Psychopata

Przyparty do muru, gdy udowodniono mu, kim jestem, Kaź przyznał się, że od początku dobrze wie, kim jestem i kim jest moja rodzina. Zaczął namawiać mnie do kłamania na mój temat i wzięcia wszystkiego na siebie, żeby jednak wyszło, że Renata nie kłamie, ani nie jest chora psychicznie, tylko jest moją przyjaciółką. Miałam zwalić wszytko na mityczną i nieistniejącą „kurwę z Gdańska”, której istnienie zaczął mi wmawiać. No i oczywiście miałam nie zaprzeczać, tylko podtrzymywać fikcję, że jestem katoliczką, co samo w sobie jest taką obrazą, że w życiu nigdy mu nie daruję. Niestety, Renata jest chora psychicznie i nigdy nie była moją przyjaciółką, nie zamierzam na temat kłamać. I jak wszyscy wiedzą, nie jestem przekupna, nigdy w swoich wyborach życiowych nie kierowałam się zachętami materialnymi. Nikt mnie wtedy nie obraził jak ten człowiek Kościoła oferując łapówkę i twierdząc, że dobrze na tym wyjdę.

Renata jest niezaprzeczalnie chora psychicznie i to mnie atakuje jako kurwę z Gdańska, ale Kaź uwielbia takie osoby. Sam mi powiedział, że gdyby ją leczył, to by z nim nie była, tylko wyszła za Rafała, który ją wielbi. Dodatkowo schizofrenicy są Kościołowi oraz samemu Kaziowi potrzebni właśnie do wypełniania takich specjalnych zadań. Bez wątpliwości celowo wpływał i wpływa na kształt ich urojeń i szczuje na mnie oraz innych niewygodnych dla religiantów ludzi.

Jest to człowiek, który zaserwował mi pranie mózgu i jest moim osobistym czarnym charakterem tak samo groźnym jak każdy przeciwnik Bonda. Wmawianie mi, że jestem katoliczką i zastraszanie mnie, żebym nie mówiła prawdy na temat mojej religii jest czymś, co już przeważyło szalę.

Jest to osoba, z którą znajomość powoduje, że ludzi utrzymujących z nim kontakty skreślam z listy znajomych. W moim świecie jest to persona non grata. Zbyt dużo mi zniszczył w ramach robienia przyjemności swojej schizofreniczce, wiedząc, że inaczej jego psychicznie chora kochanka od niego odejdzie, a tego nie chce, bo ją „kocha”. Hmm. Utrzymywanie w zależności osoby chorej psychicznie i wykorzystywanie jej od dziecka nie jest miłością. Ale to standard dla Kościoła, który zawsze wszystko nazywa na opak.

Policja dobrze wie o tym jego układzie z psychicznie chorą Renatą od lat, ale ludzie – czyli tak zwany Generał Publiczny – też muszą poznać prawdę. No co ja mogę powiedzieć, nie jestem katoliczką, a ten psychopata oraz schizofrenicy zbyt skrzywdzili mnie oraz moich bliskich, żebym cokolwiek pozostawiła przypadkowi i pozwalała, żeby inni kłamali na mój temat.

W życiu nie zezwolę, żeby ktoś mógł powiedzieć, że się z nim lub Renatą przyjaźnię. To wróg.

Imbecyle i oszuści

Tytułowi imbecyle i oszuści streszczają najlepiej to, co mam do powiedzenia o tak zwanych ludziach Kościoła. W innym wpisie zawarłam swoją opinię o Chrystusie i jej nie zmienię, był twórcą religii opartej na majaczeniach schizofrenika i słusznie został ukrzyżowany, bo ludzie mieli już go dosyć. Zaszczuł nie tylko kupców, których wygonił z terenu świątyni, podobnych akcji miał mnóstwo, tak samo jak prób udokumentowania swojej „świętości” i tworzenia pseudo dowodów tego, że jest „Bogiem”. Poznałam schizofreników na tyle, że potrafię rozpoznać podobny schemat postępowania i myślenia.

Nie poddam się terrorowi i zastraszaniu prawem o obrazie uczuć religijnych, bo mnie i moją religię obrażono o wiele więcej, a dla pogan Chrystus nie jest Bogiem i nigdy nie będzie. Mam prawo mówić o swoich przekonaniach religijnych, bo chroni mnie prawo o wolności wypowiedzi, tym bardziej że to mnie jako pogankę brutalnie zaatakowano na terenie moich Uczelni, i wtedy kiedy byłam studentką i wtedy kiedy byłam już lektorką. Oczywiście nie atakował mnie nikt z pracy czy studiów, tylko przybłęda z Kościoła razem ze swoimi schizofrenikami, mianując się sędzią i katem w jednej osobie. Muszę zrezygnować z tolerancji, która ma polegać, że potulnie przestaję się bronić i godzę się na zaszczucie mnie oraz moich przyjaciół.

Boskość Chrystusa jest trudna do obronienia, praktycznie wszyscy psychiatrzy widzą w tej postaci to samo co ja. Piszę „praktycznie”, bo jacyś pojedynczy maniacy religijni mogli się prześlizgnąć przez system i psują reputację zdrowym psychicznie lekarzom. W ginekologii moim zdaniem kimś takim jest Chazan. W celu obronienia swojej pozycji kler sięga do technik terroru oraz psychomanipulacji. Dlatego też zastraszają wiernych i każą chrzcić niemowlęta, które nie mogą się przed tym obronić. Trzymają rękę na pulsie i „zaprzyjaźniają się” z rodzinami, w których przypadkiem są jakieś nieochrzczone dzieci, zmuszając ateistów do przyniesienia ich do chrztu. Ciekawe jest, że nieochrzczenie nie zamyka drogi „do raju” według współczesnej teologii, za to skazuje się na „potępienie” tych ludzi, którzy po chrzcie odwrócili się od Kościoła. Jedyna obrona przed zastraszaniem jest nie zanosić im dzieci. Mój znajomy metal ma spokój, bo mówi maniakom religijnym obecnym w fandomie, że jest nieochrzczony i od niego uciekają. Mnie jako apostatce zapowiedzieli, że będą mnie dalej nękać i ścigać, aż „udowodnią”, że majaczenia mojej schizofrenicznej koleżanki z podstawówki są „prawdą”.

Terror nie kończy się na chrzcie. Dzieci muszą być wysłane na lekcje religii, prowodzone przez ludzi pozbawionych jakichkolwiek talentów pedagogicznych, bo też nie o pedagogikę tutaj chodzi tylko o tępą, przemocową indoktrynację oraz zastraszenie. Czego się uczyłam na katechezie jako dziecko? Przede wszystkim tego, że chrześcijanin ma przede wszystkim myśleć o zbawieniu, które może być osiągnięte tylko przez bezgraniczne i bezkrytyczne posłuszeństwo wobec Kościoła i podstawowym obowiązkiem wiernego jest dawanie klerowi kasy. Oczywiście jak największej kasy, pewność zaś zbawienia można mieć tylko jeśli człowiek zaniedba swoje zdrowie – bo chrześcijanin nie powinien żyć długo i nie powinien dbać o przedłużenie swojego życia – zejdzie ze świata młodo i zastawi cały swój majątek Kościołowi. Poglądy mojej katechetki na sprawy seksu oraz pedofilii opisałam już gdzie indziej.

Każdy zdrowy psychicznie człowiek woli zadbać o potrzeby swoje i swoich bliskich, a nie dawać kasę darmozjadom, których i tak utrzymuje Państwo Polskie i to na całkiem wysokim poziomie. Ale oczywiście jest im mało, bo gdzie indziej taki jamochłon bez matury, który po osiągnięciu pełnoletności poszedł do zakonu, może liczyć na taką karierę? Nigdzie. Więc Kościół jak silny magnes zbiera pozbawionych wyższych uczuć imbecyli, schizofreników oraz ludzi, którym nigdy nie chciało się uczciwie pracować. Są badania naukowe dokładnie opisujące jaki rodzaj ludzi wybiera jaką ścieżkę kariery, ale przedstawiciele kleru, których spotkałam w swoim życiu, biją rekordy głupoty wśród ludzi, którzy i tak mają psychologiczny profil niezbyt, delikatnie mówiąc, lotnych. Z reguły mają jednak świadomość tego, że są głupi i niedouczeni, bo dwuletnie seminarium to żadna nauka tylko przysposobienie do zawodu i grzecznie milczą, gdy człowiek nauki im zwraca uwagę. Nie w moim przypadku. Rozochoceni milczeniem Policji, która nie karze wariatów, postanowili zaszczuć mnie na śmierć, albo do mojego przyznania, że jestem kurwą z Gdańska i że schizofrenik Ryszard jest moim krewnym.

Nie rozumiem, jak tacy ludzie mogą uchodzić za autorytety moralne w naszym państwie. Cała ich władza nad wiernymi pochodzi z pełzającego syndromu sztokholmskiego wytwarzanego u dzieci w wyniku „wychowania” czy też „formowania” na katolika. Z jego powodu ludzie boją się powiedzieć duchowieństwu i zakonnicom, co myślą. Boją się nawet myśleć samodzielnie. Ateiści są zmuszani do ślubów kościelnych. Boją się rozmowy z proboszczem, która jest nieodłącznym elementem apostazji.

Na całe szczęście napisałam w swojej apostazji takie rzeczy, że mój proboszcz po przejrzeniu jej tylko westchnął, podpisał i powiedział, że pomoże wrócić. (Oczywiście i absolutnie nie będzie musiał mi w tym pomagać, zawsze będę szczęśliwa jak prosię w deszcz, że się od Kościoła odcięłam tak zdecydowanie.) Dobrze proboszcz zrobił, co skończyłoby się ostrzejszą awanturą. Zresztą wiedział z mojego wcześniejszego emaila, że świry próbowały mnie zmusić do „pójścia do zakonu”, co miało być niby piękną dla mnie karierą, która miałaby przywrócić mi – jako znanej im „kurwie” – szacunek społeczny, tak samo jak ewentualne wyjście za mąż za schizofrenika z magazynu Biedronki, imbecyla który skończył podstawówkę tylko dzięki prywatnym lekcjom i szczyci się tym „wykształceniem” – bo podobno ja nawet tego nie mam.

Nie wiem, co ci ludzie mają w głowie. Chyba tylko siano. Podejrzewam, że Strach na Wróble z Czarownika z Oz miał więcej rozumu niż warszawscy kościelni oficjele.

Chcieli wojny, to ją mają. Muszą przyjąć do wiadomości, że jeśli chodzi o Kościół, to jestem Lodbrok, a nie potomkini Haralda, który spokojnie patrzył, gdy jego córkę chrzcili w Kościele Rzymsko-Katolickim, chociaż wcale nie był ani miły, ani grzeczny, jeśli chodzi o kler. Podobno darł ryja jak ja i wychowywał swoich potomków na myślących samodzielnie ludzi.

Pieniądze

Jedną z zagadek niepokojących Kazia i jego schizofreniczną kochankę jest, skąd mam pieniądze. Oczywiście nie przyjmuje do wiadomości, że całe życie uczciwie pracuję i że pomimo piekła, jakie mi stworzył ze swoim gangiem, skończyłam studia, większość czasu jednocześnie pracując. W ich świecie jestem kurwą bez wykształcenia, która zarabia w ten sposób, że chodzi po barach, wynajduje sobie klientów i podobno tylko dzięki temu „kurwieniu się” zdołałam się utrzymać przy życiu, zamiast się leczyć i przyznać, że schizofreniczka z mojej podstawówki jest Boginią, która ratuje mi życie.

No, dobre żarty.

Jedyną osobą, która się kurwi jest moja była koleżanka z podstawówki. Jej klientem jest Kaź i tylko dzięki niemu jest w stanie się utrzymać, bo regularnie z powodu swojej choroby psychicznej traci pracę jako sklepowa. Mówiła mi też, że obsługiwała innych księży i że „jej się opłaciło”. I że ja też mogę.

jakoś nie byłam chętna, chociaż rzeczywiście składano mi podobne propozycje, a jej Kaź był brutalnie obleśny w swoich bezpośrednich i jednoznacznych propozycjach. Wtedy ich nie przyjęłam i teraz też ich nie przyjmę, bo pomimo starań tego gangu nie straciłam pracy i raczej już nie stracę. Więc naprawdę nie muszę zatrudniać się jako kościelna kurwa. To zajęcie mojej byłej koleżanki z podstawówki, a nie moje. Pracowałam całe życie, żeby być osobą, którą jestem i nie dam sobie tego łatwo odebrać.

I tylko gratuluję pewnemu pisarzowi głupoty i prowadzania się z tym gangiem w momencie, kiedy mu powiedziałam wprost, że nie chcę z nim rozmawiać, jeśli utrzymuje takie znajomości. I że nie jest już moim przyjacielem. Niech dalej się zachwyca kościelną kurwą razem z Kaziem.

Skończyło się już delikatne traktowanie tych ludzi, bo z powodu choroby psychicznej nie odpowiadają za siebie. Zbyt wiele osób zaszczuli, zbyt wiele mi zniszczyli w moim własnym życiu. Nikt więcej nie będzie starał się ich ratować, nikt nie będzie grzecznie prosić, żeby się łaskawie leczyli. Zawodowy profiler też nie dał im rady. Niech zdychają.

Umywam ręce.

Służąca

Ambicją schizofreniczki z mojej podstawówki jest zmuszenie mnie do przyjęcia pozycji służącej w jej domu. Znaczy się, poprawka, w moim domu, bo wymyśliła sobie, że mam po remoncie i wymianie mebli oddać jej moje mieszkanie i już zawsze pamiętać, że żyję z jej łaski. Podobno jej ojciec dał pieniądze moim rodzicom na kupno mieszkania. No już widzę, jak ten biedny, żyjący z renty po zmarłej żonie, schizofrenik komukolwiek mógł dać pieniądze na wykup mieszkania.

Razem z dwójką innych schizofreników wymyśliła sobie moją całkowicie fałszywą biografię, obdarzając mnie swoją tępotą oraz chorobą umysłową. A zatem mam być sklepową po zawodówce, która przez swoją schizofrenię straciła pracę i chce się zatrudnić jako sprzączka. Zabawne jest, że jak każda inna schizofreniczka przeżywa swoje urojenia w taki sposób, że wypowiada je na głos w pierwszej osobie, więc można pomyśleć, że to ona potrzebuje pomocy. Ale nie jest to prawdą, ma bogatego, uprzywilejowanego kochanka, Kazia, który choć głupi w pocie czoła zawsze potrafił ją wybronić w podbramkowych sytuacjach, pogrążając ofiary jej obsesji i psychozy, wierząc szczerze, że każde jej słowa jest prawdą.

A w co wierzy Kaź? Że jestem kurwą z gdańskiej wsi, która zawsze miała problemy poznawcze i nic nie potrafi, za to jego kochanka, Renata, potrafi wszystko tylko ją niszczę, bo jej zazdroszczę. I więc to ona miała być małą, utalentowaną – byłam najlepsza z naszej szkoły na zawodach międzyszkolnych – pływaczką, a nie ja. Ciekawe, że jej rodziny za diabła nie byłoby stać na pływalnię. Dzięki tym treningom potrafię nauczyć pływać chyba każdego i nauczyłam swoją siostrzenicę pływać w czasie Nordconu. Za to Renata dobrze wiedząc, że nie potrafi pływać, odmówiła wejścia do płytkiego basenu.

Ale nie tylko pływania mi ta sklepowa po zawodówce zazdrości. Wedle jej opowieści to ona miała uczyć się w Rejtanie, a ja tam przychodziłam ją nękać. Oczywiście jest odwrotnie. Podobnie było w czasie moich studiów. Idiotka razem ze swoim gangiem oraz kochankiem próbowała usunąć mnie z Anglistyki, twierdząc, że ja tam nie studiuję. Utrudniali mi wejście na wykłady i musiałam wiele z nich opuścić. Okłamali jedną z moich wykładowczyń, że ściągnęłam odpowiedzi na część pytań w czasie egzaminu. Oczywiście schizofreniczki na było w czasie egzaminu w sali, ale „wie”, które ściągnęłam, bo podobno miałam jej „powiedzieć”. I za to miano mnie wyrzucić ze studiów. A ona miała niby studia skończyć. Oczywiście nie zgadza się to z jej wersją, że mam za sobą tylko zawodówkę, ale nie oczekujmy od schizofrenicznego mózgu logiki. Chyba nie muszę dodawać, że studia skończyłam i zawsze będę uważać, że moja czwórka na dyplomie przy traumie, jaką mi zaserwowano przy jednoczesnym ignorowaniu zagrożenia dla mojej psychiki przez władze Uczelni i odmowie wyganiania tej schizofrenicznej zgrai, znaczy o wiele więcej niż piątkowy dyplom z wyróżnieniem.

Podobnie nie zadowala mnie w jaki sposób rozwiązano sprawę arkusza egzaminacyjnego, który Renata ukradła z sali egzaminacyjnej po zakończeniu egzaminu. Panie przeprowadzające egzamin zignorowały moje ostrzeżenie, że Renata i jej gang, czyli ludzie nieupoważnieni, weszli na salę i grzebią w egzaminach. Renata po zamazaniu mojego nazwiska wpisała swoje i pokazywała na „dowód”, że tam studiowała. Oczywiście umożliwiający jej wszystko kochanek zignorował fakt, że egzamin i podpis Renaty napisane zostały całkowicie innym charakterem pisma. Dlatego też sądzę, że Kaź doskonale zdawał sobie, kto jest kim, kto jest zdrowy, a kto jest chory i z radością mnie zaszczuwał za bycie metalówą i ateistką. Dodam, że Renata i Kaź podobnie ukradli i potraktowali moje zaświadczenie o odbyciu praktyk nauczycielskich.

Jak rozumiem, Kaź bardzo dobrze bawił się całe moje życie ścigając mnie i niszcząc razem z tą bandą trojga schizofrenicznych imbecyli na R. Obecnie robi z Renaty poszkodowaną „pisarkę” oraz „tłumaczkę”, której niby zniszczyłam karierę – uważając najpewniej, jak to zwykle robią księża (czyli zawodowi oszuści), że prawda nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się tylko to, co w”wiedzą” i „wierzą” ludzie. A „wiedzą” to, co im ksiądz powie.

No to sprawdzę, czy w tej sytuacji nie będzie bardziej się liczyło, co na blogu pisze jego ofiara (tłumaczka, pisarka, autorka recenzji oraz – oczywiście – bloga). Słowo pisane, szczególnie w Internecie, znaczy więcej niż ustne pomówienia schizofrenicznego gangu. A pisarze mszczą się pisząc. Warto, żeby każdy taki warchoł dobrze to sobie zapamiętał.

Renata nigdy nie była moją przyjaciółką, Ryszard nigdy nie był moim krewnym, a Rafał ukochanym. Chociaż Kaź w swojej bezczelności uważa, że z białego może zrobić czarne i odwrotnie. I że nikt się nigdy nie zorientuje, bo mnie zaszczuł tak, że nie będę miała sił się bronić.

Najzabawniejsze, że odgrażał się, że „będę żałować”, „że nie chce być w mojej skórze”, bo pójdzie do wszystkich ludzi, których nazywałam swoją rodziną i przyjaciółmi, i udowodni, że ich nie znam. Bo oni jego zdaniem Renacie pomogą. Jeżeli liczy, że mnie to zastraszyło, to się myli. Owszem, doprowadził do rozstroju nerwowego, brutalnie wmawiając ze swoim gangiem, że jestem – między innymi – kurwą z Gdańska i że jestem sklepową po zawodówce, a nie anglistką, ale mam nadzieję, że już w życiu nie będzie miał szansy się do mnie zbliżyć.

Niech tylko zaczepi moją rodzoną siostrę lub siostrzenicę. Groził mi, że go popamiętam.

No to zobaczymy, co się będzie wtedy działo.

I tyle.

Goliat

Od dzieciństwa mam problemy z prześladującymi mnie wariatami. Jest ich trójka – wariat z Gdańska, który wbrew temu, co twierdzi, nie jest moim wujkiem i nic o mnie nie wie, oraz parka idiotów z mojej podstawówki, czyli pani Renata, która w życiu nie była moją przyjaciółką oraz jej kolega, Rafał, który nigdy nie był moim narzeczonym, ani kimkolwiek w tym stylu.

Cała trójka jest wyjątkowo durna, dlatego nie udało się do tej pory namówić ich na leczenie psychiatryczne, co jest ewenementem. Częściowo winę za to ponosi Kościół, dzięki któremu mają zasoby finansowe i nie muszą się o nic martwić, kiedy z powodu choroby psychicznej tracą kolejną pracę. Co gorsza, wariat z Gdańska stworzył sobie fundację, w której jest zatrudniony, a która walczy między innymi z heavy metalem, bo jak głosi jego schizofrenia (czyli dla Kościoła, jego prywatne „objawienie”) ta muzyka zniszczy świat, sprowadzi nasz koniec w ramach pomieszania Apokalipsy z Ragnarokiem.

Wariat z Gdańska zatrudnia różnych ludzi Kościoła we wspomnianej już fundacji, między innymi, jak usłyszałam, pana Kazia, który tak się przejął bzdurami opowiadanymi na mój temat przez wariatów, że postanowił osobiście mnie tępić i zaangażował się tak, jak nikt inny, kogo spotkałam. Nie dało mu się wytłumaczyć, że nie jestem „kurwą z Gdańska” i że pan wariat z Gdańska nie jest moim krewnym, który ma prawo o mnie decydować. Tak samo do tej pory chyba uważa, że moja siostrzenica ma na imię Michalina i jest owocem mojego związku z metalem z lat dziewięćdziesiątych.

Walczę z tym Goliatem od dziecka i się nie poddam, pomimo prześladowania nie zacznę mówić, że białe jest czarne, a czarne jest białe, nieważne jak bardzo te osoby się upierają, że mnie znają i że mają prawo mnie zastraszać, żeby zrobić wariatom przyjemność.

Problemem współczesnej Polski jest tępota ludzi Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Niestety najgłupsi ludzie wybierają tego typu karierę, ludzie którzy wżyciu nie odnaleźliby się na wolnym rynku pracy, między innymi z powodu swojego debilizmu, tępoty oraz zabobonu, Sama słyszałam od pana Kazia w ramach naszej debaty, w czasie której mi wmawiał, że nie mam żadnego wykształcenia, że choroby psychiczne nie istnieją, są za to opętania i że powinnam poddać się egzorcyzmom, jeśli uważam, że jestem magistrem neofilologii. Nie wolno mi też zaprzeczać temu, że schizofreniczka jest „żywą świętą” – bo on „zbadał sprawę” i ona się mną „opiekuje”. Dziękuję za taką opiekę, w ramach której ta psychicznie chora osoba, próbuje zrealizować swój schizofreniczny sen o zrobieniu ze mnie swojej służki oraz niewolnicy, oraz o przejęciu mojego majątku. W rozkręconej psychozie zarządała, żebym oddała jej klucze do mojego mieszkania, twierdząc, że należy do niej. Jest tak chora, że nie tylko upiera się, że plagiatuję jej teksty, czy „ukradłam” tłumaczenie – a nie napisała nigdy ani jednego akapitu, no może poza listem do Dyrektora Opus Dei – ale pojawiła się też niegdyś w mojej pracy, pobierając klucze do sali wykładowej i upierając się, że ona tam pracuje a nie ja, powtarzając w ten sposób swoje akcje z czasów moich studiów, kiedy też tak „studiowała”, upierając się, że biskup ją wpisał na listę studentów. Oczywiście pan Kaź wierzy tej sklepowej z wykształceniem zawodowym najbardziej na całym świecie i nikt go nie przekona – cytując pewnego polityka – że białe jest białe, a czarne to czarne.

Niestety ten debil (diagnozuję go na tej podstawie, że tylko imbecyl nie jest w stanie zmienić zdania, gdy konfrontuje się go z dowodami, taka cecha felernego mózgu) upiera się od zawsze, że wie wszystko najlepiej i że zmusi mnie do wyjścia za mąż za wariata z mojej podstawówki. W ramach realizowania swojej ambicji dokopania komuś z komunistycznego domu przenosi góry i angażuje kogo się da. Z całą pewnością odpowiada za wszystkie moje nieszczęścia oraz rozstrój nerwowy, bo wariatów usprawiedliwia ich choroba, jego dla odmiany nic, bo oficjalnie zdrowy, a głupota nie jest nigdy wytłumaczeniem. Bez względu na to, co mi zrobił – a i on, i ja wiemy, jak bardzo mi zaszkodził i czym mi groził – nie zmienię zdania na temat Rafała lub Renaty, czy Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Nie dam się też nakłonić do popełnienia samobójstwa. To nigdy nie byli moi przyjaciele, ani ludzie którym należy się szacunek.

Zawsze będę żyć tak jak ja chcę, a nie kler. Żryj moją apostazję, skurwysynu, znajdziesz jej potwierdzenie na tym blogu.

Niewolnictwo

Jednym z paradoksów amerykańskiego Południa z czasów sprzed wojny secesyjnej jest jak niewiele osób utrzymywało rzesze niewolników w metaforycznych kajdanach. Powiedzmy sobie szczerze – na plantacjach większość to pracujący na polu i domu niewolnicy. Rodzina właścicieli ziemskich oraz poganiacze niewolników stanowili tak niewielką część ludzi mieszkających na plantacji, że ludzi którzy nie wiedzą, jak działa terror, to dziwi. Bo przecież, jakby niewolnikom się niewola nie podobała, to by sobie poszli.

Teoretycznie to możliwe, że mogliby sobie pójść, porzucić plantacje i uciec w Interior, wżenić się jakieś indiańskie plemię i dożyć starości. Niestety w Stanach w tamtych czasach istniała instytucja zawodowego łowcy zbiegłych niewolników i nawet jeśli większość nie złapano, to ci których udało się złapać służyli za przykład, co spotyka za nieposłuszeństwo wobec właściciela. A los takich ludzi nie był godny pozazdroszczenia.

Terror na plantacji był codziennością niszczącą psychikę niewolnika i sprawiającą, że nie mógł się zbuntować, tylko stawał się milczącą biologiczną maszyną, którą zjadała depresja. Wiele było samobójstw wśród niewolników i niewielu dożywało zaawansowanego wieku, bo nawet jeśli się nie zabili, to praca ponad siły i zle warunki podkopywały ich siły. Dodatkowym zarobkiem dla plantacji było rozmnażanie niewolników na sprzedaż. Kobiety były jak nioski i tyle samo miały praw. Buntowali się, oczywiście, ale zakatowanie człowieka na śmierć na oczach innych odbierało nadzieję na celowość buntu. Podobnie robią współcześni łowcy niewolników, chociaż ich działalność jest nielegalna, ale o tym za chwilę.

Zaznaczmy, że właściciele niewolników nie byli chorzy psychicznie, tak samo jak nie byli chorzy psychicznie hitlerowcy. Byli produktem swojej kultury oraz tych gorszych stron ludzkiej natury.

Terror stosowali niemieccy wojskowi w czasie Drugiej Wojny Światowej, stosują też przestępcy – kobiety pracujące w burdelach naprawdę nie robią tego z wolnej woli, tylko dlatego, że poddano je terrorowi i przekonano, że nie mogą zrobić nic innego, żeby przeżyć. Niestety z powodu zmian w psychice nie potrafią się skutecznie zbuntować i odejść. Terror stosuje też Kościół Rzymsko-Katolicki oraz inne wywodzące się z niego sekty, szczególnie Opus Dei. Też zaszczuwa do końca osoby, które nie chcą się zgodzić na odgrywanie roli, którą im wyznaczono.

Zostawmy na razie Opus Dei na boku, zajmijmy się codziennym terrorem, jakim poddaje się dzieci w czasie katechezy. Małe dzieci – a siedmiolatki nie są dużymi dziećmi – są zastraszane piekłem i przekonywane, że są złe, jeśli nie będą wykonywać swoich obowiązków wobec Kościoła. A mają obowiązek Kościół utrzymywać i trzymać buzię na kłódkę. Sama słyszałam, że nawet jeśli wiem coś o jakimś księdzu złego, to mam nic nie mówić, bo pójdę do piekła i to ja będę winna zgorszenia jako ta, co rozpowszechniła. Wbijano mi do głowy, że tylko ślub kościelny jest ważny i sama będąc ateistką w pewnym momencie swojego życia musiałam zwalczyć nachalne myśli, że trzeba brać ślub w kościele, bo inaczej coś złego się stanie i nie wypada. Mam doświadczenie w walce z takimi stanami lękowymi, których bym nie miała, gdybym nie uczęszczała na religię jako dziecko. Kościół rządzi za pomocą lęku i tylko dzięki temu ludzie nie dostrzegają, że utrzymują oszustów, szarlatanów oraz imbecyli, których jedynym zainteresowaniem jest powiększanie własnej władzy oraz stanu posiadania.

Ale wróćmy do Opus Dei. Jest to podobnie zdemoralizowana organizacja jak plantatorzy z Południa Stanów. Atakują ludzi już w dzieciństwie i wpędzają w stany lękowe, wmawiając, że są źli ze względu na to, że się urodzili kobietami. Działają terrorem i zastraszeniem, wywołują syndrom sztokholmski i produkują posłusznych niewolników, jak plantatorzy oraz przestępcy. Psycholog-kryminolog nie ma wątpliwości, w jaki sposób z ludzi tworzy się niewolników. Kościół opanował ten proces do perfekcji.

Opus Dei stanowi część Kościoła Rzymsko-Katolickiego i to jego członków opierają oraz obsługują posłuszne pracownice zwerbowane przez ludzi Kościoła do pracy, dzięki której „nie pójdą do piekła”. Niewolnice te nie mają ubezpieczenia, żyją we współczesnych czworakach i nie oglądają żadnej wypłaty. Za to ludzie, którzy ich tak urządzili, dzielą się kasą i mają – jak to usłyszałam – „udziały” w tych pracownicach, którego podobno „muszą odpokutować” i dlatego zapracowują się dla Kościoła. Czasem słyszą, że mają jakiś „dług” do odpracowania, bo ktoś już tyle „zainwestował” w rekrutację i musi w końcu mieć jakiś dochód. Ciekawe, że inni przestępcy – mam na myśli handlujących żywym towarem alfonsów – robią dokładnie to samo i wmawiają swoim ofiarom, że „muszą odpracować” wyimaginowane długi. Sama jako dziecko i później słyszałam od rekrutera z Opus Dei, że jestem „winna pieniądze”. Podlegałam takiemu terrorowi jako małoletnia, przekonywano mnie, że mam się zgodzić na taki los, bo „Bóg tak chce” i mam „powołanie”, bo podobno jakaś zakonnica to „powołanie” „rozpoznała”. (Jak rozumiem, chodziło o zakonnicę, której równo pyskowałam na religii.) A tak naprawdę ktoś chciał zarobić na mojej krzywdzie i pracy oraz zrobić przyjemność schizofreniczce z mojej szkoły. Oczywiście przekonywano mnie, że nie wolno mi nic powiedzieć moim rodzicom. Jasne, że się nie posłuchałam.

Mam nadzieję, że po upublicznieniu mojej apostazji ci sekciarze i posiadacze niewolnic się ode mnie odpierdolą. Nie mam za co pokutować, za to moi prześladowcy mają bardzo dużo – jakby to powiedzieli chrześcijanie – na swoim sumieniu, nawet jeśli go nie mają.

Schemat

Psychiatria czy psychologia kliniczna nie zajmuje się przestępstwami popełnianymi przez osoby chore psychicznie. Trzeba zajrzeć do podręczników dla kryminologów i orzecznictwa sądowego, żeby zrozumieć, dlaczego nasze prawo jest wybrakowane – większość przestępstw jest popełnianych przez osoby chore psychicznie, chociaż te jako chore są chronione i niekarane, bo za ich postępowanie odpowiada choroba psychiczna, a oni sami zadaniem naszych prawodawców nie mają wpływu na nic. Moim zdaniem takie postępowanie chroni nie tylko psychicznie chorych, ale też dosłownych imbecyli (którzy znajdują w Kościele i jego okolicach życzliwą niszę), ale też jawnych psychopatów, którzy wykorzystują obecny system prawny do maksimum. Nic nie też nie zmieni mojego przekonania, że w taki sposób schizofrenicy są wręcz zachęcani do nieleczenia się. Mogą wszystko i za nic nie odpowiadają. Jak mi mówiła moja koleżanka schizofreniczka z podstawówki – jak coś ukradnie, to znaczy, że Bóg jej to dał. Bo gdyby nie była święta, to był ją za to karano. Istnieją całe dynastie takich bezkarnych złodziei, którym jedyne co można im zrobić to wyrzucić za złodziejstwo z pracy.

Schizofrenicy są Polsce bezkarni – jedyny sposób to zwabić ich przed sąd, aby ich bełkot zirytował skład sędziowski na tyle, żeby orzeczono obserwację psychiatryczną. Nikt inny, tylko sędzia może do czegoś takiego doprowadzić w sytuacji, kiedy otoczenie schizofrenika, albo uważa go za „żywego świętego”, bo zabobon nie dopuszcza istnienia chorób psychicznych, albo same jest tak chore, że podziela jego wszystkie urojenia. Z kolei psychiatrzy upierają się, że ostrzejsze potraktowanie schizofrenika – jak na przykład zabranie na komisariat i przesłuchanie – doprowadzi do jego samobójstwa. Jedyne co mogę powiedzieć, to że lepiej on niż ja, czy ktoś z moich przyjaciół lub rodziny. Głaskanie po główkach takich osób prowadzi do sytuacji, kiedy ofiary schizofrenika walczą z nim o życie, bo takie zaszczucie zbyt często kończy się samobójczą śmiercią ofiary obsesji schizofrenika, a otoczenie jest zachwycone tak zakochanym mężczyzną lub oddaną przyjaciółką. A w rzeczywistości są to osoby pragnące zrobić ze swojej ofiary niewolnicę lub zabić ją, aby przejąć jej majątek.

Jedną z bardziej typowych sytuacji z podręcznika profilera-kryminologa jest schizofrenik, który prześladuje swoją ofiarę, wmawiając jej i otoczeniu, że ją kocha i że jest jej mężem. Klasyczny stalker to często schizofrenik – zdrowy mężczyzna nie prześladuje swojej ofiary latami, szczególnie jeśli jej nie zna, a przede wszystkim na jej temat nie kłamie. Schizofrenik, nawet jeśli nie ma kontaktu ze swoją ofiarą, potrafi odciąć ją od wszystkich przyjaciół i zacząć ją „reprezentować”, zostając dla mniej zorientowanego otoczenia jedyną wiarygodną osobą. Zdarza się, że zaprzyjaźnia się z rodziną ofiary i nastawia ją przeciwko swojej ofierze, która także z tej strony nie ma wsparcia.

Możliwe są dalej dwa schematy – żeni się ze swoją ofiarą i ją morduje, żeby wszystko odziedziczyć i żyć – szczególnie gdy sam nie ma dochodów – za rentę po małżonku, albo zaszczuwa ją na śmierć, gdy nie uda się jej uwieść. W tym drugim przypadku śledzi ją i dopada w różnych miejscach, wmawiając na przykład ludziom w jej miejscu pracy, że jest jej prawdziwym mężem i że próbuje ją odzyskać i uratować. Zawsze znajdą się idioci, którzy mu wszystko umożliwiają i schizofrenik ma swobodny dostęp do swojej ofiary wbrew jej zapewnieniom, że jest to obcy człowiek. Kontakty z tak chorym człowiekiem są tak traumatyzujące, że ofiara traci pamięć, ponieważ schizofrenik zaczyna wmawiać jej swoje urojenia i ofiara w swoim własnym świecie zaczyna się czuć jak jeniec wojenny, którem Al Kaida pierze mózg. Nigdy nie podziękuje swoim kolegom czy koleżankom za takie naruszenie jej autonomii i narażenie jej zdrowia psychicznego lub życia. Często traci kolejną szansę na ułożenie sobie życia z kimś, kogo woli, bo po takiej traumie nie może poprawnie nawiązać kontaktów z przeciwną płcią. Na nic nie zdaje się tłumaczenie, jak wygląda rzeczywistość, bo schizofrenik każdego prawdziwego przyjaciela ofiary lub jej ukochanego przedstawia fałszywie jako zagrożenie dla osoby, która jest obsesją schizofrenika i oskarża go o chorobę psychiczną. Siebie kłamliwie wybiela. Tym bardziej, że już wcześniej doprowadził do amnezji i ofiara nie potrafi skutecznie działać, za to jest namawiana do samobójstwa, zaczyna się podporządkowywać i się zabija, bo tak działa terror oraz syndrom sztokholmski. Z tego powodu z reguły amnezja dla ofiary schizofrenika jest wyrokiem śmierci.

Trzeba zmienić prawo, żeby nic takiego nie mogło się wydarzać ponownie. Nie mówiąc o edukowaniu osób, które wbrew prośbom ofiary w pocie czoła, gratulując sobie radośnie, współpracują ze schizofrenikiem w swojej głupocie przekonane, że są dobrymi wróżkami i okłamują cały świat, kim jest schizofrenik dla swojej ofiary. Reguła postępowania z osobą, która straciła pamięć w wyniku kontaktu z osobą chorą psychicznie to pójście za jej decyzjami, bo nawet jeśli nie ma świadomego dostępu do swoich wspomnień, to wie, kto jest kim i zmuszanie jej do rozmów z osobą, z którą nie chce rozmawiać, powinno być z cała surowością karane. Bo to nie jest tylko chamstwo i brak wychowania, to współudział.

Dementi

Czuję potrzebę zebrania wszystkiego w jednym miejscu.

A zatem zaczynam.

Schizofrenik R. z Gdańska nie jest moim krewnym, ani opiekunem prawnym, chociaż za takiego się podaje. Tak samo warszawska R. nie jest moją przyjaciółką, a warszawski R. nie jest moim „mężem”. Nigdy nie byłam też z nim związana. On też odpowiada za pobicia i gwałt oralny, a nie M.

Warszawska R. w życiu nie była narzeczoną ani B., ani P. Również nie była żoną M. Za to jakiś czas temu bardzo chciała wiedzieć, jak na imię ma Godzilla (jest to przezwisko, jakie nadałam jakiś czas temu pewnemu człowiekowi). R. wie tylko, że gość siedzi w Szwecji. Jeśli się domyślacie o kogo chodzi, nie mówcie jej, bo nie chcę wysłuchiwać, że jest jego żoną z kolei. R. zna tylko to przezwisko, ale i tak już zaczęła zmyślać, że to biznesman, który ją kocha. Żeby było zabawniej jeszcze w latach dziewięćdziesiątych wspomniałam przy niej V., co ta schizofreniczka pamięta do tej pory i myśli, że mi na nim zależy, więc nie zdziwcie się, że zapytana lub nie, będzie się podawać za „żonę” V. – nieważne, że facet ma legalną żonę, dzieci i siedzi we Francji.

To wcale nie jest prawda, że gdański R. atakuje mnie przez przypadek i istnieje jakaś „gdańska kurwa”, która prześladuje mnie oraz warszawską R. „Gdańska kurwa” jest urojeniem R. na mój temat, które współdzieli z gdańskim R. oraz warszawskim R. Nie mylę się, bo wiem kogo ten gang schizofreników atakuje i prześladuje. Pojawiali się w każdej mojej szkole oraz pracy, zbierając o mnie informacje oraz okłamując ludzi na mój temat.

Ostatni ich wyczyn to pojawienie się u mnie w pracy. Nie mam sił o tym mówić, ale oprócz pobicia, zmuszania do rozmów oraz prania mózgu pobiegli do mojego Szefa Szefów okłamując go, że jestem krewną R. z Gdańska. Miałam nie mieć nawet matury i z powodu choroby psychicznej podawać się za anglistkę i pisarkę. Zostałam wtedy tak psychicznie zniszczona, że nadal z trudnością funkcjonuję.

Mam dosyć udowadniania kim jestem, więc muszę przed tym gangiem idiotów wszystkich ostrzegać. Wszystkie ich wyczyny raportujcie Policji, jest to bardzo potrzebne. Są tak groźni, że jest szansa w końcu wyrokiem sądu zamknąć ich w psychiatryku. Ale musicie pomóc.

Moja koleżanka ze studiów M. nigdy za nic nie odpowiadała.

Lolita

Praktycznie od początku mojego życia Lolita Nabokova stanowi oś mojej niezgody z Kościołem. A jak do tego doszło? Oczywiście mogę zgadywać, jeśli chodzi o rzeczy, które rozegrały się poza moją wiedzą, ale to i owo sobie zrekonstruowałam z pamięci i z rozmów ze schizofrenikami, którzy mnie ścigają od lat siedemdziesiątych.

Jak już pewnie uważni Czytelnicy tego bloga wiedzą, chodziłam do warszawskiej podstawówki z chorymi psychicznie dziećmi, które uczęszczały do równoległej klasy. Podejrzewam że zaczęło się od zawiści koleżanki warszawskiego R. – nazwijmy ją również warszawską R. (stanowczo łatwiej by było, gdyby schizofrenicy zamieszani w całą sprawę nie miali tych samych inicjałów, ale nic na to nie poradzę). Podobno warszawski R. zwrócił na mnie uwagę na korytarzu szkolnym i to rozpoczęło cała akcję i stałam się obiektem psychotycznej zawiści jego przyjaciółki i pomówień. Jeśli o mnie chodzi, oboje powinni już dano trafić do psychiatryka i się pobrać, bo są dla siebie stworzeni.

Warszawska R. zaczęła swoją kampanię oszczerstw, która trwa do chwili obecnej. Równie chory warszawski R. się podłączył, nie mogąc przyjąć do wiadomości, że go nie chcę, a informacje R. pochodzą z jej dupy, czyli schizofrenii. Warszawska R. oraz jej równie chory ojciec postanowili działać, więc wystarali się o audiencję u biskupa oraz urobili wszystkich kogo się dało w parafii. Zadziwiające jak dla takich osób prawdziwą władzą na danym terenie jest Kościół.

Niestety chodziłam wtedy na religię i uczyła mnie niezbyt lotna zakonnica, która pod wpływem tych opowieści postanowiła mnie umoralnić, więc zaczęła od przedstawienia postaci Lolity jako małej kurewki, która ma stanowić antywzorzec dla dorastających młodych panien. Zauważmy tylko, że miałam wtedy około ośmiu lat. Sama nie sięgnęłam po tę lekturę. Mój ojciec opowiedział mi, o czym tak naprawdę jest. I powiedział mi prawdę – Lolita nikogo nie „uwiodła”, jest ofiarą brutalnego pedofila, który ją osaczył i nawet ożenił się z jej matką, żeby mieć łatwiejszy dostęp do swojej ofiary. Dostałam ją do przeczytania, bo skoro kler poruszył ten temat, to miałam prawo wyrobić sobie zdanie. Potem kolejny raz przeczytałam Lolitę dopiero na studiach Przeżyłam ją ciężej niż wtedy, gdy czytałam jako dziecko. Pewnie dlatego, że ktoś z hierarchów po tej lekturze zgwałcił mnie oralnie na szkolnym korytarzu mojej podstawówki.Dla mnie jako osoby dorosłej lektura Lolity była bardzo ciężka i prawie jej nie skończyłam. Musiałam się zmusić, żeby czytać dalej – tak bardzo traumatyzujące jest wejrzenie w umysł tak zatwardziałego, zwyrodniałego przestępcy jakim jest gwałciciel Lolity, szczególnie, jeśli posiada się jako kontekst osobiste przeżycia i przez całe życie znosi prześladowanie przez swojego gwałciciela z dzieciństwa, który winę zwala na mojego ojca.

Z drugiej strony mój pogląd jest taki, że jeśli jakieś dziecko jest dostatecznie duże, żeby zostało potencjalnie zgwałcone, to jest dostatecznie duże, żeby przeczytać Lolitę – razem z mądrą rozmową z kimś dorosłym może stanowić dobre narzędzie psychoterapeutyczne i pomóc nazwać zło po imieniu.

Kolejnym elementem nie do końca oficjalnego nauczania Kościoła, ale jednocześnie czymś, ż czego nie chcą zrezygnować, jest przekonanie, że nie istnieją choroby psychiczne. Wynika stąd, że każdy schizofrenik jest stuprocentowo wiarygodny dla każdego hierarchy i proboszcza. A co zamiast chorób istnieje dla Kościoła? Ano opętania, złe i dobre duchy, bogate życie duchowe oraz bezpośrednie przekazy od Boga. I tak każdy schizofrenik jest materiałem na świętego.

W ten sposób usłyszałam pierwszy raz o gdańskim R., który miał być takim przykładem „żywego świętego” i którego zakonnica-katechetka znała z Opus Dei. A ja jako osoba, która podpadła zakonnicy oraz biskupowi stanęłam na przeciwko schizofrenika, który nigdy nie powinien nic się o mnie dowiedzieć.

Gdański R. razem z warszawską R. stworzyli wspólnym wysiłkiem razem nieistniejącą postać, w którą mnie ubrali. Miałam być jakąś dziecięca kurwą z gdańskiej wsi, krewną gdańskiego R., która prześladowała warszawską R. w jej podstawówce. Podobno mieszałam w jakim burdelu, jak najbardziej w Gdańsku. Jakimś cudem jednak byłam codziennie w szkole na warszawskim Mokotowie oraz uczęszczałam z kurs angielskiego z Emmą po południu. Nie wiem, jak miałam to pogodzić z podróżowaniem w te i wewte z i do Gdańska.

W ramach umoralniania mnie ta psychotyczna trójka wmawiała mi, że gdański R. ma być moim zastępczym ojcem, jego równie popierdolona żona moją mamą, a warszawska R. siostrą. Jeżeli kiedyś jechałam po mojej matce, to chodziło mi o gdańską „matkę” oraz warszawską „niby-siostrę”, czyli schizofreniczną R. Cały ten schizofreniczny gang z uporem fałszywie używał tych określeń wobec siebie i zupełnie mnie w pewnym momencie skołowali.

Kampania kłamstw tej schizofrenicznej trójki na R trwa do dzisiaj. Mam nadzieję, że w końcu ludzie zaczną ich namawiać na leczenie i się ode mnie oraz mojego życia odpierdolą.

Nie jestem chora psychicznie, a gdański R. nie jest jakimś moim, no naprawdę nie mogę, pożalcie się Bogowie, „opiekunem prawnym”, jak mi wmawiał. Przyjacielem mojej rodziny też nigdy nie był. Moja rodzona siostra w panice pytała w pewnym momencie, kim on jest, bo wspomniałam gdzieś o nim. Nikt go nie zna. To ktoś obcy i tak ma zostać.

Świat przestępczy

Kościół zawsze korzystał z usług grup przestępczych. Wiem o tym od dzieciństwa, kiedy prowadząca religię zakonnicę zaczęła nauczać dzieci, że największy gangster, o ile jest katolikiem, to brat którego trzeba chronić.

Nie dziwi więc mnie kościelna technika gwałcenia dzieci oraz ich zastraszania. Mają odruchowy zwyczaj wymuszać posłuszeństwo – nawet gdy nie mają racji i chcą ukryć przęstepstwo – grożąc piekłem czy tym, że nie dadzą mi rozgrzeszenia. Osoby, które mnie znają, wiedzą, jak bardzo mnie to śmieszy.

O wiele mniej mnie śmieszy wykorzystywanie gwałtu i gwałciciela, żeby niszczyć kobietom psychikę. Nie ma niczego bardziej brutalnego niż wmawianie ofierze gwałtu, że bicie i wpychanie przemocą penisa do ust ma zrodzić miłość i że mam się temu podporządkować. Napadanie na mnie w miejscu pracy w celu połączenia mnie ze znienawidzonym gwałcicielem jest powodem moich problemów w życiu osobistym, a nie to że jestem poganką czy metalową. To wszystko „zawdzięczam” Kościołowi. Miałam już w rękach wszystko, ale wszystko mi ci psychopaci, traktujący ludzi jak szmaciane lalki, zabrali, bo sobie uroili, że wiedzą lepiej z kim powinnam być. Mam nadzieję, że zdechną, a Polacy się obudzą i wytropią wszystkich pedofili i gwałcicieli. Oraz wykopią wszystkie nienazwane groby pomordowanych przez kler dzieci. Przypomnę, w innych krajach już takich odkryć dokonano.

Mam nadzieję, że ślepota i tępota Policji się skończy. Ale z drugiej strony, wszyscy powinni donosić o każdym pierdnięciu tych przestępców, nie tylko ja.