Rekruter

Rekruter z Opus Dei, nazywany przeze mnie R. z Gdańska, zapowiedziała mi już w czasie mojego dzieciństwa – przychodził do warszawskiej podstawówki – że albo mu się podporządkuję, albo mnie zabije. Jak się przekonałam później, nie były to przechwałki na wyrost. Naprawdę można zaszczuć człowieka na śmierć i sterroryzować tak, że popełni samobójstwo.

Wiele razy powtórzył tę groźbę, próbując mnie zmusić do służenia „żywej świętej”, czyli schizofreniczce z mojej podstawówki, której urojenia przedstawiają mnie jako tępą kurwę, którą ona się „opiekuje”. Przekonana jestem, że jej schizofrenia jest kierunkowana na mnie przez kler, samą pizdę pewnie dałoby się już dawno ogarnąć z jakimś psychiatrą.

Opus Dei oczekuje ode mnie, że potwierdzę jej wszystkie urojenia na mój temat, a biskup będzie mógł ją „wypromować” i zrobić z niej autentyczną świętą, co zapewni mu lepszą pozycję w Kościele. Ładuje w to masę pieniędzy, przekupując nie tylko jej rodziców, ale też usłużnych idiotów. Schizofreniczka z mojej podstawówki praktycznie rządzi Opus Dei, wmawiając im, że mnie „wybawiła” z burdelu, nawróciłam się i chcę jej służyć. Jestem przekonana, że w głębi swojego mózgu, jak każda schizofreniczna żmija, kieruje się zawiścią i chęcią zniszczenia kogoś, kto naprawdę jest od niej lepszy. Trudno współczuć komuś takiemu.

Jak większość ludzi, którzy są ateistami lub poganami, uważałam zawsze, że formalna apostazja nie jest mi potrzebna, tym bardziej, że – jak wiele osób wie – jestem poganką. Okazało się, że nie ma to znaczenia dla Opus Dei, nadal mnie prześladowali, a schizofreniczka albo mnie „wyzwalała z pogaństwa”, albo „wyzwalała z heavy-metalu” – bo oni podobno „ją wielbią i się nawracają”. Będę musiała kiedyś zapytać przy okazji kilku metali, którzy też stali się elementami jej urojeń, co o niej myślą. Ale wróćmy do tematu – zostałam podstawiona pod ścianą i zmuszona praktycznie do apostazji, bo słysząc o moim pogaństwie, gdański R. kazał mi się wynosić z Kościoła. Z największą chęcią, proszę pana, z największą chęcią. Mam tylko nadzieję, że naprawdę już mi dacie spokój i się wyniesiecie z fandomu.

Niestety Opus Dei działa jak Amway i ich członkowie mają dbać o „nawrócenia” oraz „powołania”, które się przekładają na wyniki finasowe tej organizacji. Naprawdę dostają wyższy status w zależności, ile pieniędzy lub przejętych majątków „pozyskali”. Gdański R. przyznał mi się ile kasy ciągnie dzięki swojej funkcji w Opus Dei. Podejrzewam, że dobrze ponad dziewięćdziesiąt procent ludzi w Polsce nie osiągnie takiego pułapu zarobków w swoim życiu. A człowiek jest imbecylem. Kościół to dobry interes dla tępaków i imbecyli – zawsze jest tam ich mnóstwo.

Gdański R. z całych sił starał się znaleźć jakiś punkt zaczepiania, żeby psychicznie zgnoić i przekonać, że mam za co przepraszać jego boga – i nic nie znalazł, bo ani nie jestem weganką, ani nie usunęłam ciąży, ani nie jestem alkoholiczką. Oczywiste też jest, że kurwą nie jestem. Za to cynicznie – żeby zrobić przyjemność schizofrenicznej „kurwie” i przede wszystkim zarobić – zniszczył mi związek, w którym ja i mój facet byliśmy traktowani przez wszystkich jak młode małżeństwo. Cały czas liczy, że na mnie zarobi, zastraszając i każąc sobie płacić „na Kościół”, bo inaczej pójdę do piekła. Ależ proszę pana, stworzył mi pan piekło na Ziemii, nie boję się więc urojonych przez średniowiecznych kaznodziei infantylnych płomieni. Nie mam za co przepraszać ani waszego boga, ani waszych schizofreników. A odpowiednimi przeprosinami zdaniem R. byłaby praktycznie niewolnicza praca dla dwojga ukochanych przez kler schizofreników – czyli „żywych świętych”. Warszawski R. miałby mi łaskawie pozwalać na pracę zawodową, zabierając całą zarobioną przeze kasę. Jak prawdziwy właściciel niewolnicy zmuszałby mnie do wielodzianych modłów i pisania za jego krewniaczkę oraz za niego. Za to oni by to wydawali i byliby szczęśliwi. Nie mam wątpliwości, że ich kłamstwa i pomówienia o plagiatach zamknęły mi drogę do wszystkich wydawnictw.

Jeżeli ktoś chce mi pomóc, to może Awangardę poinformować.o sprawie. Chcę, żeby wszystko dobrze zweryfikowano i żeby ustało zaszczuwanie mnie. Mam prawo czuć się swobodnie w czasie konwentu w moim rodzinnym mieście i mam prawo zgłosić prelekcję bez lęku, że zostanie odrzucona, bo ktoś słucha schizofreniczki i maniaka religijnego z Opus Dei.

Naprawdę wystarczy tych wszystkich ludzi odpowiednio podpytać i wszystko zostanie wyjaśnione.

Na sam koniec dodam, że Kościół to dla mnie świat na opak – nienawiść jaką żywi do mnie schizofreniczka gdański R. nazywa miłością. Miłość zaś nazywa złem i wmawia mi, że ktoś kto mnie kocha, żywi nienawiść. Maniacy religijni są pozbawieni sumień – to ludzie którzy wyrośli „kontemplując mękę Pana”. Rozumiem, że dzięki temu zostali pozbawieni elementarnej empatii. Jest to cywilizacja śmierci, nie życia. Prawdziwi śmierciożercy w naszym świecie. Proszę mnie już nigdy z nimi nie łączyć, nawet żartem.

Żywa święta

Miałam pecha chodzić do podstawówki z dwójką schizofrenicznych dzieci, którym podpadłam ze względu na pochodzenie i szczere przyznawanie się do liberalnych poglądów. Niestety schizofrenicy mają tendencję do wybierania sobie ofiar, które – o ile ich się nie zmusi do leczenia – prześladują swoimi urojeniami aż do samobójczej śmierci. Każdy zaszczuty popełnia samobójstwo, tak traumatyzujące jest życie zatrute przez tępe gnidy, które odmawiają leczenia. Później schizofrenicy wybierają sobie kogoś innego i na tę osobę szczują otoczenie.

Moi prześladowcy daliby się zapakować do dziecięcego psychiatryka, gdyby nie wtrącił się zabobonny kler. Wpłynęli na rodziców, żeby odmówili leczenia dzieci, które szczęśliwe i upewnione w prawdziwości swoich urojeń – wszak poważnie potraktował ich warszawski hierarcha – popłynęły już po całości.

Szczerze mówiąc nie rozumiem jak to się dzieje, że nominalnie monoteistyczna religia skręca w stronę szamanizmu i obwołuje schizofreników „żywymi świętymi”, którzy mają kontakt z Bóstwem zsyłającym na nich wizje. Dowiedziałam się nawet w czasie dyskusji z gdańskim R., że „wiedza” schizofreniczki o rzeczach, których nigdy nie widziała, wynika z daru tak zwanej „bilokacji” – tępa picza autentycznie upiera się, że wie o różnych rzeczach, bo tam „była”. Miała na przykład być w miejscu, które było „burdelem” i mnie tam „widziała”.

Nie muszę chyba tłumaczyć, że nigdy nie byłam zatrudniona w jakimkolwiek burdelu. Chociaż, szczerze mówiąc, wolałabym być zawodową prostytutką, niż godzić się na los niewolnicy, służącej „żywej świętej”, która uroiła sobie, że ma prawo do całego mojego majątku i do mnie, co ma wszystko być odpowiednią „pokutą” za moje grzechy „nieczystości” i za to, że jej „nie słucham”.

Żeby było jeszcze zabawniej, schizofreniczka nie tylko obwołuje się „żoną” każdego z moich facetów, do całego dotychczasowego prześladowania doszło obwoływanie się prawdziwą autorką moich tekstów. Musiałam w pracy zmierzyć się między innymi z rozwścieczonym ojcem tej tępej pizdy, który – jak rozumiem też się nie leczy – oskarżał mnie o „kradzież” jej tłumaczenia. Oczywiście dzida w życiu nic nie przetłumaczyła, nic nie napisała i nawet jeśli zacznie się leczyć, to tez nie napisze, bo schizofrenia to choroba degeneratywna, więc idiotka ma mózg z dziurami jak ser szwajcarski. Było leczyć ją w dzieciństwie. Niech pokaże chociaż jeden swój tekst, skoro tak bardzo mi zazdrości.

Ludzie, którzy jej słuchali, więc torpedowali moją karierę pisarską i krytycznoliteracką, powinni naprawdę się wstydzić i już zawsze mnie przepraszać.

Była „przyjaciółka”

Jak się dowiedziałam jakiś czas temu dla wielu osób bardzo palącym problemem jest dlaczego zerwałam przyjaźń z pewną panią, a sprawa dotycz jeszcze podstawówki. Od tamtego czasu mnie prześladuje swoimi urojeniami i próbuje udawać mnie. W ramach tego nawet pobrała klucze z portierni i zaczęła się kłócić z moją koleżanką, że ona, a nie moja koleżanka powinna mieć tam zajęcia. Nękała mnie w taki sam sposób a czasie moich studiów, udając studentkę. Obecnie udaje pisarkę. Kilkadziesiąt lat temu ukradła mi kalendarzyk ze wszystkimi moimi numerami telefonów i przechwyciła moje kontakty z większością moich znajomych, wmawiając im, że jest moją przyjaciółką i że nie chcę się z nimi kontaktować. Pomogła skontaktować się z wieloma ludźmi mojemu drugiemu prześladowcy-schizofrenikowi, który z kolei ma urojenia, że był kiedyś moim chłopakiem lub mężem. Udało mi się wtedy tylko małej części osób, których numery telefonów pamiętałam, wytłumaczyć, że to schizofrenik a nie mój facet. Niestety takie akcje to stałe schematy zachowania schizofreników. Mam szczęście, że ten wariat nie zdołał omotać swoimi kłamstwami mojej siostry, autentycznego wujka z Warstwy oraz ich dzieci, i skierować jej przeciwko mnie. Bo i takie historie się zdarzają i są prawdopodobne. Oczywiście ta dwójka – jak to zwykle schizofrenicy – ze mnie robią chorą psychicznie. Ludzie z fandomu – a przynajmniej ci, którzy się liczą – wiedzą o jej przyczynach od bardzo dawna. Pozostałym postaram się wytłumaczyć to tutaj dokładniej.

Owa była już szczęśliwie „przyjaciółka” – z którą tylko kilka razy porozmawiałam na korytarzu w podstawówce – jest osobą, która sama o sobie mówi, w ogóle się nie krygując, że jest świętą – czyli jak rozumiem, nie za bardzo w swojej schizofrenii ogarnia rzeczywistość tego, co robi. Oczywiście chce mnie zniszczyć, ale napędza ją schizofrenia. Co napędza ludzi zdrowych, którzy chcą tego samego co ona i ignorują zasady postępowania (również medyczne), tego nie wiem. Podejrzewam, że bardzo się dobrze bawią w zaszczuwanie lewaczki i metalówy na zlecenie kleru i nic innego się dla nich nie liczy. Możliwe też, że są tak strasznie głupi, że uważają, że nie powinni nic weryfikować, bo jakiś „autorytet” coś im powiedział. Ale argument z autorytetu łatwo wyśmiać (kto zna erystykę, ten to wie, o co chodzi), nie mówiąc o tym, że nikt z otoczenia „Biszkopta” nie jest autorytetem w żadnej z moich spraw.

Nie oszukujmy się, biznes oparty na tym, że sprzedaje się tak rzadkie dobro jak zbawienie (którego istnienia nie można potwierdzić, tak jest rzadkie) jest czystym oszustwem, napędzanym przez cyniczne wywoływanie stanów lękowych u tak zwanych wiernych, którzy są po prostu ofiarami szeroko zakrojonego przekrętu. Ale o metodach działania Opus Dei będę musiała napisać osobny wpis. „Biszkopt” czym prędzej rzucił się na opowieści schizofreników, jako listek figowy, dzięki któremu mógł mnie szantażować oraz zastraszać. Szczególnie, że ten pedofil bardzo chciał mnie przelecieć. Nie wystarczyło jemu, że moja schizofreniczna dziesięcioletnia koleżanka była jego stałą dziwką.

„Biszkopt” jak sam mi powiedział, nigdy nie będzie jej zachęcał do leczenia, bo wtedy nie mógłby już jej dymać. Brak opieki medycznej miał taki skutek, że moja już była przyjaciółka – jeżeli można nazwać przyjaciółką kogoś, z kim się kilka razy porozmawiało na korytarzu szkolnym – bez zmrużenia oczu zaczęła mnie niszczyć psychicznie, nabijając się ze mnie prosto w twarz. Pomińmy rzeczy z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Skoncentrujmy się na zerowych. (Swoją drogą, naprawdę każdy spodziewałby się, że po takim czasie tacy schizofrenicy dostaną pomoc medyczną – ale oczywiście nie wtedy, gdy są wykorzystywani przez ludzi Kościoła do niszczenia przeciwników politycznych i ideologicznych, pisarzy fantasy oraz metali.) Mówiąc już dokładniej, plotła o mojej prelekcji z pewnego konwentu, którą poświęciłam Lolicie Nabokowa i filmie Labirynt, w którym wziął udział David Bowie. Ręczę moim anglistycznym autorytetem oraz doświadczeniem w opisywaniu tekstów, w tym tekstów kultury, że prelekcja była przygotowana prawidłowo. Jedyną osobą, która mnie wyśmiewała była schizofreniczka oraz kilka osób z jej sekty Opus Dei. Osoby najbadziej zakłócające moje wystąpienie zostały usunięte z sali przez organizatora. Moja dawna koleżanka powinna była nie rezygnować z leczenia w dzieciństwie. Ale niestety tej małej „kurewce” (opowiadała mi o tym, którego kościelnego pedofila obsługiwała ustami oraz waginalne – jej szczęście, że nigdy nie była drobna) bardziej spodobała się kariera”żywej świętej” obiecywana przez imbecyli z Opus Dei. Chyba nie muszę mówić, że wszystkie jej opowieści o mnie są efektem „pracy” jej chorego mózgu, a jej urojenia podtrzymywane przez obietnice wypromowania na świętą i wzniesienia na ołtarze. Jest to bardzo zabawne, ale na tym polega katolicki biznes – muszą być nowi święci, aby ich „odkrywca” mógł mieć szansę na kardynalską purpurę. Ma ambicje podobno nawet został biskupem Rzymu.

Kluby mnie wspierają, wiedzą o zaszczuciu. Wiedzą też o tym moi szczerzy przyjaciele, których nadal mam sporo.

Mam zamiar wziąć udziała w najbliższym Polconie, który odbędzie się w Warszawie. Nie mogę unikać z lęku przed Opus Dei i ich „żywymi świętymi” imprez w moim rodzinnym mieście. Mam nadzieję, że tak jak w innych miastach będę mogła liczyć na dyskretną ochronę warszawskiego klubu miłośników fantastyki oraz monitorowanie mojej prelekcji.

Oczywiście, że zgłoszę moją odświeżoną prelekcję o Lolicie, która – zgwałcona przez pedofila – dla mojej katechetki i nadzorującego katechezę biskupa była kurwą, bo „skusiła” swojego gwałciciela i prześladowcę. Ta pomylona zakonnica uważała, że ma prawo przedstawiać ją małym dziewczynkom jako anty-wzór postępowania. Mam nadzieję, że jak do tej pory koszulki z wyraźnymi pentagramami zagwarantują mi spokój i kościelni wariaci będę się trzymali z daleka.

Przeznaczenie

Gdański R. – czyli autentyczny maniak religijny – podaje się za psychiatrę, którym absolutnie nie jest. To autentyczny imbecyl, ręczę za tę opinię całym swoim pelagicznym autorytetem. Ale jak reszta jego sekty zgromadzonej wokół Kościoła uważa, że ma prawo łamać wszelkie zasady dla „obrony” tego Kościoła.

A czego wymagał „interes” Kościoła? Realizacji chorego planu zmuszenia mnie do wypełnienia tak zwanego „przeznaczenia” czyli – jak to oni nazywają – „nawrócenia” oraz przepraszania Boga na kolanach za „prostytucję”, bo w moim imieniu obiecali to klerowi schizofrenicy z okolic mojej podstawówki.

Pomińmy już fakt wyciągnięcia małej schizofreniczni z dziecięcego psychiatryka, która wcześniej zaczęła mnie prześladować i nigdy nie przestała, rozpowiadając wszystkim swoje urojenia na mój i mojej rodziny temat. Obrona kościoła polegała w moim przypadku na zaszczuciu i zniszczeniu mi życia w zemście za to, że na religii nie zgodziłam się z katechetką na temat tego, kim była Lolita Nabokova oraz wypowiedziałam się na temat seksu, a mianowicie, oświadczyłam ,że kobieta, a szczególnie mówiłam o kobiecie zamężnej ma pełne prawo do satysfakcji seksualnej i szczęśliwego pożycia.

Ateiści i nie-maniakalni katolicy mogli się nigdy nie spotkać z imbecylami z Opus Dei, więc nie mają świadomości, jak źli, zakłamani i zdemoralizowani są maniacy. niestety moja katechetka należała do tej sekty, więc nie mam złudzeń wobec tych ludzi. Idiotka rozpoczęła kampanię oszczerstw na mój temat. Podłączyły się schizofreniczne dzieci, szczególnie moja prześladowczyni oraz jej krewny, czyli warszawski R.

Sekta zmówiła się i postanowiła mnie włączyć w swoje plany, czerpiąc informacje na mój temat z urojeń małej schizofreniczki, której moja mama wypisała skierowanie do szpitala psychiatrycznego. Ale jak już wcześniej wspomniałam nie zgadzało się to z planami biskupa wobec małej. Przekonał ojca tej zmory, że jego dziecko jest zdrowe, więc cofnął zgodę na leczenie. Od tej pory kler, który nie wierzy w istnienie chorób psychicznych, z tej już tak nie małej wariatki robi „żywą świętą”, a ze mnie prostytutkę i córkę prostytutki.

Całe Opus Dei to maniacy religijni oraz wariaci, którch planem jest zagnanie mnie do klasztoru, żebym przepraszała tam Boga za to, że byłam niegrzeczna wobec zakonnicy w czasie religii, która miała miejsce w latach siedemdziesiątych. Chcą koniecznie nawrócić, a moje nawrócenie przepowiedziane przez napędzaną urojeniami „żywą świętą” ma stanowić jeden z dowodów w czasie jej procesu beatyfikacyjnego. Alternatywą ma być ewentualne moje wyjście za kolejnego „świętego” – czyli warszawskiego R. Gość ma plany konkretne, czyli mam go utrzymywać na wysokim poziomie oraz ma być moim strażnikiem pilnującym, czy dostatecznie dużo się modlę i oraz dostatecznie dużo cierpię. Oczywiście w ramach kary za nieposłuszeństwo zamierza mnie katować.

Miałam narzeczonego w latach dziewięćdziesiątych, ale nie był to warszawski R. Mój narzeczony był blondynem i kochał mnie szczerze. Dobrze było nam ze sobą. Wywołało to furię wariatów i padłam ofiarą zaszczucia oraz ich kłamstw. Nie chcę opisywać do czego się posunęli, żeby mnie zniszczyć, powiem tylko, że znalazłam się w pułapce – z jednej strony chciałam skończyć studia, z drugiej wariat mieli swobodny dostęp do mnie i swobodnie mogli mnie w budynku Anglistyki zadręczać. Straciłam pamięć i zerwałam z M. – co dla maniaków religijnych było dowodem na moje „nawrócenie” i że się zgodziłam na ich plany wobec mnie.

Od tamtego czasu dryfowałam samotnie, uciekając przed tymi wariatami, ale czas przejść do ofensywy. W życiu nie zgodzę się na bycie marionetką gdańskiego czy warszawskiego R. i bardzo proszę wszystkie osoby, do których się zgłoszą, żeby posłali ich na drzewo. Nie mają prawa o mnie decydować. Żaden z nich nie jest ani psychiatrą, ani moim ukochanym. Obaj są imbecylami po szkole specjalnej. Jeden maniak religijny, drugi „święty” – co oznacza w języku Kościoła schizofrenika.

Jestem po praniu mózgu i to mnie powinno się chronić przed Opus Dei oraz ich „świętymi”, a nie durną schizofreniczkę, której sensem życia jest zaszczuwanie na śmierć kolejnych osób. R. w życiu nie był żadnym psychiatrą, jest maniakiem religijnym, dla którego ateizm jest chorobą psychiczną i zrobi wszystko, żeby zatłuc psychicznie każdego ateistę, poganina lub geja. Nie wierzcie w nic, co mówi ta menda, bo jeśli akurat nie kłamie świadomie, to bezkrytycznie i na kolanach powtarza urojenia osób psychicznie chorych i zaszczuwa ludzi, próbując ich zmusić, alby potwierdzili mu słowa tak zwanej „świętej” – a ta krowa bełkocze bez sensu i składu, myląc wszystko ze wszystkim i udowadniając, że w ogóle mnie nie zna. Tak samo jak nie znała nikogo ze swoich innych osób, podobnie jak R. z Warszawy.

R. nie jest żadnym moim „opiekunem prawnym”, ani nie miał romansu z moją matką – mówi tak, żeby „wpłynąć” na swoje ofiary, czyli doprowadzić je do załamania psychicznego i popchnąć do samobójstwa. Jest w tym doskonały i wmawia sobie, że ludzie się zabijają po „nawróceniu”, żeby już więcej nie popełnić żadnego grzechu.

Sam kontakt z osobą chorą psychiatrycznie jest tak traumatyzujący, że ludzie to wypierają i w ogóle nie kojarzą swoich prześladowców, szczególnie gdy padli ofiarą przemocy czy gwałtu. Są całkowicie bezbronni. Każda osoba, która – kłamiąc na temat naszych relacji – przyczyniła się do tego, że musiałam się z nimi konfrontować, ląduje na mojej shit-liście i w życiu już nie będę się z tą osobą kontaktować. Szczególnie, że już wcześniej mówiłam, że to są wariaci i nie są godni zaufania.

Więcej już chyba nie mam nic do powiedzenia.

Postulantka

Mam problemy ze schizofrenikami i maniakami religijnymi od dzieciństwa. Z jedną schizofreniczką – nawet z jej równie szalonym krewnym – dałabym sobie radę i laska dostałaby pomoc medyczną, gdyby nie Kościół, a szczególnie Opus Dei. Moja prześladowczyni była w szpitalu psychiatrycznym jako dziecko, ale zabobon ludzi Kościoła sprawił, że z niego wyszła przed czasem. Potem wbili ją w pychę i obiecali zrobić z niej świętą – skoro dzięki wizjom zsyłanym przez Boga, wie tyle o wszystkich ludziach – i do tej chwili szczerze wierzą w każde jej słowo. Dla odmiany jej ojciec jest przekonany, że wie tyle o wszystkich, bo ze wszystkimi się przyjaźni, jest wybitnie lubiana, a pobyt w szpitalu psychiatrycznym wynikał z nadmiernej troski czy wręcz kłamstw.

Oczywiście oboje jej rodzice grzecznie się leczą, przyjmują leki i wierzą, że córka nie odziedziczyła ich choroby.

Muszę złożyć więc pewne oświadczenie, żeby zaprzeczyć ponownie słowom schizofreniczki oraz jej krewnego schizofrenika – nigdy nie byłam prostytutką, nigdy nie obiecywałam zostać zakonnicą, zawsze za to słuchałam heavy metalu i będę słuchać. I co najważniejsze nie jestem z Gdańska. Nie mam z Gdańskiem żadnych więzów rodzinnych czy jakichkolwiek innych.

Gdańskiego R. spotkałam pierwszy raz w Warszawie przed koncertem heavy-metalowym, gdzie przybył z resztą swojej sekty, żeby mnie pobić. Byłam jeszcze nastolatką. A dlaczego tam przybyli? Warszawska schizofreniczka od mojego dzieciństwa oprócz rozpowiadania swoich kłamstw o mnie przychodziła do mojej podstawówki i liceum, żeby mnie ciągnąć za język, lub za moimi plecami zbierać o mnie informacje. Gdy dowiedziała się o tym, że z chłopakiem idę na koncert, postanowiła uderzyć na alarm, więc zleciał się tłum maniaków religijnych, którzy zaczęli mnie „wyzwalać z heavy metalu” oraz „chronić przed prostytucją” – czyli przed prowadzaniem zwykłego życia, do jakiego ma prawo każda dziewczyna, której sekta nie wyznacz na „męża” schizofrenika, z którym nigdy jej nic nie łączyło, bo nie powinno wystarczyć, że „on chce”. Rozmawiałam z nim – jest skrajnie niebezpieczny i grozi mi śmierć z jego rąk, oczywiście tylko wtedy „jeśli się nie dostosuję i nie będę godzinami modlić” – bo ten związek też miałaby być czymś w rodzaju klasztoru, tylko dodatkowo musiałabym schizofrenikowi oddawać wszystkie zarobione pieniądze.

Przeciętny człowiek nie zrozumie o co chodziło tej pindzie oraz jej poplecznikom, ale spróbuję wyjaśnić. Dzięki swojej schizofrenii oraz opowieściom o mnie i mojej rodzinie – jakoby mnie ocaliła przed prostytucją i dokonała innych cudów – zabobonny kler – który dla odmiany nie wierzy w istnienie chorób psychicznych, tylko zsyłanie wizji przez Boga – postanowił z panny schizofreniczki zrobić świętą. Dla osób z Opus Dei już jest święta i nie czekają na żadne procesy beatyfikacyjne. Jest tak traktowana, tkwi w tym wszystkim radosna jak pączek w maśle, rozpieszczana również przez rodzinę, która uwierzyła biskupowi, że jest zdrowa. Poza tym jej rodzina jest dumna, że zaskarbiła sobie życzliwość biskupa i pewnego przekupnego lekarza.

Cała ta banda szczerze wierzy w opowieści tej schizofreniczki i szczerze chce doprowadzić, żeby „nawrócona grzesznica i kurwa” dopełniła swojej „obietnicy” zostania zakonnicą. Powtórzę jeszcze raz – w życiu nie byłam prostytutką, moi rodzice byli najuczciwszymi ludźmi pod słońcem, mój ojciec mnie nigdy nie skrzywdził. Za to moja prześladowczyni powinna być przez swojego ojca postawiona przed Sądem Opiekuńczym, powinna mieć orzeczoną niepoczytalność i wsadzona na dłuższy pobyt do szpitala psychiatrycznego. Jeżeli jest gdzieś jakiś rodzic, który kogoś skrzywdził, to jest to rodzic tej schizofreniczki, a nie moi ukochani rodzice.

Nie pochodzę z Gdańska. Nie mam rodziny w Gdańsku. Gdański R. prawem kaduka opowiada o mnie bzdury – między innymi, że jest moim „opiekunem prawnym”. Jest maniakiem religijnym przekonanym, że dla „obrony Kościoła” może kłamać, niszczyć ludzi i ich nękać. Bo jakimś cudem „obrona Kościoła” wymaga, żeby niszczyć mi życie pod dyktando schizofreników, lub bić mnie za to, że chcę iść na koncert i chcę ułożyć sobie życie z kimś, kogo sobie sama wybrałam. Oczywiście na moje protesty i prośby, żeby przestali się mi wpierdalać i opowiadać o mnie kłamstwa, usłyszałam, że mam wyjść za warszawskiego R. – jest to coś na co nigdy się nie zgodzę, to schizofrenik i imbecyl. Nie odpowiadam za jego urojenia i mam dosyć tłumaczenia tym wariatom, że naprawdę nie wchodzę złośliwie w jego sny i nie odebrałam mu w nich dziewictwa.

W życiu nie byłam żadną pierdoloną postulantką w żadnym pierdolonym zakonie, od dziecka jestem ateistką i poganką, szczególnie po poznaniu zabobonów jakimi się kieruje Kościół i całej jego antynaukowości. Wszystko, co ci ludzie o mnie opowiadają, to wierutne kłamstwa.

To R. jest gwałcicielem z lat dziewięćdziesiątych, nie M. – to z nim planowałam ułożyć sobie życie, a nie z tępym, schizfrenicznym magazynierem ze sklepu wielkopowierzchniowego. Może ta powierzchnia jest dla niego ważna, ale dla mnie nie. Nie jestem imbecylem, za jakiego mnie mają ci ludzie, skończyłam studia wbrew temu wszystkiemu, co mnie spotkało z ich rąk w tamtym czasie. Dwoje moich przyjaciół zaszczuli na śmierć. Słyszałam też o innych ich ofiarach z fandomu.

Gdańskiego R. gówno powinno obchodzić z kim straciłam dziewictwo. I wcale nie zamierzam za to pokutować w żadnym pierdolonym zakonie. Wcale z tego powodu nie jestem wybrakowana i nie mam obowiązku zaakceptować kogoś psychicznie chorego, którego mi roi ten człowiek. Twierdząc jeszcze przy tym, że „jest to warunek, żeby została w Kościele”. Zignorujmy przez chwilę to, że od dziecka nie uważam się za kogoś, kto jest „w Kościele” i wcale nie sądzę, że „tylko Kościół ma pieniądze” – nie interesuje mnie branie łapówek od biskupa, uczciwie zarabiam na życie i wiem, dlaczego zaciskałam zęby i wytrwałam na studiach pomimo powtarzających się ataków schizofreników na mnie. A chciałam odejść i schować się gdzieś, gdzie nie mogliby mnie znaleźć. Wytrwałam pomimo wszystkiego, co z rąk Opus Dei mnie spotkało – czyli przeżyłam gwałt oralny z duszeniem, liczne pobicia, kampanię oszczerstw, rozpad mojego związku, krańcowe zaszczucie oraz pranie mózgu, bo tym jest zastraszanie i próby zmuszenia do przyznania, że urojenia schizofreników są prawdą. Wbrew moim protestom, ci wszyscy ludzie mieli wolny wstęp do budynku Instytutu i nikt ich nie wypraszał (zresztą nie tylko na tamtej uczelni tak było). Chociażby dlatego zawsze powiem, że osoby które mnie wtedy zawiodły, mogą się jebać, nie będę z nimi nigdy współpracować.

I kurwa, nie jestem żadną chorą psychicznie postulantką, która uciekła z zakonu. Stuknijcie się w łeb i zastanówcie się, kogo słuchacie. Nie będę kłamać, chociaż wiele osób tego chce, bo biskup potrzebuje wypromować święta, żeby się liczyć w swoim świecie i zasłużyć na purpurę kardynalską – zresztą podobno na podstawie tych różnych schizofrenicznych urojeń sam się wcześniej wypromował na swoje obecne stanowisko.

Ludzie obudźcie się i jeśli macie chociaż dwie komórki w głowie, rzucajcie apostazję czym prędzej na stół, bo inaczej nie mogą postąpić ludzie uczciwi oraz zdrowi psychicznie. Nie możecie normalizować takich zachowań, nadal będąc – nawet biernie i tylko na papierze – członkami tego Kościoła.

Schizofreniczka

Prześladująca mnie schizofreniczka nie jest z Gdańska, chociaż tak o sobie mówi.

Niestety schizofrenicy tak mają – szczególnie ta konkretna pani – że opowiadają w pierwszej osobie, rzeczy które przypisują ofierze swoich obsesji. Czyli w tym momencie mnie.

A zatem po kolei – nie pochodzę z Gdańska. Nie chciałam nigdy być w zakonie. Ani ja, ani moja matka nie byłyśmy kurwami. Mój ojciec był najuczciwszym z ludzi. Nie znam tej schizofreniczki, widziałam ją kilka razy w życiu. Nie jestem sklepową. Nie chodzę pijana po Gdańsku, tak samo jak pijana z nożem nie chodzę po warszawskim Żoliborzu. Nie straszę tej pani. Nie przyjaźnię się z nią. Nie kradnę jej żadnych tekstów, nie jestem plagiatorką. Nigdy ta pizda nie studiowała Anglistyki według mojej wiedzy. Za to awanturowała się, że powinna być dopisana do zajęć „bo biskup ją wpisał na listę studentów”. Niestety bywała w budynku Anglistyki tak często, że ludzie uznali ją za jedną z nas. Sama pracuje w sklepie, tak samo jak warszawski R. – którym łączy ją nieleczona schizofrenia oraz przekonanie, że powinna zmusić mnie do wyjścia za niego.

Nieprawdą jest, że była narzeczoną B. – tak samo jak M. spotkałam go na koncercie heavy metalowym. Za to owa schizofreniczka – jak to nieleczone schizofreniczki – zaczęła przypisywać sobie wszystkie moje związki. Więc nie, nie była narzeczoną B. – tak samo jak nie była narzeczoną M. Za to w obu przypadkach jej akcja, połączona z powtarzanym wszędzie przez jego sektę(1) bełkotem R., że jestem jego „żoną” rozwaliły mi całe życie.

Dodajmy do tego jej przyjaciół – czyli osoby bardzo mocno osadzone w Kościele, jak na przykład pewien hierarcha sypiący na lewo i prawo groszem i mamy nieszczęście gotowe. Czyli przekupnego lekarza, któremu osoby prymitywne, a głupie, wierzące, że nie ma chorób psychicznych i że jej urojenia są prawdziwe. Nie chcę już powtarzać, ile osób ten człowiek unieszczęśliwił. Ma się wynieść z fandomu, a nie ja. Fandom oraz konwenty są dla pisarzy, reaktorów, tłumaczy oraz innych artystów oraz fanów fantastyki, a nie dla ludzi, którzy za główne zagrożenia dla świata uważają heavy metal oraz fantasy. Lub co więcej uważają, że moja prześladowczyni, czyli nielecząca się schizofreniczka, jest prawdziwą, żywą świętą, której Bóg zsyła wizje.

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ile kasy trzeba przytulić, żeby wyrzucić za okno podręcznik do diagnostyki chorób psychicznych, podstawowy dla wszystkich studentów, i prześladować kogoś takiego jak ja.

Nie wiem, jak można tej piździe ufać.

⛧⛧⛧

(1) tak, zawsze będę uważać i nazywać Opus Dei sektą, bo chociaż oficjalnie stanowią część Kościoła, to w rozmowie deklarują brak jakiegokolwiek poszanowania dla kanonów Kościoła (czyli jego kodeksu prawnego), tak samo jak uważają, że mają prawo kłamać,. kraść, mordować i zabijać „w obronie Kościoła”. Tak wygląda według ich słów „wewnętrzny Kościół”. I każdy osioł, który bierze ślub w kościele lub zanosi im do chrzczenia dzieci przyczynia się do przetrwania tej zbrodniczej organizacji stworzonej i zarządzanej przez wariatów i wykorzystujących ich maniaków religijnych. Nie po drodze mi z wami.

The story so far…

Jak już niektórzy wiedzą, miałam jako dziecko nieprzyjemność chodzić na religię, gdzie ignorancka zakonnica odsłaniała przed nami wszystkie zasady, którymi kieruje się tak zwany „wewnętrzny Kościół” – bo jak pewnie nie wszystkim wiadomo, zwykli ludzie, którzy zaglądają do kościoła od czasu od czasu, tylko po to, aby załatwić sobie jakąś ładną imprezę z udziałem księdza, nie tworzą prawdziwego Kościoła.

„Prawdziwy” Kościół wyznaje wiele zasad, które jeżą włos na głowie przeciętnie wykształconemu człowiekowi. Wystarczy powiedzieć, że dzięki badaniom psychologicznymi wiadomo, że nikt kto wybiera karierę kościelną Einsteinem nie jest. Taki jest profil ich profesji. Podobnie ludzie głęboko religijni nie są inteligentni. Ma to bardzo nieprzyjemne konsekwencje, bo im ktoś coś wie, tym bardziej chętnie zabiera głos i chce rządzić innymi ludźmi. Nie tylko mną.

A chciała mną rządzić ta niespełna rozumu zakonnica z religii, a którą się pokłóciłam o „Lolitę” Nabokova. Podobno Biskup wiedząc, że ma pod swoją opieką małe dziewczynki, zatrwożył się o ich wychowanie i przykazał zakonnicy umoralniać nas, opowiadając o Lolicie, która miała być dziecięcą prostytutką. I że nie mamy takie być. Moi rodzice bardzo zaprotestowali – przypomnijmy, że Lolita pada ofiarą bardzo niebezpiecznego przestępcy-pedofila, który ją gwałci. Ludzie inteligentni są w stanie czytając tą powieść, skupić się na tym co się dzieje naprawdę, a nie na pustych zapewnieniach o miłości, które snuje gwałciciel. Jestem magistrem filologii angielskiej ze specjalizacją w literaturze, wiem, o czym mówię.

Oczywiście podobno nikt z prześladujących mnie od tamtej pory kościelnych schizofreników nie przeczytał tej powieści, ale za to powołują się, że „przecież wszyscy wiedzą, o czym jest ta powieść”.

No więc, nie. Nie wiedzą. Jakiś czas na Nordconie, gdzie występowałam z moją prelekcja o Lolicie i Labiryncie, ponownie pojawił się wariat, zgorszony tym, że śmiem mówić, że ta powieść nie jest o miłości tylko pedofilu. Sądzę, że będę musiała dalej prowadzić edukację narodu w kwestii Lolity. Taki mój belferski obowiązek.

Ale wróćmy do mojej szurniętej katechetki. Już mniejsza o jej normalizację pedofilii, i twierdzenia typu, że podobno dzieci są czyste i ksiądz nie grzeszy, gdy je dyma. Oczywiście jej stwierdzenia wywołały gwałtowny protest mojego ojca i matki. I pewnie dlatego przez różnych kościelnych schizofreników byli i są opluwani jako pedofil i prostytutka – a dzielna zakonnica wedle ich przedstawienia miała być moją wybawicielką. Jeszcze zabawniejsze było, że dla zakonnicy – tak samo jak dla biskupa, któremu doniosła o „problemach” ze mną – nie istnieją choroby psychiczne, tylko „bogate życie duchowe”. Nie ma wedle ich modeli urojeń, tylko „wizje zesłane przez Boga”, a schizofrenicy są święci.

Kościelne teorie na temat zdrowia psychicznego są powodem dlaczego od lat dziewięćdziesiątych ściga mnie dosyć głupawy, a przekupny „psychiatra” (a rzeczywistości maniak religijny, rekruter z Opus Dei, który łże w żywe oczy, mówiąc kim jest – przy czym ma świadomość, że kłamie), opłacany szczodrze przez hierarchę, którego niektórzy nazywają „Biszkoptem”. Podobno już ten „lekarz” sobie dom wybudował za same te łapówki. Ale wróćmy do „psychiatry”. Źródłem informacji o mnie, na które się cały czas powołuje, jest schizofreniczka, która nigdy nie była moją przyjaciółką. Jest absolutnie chora psychicznie. Tak bardzo chora, że ma urojenia, wedle których była „prawdziwą” żoną każdego z moich facetów. Oczywiście po kolei. Zniszczyła mój związek z narzeczonym z czasów liceum, podkopała też moje zaufanie do mojego prawie już męża z czasów studiów. Innym zaś jej urojeniem jest, że chodzę po Gdańsku z nożem i jej zagrażam. Ewentualnie chodzę po Żoliborzu pijana, bo mam tam mieszkać. Nie bywam w Gdańsku w związku z tym. Mój telefon komórkowy loguje się cały czas poza tym miastem.

Mam problem nie tylko ze schizofreniczką – oprócz tej niby gdańskiej, (1) a naprawdę warszawskiej, nęka mnie imbecyl z Gdańska, który od dawna próbuje mnie zrekrutować do Opus Dei, zupełnie ignorując to, że nie jestem chrześcijanką. Jest terrorystą łamiącym wszelkie zasady. Wmawiał mi, że jest lekarzem, bo w swojej głupocie chce mnie przekonać, że mój brak wiary to choroba psychiczna i że mam się nawrócić.

Mam to szczęście, że ojciec mojego byłego jest świetnym i znanym psychiatrą, więc już w latach dziewięćdziesiątych nasypał soli na ogon idiocie z Opus Dei, więc maniak przestał przyłazić nieproszony na teren Anglistyki. Jestem zdrowa psychicznie, zaszkodziło mi jedynie pranie mózgu, w czasie którego idiota zaczął mnie przekonywać, że między innymi że jestem uciekinierką z zakonu i mam tam wracać. Ciekawe bardzo, jak miałabym się znaleźć w klasztorze, mając jedynie chrzest. Mam dosyć równych idiotów, którzy mu pomagają, bo „pomoc” tego człowieka ogranicza się do wmawiania mi rzeczy z urojeń schizofreników, którzy mają doskonałą siatkę, niemalże terrorystyczną, oplatającą cały kraj dzięki Opus Dei.

Wariaci z Opus Dei najbardziej na świecie nienawidzą kobiet, które prowadzą życie seksualne. Wyobrażają sobie, że każda pani powinna z największym obrzydzeniem i bólem odbyć stosunek tylko po to, aby zajść w ciążę, więc liczba wytrysków powinna się zgadzać z liczbą poczętych dzieci. Każda laska, która oczekuje przyjemności z seksu, to dla nich jest kurwa. Którą najchętniej ratują przed kurewstwem zaszczuwając i terroryzując. Lubią „leczyć” te „kurwy”, którymi się opiekują, wmawiając im anoreksję i doprowadzając do depresji lub prób samobójczych, żeby „już nie grzeszyły”. Mam ich na karku już od dziesięcioleci i gdy tylko się pozbieram, schudnę po zaszczuciu i zacznę uprawiać sport, atakują mnie ponownie i terroryzują.

Jeżeli coś się takiego ponownie powtórzy, zamierzam wyciągnąć wszelkie konsekwencje wobec ludzi, którzy wariatom pomagają. Mam dosyć wszystkich uczynnych idiotów. Mam też aplikację, do której wpisuję wszelkie posiłki i jak zwykle stosuję zdrową dietę, około 1800 kcal, chudnę uprawiając sport i będąc aktywną. Ważne też są proporcje macro – czyli ile jem węglowodanów, tłuszczy, a ile białka.

Nigdy w życiu nie byłam anorektyczką i nigdy nie trzeba mnie było „ratować” przed sportem czy mężczyznami. Może z wyjątkiem warszawskiego R. – schizofrenika, który chyba nadal twierdzi zgodnie ze swoimi urojeniami, że mieszka ze mną na warszawskim Żoliborzu. Mieszkam gdzie indziej, nigdy się nie przeprowadzałam. Przy okazji – „moja” schizofreniczka w życiu nie była w moim mieszkaniu, nie będzie potrafiła go opisać, chociaż podobnie jak R. twierdzi, że wie o mnie wszytko. Kto ich słucha, słucha tylko ich urojonych opowieści.

⛧⛧⛧

(1) Znaczy się nie ma w tej historii kogoś takiego jak „gdańska” schizofreniczka – jest jak najbardziej warszawska schizofreniczka z mojej podstawówki. Problem w tym, że taka chora osoba przeżywa swoje urojenia w taki sposób, że na głos opowiada w pierwszej osobie, co jej się roi w głowie na temat człowieka, który jest jej obsesją. Więc od swojej chorej koleżanki w latach siedemdziesiątych słyszałam, że to ona przyjeżdzała do mojej szkoły z Gdańska. Inni od niej to słyszeli o mnie. Sama opowiadała w pierwszej osobie, że jest kurwą. Podejrzewam, że były to słowa wypowiadane jednocześnie z tym, co „słyszała” w swojej głowie. Stąd pojawiła się nieistniejąca „gdańska schizofreniczka” – czyli dla mnie moja prześladowczyni z podstawówki. A dla jej znajomych to ja miałam być z Gdańska i ją nękać. To, że schizofrenik oskarża swoją ofiarę o to, co sam robi jest tak częste, że aż nie warto p tym wspominać. Podobnie jak przypisywanie sobie wszystkich osiągnięć swojej ofiary. Powtarzam – studiowałam w Warszawie, jestem z Warszawy. Studiowałam na UW i jestem autorką swoich tekstów i tłumaczeń. Schizofreniczka z mojej podstawówki nic z tych rzeczy nie zrobiła. Nie była „żoną” nikogo z moich znajomych mężczyzn. Nie jest prawdą, że jest przyjaciółką „prawdziwej” pisarki Małgorzaty Wieczorek. Mam dosyć wysłuchiwania tych bzdur, tym bardziej, że już w podstawówce miała być przyjaciółką „prawdziwej pływaczki” lub wręcz ona sama była „prawdziwą pływaczką”. Chodziłam przez semestr na pływalnię zamiast WF, byłam na tyle dobra, że zakwalifikowałam się do głównego konkursu w zawodach międzyszkolnych. Wiem, że różne moje zainteresowania są pożywką dla zawistnej schizofreniczki. Ale trudno, moje życie nie jest moim życiem. Ma się w końcu ode odpierdolić.

Diagnostyka

Jak już pewnie Moi Drodzy Czytelnicy wiedzą, mam od lat osiemdziesiątych problem z wariatami z Opus Dei. Spotkałam ich po raz pierwszy przed koncertem Megadeth w Warszawie. Część z nich jest z Gdańska, część z Warszawy. Zgromadzili się, żeby protestować przeciwko Szatanowi, zakamuflowanemu jako heavy metal. Dlaczego akurat przeszkadza im szczególnie ten gatunek? Nie mam pojęcia, nie będę komentować ich braku gustu, ale wiem, że przeszkadza im każda muzyka. Bo „odciąga od Boga”.

Z całego tłumu wyselekcjonowali mnie i zaczęli nawracać, czyli „bronić” przed Szatanem, Heavym Metalem. Nie wiem dokładnie, dlaczego ja im podpadłam, ale mam taką twarz, że zawsze z całej chmary ludzi wariat podejdzie do mnie i mnie zacznie atakować, tak samo jak zawsze jestem zaczepiana przez żebraków na ulicy. Inne osoby przechodzą zawsze obok takiego gościa nie niepokojone.

Wariaci z Opus Dei zabronili mi iść na ten koncert, a gdy nie chciałam posłuchać, tylko się stawiałam – znaczy się, broniłam moich praw – zostałam uderzona pięścią w twarz. Od tej pory jestem przez nich prześladowana. Wśród tych ludzi jest pan Ryszard, który z lubością się przedstawia jako ktoś z mojej rodziny, lub nawet opiekun prawny, wmawiając ludziom, że jestem sierotą. Napiszę wprost – mój tata zmarł, gdy byłam nastolatką, a mama, gdy miałam rocznikowo, brakowało tylko miesiąca, trzydzieści dwa lata. Trudną mnie uznać za sierotę, która wymagała „opiekuna prawnego”. Tak samo nieprawdą jest, że jestem z Gdańska. Bardzo rzadko tam bywałam, a od wielu lat unikam już tego miasta, gdzie mieszkają prześladujący mnie ludzie.

Zabawne jest, że schizofrenicy z Gdańska znajdą sobie zawsze jakiegoś kogoś, który ich wysłuchuje i bardzo się przejmuje ich urojeniami. Za to zupełnie już niezabawne jest, że taki psychiatra postanawia wyrzucić przez okno wszelkie zasady etyki oraz metody diagnostyki i zapomina, że nie diagnozuje się na podstawie urojeń schizofrenika. To jest podstawa, wręcz abc tej specjalizacji – jednym z ulubionych zagrań schizofreników jest oskarżania innych ludzi, szczególnie tych, którzy padają ofiarą ich chorej obsesji, o chorobę psychiczną oraz napuszczanie na nich kogo się da. Próbują w ten sposób zyskać kontrolę nad życiem ofiary i wmówić jej, że schizofreniczne urojenia na jej temat są prawdą.

Istnieje coś takiego jak dobrowolność leczenia, więc absolutnie nie jestem wdzięczna za zakłócanie mojej pracy i gnębienie mnie pod dyktando schizofreników i wmawianie mi, że mam im wierzyć. Schizofreniczny magazynier z Biedronki naprawdę nie jest ani moim jakimś byłym, ani obecnym mężem. Wystąpiły w moim życiu i pracy w pewnym momencie bardzo spore, delikatnie mówiąc, perturbacje, ponieważ moja wersja – prawdziwa – nie zgadzała się z urojoną wersją schizofrenika, którą za to jako prawdę przedstawiał wszędzie pewien psychiatra oraz wmawiał ją różnym decyzyjnym ludziom.

Naprawdę nie było przyjemne udowadnianie, że nie jestem z Gdańska, że całe życie mieszkam i mieszkałam w tym samym miejscu i że nie chodzę z nożem po Gdańsku, prześladując wariatkę, która nigdy nie studiowała na Anglistyce, tylko tam przychodziła mnie nękać razem z innymi wariatami, ani nigdy nie była moją przyjaciółką. Nigdy też jej niczego nie splagiatowałam, ani też nie jest „prawdziwą” autorką moich tłumaczeń. Ani też nigdy nie zniszczyłam jej żadnego związku – jest całkowicie inaczej, to ona fałszywie podawała się za osobę związaną z każdym z moich facetów. Wyciągnęłam z niej w pewnym momencie, że to „Bóg jej mówi, że to jej mąż, a ja niszczę ją, zrywając z tym człowiekiem.” Rozmowy z tą panią oraz innymi wariatami z tej sekty – cóż z tego, że oficjalnie uznanej przez Kościół, który zawsze ich wspiera i im pomaga – należą do jednych z najbardziej nieprzyjemnych i traumatyzujących doświadczeń w moim życiu.

Mam nadzieję, że to już zamyka sprawę tej pani, stopnia w jakim należy jej wierzyć i tym podobnych jeszcze bardziej nieprzyjemnych spraw.

Pranie

Po zaszczuciu przez schizofreników z Opus Dei nadal nie jestem w stanie uwolnić się od różnych fałszywych stwierdzeń, które mi wmówili jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – jak na przykład, że działają na polecenie mojej mamy. W języku schizofreników oznacza to tyle, że „kieruje nimi Matka Boska”.

Zostałam z tym wszystkim sama – nie miałam pomocy psychologa i skończyło się rozstaniem z kolejnym chłopakiem (jak zwykle znalazła się schizofreniczka twierdząca, że jest z nim w ciąży) oraz amnezją. Zostałam z powodu kolejnego rozstania oskarżona o chorobę psychiczną. Schizofrenicy z Opus Dei uważają siebie za normę i oskarżają innych o schizofrenię. Oprócz nich ktoś z mojego otoczenia, nie zajmując się zupełnie faktami, wystartował z oskarżeniem o dwubiegunówkę.

Miałam mieć fazę manii, ponieważ biegałam wieczorami. No cóż ja poradzę, spotykałam się ze sportowcem, który mnie namówił na pilnowanie tego, co jem i na bieganie. Dowiedziałam się też dużo o sporcie i ile mam biegać, żeby podnieść pułap tlenowy. W dzieciństwie marzyłam o Torwarze – chęć wzięcia udziału w treningach nie jest chyba dziwne w takiej sytuacji. Tym bardziej, że jako dziecko nauczyłam się jeździć na łyżwach. Nie rozumiem, jak można w takiej sytuacji zakochaną dziewczynę oskarżać o manię…

Analogicznie, gdy mi się rozsypała psychika pod wpływem ataków wariatów oraz tego, że uwierzyłam rozszlochanej schizofreniczce z Gdańska i zerwałam z M., nie należało tego w ogóle rozumieć jako fazę depresji. Był to naturalny w takiej sytuacji dół. Nie poradzę nic na to, że jestem tylko człowiekiem i że w takich sytuacjach nie wyrabiam.

Nigdy nie brałam leków na psychozę maniakalno-depresyjną. Brałam leki przeciwdepresyjne. Po okresie insomnii poszłam się leczyć i po okresie ambulatoryjnej obserwacji wyszłam jako osoba z receptą na same leki przeciwlękowe.

Jedyne problemy jakie rzeczywiście mam, wynikają z tego z zaszczucia – a zaszczuli mnie nie tylko kościelni schizofrenicy, z którymi naprawdę nie da się nic zrobić, bo dobrze żyją z polskiego zabobonu. A przepisy ich chronią.

No cóż, imbecyli o zerowej inteligencji emocjonalnej oraz braku intuicji psychologicznej nie brakuje. A najzabawniejsze jest, że tacy ludzie zostają niedouczonymi psychiatrami, którzy w życiu nie mieli nawet godziny wykładów z psychologii. Dlatego też standardy diagnostyki zakładają, że nie powinni diagnozować bez psychologa klinicznego, ale jest to ogólnie ignorowane. Ani nie powinni diagnozować członków rodziny (a dla pewnego idioty, szcześliwie już martwego) byłam podobno jak przybrana córka. Skandalem jest, że psychiatrzy nie mają pojęcia, jak niszczące dla psychiki jest być zmuszonym do rozmowy ze schizofrenikami, a spotkało mnie to kilkakrotnie. Nie wiem, czym się ten człowiek kierował? Chyba nie sympatią ani życzliwością… Narcyzm w jego zawodzie jest nagminny i przerażający. I na pewno nie kierował się wiedzą, tylko własnym zabobonem i błędami poznawczymi. Zawsze podejrzewałam, że chciał doprowadzić do mojego rozstania z jego synem. I umierał zachwycony, że ma inną synową.

Bardzo dziękuję psychologowi, który wraz z moimi przyjaciółmi zaangażował się w stawianie mnie na nogi. Innym ludziom nie dziękuję.

Koncert

Poznałam M. w czasie koncertu. Był piękny, wysoki, wysportowany i wydawało mi się, z moimi kompleksami, że do niego nie pasuję. Ale uparł się, że musi zostać moim chłopakiem. Wkrótce byliśmy nierozłączni.

Mój chłopak sam wieczorem trenował, więc wtedy miałam czas dla siebie. Zmusił mnie, żebym wtedy zaczęła biegać. Wpadał pomiędzy zajęciami na Akademii Medycznej na Anglistykę. Oboje zaniedbywaliśmy naukę. Zaliczałam wszystkie przedmioty tylko na podstawie rzeczy, które zapamiętałam z zajęć.

Wśród rzeczy, których nie zaniedbywaliśmy były koncert heavy metalowe. Ja sama przykułam uwagę wariatów obstawiających podobne koncerty jeszcze w czasie liceum. Szczególnie gnębią ładne dziewczyny i terroryzują, żeby nie weszły na koncert.

Ponownie na mnie wpadli, gdy byłam studentką. Trafili za mną i M. na Uniwersytet. Mają świra na punkcie dziewczyn. Wariaci z Opus Dei pochodzili z Gdańska. Moja matka nie miała z nimi nic wspólnego, chociaż wmawiali mi, że ona sama ich wezwała, bo się źle zachowuję.

Bardzo szybko pojawili się wariaci, którzy koniecznie chcieli mnie przekonać, że pójdę po piekła, jeśli się nie wyspowiadam i nie pójdę do klasztoru, żeby odpokutować za jakieś urojone przez nich grzechy.

Mój romans z M. rozkwitał. Jego rodzice martwili się, że zawalimy egzaminy i studia, jeśli nie rozwiążą tej sytuacji. Bardzo chcieli jak najszybciej nas hajtać, żebym mogła z M. zamieszkać i żebyśmy mogli w spokoju zająć się nauką. M. opuszczał treningi i to było problemem – jeden z najzdolniejszych, był mistrzem juniorów po pół roku treningów, miał szanse na medale olimpijskie.

Ojciec M. zadzwonił do mojej matki i zaczął opowiadać o nas. Zerwałam z M. – ponieważ nie chciałam ślubu w tak młodym wieku, a poza tym zaczęły się przygotowania do ślubu kościelnego – czego nie mogłam znieść jako zaciekła ateistka. Zaczęłam się dusić w tym związku. Jednocześnie zaczęły się ataki na mnie wariata z Opus Dei, oraz zaszlochanej schizofreniczki z Opus Dei, która łgała, że jest z M. w ciąży. Nie miałby czasu jej zapłodnić, pomiędzy spotkaniami ze mną, zajęciami na Akademii czy treningami. Tak samo jak urojeniami schizofreniczki jest, że plagiatuję tej teksty, czy inne rzeczy które o mnie rozpowszechniała, czy rozpowszechnia.

Wariaci z Opus Dei robili mi pranie mózgu. Wmawiali, że mam sobie przypomnieć, że jestem prostytutką. Podobna rzecz spotkała mnie później w pracy. Problem jest taki, że w Polsce nie można nikogo zmusić do leczenia, jeśli nie chce. A wariaci z Opus Dei są dobrze zorganizowani oraz zawierają małżeństwa pomiędzy sobą, popierając ich również chorzy psychicznie hierarchowie.

Cała wina leżała po stronie wariatów, których ambicją było, żebym „zaniosła dziewictwo do Boga” i dlatego mi wszystko sabotowali. Blond schizofreniczka zaczęła mnie zaszczuwać i oskarżać, że ją prześladuję i mam się od M. odczepić. Zniszczyła mi swoimi urojeniami i kłamstwami wszystko, co tylko można w moim życiu. M. się ożenił o wiele lat później i wcale nie z rozszlochaną schizofreniczką z Gdańska. A ja w wyniku zaszczucia straciłam pamięć. Elementem zaszczuwania było wmawianie choroby psychicznej – bo „nie chodzę do kościoła.”

Problem był taki, że przy tysiącach osób przewijających się codziennie przez Uniwersytet – a także później w pracy – nikt nie potrafił wyrzucać z budynku moich prześladowców. Poszli sobie sami, jak się upewnili, że utyłam i straciłam chęć życia i „już nie będę grzeszyć”, ani nie pamiętam koncertów z M. – lub samego M.

Mam nadzieję, że chociaż starość przeżyję radośnie, bo jak mawiają psychoterapeuci, młodym się jest do śmierci.