnie. Jest to tak dziwne zachowanie, że brak mi słów.

Po czym zaczęła żądać ode mnie przeprosin. Skończy się to w sądzie, oczywiście, bo „ukradła mi w ten sposób życie”. A mówiąc dokładniej, pozwoliła, żeby mnie schizofrenicy zniszczyli mnie do końca, bo zawsze probują zmusić mnie do przyznania, że ich urojenia są prawdą. Zastraszeniam i traumą wywołali syndrom sztokholmski, gdy już mnie jeden z byłych, zaczął wyciągać z poprzedniego syndromu (bo zrobili mi to samo na Anglistyce) i zaczęłam odzyskiwać pamięć. Straciłam możliwość ułożenia sobie życia, twórczej pracy, straciłam też szczęście. Już nigdy po takiej traumie nie będę w pełni szczęśliwa i nie będę potrafiła ufać ludziom.

Żadnych przeprosin ode mnie oczywiście nie dostanie, jeśli chce się wybielać dalej i mnie zastraszać, to niech mnie pozwie. Ja ją pozwę na pewno, ale kilka osób prosiło, żeby na nie poczekać, bo też mają do niej sprawę i chcą to zrobić sądownie. Widzieć się z nimi będę najprawdopodobniej w lipcu na Polconie.

Mam nadzieję, że do tego czasu będzie cisza i spokój. Bo wszystko jest jej winą, nie moją.

Mam nadzieję, że jest to też ostrzeżenia dla innych, żeby nie wierzyli wariatom i nie robili kariery w taki sposób. Bo jak ktoś mi bliski skomentował to co się stało, wspięła się po moim trupie.

Koniec

A jak zakończyła się afera w mojej pracy ze schizofrenikami? Moim zdaniem się nie zakończyła, tylko trwa. Ale jakby nie było, po moich gwałtownych protestach i ustaleniu, że to nie są moi przyjaciele ani bliscy, Najwyższy Szef uznał, że nie ma sprawy, bo mi się nic nie stało, i mogę sobie co najwyżej skarżyć w pozwie cywilnym moją koleżankę, która okłamała wszystkich na temat, kim są ci ludzie, bo czerpała wiedzę z opowieści schizofrenika. I rozmowa z nimi mi nie zaszkodziła. Bo przecież rozmowa nie szkodzi i jest ogólnie git. I jeszcze najlepszym pomysłem było poprowadzenie z prawnikiem z miejsca pracy śledztwa i zmuszenie mnie do rozmowy prześladowcami, żeby ustalić, kim są. A raczej udowodnić, że jednak to mój mąż i mój wuj, a nie schizofrenicy, bo znowu nikt mi nie wierzył, że wiem lepiej, kim są moi prześladowcy.. Kurwa, jakby telefon do mojej prawdziwej siostry czy siostrzenicy nie wystarczył, a w każdym miejscu pracy Kadry mają odpowiednie kontakty. Przypominałam o nich.

Nie mówiąc o tym, że schizofrenicy, jako osoby nieuczące się i niepracujące, tylko zakłócające nam pracę, powinni byli być na pierwszą moją wzmiankę, że tak trzeba zrobić, wyrzucani za drzwi. Przestaliby przychodzić.

Zaszkodziły mi te rozmowy bardzo i już wtedy, nie mówiąc o tym, co się działo później. Najbardziej zaszkodziło, że nikt, nawet Najwyższy Szef nie uznał za wskazane wyprosić z budynku wariatów, ani poinformować zatrudnionych ludzi, że nie należy im wierzyć. Postawa była, to pani sobie sama porozmawia z koleżanką. Jasne, z tą samą, która mnie brutalnie oskarżyła o chorobę psychiczną, bo przeczyłam słowom schizofreniczki, co skończyło się moimi problemami z pamięcią i unikaniem konfrontacji? Ja z nią nie rozmawiam, jeśli nie muszę, bo to za duży stres. Zrobienie z niej jeszcze mojej kierowniczki, to już było ostateczne uderzenie w moją psychikę. Boję się tej kobiety i mam stany lękowe, nie mówiąc o zaburzeniach pamięci.

Same protesty nie wystarczyły, żeby usuwać schizofreników z budynku mojej pracy. Przyłazili jeszcze długo i zakatowali mnie psychicznie do końca. Pomógł dopiero wkurw Policji i bezpośrednie jej polecenie, żeby ochrona wyrzucała prześladujących mnie chorych psychicznie z mojego miejsca pracy.

Bardzo nie dziękuję mojemu miejscu pracy i zatrudnionym tam decyzyjnym osobom za zmarnowanie mi kluczowych osiemnastu lat życia. Jesteście odpowiedzialni nie tylko za mój uszczerbek na zdrowiu, zmarnowaną karierę ale też za nieistnienie mojego życia osobistego. Ponieważ człowiek z syndromem sztokholmskim zachowuje się jak nakręcona marionetka i robi tylko to co musi, czyli chodzi do pracy, ale słuchając się prześladowcy ucieka przed wszystkim innym. I spędza bezproduktywne lata w lęku. Postanowiłam się przestać was bać.

Mam nadzieję, uwolnić się od was szybko i skutecznie. A najpierw uwolnię się od Solidarności, która nic nie zrobiła, żeby mnie chronić w moim miejscu pracy przed wariatami.

Tak umierają związkowe ideały.

Incepcja

Schizofrenika nie należy przesłuchiwać, jeśli chce się poznać prawdę, chyba że zacznie brać leki. Ma urojenia nie tylko sam z siebie, ale też można łatwo wpłynąć na treść tych urojeń, a nawet zmusić, żeby przyznał się do morderstwa. Zrobiłam taki numer Ryszardowi. Wystarczyło kilka minut i zaczął mi opowiadać o tym, jak udusił dziecko. Właśnie takie osoby przyznawały się do czarów i spółkowania z diabłem, więc w efekcie płonęły na stosach.

Dokładnie to samo zrobiła mu zakonnica, która uczyła mnie religii. Zasugerowała Ryszardowi, że niby potrzebny mi jest opiekun, bo chciała, żeby ponownie mnie ktoś ochrzcił. Wystarczyło niewiele i schizofrenik zaczął swoje jazdy na mój temat. Później Ryszard i zakonnica razem – z tego co słyszałam – poszli do biskupa i przedstawili mu wszystkie swoje urojenia na mój temat. Mam to szczęście, że byłam ochrzczona, chociaż zawsze myślałam, że przyniosło mi to pecha, więc mogę udowodnić, że nie byłam chrzczona w Gdańsku, jak upiera się Ryszard.

Kierowana chęcią zemsty na prześladującej mnie schizofreniczce Renacie przesłuchałam również Ryszarda na temat jej stosunków z Nyczem. Razem zrobiliśmy z niej wieloletnią kurwę, która go obsługiwała odkąd skończyła dziesięć lat. Zostałam nawet poinstruowana, jak wygląda katolickie pełne modlitw kurwienie się i że dlatego Nycz jej odpuszcza grzechy, bo ją boli w czasie posuwania jej, bo jest uczciwa i się modli w czasie seksu, „bo to nie jest seks, tylko modlitwa i jej wolno, a tobie nie wolno.” A jak ktoś ma przyjemność, to jest kurwa. Zaznaczę, że to jest nauka Ryszarda, nie moja. Ja mówię, że jeśli boli, to facet coś źle robi. i nie należy się modlić. A jak gość nie wie, co robić, to ma zapytać.

Przypomniałam sobie tę rozmowę niedawno, więc muszę napisać dementi – wszystkie moje zapiski o tym, że Nycz korzystał z usług dziecięcej prostytutki Renaty są wzięte z majaczeń osoby chorej psychicznie. Niestety z powodu zaszczucia i syndromu sztokholmskiego uwierzyłam schizofrenikowi i wcześniejsze wpisy powstały w takiej formie, w jakiej powstały. Ale nie uważam, że muszę przepraszać, bo potraktowano mnie jeszcze gorzej i nikt – również Nycz – nie chciał przyjąć do wiadomości, że wystosowane wobec mnie zarzuty pochodzą z głębin chorej jaźni Ryszarda i Renaty. Oraz psychicznie chorej zakonnicy.

Nie tylko Kościół, ale też przestępcy wykorzystują ludzi chorych psychicznych. Najczęściej po to, aby ich ograbić z majątku, ale wykorzystywanie schizofreników, żeby zaszczuć kogoś, kto śmie krytykować zakonnicę lub był ofiarą pedofilskiego gwałtu(1), to wyczyn, o jakim chyba nikt wcześniej nie słyszał. Muszę dodać, że zainteresowała się mną już na serio, gdy dzieci z mojej szkoły doniosły jej, że zostałam zgwałcona. Wtedy zaczęło się zaszczuwanie na dobre i postanowiła ze mnie zrobić swoją niewolnicę, bo uznała, że zgwałcone dziecko jest grzesznicą i musi odpokutować w jej klasztorze i pod jej nadzorem. Uznała, że gwałt może spotkać tylko kogoś, kto nie został ochrzczony, albo gwałt zniósł chrzest. I w ogóle to dziecko lub kobieta gwałci, bo kusi.(2) Z całą pewnością też była chora psychicznie, nie tylko Ryszard.

Skandalem jest, że takie osoby są nadal uważane za wiarygodne przez hierarchów tego Kościoła. Mam nadzieję, że ten Kościół padnie jak najszybciej i przejdzie do historii, gdzie jego miejsce.

Jedynym tutaj gwałcicielem i pedofilem był ojciec Renaty, a nie mój.

I w tę historię władowała się moja narcystyczna koleżanka, która nie chciała mi uwierzyć, że rozmawia z prześladującymi mnie wariatami i że ja sama lepiej od niej wiem, kto jest kim. Córka lekarza nie powinna być aż tak głupia i wierzyć, że osoby schizofreniczne są godne zaufania.

Ostrzegałam, prawda?

⛧⛧⛧

(1) Wedle słów Renaty pedofilski miał miejsce, ponieważ zawistna schizofreniczka poprosiła o zgwałcenie mnie swojego ojca-schizofrenika, bo chciała mnie zniszczyć z zazdrości o moje pływackie osiągnięcia. W ten sposób prokurowali sobie „dowód” na to, że ich urojenia na temat mojego domniemanego „prostytuowania się” są prawdziwe. Jak Renata – „bo ty jesteś kurwa, a ja nie i to mnie wszyscy kochają, nie wiem, dlaczego mi wszystkiego nie oddasz i nie zdechniesz, bo ja chcę mieć wszystko. I pływanie, i wszystko, i nie wiem, dlaczego nie możesz mi tego oddać”. Co ja mogę na to powiedzieć? Chyba tylko jedno, było się leczyć, kurwo!

(2) Nie będę nigdy przepraszać tych biednych mężczyzn, których „zgwałciła” moja uroda. Nie uważam tego za swoją winę. Takie „nauki” kościelne naprawdę można wyrzucić do kosza i napiętnować jako próbę zaszczucia dziecka, które i tak już wariaci dosyć zakatowali. (Ale uwaga, to dziecko teraz ma zamiar przestać uciekać i ich wszystkich z waszą pomocą chce zajebać.)