Archiwum kategorii: Różne

Pani Szkwał

Szkwał to nieprawdziwe nazwisko pani, z którą studiowałam, ale muszę ją jakoś nazywać, więc niech już tak zostanie. Z tego, co usłyszałam jakiś czas temu, była osobiście odpowiedzialna za wszystkie nieszczęścia, które na mnie spadły w czasie studiów. Oczywiście można winić za nie schizofreników, ale powiedzmy sobie szczerze – schizofrenicy w naszym systemie prawnym są jak grad. Za nic nie odpowiadają, ale trzeba się przed nimi zabezpieczać i nie wolno niszczyć nikomu dachu nad głową, bo uderzenia wielkich gradzin potrafią nawet zabić.

Pani Szkwał złośliwie rozpowiedziała na Anglistyce, że nie jestem kimś z Warszawy, tylko z Gdańska i że rzeczywiście schizofrenik Ryszard jest moim krewnym, który za mnie odpowiada. Świat anglistów znał sprawę gwałtu z podstawówki i prześladujących mnie schizofreników, bo moja nauczycielka angielskiego z podstawówki, Emma,(1) opowiedziała swoim kolegom i koleżankom z Uczelni o tym, co mnie spotkało i poprosiła o pomoc i ochronę, jeśli kiedykolwiek trafię na Anglistykę.

Pani Szkwał postanowiła pomóc właśnie tym osobom, przed którymi Emma ostrzegała. ręcząc za nie wszędzie i rozpowiadając, że mój narzeczony zerwał ze mną dla mojej schizofrenicznej koleżanki z podstawówki. No cóż, nie było to prawdą, ani ta schizofreniczka nie była moją przyjaciółką, ani mój narzeczony się w niej nie zakochał. Ja z nim zerwałam. Byłabym w końcu z kimś zupełnie trzecim, albo nawet czwartym, kto o mnie zabiega od lat, gdyby nie upór pani Szkwał w niszczeniu mnie i pomaganiu schizofrenikom z mojej podstawówki oraz schizofrenikowi z Gdańska. Niestety amnezja na skutek zaszczucia przez schizofrenika jest czymś tak częstym i oczywistym, że ta pani nie powinna wykorzystywać moich problemów z pamięcią jako czegoś, dzięki czemu może mnie zniszczyć, a za to koronować na królową fandomu schizofreniczkę Renatę. A w jej wersji tej historii zostałam rzucona przez narzeczonego z powodu mojej „choroby psychicznej”.

Pani Szkwał była tak ambitna w terroryzowaniu mnie i zaszczuwaniu, że posunęła się do rozpowszechniania swoich pomówień na mój temat również w czasie anglistycznych konferencji, tak żeby wszystkie moje koleżanki również się na mnie rzuciły. Także z tego powodu spotkały mnie szykany i robienie ze mnie wariatki i wmawianie mi, że nic nigdy nie napisałam, ani nie opublikowałam, tylko się fałszywie podaję za kogoś, kim nie jestem. I ja i urząd skarbowy wiemy coś innego i mamy na potwierdzenie tych słów PITy.

Rozumiem, że była zazdrosna nie tylko o mojego dawnego narzeczonego, ale również o mój – potwierdzony wygranym konkursem – talent, ale ta żmija powinna znać granice i nie posuwać się do kłamstw w swoim celowym niszczeniu mnie. Mam szczerą nadzieję, że jeszcze przed formalnym procesem karnym i cywilnym usłyszy od osób, które okłamała, co o niej i jej postępowaniu myślą.

Oczywiście, jak w przypadku wszystkich takich żmij mojej prześladowczyni jest dobrze w życiu i osiąga same sukcesy, bo nie ma ani jednej nieprzespanej nocy za sobą, za to skutecznie niszczy wszystkie zdolniejsze od siebie osoby ze swojego otoczenia. Nie chcę jej nigdy oglądać. Gdyby nie jej łgarstwa dostałabym prawidłową pomoc w czasie studiów, a także później. I obcy dla mnie schizofrenicy byliby wyrzuceni z mojego miejsca pracy.

Mam nadzieję, że zdechnie i nigdy nie będę musiała z nią rozmawiać. Pamiętam sprzed lat jej złośliwości i napaść na mnie, kiedy się dowiedziała, kim jest mój narzeczony. Składałam wtedy formalną skargę na jej zachowanie. Prześladujący mnie schizofrenicy spadli jej chyba z nieba i dali podkładkę do dalszego nękania mnie. Było jej też wyjaśnione, że osoby na które się powołuje, to wariaci. Ale cóż, puściła to koło uszu i nadal wykorzystuje nie tylko ich samych, ale również ich koneksje, żeby mi dokopywać. Jest jedną z osób, przed którymi muszę przestrzegać. I proszę o ochronę także przed nią, bo poluje na mnie razem ze schizofrenikami zamieszanymi w gwałt w podstawówce od samego początku lat dziewięćdziesiątych, a wszystko co mówi to kłamstwa.

Nie spodobało jej się, że zaręczyłam się wtedy z osobą, z którą jej zdaniem nie powinnam się była zaręczyć. Zaszczuwaniem mnie i oskarżaniem o chorobę psychiczną chciała doprowadzić do tego, abym związała się ze schizofrenikiem Rafałem (którego dobrze kojarzę z podstawówki i nigdy nie byliśmy parą). To z kim byłam, czy jestem, jest tak bardzo nie jej sprawą, że albo sama jest chora, albo kieruje się patologiczną zawiścią. Dobra koleżanka byłaby szczęśliwa, że związałam się z tak majętną i zakochaną we mnie osobą, a dałam kosza idiocie. Upór pani Szkwał w doprowadzeniu do mojego małżeństwa ze schizofrenikiem Rafałem, którego nienawidzę od dziecka, można wytłumaczyć tylko złośliwością i tym, że uznała, że na nic lepszego nie zasługuję. Tłumaczyłam jej, że Ryszard to też wariat, a nie mój „wujek” czy „chrzestny”. Uznała, że ma prawo decydować, z kim mam się związać i odpowiedziała kampanią oszczerstw i zaszczucia, która się ciągnie po dzień dzisiejszy, włącznie ze szczuciem na mnie ludzi z Anglistyki i organizowaniem wokół mnie „kordonu sanitarnego” jako osoby „chorej psychicznie”, a którą nikt nie powinien rozmawiać, ani nic jej mówić.

Nie martwi mnie ten ostracyzm, bo i tak zamierzam rozmawiać tylko z metalami, a moja prelekcja na Polconie ma służyć głównie zaprezentowaniu dowodów świadczących o chorobie Ryszarda i jego przyjaciół (czyli między innymi przyrodniego rodzeństwa Renaty i Rafała). Twierdzą, że jestem z Gdańska i Ryszard jest moim chrzestnym – ale mój akt chrztu mówi inaczej. Upierają się, że jestem żoną Rafała – mam zaświadczenie o stanie cywilnym, które temu przeczy.

Chyba powinnam też przygotować sobie jakiś PIT? Czy już wystarczy tych dokumentów, żeby wyśmiać panią Szkwał? Są osoby, które dobrze wiedzą, że piszę (a raczej pisałam, dopóki mnie zawistni schizofrenicy nie zniszczyli), więc chyba wystarczy ich świadectwo.

⛧⛧⛧

(1) Oczywiście nie chodzi o panią Emmę Harris, która była szefem Instytutu Anglistyki w czasie moich studiów. Moja Emma – jak napisałam wcześniej – zmarła, gdy jeszcze byłam dzieckiem.

Skansen

Pisałam już kiedyś o masowych grobach dzieci pomordowanych przez ludzi Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Nie jest więc nową wiadomością, że Kościołem rządzą świry życzące dzieciom jak najgorzej. Nie przesadzam – byłam zapewniana przez wiele osób związanych z Kościołem, że zgodnie z ich doktryną choroby psychicznie nie istnieją, więc jeśli jakiś wariat ma prywatne „objawienie”, że dziecko jest we władzy złego, to ma prawo je zakatować na śmierć. Ja sama też prawie zostałam zakatowana na śmierć w dzieciństwie i później. Żeby było zabawniej miałam rodziców na poziomie, którzy nie podzielali tego rodzaju zabobonów, ale wystarczy, że kościelny wariat trafi na ślad kogoś takiego jak ja – wokół kogo wariaci rozpięli siatkę swoich kłamstw i urojeń – żeby miał bezproblemowy dostęp do swoje ofiary w szkole lub w pracy. Nie można się wtedy doprosić, żeby taki wariat był usuwany z terenu, bo oczywiście wszyscy są zachwyceni pojawieniem na terenie szkoły „wujka” i spijają z jego ust kłamstwa i wszystkie jego urojenia.

Jeśli weźmie się pod uwagę, że uczniowie, studenci i nauczyciele funkcjonują według dostępnej wszędzie rozpiski, dzięki której wiadomo, gdzie mają zajęcia i o której porze, to sama się dziwię, że przeżyłam aż tak długo. Do tej pory „moi” wariaci siedzieli cicho, ale nie wiem, co się będzie działo, gdy dowiedzą się, że zamierzam pojawić się na warszawskim konwencie.

Polska jest obecnie skansenem Europy. Bardzo proszę, uchwalcie w końcu prawa, które pozwalają takich ludzi leczyć, nie mówiąc o wsadzaniu do więzień idiotek, które bez weryfikacji z najbardziej zainteresowanymi osobami (pomimo wcześniejszych próśb o to) ręczą wszędzie za wariatów i twierdzą, że wszystko, co wariaci mówią to prawda.

Serio, nie jestem z Gdańska, a schizofrenik Ryszard nie jest moim wujkiem. Mam nadzieję, że w końcu to trafi do kogoś.

Affluenza

Termin affluenza ma wiele definicji, mój były narzeczony rozumiał ten termin jako smutek, wynikający z tego, że posiadając wszystko, nie musi o nic walczyć, a i tak nie ma tego, na czym mu najbardziej zależało. Moim zdaniem jego affluenza widoczna była najlepiej w przekonaniu, że jest niepokonany i że nie ma powodów, żeby się bać czegokolwiek. Kochał prędkość i prowadził samochód w sposób, który bardziej byłby na miejscu na torze na wyścigowym, a nie w mieście. Już na początku znajomości przepowiedziałam mu, że zginie w wypadku. Miał potem lekką stłuczkę (jak to określił) i potłukł się tak dotkliwie, że zaczął zapinać pasy w samochodzie. Ale tylko w samochodzie.

Zerwałam z nim, bo się zakochałam w kimś innym. Nie był aż tak uparty i był długowłosym anarchistą, studentem medycyny, co było dobrze widzianą odmianą, chociaż dla otoczenia moja decyzja była całkowicie niezrozumiała. Bo kto wymienia zamożnego i przystojnego faceta na grubasa o cienkim portfelu? Co ja mogę powiedzieć. Poleciałam na seks, po tym gdy niebieskooki grubas spojrzał mi głęboko w oczy i zaciągnął na spacer nad Wisłę.

Gdy zerwałam z narzeczonym, usłyszałam, że to „tylko ciało” i że będę mogła wrócić.

Wróciłabym, gdybym nie została zaatakowana przez wariatkę – oraz osoby, które uwierzyły w jej urojenia – na Anglistyce. Zostałam nakarmiona morzem kłamstw i zaszczuta aż do próby samobójczej. Delikatnie mówiąc, nie wspominam okresu studiów zbyt dobrze.

Przez całą resztę życia mój były i ja byliśmy ofiarami skomplikowanych intryg schizofrenicznego przyrodniego rodzeństwa wspieranego przez ich przyjaciół. Ja miałam problemy z pamięcią z powodu traumy, a mój dawny narzeczony wierzył, że nie chcę z nim rozmawiać.

Zaczęliśmy się dogadywać wiele lat później i tłumaczyć sobie, co się naprawdę wydarzyło. Przede wszystkim, że naprawdę nie jestem żoną Rafała. Mój były miał się wszystkim zająć i obronić mnie przed kolejnymi atakami schizofreników, ale postawił wyjechać nad swoje ukochane jezioro.

I tak jak przepowiedziałam, zginął w wypadku.

Mam jeszcze innych adoratorów. Na całe szczęście dla mnie są zdrowi psychicznie i nie nazywają się Rafał.

Matura

Zdarzyło mi się kiedyś pracować w całkiem renomowanym liceum. Uczyłam wtedy maturalną klasę, do której chodziła dziewczyna na początku kariery aktorskiej. Zaczęła grać w serialu i w związku z tym opuszczała lekcje. Jej polonistka oczekiwała, że zostanie poparta w pokoju lektorskim i da radę doprowadzić do ukarania jej za tak dużą absencję. Spodziewała się wydalenia ze szkoły, bo nie chciała pozwolić lasce zaliczać zaległych klasówek.

Opadła mi szczęka i postanowiłam to odpowiednio skomentować jako totalną bzdurę, bo moim zdaniem nieobecności były usprawiedliwione. Dziewczyna nie stoczyła się, nie stała pod budką z piwem w czasie lekcji, tylko pracowała. Pracowała na swoją przyszłość w zawodzie, bo takie propozycje się nie powtarzają, szczególnie dla kogoś w tym wieku bez szkoły aktorskiej. Albo się wejdzie do zawodu, w momencie kiedy ma się ten fart, że wygra się kasting, albo nie. Dziewczyna harowała na to szczęście całe liceum. Oczywiście nie dotyczy to celebryckich supergwiazd, ale to nie był to przypadek tej laski. Nie była z aktorskiej rodziny, ani nikim z tabloidów czy czasopism, żeby spodziewać się, że będą za nią ganiali producenci z ciekawymi propozycjami.

Zupełnie nie rozumiałam, jak można ją chcieć ukarać za usprawiedliwione nieobecności w sytuacji, kiedy młody człowiek pracuje na swoją przyszłość. Nie oszukujmy się, prawdziwe życie jest poza murami szkoły i dopiero tam zdobywa się kompetencje, które naprawdę liczą się w dorosłym życiu. Większość rzeczy, które mi ratują skórę zawodowo i prywatnie to rzeczy, których nie nauczyłam się od nauczycieli. To są przeczytane poza programem książki, dyskusje ze specjalistami, dopytywanie znajomych i szukanie wiedzy na własną rękę.

Argumentem, które chyba przekonało grono pedagogiczne, było, że jakby co to młoda aktorka i tak ucieknie do szkoły prywatnej i tam zda maturę, do której jej nie chciano dopuścić. Więc i tak wyjdzie na swoje. Wiele osób uczących się w tym elitarnym liceum – a było to jeszcze przed reformą egzaminów maturalnych, dzięku którym są obiektywne, chociaż i tak zdarzają się egzaminatorom błędy – spierdalało przed egzaminami do szkoły prywatnej, która funkcjonowała przy CKU, czyli liceum dla pracujących dorosłych, do której oprócz młodzieży, która uciekała z pokracznego toksycznego systemu, chodzili zawsze muzycy oraz sportowcy. Doskonale zaliczając egzaminy przed gronem nauczycielskim, które chyba wszystko widziało i niczemu się nie dziwiło, bo również przychodzili tam na egzaminy w obstawie policji ludzie z aresztu śledczego i więzienia.

Młoda aktorka usłyszała od wychowawczyni, że ma swojej anglistce podziękować za uratowanie tyłka. No cóż, interwencja wydawała mi się oczywista, bo jakiś głos rozsądku w tym morzu tępoty był potrzebny. A zaległe testy i egzaminy laska zaliczyła sama.

Oczywiście powyższa historia wcale nie sprawiła, że zacząłem bardziej podziwiać typowych przedstawicieli mojego zawodu. Zresztą tępienie młodych artystów widziałam też w innej szkole.

Meh!

Włosy

Zerwałam kiedyś z chłopem, bo ściął włosy. Ojciec go na to namówił. W zamierzeniu miał wyglądać poważnie, jak ktoś z kim można związać się na stałe i założyć rodzinę. Dla mnie prezentował się, jak ktoś z kim wstyd się na jakimś koncercie pokazać, a co dopiero mieć jakieś bardziej stałe plany.

Inne rzeczy potrafiłam wybaczyć, ale zaprezentowania się w eleganckim garniturze z krótkimi włosami nie zniosłam, wpadłam w szok i zerwałam z człowiekiem na miejscu.

Ojciec-normik, który go na ścięcie włosów namówił, nadal niewiele rozumie z tej subkultury.

Psychologia kliniczna

Spotykałam się na początku studiów z chłopakiem, którego ojciec jest profesorem psychiatrą. Niedoszły teść zachęcał mnie, żebym zaczęła studiować równolegle psychologię, bo uważał, że się lenię na Anglistyce.

No owszem, nie przemęczałam się wtedy, a zawsze lubiłam ciekawe lektury. Profesor pożyczył mi więc podręcznik do psychologii klinicznej, a potem zrobił mi z niego nieformalny egzamin. Od tamtej pory czasem, gdy go mniej lub bardziej przypadkiem spotkam, kłócę się z nim z pozycji psychologa (amatora), bo znam pewną sprawę lepiej niż on i jestem cięta na nieudouczonych psychiatrów mordujących pacjentów razem ze schizofrenikami.

Inne pozycje psychologiczne wcześniej pożyczał mi Piotr.

Emma

Emma to najlepsza nauczycielka, jaką kiedykolwiek spotkałam na swojej drodze. Już przed przyjazdem do PRL była nauczycielem akademickim i kiedy wpadła do Polski z wizytą, zakochała się w długowłosym chłopaku, który został jej mężem. Zamieszkała więc na stałe w Polsce.

Poznałam ją na kilka lat przed jej śmiercią. Była już na emeryturze, kiedy spełniając prośbę umierającego na raka męża, rozgłosiła w mojej podstawówce, że zbiera grupę dzieci, które będzie uczyć angielskiego. Mąż chciał, żeby miała zajęcie, które może pokochać i dzięki któremu się nie zabije. Poza nim nie miała nikogo innego, bo nie mogła mieć dzieci.

Jedyny warunek Emmy był taki, że dzieci powinny już wcześniej uczyć się angielskiego, bo oficjalnie zaczynaliśmy od poziomu A2. Zapowiedziała ustny egzamin, od którego zależało przyjęcie do grupy. Była to taka szansa na rozwój, że nie tylko ja, ale też inne dzieci z mojej budy stwierdziły, że mimo wszystko spróbują nauczyć się same, ile się da i może uda się ubłagać Brytyjkę, żeby przyjęła nas do grupy. Nikt z nas wcześniej nie uczył się angielskiego.

Zajęcia zaczynały się od października, tak jak zaczynają się zajęcia na Uniwersytecie, bo do tego była przyzwyczajona. Poprosiłam tatę, żeby mi kupił jakieś podręczniki i ryłam, korzystając z pomocy mojej starszej siostry, już studentki, oraz jej przyjaciółki.

Udało się. Emma mnie nawet pochwaliła, bo jej zdaniem byłam już nawet na poziomie B1,(1) głównie chyba dlatego, że liznęłam odpowiednio dużo gramatyki.Uważałam, że brakuje mi słownictwa. Zadowolona Emma (każdy nauczyciel kocha bardzo zmotywowane dzieci) odmówiła mi podania listy słówek, które muszę zapamiętać, żeby nadrobić zaległości. Bo ma mi samo wejść do głowy w czasie kursu. Było to moje pierwsze spotkanie ze współczesną metodyką nauczania i pierwszy opad szczęki. Były kolejne.

Emma robiła wszystko tak jak chciała, bo nie miała nad sobą nikogo. Nie sprawdzała listy. Nie uznawała też robienia kartkówek czy testów. Nie stawiała ocen, chociaż robiła egzaminy sprawdzające kompetencje. (A kompetencje wzrastały u wszystkich dzieci.) Grupa mówiła jej po imieniu. Używała w uczeniu metody komunikacyjnej, podczas gdy standardem w polskiej szkole były metody z dziewiętnastego wieku, między innymi tłumaczeniowa.

Emma robiła wszystko, co budzi sprzeciw pewnej pani Barbary z Krakowa, która – przywołana przez schizofrenika Ryszarda – postanowiła mnie nauczyć metodyki, jednocześnie udowadniając, że nic nie wie o współczesnych metodach pracy z ludźmi, czy o psychologii. I to podobno ktoś, kto wtedy pracował w Kuratorium. Żeby było zabawniej ta pani, czerpiąc wiedzę o mnie z ust schizofrenika, który na pewno nie jest moim wujkiem, uważa, że nie mam wyższego wykształcenia, a jeśli uczę angielskiego to tylko dlatego, że chodziłam do szkoły w Stanach i znana mi metodyka nauczania języka to jakieś amerykańskie wynaturzenie, o którym muszę zapomnieć. Zastraszyła mnie tak, że się rozpadłam na kawałki.

Stanowczo ta pani nigdy nie była moją przyjaciółką, chociaż może tak bredzić oraz podawać inne kłamstwa jako prawdę. Wypieram się jej, tak samo jak wypieram się Ryszarda, Renaty czy Rafała.

Emma doprowadziła naszą grupę do poziomu upper-intermediate. Dopiero na tym poziomie dawała nam listy słówek do przejrzenia w domu i jakieś zadania, żebyśmy mogli swobodnie ćwiczyć mówienie na dany temat w czasie zajęć. Jeżeli ktoś nie zajrzał do tych materiałów to jedyne, co mu groziło to, że zawiedzie Emmę. Po gwałcie w szkole i zaszczuciu przez Ryszarda, który biegał po różnych nauczycielach ze swoimi kłamstwami, byłam w takim stanie, że nie mogłam się skoncentrować. Wytłumaczyłam Emmie, dlaczego nie zrobiłam pracy domowej po angielsku i się rozpłakała. Uratowała mnie wtedy i doprowadziła do zwolnienia z pracy największej i najgłupszej wydry z grona nauczycielskiego z mojej podstawówki. Schizofreniczne dzieci poleciały wcześniej.

Byliśmy jej najzdolniejszą grupą i bardzo nas kochała, ale chciała jeszcze pomóc kolejnej grupie dzieci, więc nas pożegnała. Udało jej się ich też doprowadzić do końca jej kursu, chociaż równocześnie przyjmowała chemię oraz była coraz słabsza. Zaraz po zakończeniu zajęć z nimi położyła się do szpitala już umrzeć.

Mój tata ją odwiedził przed śmiercią i z nią rozmawiał. Podziękował jej za uratowanie mnie. Mnie by nie przyjęła, bo był to już koniec jej drogi, jak powiedziała i źle wyglądała, a dziecka nie chciała straszyć.

Takich nauczycieli się zawsze pamięta.

Emma mnie uratowała przed fałszywymi oskarżeniami o „demoralizację” – do której podstawą był gwałt pedofilski na mnie. Wywaliła z mojej podstawówki zdemoralizowanego nie-psychoterapeutę, który stanął po stronie moich gwałcicieli.

Żeby było zabawniej sprawa Emmy i prośba o ochronę dla mnie jest znana temu pseudo-psychoterapeucie, który dla mnie jest nie-psychoterapeutą. Bredzi, że nie rozpoznał siebie czy mnie w tej historii. Oczywiście możliwe jest, że kłamie, ale równie dobrze może być to kwestia jego psychopatii, która jest związana z imbecylizmem. Psychopata może być tak głupi, że nie rozumie, że coś jest o nim, jeśli nie jest wymieniony z imienia i nazwiska.

Złapcie go i wytłumaczcie kim jest, dobrze? I niech wpłynie na swoją kochankę, żeby oddała ukradziony mi pierścionek zaręczynowy.

⛧⛧⛧

(1) Pamiętam z tej rozmowy kwalifikacyjnej, że miałam problemy z mówieniem, ale też nie miałam dużo praktyki. I jak to ja, wcale nie uważałam, że umiem jakoś specjalnie dużo.

Amerykanka

Jednym z urojeń Ryszarda jest, że spędziłam dużo czasu w Stanach jako dziecko, miałam chodzić też tam do szkoły. Ignoruje przy tym fakt, że przychodził do mojej podstawówki w Warszawie mnie nękać, ale ma wyjaśnienie, dlaczego mieszkałam w Warszawie, a nie w Gdańsku – miałam tu osiąść po powrocie z Ameryki.

Wmawia mi, że mam amerykański akcent i że on to potrafi rozpoznać. Jest to bardzo zabawne, bo ten człowiek za grosz nie zna angielskiego. Testowałam go i jego tłumaczenia na polski tego, co powiedziałam, są tak hilaryczne, że żałuję, że nie mam tego nagranego. Polegały na tym, że gdy na przykład ja mu mówię po angielsku, że jest skończonym idiotą, to on w zachwyceniu sobą twierdzi, że powiedziałam, że go kocham. Nie jest więc wiarygodnym źródłem informacji na temat jakiegokolwiek akcentu. I oczywiście zaplątani w jego sieć politycy i lekarze, którzy tylko jemu wierzą, również uważają, że jestem Amerykanką, tylko się wstydzę przyznać. Akurat do tego nie mogę się przyznać, ale za to po stronie taty byli w rodzie Szwedzi, Norwedzy oraz Francuzi. Więc oprócz polskiej narodowości mogę się przyznać do tych trzech, ale za diabła nie przyznam się do bycia Amerykanką.

A mój dziadek ze strony mamy na pewno nie był Serbem, tylko urodził się na Bałkanach. Pochwaliłam się tym w szkole i od tamtego czasu dziadek dla imbecyla jest Serbem. Dziadek był stuprocentowym Polakiem.

Owszem, wmawiano mi, że jestem Brytyjką i zrobił to pewien Brytyjczyk przed koncertem. Spotykałam się wtedy z Michałem, który nauczył mnie, że trzeba przyjść dużo wcześniej, poniważ można wtedy mieć przyjemność zobaczyć muzyków, lub z nimi pogadać, bo muzycy lubią przejść się wśród ludzi i porozmawiać z fanami. Wśród miłośników fantastyki podobną funkcję pełnią konwenty, w czasie których też można spotkać ulubionego pisarza lub pisarkę.

Uważam, że Brytyjczyk przesadził, ale jakby nie było, raczej poprawny akcent zawdzięczam native speaker-ce Emmie, która prowadziła pozalekcyjne lekcje angielskiego dla dzieci z mojej szkoły. Była na tyle miła, że dopasowała dni zajęć do moich treningów na pływalni, które nie były codziennie (za to trenerzy kazali każdego dnia trenować w domu poza wodą), więc mogłam swobodnie to połączyć. Gdy Emma uznała, że nauczyła nas dostatecznie dużo, żebyśmy zawsze potrafili sobie poradzić z angielskim, nawet jeśli przejściowo zapomnimy, czego nas nauczyła, porzuciła nas i wzięła nową grupę dzieci. Był szloch z mojej strony, bo nie mogłam się z tym pogodzić.

Emma, why?

Na studiach miałam fonetykę, fonologię wraz z różnicami pomiędzy akcentami, więc jeśli potrafię coś powiedzieć z amerykańskim akcentem, to właśnie dlatego, że jestem lingwistką i wiem, jakie są różnice w akcentach. A nie dlatego, że wyniosłam to z amerykańskiej szkoły.

Facepalm.

Mąż

Zmuszona zostałam rozmawiać z mężem Renaty. Jest to dosyć obślizgły typ, który kierowany chytrością wymyślił sobie, że mam tę schizofreniczkę przeprosić i pogodzić się z tym, że jestem „żoną” Rafała. Robił to wszystko wiedząc, że jego żona jest schizofreniczką i córką schizofrenika, który w czasie gwałtu zapłodnił ciocię Renaty, która urodziła Rafała, który również odziedziczył ciężką postać schizofrenii. Mam nadzieję, że przynajmniej mówi prawdę, twierdząc, że nie ma dzieci, bo nie chciał, żeby odziedziczyły schizofrenię jego żony.

Oczywiście Renata i Rafał wolą podawać się za kuzynów, a nie za przyrodnie rodzeństwo.

Rozmawiam z mężem Renaty dosyć długo, tłumacząc mu, skąd się wziął Ryszard i że jest schizofrenikiem, a nie moim wujkiem. Zamiast tego, kierowany chęcią zrobienia przyjemności Rafałowi, postanowił zawiadomić Ryszarda, że nadal jestem „chora” czyli, że „nie pamiętam,” że Rafał jest moim „mężem”. Zrobił to doskonale wiedząc, że nie było żadnego ślubu, bo przecież jako mąż Renaty byłby na ślubie, gdyby kiedykolwiek miał miejsce. Napisałam, że kieruje się chytrością, bo jak większość osób z niższej klasy, jest jamochłonem, pragnącym się jak najbardziej obłowić, przy tym jak najmniej pracując. Renata jest taka sama, tylko dochodzi jej schizofrenia, dlatego ma majaki na temat bogatszych od niej mężczyzn oraz tego, że chcą jej dać pieniądze. Chociaż świadomie wie, że je kradnie,

Mąż Renaty sprawdzał, czy „terapia” „healera” Ryszarda była skuteczna i nie dał się przekonać, żeby go nie informować o tym, że zaprzeczam urojeniom Rafała. Tłumaczyłam mu, że jestem kimś innym niż mu powiedział Ryszard (a urojenie Ryszarda, że jest moim wujkiem i trzymał mnie do chrztu jest czymś, co sprawia, że ci imbecyle mają podkładkę i wymówkę do dalszego bullyingu i prześladowania, mają jednocześnie nadzieję, na wzbogacenie, bo uważają, że w efekcie problemów psychologicznych wywołanych przez pranie mózgu dam się ograbić z mebli, lub może nawet całego mojego mieszkania). Nie posłuchał moich próśb, bo pomimo wiedzy, że Renata jest schizofreniczką, wierzy w jej brednie oraz brednie Rafała. A przede wszystkim wierzy Ryszardowi. Chociaż akurat ja uważam, że używa ich tylko jako zasłony dymnej, bo dużo skorzystał na pomaganiu Renacie. Przede wszystkim ma gdzie mieszkać, bo z ukradzionych pieniędzy kupiła im mieszkanie, tylko nie wystarczyło na wykończenie.

W efekcie do mojej pracy przylazł Ryszard z przystawkami, czyli swoim gangiem i zaczęli ponownie mnie zaszczuwać, piorąc mózg i zastraszając. Przekonywali z całych sił, że jestem żoną Rafała. Ja z kolei tym osłom próbowałam wytłumaczyć, że to tylko jego urojenie. Wzięła w tym udział między innymi dwójka imbecyli pisowskich lekarzy, całkowicie lekceważąc zasady, które mieli wyłożone w czasie wykładu obowiązkowego dla wszystkich studentów medycyny. Nikt tak nie potrafi zdrowego człowieka zniszczyć, jak lekarz wmawiający komuś chorobę psychiczną na siłę. W efekcie znowu straciłam pamięć i zapomniałam, że po drodze, jak mi potem mówiono, z kimś się zaręczyłam. Oczywiście z nikim z tej szajki imbecyli i schizofreników, bo równolegle z mojej traumy próbowali wyciągnąć mnie moi prawdziwi przyjaciele. Niestety, z powodu amnezji i stanów lękowych znowu uciekły mi długie lata życia, tym razem kluczowe.

Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi.

„Bo Bóg wszystko może…”

Zmarnowałam sporo czasu na próbie przekonania Ryszarda, że jest chory psychicznie. Zgodnie z regułami sztuki robi się to delikatnie, wskazując na nieprawidłowości w jego rozumowaniu, problemy z ciągiem przyczynowo-skutkowym lub gdzie jego wersja rozjeżdża się z rzeczywistością i pozwala samemu pacjentowi dojść do wniosku, że jest chory.

Robiłam to ze znajomym lekarzem z fandomu i facet stracił cierpliwość. Zaczął mówić temu idiocie wprost, że jest chory psychicznie. Ryszard poszedł w zaparte, że jest moim wujkiem, bo tak, bo wie. Renata skonfrontowana z naszą wersją, zaczęła mówić, że jeśli jest prawdą, co mówimy, to musi zobaczyć moją apostazję i dokument Misi, żeby uwierzyć, że nie nazywa się Michalina. Obiecywała, że zabije wtedy Ryszarda, bo on ją utwierdzał we wszystkich jej urojeniach. Zamierzam wszystko pokazać przed moją prelekcją – wszak dobra sztuka prezentowania zakłada, że najpierw prelegent przedstawia siebie i tłumaczy, dlaczego jest się odpowiednią osobą, żeby mówić o danym temacie.

Rozmowa z Ryszardem za to wyglądała zupełnie inaczej. Zgodził się ze mną, że do momentu kiedy skończyłam dziewięć lat życia i moja katechetka mu o mnie nie powiedziała, zupełnie nic o mnie nie wiedział, ani nie myślał. Skonfrontowałam go z jego twierdzeniem, że trzymał mnie do chrztu w Gdańsku. Sądziłam, że wyciągnie właściwe wnioski i zrozumie, że to urojenie, ale zamiast tego zaczął bełkotać, że Bóg mu to odsłonił. I że Bóg wszystko może. Czyli jak rozumiem zmienić rzeczywistość i przeszłość. I jak stwierdziła jego żona – ja mam się dostosować, bo jest moim chrzestnym i nie obchodzi jej, co jest w dokumentach. No z takim brakiem logiki nie będę dyskutować.

No cóż, państwo z Gdańska to jednak do więzienia w takiej sytuacji, a nie do wariatkowa, bo nie ma szans na ich współpracę, a Prokurator – z tego co wiem – już się wkurwił liczbą ludzi, których zaszczuli i ofiarami śmiertelnymi wywołanego przez nich syndromu sztokholmskiego.

Ładni mi healerzy. Jak zwykle w Kościele Rzymsko-Katolickim wszystko jest na opak, wariaci są nazywani świętymi, a mordercy są określani jako uzdrowiciele. A ludzie, którzy powinni być najmniej godni szacunku czy zaufania są ukochanym źródłem fejków i „diagnoz” pisowsko-katolickich lekarzy.