Digital natives

Jakiś czas temu karierę zrobiły pojęcia digital natives oraz digital immigrants. Wiecie, chodzi o to, że niby ludzie, którzy musieli się uczyć używania Internetu oraz komputera od zera mieli być inni niż ludzie, którzy wyrośli z komórką lub laptopem w łapie.

W życiu nie spotkałam się z większa bzdurą. I nie chodzi mi tylko to, że ten cyfrowy las wyrósł dookoła mnie, więc nie uważam się za imigranta. Chodzi mi o coś bardziej głębokiego, o ludzka psychikę. Od setek lat jesteśmy tacy sami. Ewolucja nie działa na tak krótkich dystansach. I na przykład w latach dziewięćdziesiątych zamiast wysyłać emaila do mojego Dzielnicowego wysyłałam listy polecone. Ten sam efekt z mojego punktu widzenia, bo odpowiedzi nie dostawałam, zresztą nie była potrzebna, to były tyko donosy. Różnica jakościową jest to, że możemy sobie wysyłać obecnie wiadomości tekstowe (także w ramach feed na Facebooku na przykład), ale na nie różni się to niczym tak naprawdę od przekazywania kartek. Nie mówiąc o tym, że od początku lat osiemdziesiątych funkcjonował Minitel (chociaż nie w Polsce), więc Internet nie jest takim znowu przełomowym wynalazkiem.

Znam ludzką historię oraz psychologię na tyle, że irytują mnie próby bicia w będę i alarmowania, że nasze czasy się różnią tak znacznie od tego, co kiedyś było, że nastąpiło jakieś wynaturzenie. Nic się nie zmieniło, najwyżej poczta szybciej krąży i karteczki, które sobie przekazujemy szybciej trafiają do adresata lub na tablicę, gdzie zostają przypięte, żeby wszyscy mogli je zobaczyć.

Wynaturzeniem jest to, że nie mieszamy na sawannie. Wszystko inne, to jest to samo, tylko szybciej i efektywniej.

Rozmawiałam kiedyś z pewnym Szwedem na temat jego dostępu do Internetu i usług weterynaryjnych w latach osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych w Polsce oraz na szwedzkiej wsi. Wyszło, że moja kotka w latach osiemdziesiątych miała lepszą opiekę w Warszawie (fakt stolica i ja stanęłam na uszach) niż domowe zwierzęta na szwedzkiej wsi w tamtych czasach, albo i później. A w latach dziewięćdziesiątych w ogóle nie miał Internetu, później z Internetem też było ciężko.

Uważam za totalną bzdurę dzielenie pokoleń według tego, czy ktoś dorastał pamiętając lub nie czasy bez Internetu. Na moje obecne przyzwyczajenia nie ma najmniejszego wpływu to, że dorastałam zupełnie bez Internetu lub komórek. Patrzę na tamte czasy, jak na inne życie, w które ledwo wierzę. Ludzie się przywyczają szybko do lepszych warunków życia. Nie wiem, jak na tej podstawie można dzielić ludzi na pokolenia. Bardziej to odbieram to na zasadzie kogoś, kto został z buszu przeniesiony w lepsze, odpowiedniejsze cywilizacyjnie miejsce i z dużą ulgą dostosował się społecznie do warunków odpowiednich do tego, żeby wygodnie żyć i wymieniać poglądy lub sprawdzać informacje.

Ale to robił już na początku lat osiemdziesiątych Minitel we Francji.

Jedyna rzeczywista zmiana polega na tym, że można rzeczywiście większą grupę znajomych i przyjaciół alarmować i informować o problemach jednocześnie. Co było w moim życiu bardzo przydatne. Mam nadzieję, że przyda mi się też ten mój dziennik, który prowadzę online, zajmując się nowym rodzajem dziennikarstwa.

Odchodzimy z zawodu

Parę moich koleżanek odeszło z zawodu, co też i ja planuję. Myślę, że wiem, co się stało, że podjęły taką dramatyczną decyzję.

Zaatakowali mnie imbecyle z Opus Dei, między innymi wspomniany już wie wcześniejszych wpisach Ryszard, autentyczny egzemplarz dużo poniżej normy inteligencji dla gatunku ludzkiego. Ryszard i jego koledzy przyszli do mnie do pracy całkowicie niezapraszani, bo jest dla mnie obcym człowiekiem. I jak to człowiek nisko-inteligentny postanowił zaprowadzić w naszej instytucji porządek. Co miało straszliwe skutki.

Nie spodobało mu się, że pracuje, ktoś, kto jest rudy. Tak samo nie spodobało mu się, że pracuje rozwódka. Niesmakiem powitał widok koleżanki z tatuażami. I jak to on postanowił działać, bo wyglądało tak, że zaatakował je dokładnie taki sam sposób jak mnie. Były zaszczuwane i przekonywane, że nie powinny pracować u nas. Było podkpiwane ich zaufanie do własnych umiejętności. Słyszały nieprawdę na temat, jaką opinię mają osoby decyzyjne o ich umiejętnościach.

Koleżanki o mało co się nie przekręciły. Ludzie są delikatni, ludzka psychika jest delikatna. Jeden taki atak wystarczy, żeby zostawić ślady. Z tego, co wiem, nikt nie wiedział jak się zachować. Nikt tak samo jak w moim przypadku nie reagował na prośby o usunięcie tego człowieka z terenu. Ochroniarz nie wiedział, co robić. Podobno już wie, ale nie wiem, co wyszłoby w godzinie próby.

Koleżanki po takich atakach zaczęły się rozsypywać psychicznie, więc jak ja poszły do pani psycholog. Ja rady pani psycholog już wtedy olałam, tylko poszukałam sobie lepszej terapeutki. Ale ja mam odpowiednie przygotowanie, żeby ocenić, co mi mówi jakiś psycholog. Koleżanki, którym zaczęto wmawiać, że chore psychicznie, bo przecież nikt nie ma potrzeby ich atakować, zaczęły się rozsypywać psychicznie. Musiałam parę ratować, żeby nie poszły drogą moich przyjaciół i nie uwierzyły, że są chore psychicznie i nie zabiły tak, jak chciał ich prześladowca. Dzięki moim radom zasięgnęły porady drugiego specjalisty.

Po takich doświadczeniach oraz tym jak potraktowała je pani psycholog (żeby było smutniej psycholodzy podzielili się naszą instytucją i jej przypadła nasz jednostka organizacyjna) moje koleżanki wyniosły się z naszej pracy. Stwierdziły, że już nie chcą tutaj pracować. Tylko jedna została przy uczeniu.

Ja też planuję spierdzielić stąd, gdy tylko znajdę jakieś równie dobre lub lepsze zajęcie.

Jakieś propozycje może dla mnie macie?

Alfy

Podobno najnowsze pokolenie to Alfy. Ale ja nie o tym.

Byłam dzisiaj na szkoleniu, które mnie trochę zirytowało. Jako wstęp do przykładów konkretnych aktywizujących ćwiczeń był irytująco durny wykład na temat pokoleń. Pani prowadząca szkolenia, jako Millenials (czyli ktoś, kto dorastał koło roku 2000) charakteryzowała Zetki. Jako właśnie takie osoby, które teraz albo się uczą na wyższych uczelniach albo wchodzą na rynek pracy. Charakterystyka był oczywista. Zetki mają być skupione na byciu oryginalnymi i wyrażaniu siebie, jednocześnie podążając za modami, czyli na przykład robić to co robi pani Swift. Facepalm!

Sama jestem Gen X tak bardzo, że nie można być bardziej Gen X i już w latach moich studiów słyszałam o sobie dokładnie to samo, co teraz o sobie słyszą Zetki i też się wkurwiałam, bo opisywano po prostu młodych ludzi. Młodzi ludzie zanim ich życie przytnie, są zawsze bezkompromisowi i oczekują, że będą mieli czas dla siebie. Opisy tych różnych generacji są na tyle bełkotliwe, że podejrzewam, że w grę wchodzi efekt horoskopowy – czyli jak opis jest pozbawiony konkretów, to każdy uzna, że to o nim.

Podobno Gen X było pierwszym pokoleniem, które się zbuntowało. To ja mam pytanie, kto – kurwa – był na koncertach w Woodstock i kto stawiał barykady w Paryżu w 1968 roku? Na pewno nie moje pokolenie, bo to byli boomerzy,(1) czyli urodzeni niedługo po wojnie, kiedy nastąpił wybuch urodzeń, czyli baby boom. To nie Gen X wymyśliła bunt i ideały. Już w starożytności narzekano na młodzież i jej nieposłuszeństwo.

Chciałaby wiedzieć, kto wymyśla te pierdolone generacje. Znam ludzi młodszych ode mnie, w tym kogoś, kto jest młodszy o prawie dwie dekady, którzy mi powtarzają, że są ode mnie starsi. I między innymi chodzi o mój stosunek do nowoczesnych technologii, bo jak przystało na zodiakalną małpę uczę się wszystkiego bez trudu. Oczywiście odniesienie do chińskiego horoskopu jest żartem.

Te wszystkie generacje to bełkot według, którego nie da się nic powiedzieć o konkretnym człowieku, oprócz tego że posługujący się tymi metkami ludzie mają kompleksy z powodu podeszłego wieku.

A co do szkolenia – musiałam wyjść, bo miałam prowadzić zajęcia i tym razem nie pomyliłam dat.

⛧⛧⛧

(1) Mam wrażenie, że boomers to pierwsze pokolenie (tutaj się zastanawiam, czy rzeczywiście, ale nie chce mi się sięgać do podręczników historii angielskiej kultury), które dostało jakąś metką. W każdym razie pierwsze po wojnie. Podejrzewam, że potrzeba metkowania wynikła z zawiści, że smarkacze mieli farta urodzić się po wojnie. Chyba, że chodziło o to, że biegali w krótkich spódniczkach w odróżnieniu od starszej generacji. A nosili się krócej niż większość ludzi teraz się nosi. Ale poczekajmy jeszcze chwilę, a okaże się, że Opus Dei będzie biegało po ulicach z centymetrem i sprawdzać długość spódnic. Już widziałam, jak sprawdzali na konwentach i zajebywali ofiary, bo spódniczka za krótka. Ja dla odmiany zastanawiam się, czy nie biegać z nożyczkami, żeby laskom skracać spódnice, bo nie wypada w tak długich chodzić, jeszcze ktoś pomyśli, że katoliczka.

Seksuologia

Każdy ma prawo być szczęśliwy, ale nie wolno mu przy tym krzywdzić innych. Dlatego też prawo bardzo surowo karze panie i panów, którzy mordują swoich konkurentów do czyjegoś serca, i zaznaczmy, to mordowanie może odbywać się na sferze psychicznej czy społecznej. Najczęściej robią tak narcyzy reagujące wrogością na najmniejszą sugestię, że nie mają u kogoś szans. Rzadko kiedy osiągając sukces, ale są skazywani na ostracyzm i zaszczute przez osobę, którą próbowali zdobyć. Mój facet z czasów studiów zniszczył tak swoją licealną koleżankę, blond szczupła szprychę, zrzucił z kolan i strzelił liściem w twarz, rozpowiedział też wszystkim, co ta blond kurwa zrobiła. Sprawiło mi to dużo przyjemności, bo sama przeżyłam porażkę sercową, bo zostałam zniszczona przed podobnie wyglądającą psychopatkę, która zrobiła wszystko, żeby już wtedy zaszczuć mnie aż do samobójstwa, posługując się prześladującymi mnie schizofrenikami oraz imbecylami.

Jest to tak częsty schemat, że aż nie mam sił wymieniać tych wszystkich psychopatycznych narcystycznych szui, które postanowiły zignorować wszystkie zasady społeczne, żeby tylko postawić na swoim i zdobyć faceta, w którym się zakochały. Nie wolno tak robić, nawet jeśli walczy się o swoje osobiste szczęście.

Z tym, że te panie nie do końca zdają sobie sprawę przeciwko czemu grają, bo wcale nie są aż tak seksowne dla faceta, który zgodnie z tym, co mi wszyscy powtarzali, już lata temu postawił na mnie i nie da się złamać. Powiedzmy sobie szczerze, że wygląd zewnętrzny się nie liczy, jeśli chodzi o dobór seksualny. Wie to każdy psycholog, Kamel, śliczny pan z telewizji, który był z bardzo okrągła panią bankierką, to jest bardziej reguła niż wyjątek, bo dla bardzo inteligentnych liczy się też intelekt i osobowość. Nie mówiąc o tym, że czasem wystarczy jedno spojrzenie i ktoś potrafi się zakochać w kimś, kto według „obiektywnych” norm jest nieatrakcyjny. Z tym, że oczywiście tej atrakcyjności nie powinien oceniać wściekły, zazdrosny narcyz, bo dla niego zawsze ta osoba, nawet najbardziej atrakcyjna, będzie kimś z dna beczki społecznej.

Dochodzę do sedna sprawy czyli seksu. Seks łączy na zawsze – ale tylko wystrzałowy, taki na wysokim C. Człowiek w takim związku jest idealnie szczęśliwy i nigdy z własnej woli nie zechce od takiej osoby odejść. Wtedy bez problemu ciągnie dwa kierunki studiów, przebiega połowę Warszawy oraz ma czas na życie towarzyskie.

Szczęścia nie osiągnie głup, który biega za kimś, kto go nie chce. Po prostu, Paniom, które miały i mają nadzieję, że osiągną szczęście z którymkolwiek z moich facetów powiem tak. Rozejrzyjcie się pizdy dookoła i sięgnijcie po faceta, który rzeczywiście was chce. Powiedzcie mu co lubicie w łóżku, próbujcie nowych rzeczy i pamiętajcie – seks ta sprawa zwierzęca z dawnych struktur mózgu. Nie zachowujcie się w łóżku jak ą ę damy, bo nic wam nie wyjdzie. Naprawdę, sam dostęp do waszych cip nie sprawia, że facet jest już wasz na zawsze. Musi wiedzieć, że go chcecie. A jak zostaniecie odpowiednio zerżnięte i osiągniecie najprawdziwszy orgazm, jakiego w życiu wcześniej nie przeżyłyście, to okaże się, że jest to wasz facet życia. Nie tylko jeden facet może wam to zrobić i nie z jednym facetem możecie to przeżyć.

Moi prześladowcy uparli się, że mnie zmuszą do związku ze schizofrenikiem Rafałem, a za to mojego faceta z czasów studiów „podarują” blondynce, którą zrzucił z kolan. Wmówiono mi, że z nią jest. Skończyło się dwiema próbami samobójczymi, z których się na całe szczęście wycofaliśmy na czas i wyrzuciliśmy niezależnie od siebie chyba całe nasze wnętrze w czasie indukowanych wymiotów. A mój miły, owszem przespał się z blondynką, którą wcześnie zrzucił z kolan i strzelił w ryło, ale okazała się być tak nudna i durna, że ją czym prędzej rzucił. I nie dało się jej niczego nauczyć w łóżku, pozostała drętwa jak kłoda niegodna zachodu.

Także ten tego, naprawdę otoczenie nie powinno się wtrącać w to, kto z kim chce być. Blond pizda wcale nie wygrała ze mną. Z tego usłyszałam, myślała, że jej dziewictwo zatrzyma przy niej mojego byłego na zawsze. No cóż, plotki o moim wcześniejszym małżeństwie i macierzyństwie okazały się tym, czym były – czyli kłamstwami schizofreników – i miałyśmy dokładnie takie same doświadczenie seksualne w momencie wejścia w związek z tym mężczyzną.

Ale cóż, okazała się być durną, tępą i drętwą piczą i musiała sobie pójść precz. Mam nadzieję, że w końcu pójdzie po rozum do głowy, znajdzie sobie kogoś w końcu i przestanie wierzyć schizofreniczce Renacie, że ma nadal szanse. Nie wybaczyłam mojemu byłemu tego romansu i go przeklęłam. Jeśli pani blondynka z jego liceum myśli, że facet jest do wzięcia, ostrzegam – ma żonę i dzieci, i tak się składa, że ich polubiłam. Z naszą czwórką nie wygra.

Kto wierzy schizofrenikom i bierze udział w ich intrygach, a schizofrenicy uwielbiają intrygi, sam sobie szkodzi. Wszystkie panie były ostrzegane. Jak zwykle tylko usiądę sobie i będę obserwować wydarzenia. Najwyżej tylko przypomnę pewnemu panu o konsekwencjach jego wyborów i że jakby co, to istnieje dla mnie plan B, jeśli wybierze inną panią, zachwycony tym, że ta pani zaczyna go rżnąć przez ubranie, usiawszy mu na kolanach okrakiem.

Zawsze mam jakiś plan B.

Niemożliwe

Wydaje się niemożliwym, jak mnie potraktowano w mojej pracy na zamówienie wariatów oraz imbecyla.

Ale może dla porządku przedstawię dramatis personae:

Renata, siostra Rafała, i tak samo jak on schizofrenik całą gębą. Wedle tego, co wiem, to odziedziczyli chorobę po obojgu rodzicach. Wedle imbecyli z Kościoła jest to „żywa święta” – imbecyle upierają się, że widzieli jej cud, cudownie miała się zrosnąć karta z oberwanym rogiem. Renata kiedyś pracowała w Zarze, ale straciła tę pracę z powodu choroby i odnoszenia się do uczciwych klientek. Podejrzewam też, że kradła. Nie przejmuje się stratą pracy, bo jest regularnie dofinansowywana przez wiernych przekonanych, że utrzymują prawdziwą świętą. Domaga się, żebym oddała jej swój majątek, bo wedle jej urojeń jest bogata. Tylko jakoś pieniędzy jej brakuje. Podaje się też za moją krewną i prawdziwą norweską arystokratkę.

Rafał, brat Renaty, znany w fandomie schizofrenik, który kiedyś pracował w Biedronce. Od początku podstawówki ma urojenia na mój temat i podaje się za mojego – odpowiednio do wieku, jaki osiągnęliśmy – chłopaka, męża oraz ojca moich dzieci. Oczywiście jest dla mnie obcą osobą. I nie mam żadnych dzieci. Nie będę po raz kolejny linkować do zaświadczenia o moim stanie cywilnym, ale jest do znalezienia na blogu i potwierdza moje słowa o braku związku z Rafałem. Ma urojenia o swoim bogactwie, ale gdy się orientuje, że ma puste konto, próbuje ode mnie żądać pieniędzy. Uważa się za prawowitego następcę tronu Norwegii. Chyba że już mu przeszło, ale wariatom takie rzeczy rzadko przechodzą.

Imbecyle, czyli Ryszard i zakonnica, odkrywcy „nowej świętej” – czyli schizofreniczki Renaty. Oboje wychowani przez Kościół w taki sposób, że mają zinternalizowaną nienawiść do kobiecej seksualności, co widać w zaprzeczaniu kobiecej potrzebie dobrego seksu. Chcą, żeby wszystkie kobiety cierpiały. Z powodu ograniczeń umysłowych wytworzyli sobie nieprawdziwy obraz mnie i mojej rodziny, co podtrzymała Renata świadomie kłamiąc, ale też dorzucając swoje urojenia. Imbecyle uznali mój ateizm i niezgodę na złe traktowanie za oznakę demoralizacji i stwierdzili, że muszą mnie nielegalnie adoptować i się mną „opiekować”. Tak samo jak inni wyznawcy świętej Renaty uważają ją za świętą wyrocznię i nie podważają jej słów w żaden sposób, więc nie zamierzają nic nigdy weryfikować. I tak samo jak pani Barbara z Krakowa uważają, że mają prawo kłamać i posługiwać się intrygami, żeby tylko „pomóc świętej”.

Pani Barbara z Krakowa, nisko-inteligentna maniaczka religijna, wyznawczyni świętej Renaty. Zrobi wszystko, żeby wypełniły się wszystkie życzenia Renaty, w tym też będzie świadomie kłamać. A życzenia Renaty między innymi sprowadzają się do tego, abym wyszła za jej brata i potwierdziła jego urojenia, że byliśmy razem. Jest to jej idea fix od początku podstawówki. Renata chce też, abym była wszędzie znana jako kurwa.

Pani P., narcyz. Pani P. postanowiła wyjść za Adama, gdy tylko go zobaczyła na terenie mojej pracy. Oczywiście wiadomo, że nie do niej przyszedł. Jest to trzeci (liczba mocno niedoszacowana) niebezpieczny narcyz, który próbował przejąć kontrolę nad moim życiem, bo uznał, że lepiej wie, co mi jest potrzebne i że to ona powinna się związać z facetem, z którym jestem, a ja ze schizofrenikiem Rafałem. A wszystko wszystko owinięte w fałszywe pozory „pomagania” mi. Pani P. tak samo jak innym narcyzom nie dało się wytłumaczyć, co to prywatność i że nie powinna posługiwać się ludźmi chorymi psychicznie, żeby zniszczyć i wyciąć swoją konkurencję. Zakochany narcyz jest skrajnie niebezpieczny. Szkoda tylko, że osoby decyzyjne postanowiły wziąć jej stronę, a pani P. jej koleżanki miały już wolną rękę, żeby pomóc wariatom w mojej „psychoterapii”.

Spotkało mnie w pracy bestialstwo, na jakie nie zasługiwanam, tylko dlatego że narcyz się zakochał i obraził, bo powiedziałam, że nie ma szans u Adama. Ale oczywiście wariaci stwierdzili, że skoro ona im pomogła, to oni też pomogą jej. Zaczęłam być namawiana na zorganizowanie przyjęcia, w czasie którego pani P. będzie mogła uwieść Adama.

No cóż, może jest to pomysł na ciekawy eksperyment. Usiądę i popatrzę, co się będzie działo. Mój facet z czasów studiów zaszlachtował psychicznie łajzę, która mu usiadła okrakiem na kolana, przekonana, że nikt nie oprze się jej cipie.

No, chyba, że nie zrozumiałam nic z tego co się działo, ale mam prawo do swojej wersji, nawet jeśli histeryzuję i przeinaczam fakty. Dlatego też, jakby co, jeśli uda się coś takiego zorganizować, to odbędzie się ekscytujący eksperyment. A eksperymenty mają to do siebie, że zawsze może się wydarzyć coś nieprzewidzianego.

Chrześcijaństwo

Powiedzmy sobie szczerze – chrześcijaństwo nie jest alternatywnym wobec nauki sposobem działania, a już na pewno nie jest wyżej stojącym moralnie konstruktem, jak chcą decydenci Kościoła oraz aktywnie działający w nim wierni. Powiedzmy sobie szczerze – przeciętny hierarcha ma około 90 IQ, a typowy wierny trzymający jego stronę do absolwent szkoły specjalnej, gdzie od dzieciństwa był indoktrynowany przez niemądrzejsze od przeciętnego biskupa zakonnice, które pewnie same mają około 75 IQ, bo na tyle napisały test za znanego mi imbecyla.

Ludzie Kościoła są głupi oraz kłamią, bo głupi ludzie są nieetyczni. Etyka to wyższe funkcje mózgu powiązane silnie z inteligencją, więc głupi człowiek nie potrafi spojrzeć na swoje postępowanie z boku, nie ma żadnej refleksji, a już na pewno krytycznej na temat swojego postępowania. Tacy ludzie trafiają zawsze do więzienia, bo nie ma innego sposobu na ich wychowanie. Tragedią jest, że przez uporczywy PR i wybielanie się wmówili dobrze wytresowanym ludziom, że są niezastąpieni jako latarnie moralne. Kościół to dno moralne i etyczne, nie łudźcie się.

Właśnie przez ten rozdźwięk pomiędzy rzeczywistością, a dobrą opinią o Kościele, jaką ta organizacja narzuciła wszystkim, także ateistom, wiele osób oblewa egzamin profilera, bo nie potrafi profilować typowego kościelnego pedofila czy imbecyla w tym kogoś takiego, jak pani Barbara.

nie zapominajmy też, że jest Kościół to organizacja, która wyrosła na opowieściach o losach robiącego w drewnie schizofrenika oraz codziennie ubóstwia coraz to nowych schizofreników, pomagając im zadręczyć ofiary ich obsesji.

Mam nadzieję, że rola Kościoła w Polsce w końcu zostanie ograniczona do minumum. Niech ich wielbiciele siedzą w kruchcie, a nie pchają się na salony. Nie powinno być dla tych zabobonnych, tępych pajaców miejsca w życiu publicznym.

Wiktymologia

Ludzie chorzy psychicznie bywają też przestępcami. Przęstepstwo nie znika z powierzchni Ziemi, tylko dlatego że popełniający jest chory psychicznie. Ofiara takiego przestępstwa jest w o wiele gorszej sytuacji niż człowiek, na którego napadł pospolity bandyta. Powód jest przede wszystkim jeden – w przypadku regularnego przestępcy bardzo szybko jest zamykany w więzieniu. Chory psychicznie nie. Można tylko namawiać taką osobę na leczenie, ale bardzo często woli żebrać i mieszkać na ulicy, niż się leczyć. A nie można zmusić do leczenia w obecnym stanie prawnym. Ofiara przestępcy chorego psychicznie jest pozostawiona bez pomocy Policji czy Prokuratury, bo oni się nie zajmują chorymi psychicznie. A w chorym narasta poczucie bezkarności, bo nikt nie interweniuje, więc ofiara znajduje się w potrzasku. Większość takich osób jak ja – czyli prześladowanych przez chorych psychicznie – jest albo mordowana, albo popełnia samobójstwa. Niestety ludzie, którzy nie przeżyli traumy, reagują na taką sytuację niewiarą i często właśnie ofierze – która opowiada rzeczy mieszczące się poza doświadczeniem przeciętnego człowieka – przypisują chorobę psychiczną. Bo oni takich rzeczy nie widzieli, bo takie rzeczy w ich rozumieniu się nie zdarzają.

Większość psychoterapeutów widzianych oczami psychiatrów to głupy po psychologii społecznej, które niewiele wiedzą o efektach takiej sytuacji na psychikę, bo nigdy nie mieli dobrego kursu z psychologii klinicznej. Należy o tym pamiętać wysyłając ludzi „do psychologa”.

Ale nawet psycholog społeczny powinien pamiętać chociażby o eksperymencie więziennym, w czasie którego badano wpływ odgrywanych ról – ofiary/więźnia oraz oprawcy/strażnika. Ludzie wchodzą w role nie tylko dlatego, że chcemy coś odrywać, ale ponieważ biologicznie jesteśmy zwierzętami społecznymi, więc nasze mózgi dostosowują się do ról społecznych, hierarchii stada. Można powiedzieć, że rola ofiary jest też rolą społeczną. Ktoś kto padł ofiarą przestępstwa lub zaszczucia przez ludzi chorych psychicznie zaczyna mieć cechy ofiary, traci chociażby pewność siebie, co pewne osoby mogą chcieć wykorzystać i wyznaczyć jej już na zawsze rolę osoby, która znajduje się niżej na drabinie społecznej. Dlatego należy głośno krzyczeć, żeby nie wyjść na kogoś słabszego. Ważne jest to dla ofiar przestępstw. Muszą zdobyć się, żeby mówić wszystko pełnym głosem.

Z jednej strony psychika ofiary jest naznaczona traumą i trauma wpływa na mózg, ale z drugiej strony właśnie społeczeństwo określa ludziom ich role i status, co też wpływa na psychikę i pracę mózgu. W sytuacji zaszczucia przez agresora, osoba atakowana może próbować się nie dać zaszczuć i tłumaczy, co się rzeczywiście dzieje, ale społeczność może ją przyciąć do wyznaczonej jej roli, bez odpowiedniego zaznajomienia się z rzeczywistą sytuacją. Ofiara zaszczucia jest karana za to, że się odzywa. Odmawia jej się prawa do obrony i każe przepraszać agresora. W cywilizowanym świecie takie rzeczy nie powinny się dziać, nie jesteśmy zwierzętami walczącymi o przywództwo w stadzie. W czasie walki o samca czy samicę takie rzeczy też nie uchodzą w świecie ludzi.

Takie podwójne wyznaczenie roli ofiary ma swoje długotrwałe konsekwencje także dla psychiki. Może się pojawić syndrom sztokholmski, fałszywe wspomnienia, jeśli wmawiano ofierze nieprawdę, luki w pamięci, depresja.

Jedyne, co można zrobić, to walczyć dalej. Czekać, aż człowiek się lepiej poczuje i robić to, co zawsze zaleca dobry profiler lub psycholog kliniczny. W zderzeniu z psychopatą lub schizofrenikiem, który urobił wszystkich i okłamał całe otoczenie, jedyne co można zrobić, to przeprowadzić kampanię – dla odmiany – prawdy i informować wszystkich, co naprawdę się wydarzyło.

Nie wolno ofierze kneblować ust, ani narażać jej niepotrzebnie na ataki psychopatów lub schizofreników. Ofiara musi wyjść z roli ofiary, która boi się odezwać i musi znowu zacząć drzeć ryja.

I owszem, uważam, że pewna osoba ma cechy psychopaty.

Pozostaje mi już tylko usiąść i zobaczyć, co dalej będzie się działo.

Odpowiedzialność

W życiu trzeba pamiętać, że wszędzie spotyka się ludzi nie tylko nieodpowiedzialnych, ale też głupich i niedouczonych. Oczywiście już bardzo dawno temu zdawałam z takich rzeczy egzaminy, więc jeśli ktoś mi przyśle odpowiednie skany z podręcznika, to odwołam, ale zniesmaczył się kontakt z panią psycholog, której działalność jest finansowana z kiesy NFZ.

O ile dobrze pamiętam jest to pani, która rozharatała psychicznie też moją koleżankę, którą również poddał imbecyl oraz wariat swojej „psychoterapii” – przyłaził do budynku ze swoimi znajomymi i mniej lub bardziej agresywnie zaczepiał wszystkie osoby, które się mu nie spodobały z jakiś przyczyn i wciągał w rozmowy, a potem zaszczuwał i przeklinał. Co pani psycholog miała nam do powiedzenia na temat naszych lęków i bezsenności? Że mamy iść do psychiatry. No i co jeszcze? Ludzi, których napadają schizofrenicy nie wysyła się do psychiatry, ludzi cierpiących na syndrom sztokholmski nie wysyła się do psychiatry. Owszem, ogólne stany lękowe, kiedy nie wiadomo, o co chodzi – bo na przykład ktoś wyparł bardzo stresujący i traumatyzujacy kontakt z osobą psychicznie chorą, a tak się dzieje z reguły – można odesłać do psychiatry. Możliwe, że nawet warto, do momentu, aż człowiek zda sobie sprawę, co go ugryzło tak mocno, że się stresuje i boi, bo wtedy powinien już go przejąć psychoterapeuta. Problem z podejściem, jakie zaprezentowała ta pani psycholog, jest taki, że człowiek zdrowy, tylko straumatyzowany, nie powinien dostawać sygnału, że jest chory psychicznie. Od tego się pogarsza jego stan (tutaj ponownie polecam film Gaslight, który doskonale to pokazuje – obraz, jak się rozsypuje psychicznie kobieta przekonywana, że jest chora psychicznie, pokazany w tym filmie wcale nie jest przesadzony, tak samo jak nie jest przesadzony jej błyskawiczny powrót do zdrowia, gdy się przekonuje, że chory jest jej mąż, a nie ona i że wszystko ma swoje logiczne wyjaśnienie), tym bardziej, że schizofreniki z racji choroby pomawia swoje otoczenie o chorobę psychiczną, bo ludzie przeczą jego urojeniom. Więc psycholog gra wtedy ze schizofrenikiem do jednej bramki.

Ktoś podobny do tej pani psycholog zaszlachtował psychicznie dwójkę moich przyjaciół. Tak samo jak ja zostali zaatakowani przez grasujących w fandomie wariatów oraz ich imbecylowatych pomagierów. Imbecylizm jest potwierdzony – najinteligentniejszy z nich, oficjalny przedstawiciel Kościoła, w testach na inteligencję otrzymał marne 90 IQ, a imbecyl Ryszard szczerze opowiada o tym, że woje 75 IQ osiągnął tylko dzięki podpowiedziom zakonnic ze szkoły specjalnej. Czyli to one raczej mają około 75, a on jeszcze mniej. Moi przyjaciele opowiedzieli swoim psycholożkom o tym, co ich spotkało z rąk tego gangu imbecyli i schizofreników i w jak złym są stanie. Stało się to samo, co w przypadku mojej innej koleżanki. Zaczęto im wmawiać, że cierpią na psychozę, bo pani psycholog uznała, że będzie się kierować swoim poczuciem, co jest prawdopodobne. Psycholog nie diagnozuje chorób psychicznych, nie ma do tego kwalifikacji. To jest podstawa tego zawodu. Te panie nie miały prawa nawet zająknąć się na temat jakiejkolwiek diagnozy psychiatrycznej, ani wysyłać osób, które do nich przyszły do swoich zaufanych psychiatrów z poleceniam natychmiastowego umieszczeniu w szpitalu psychiatrycznym. Potraktowana w taki sposób ofiara zaszczucia przez osoby chore psychiczne z reguły się zabija. Rozmawiałam o takich przypadkach dawno temu z moim niedoszłym teściem i pan Profesor opisał mi przypadek, który bardzo przeżył, bo nie udało się człowieka uratować. Został odpowiednio zdiagnozowany dopiero w szpitalu psychiatrycznym. Była to zdrowa osoba zaszczuta przez schizofrenika, a potem z kolei przez osoby, które miały obowiązek ją ratować, a nie pomagać osobie chorej psychicznie wykańczać ofiarę.

Schizofrenicy obsesyjnie prześladują swoją ofiarę aż do końca. Albo ich się powstrzyma – a ci grasujący w fandomie są rozpieszczani przez Kościół i nikt ich nie powstrzymuje – i zostanie wsadzony do psychiatryka, albo zabijają swoją ofiarę, osobiście czy też doprowadzając do jej śmierci samobójczej. Psycholog nie ma prawa twierdzić – przy takiej pomocy otoczenia i zachętach, jak dostawali psychicznie chorzy, których znamy fandomu – że trwałość ich prześladowania i upór jest niemożliwy i że człowiek, który opowiada o długotrwałym prześladowaniu cierpi na psychozę. Przy czym, powtarzam, niejako z definicji psycholog nie ma prawa diagnozować chorób psychicznych. Nie jest od tego, bez względu na to, co jemu narcyzm i głupota podpowiadają. Jego poczucie, co jest prawdopodobne, może sobie wsadzić w dupę, bo najczęściej gówno wie nawet o najprostszy sprawach.

Dlatego też nie podobają mi się próby wpuszczenia do zawodu psychoterapeuty ludzi, którzy nawet nie mają studiów psychologicznych za sobą. Program studiów, po których można być psychoterapeutą, musi zawierać kurs psychologii klinicznej oraz ostrzeżenia przed takim postępowaniem jak tych nieodpowiedzialnych pań. Psychoterapeuci czasem ratują ludzi po błędach psychiatrów, ale jeszcze częściej psychoterapeuta niszczy ludzi, których psychiatrzy by uratowali.

Już na wejściu powiedziałam pani psycholog, że studiowałam kiedyś też psychologię. Zdałam relację z uporządkowanych w końcu wydarzeń, całej historii zaszczuwania mnie przez duo schizofreniczne oraz ich protektorów imbecyli z Kościoła. Ludzie, którzy widzieli ich akcje w fandomie wiedzą, że ich sobie nie uroiłam, ale pani psycholog pozwoliła sobie suponować, że moje opowieści są nieprawdopodobne i że brzmi to jak opowieść sensacyjna. Dostała kogoś, kto już był gotowym pacjentem na psychoterapię, ułożył sobie w głowie wszystkie wydarzenia, ale postanowiła poddawać moje wnioski oraz przeżycia pod wątpliwość.

Co więcej, pani psycholog pozwoliła sobie na wycieczki na teren medycyny, popełniając podstawowe błędy i przecząc wiedzy medycznej. Żadne leki nie wyleczą stanów lękowych, wszystkie – jak to ona powiedziała o Hydroksyzynie – „maskują”. Podejrzewam, że pozwoliła sobie pójść za swoim własnym osądem i uznała, że to przecież wszystko, co jej powiedziałam nie jest możliwe, takie rzeczy się nie wydarzają. Rozumiem, że jej się nic takiego nie przydarzyło. I postanowiła zrobić ze mnie osobę chorą psychicznie. Dziwiła się, że schizofrenik nie został wyprowadzony z terenu uczelni przez Policję. No, więc, helou, każda uczelnia to teren eksterytorialny, chyba pani o tym zapomina, a straż akademicka też dostała sprzeczne polecenia, poza tym kim ja jestem, żeby wydawać straży polecenia? To tylko jedno z wielu jej pytań, które zdradziły uprzedzenia i elementarny brak wiedzy o świecie.

Zostałam potraktowana tragicznie. Dowiedziałam się, wbrew stanowi faktycznemu, że Hydroksyzyna (lek, który w formie kropel podaje się także dzieciom, jak ktoś nie wierzy, tutaj link do dokładnego opisu) jest skrajnie niebezpieczny i że są lepsze leki przeciwlękowe. No więc, kurwa, nie ma. Nie ma leku, który by wyleczył stan lękowy, jak twierdziła, nie ma. Nie przekonało jej, że po konsultacji psychiatrycznej lekarz pierwszego kontaktu – zgodnie z regułami sztuki – przepisuje mi Hydroksyzynę. Uważała, że nie powinien. Mądrzyła się na tematy, o których nic nie wie. I o których, ponownie, nie ma prawa mówić jako psycholog.

Dopiero na koniec wyciągnęłam z niej, że nie ma możliwości, żebym dostała regularne wsparcie psychologa, bo NFZ finansuje tylko do dwóch godzin konsultacji. Czyli jak rozumiem, jedyne co mogę dostać, to polecenie, żebym się przeszła do psychiatry w momencie, kiedy dokładnie wskazuję na przyczyny mojego złego samopoczucia oraz wydarzenia oraz ludzi, którzy mnie stresują. I kiedy twierdzę, że lękiem napawa mnie, że mogę zostać przez nich znowu zaatakowana w czasie warszawskiego Polconu, bo doświadczenie mnie uczy – i nie tylko mnie – że lubią tam atakować ludzi. No nie, proszę pani, z takim wywiadem zaleca się psychoterapię, bo człowiek jest całkowicie zdrowy.

Pani u której byłam dzisiaj nie jest tylko psychologiem, mieni się też psychoterapeutą. Więc musiała przeczytać podręczniki, które ja też przeczytałam, czyli wie, co człowiekowi robi kontakt z osobami chorymi psychicznie i jak się potem człowiek czuje i co mu dolega. I jak należy takie osoby traktować. Chyba, że jest jednym z tych pseudo-psychoterapeutów, którzy nigdy nie zdawali psychologii klinicznej i tu może być problem.

Po prostu nie wierzę w to, jak ta rozmowa wyglądała. Po prostu, kurwa, nie wierzę. Mam nadzieję, że nikt już do niej nie pójdzie. Jedyne co mogę powiedzieć, to „psychoterapeutko Kasiu, wróć!” (Z tym, że to jest pani bardzo zajęta, więc pewnie nie będzie dla mnie mieć czasu.)

A na razie muszę sama siebie wspierać.

Świat na opak – wersja katolicka

Lubię powtarzać, że Kościół Rzymsko-Katolicki to świat na opak.

Mówią o miłości, a są handlarzami nienawiści. Prześladują mnie osoby, które twierdzą, że mi pomagają, nikt bardziej w życiu mi bardziej nie zaszkodził. Niektórzy z nich twierdzą, że są moimi przyjaciółmi, nic bardziej dalszego od prawdy, są mi wrodzy, jak nikt inny. Jest nawet człowiek, który twierdzi, że jest moim mężem, ale gdyby nie całe śledztwo, nawet bym nie wiedziała, jak ma na imię.

Jest wiele tego przyczyn i warto je wymienić po kolei. Nie upieram się, że znam wszystkie, ale nawet część może wyjaśnić ten pozorny paradoks.

Przede wszystkim Kościół to organizacja, która swoje istnienie zawdzięcza „odnajdywaniu” coraz ro nowych „świętych”, a w rzeczywistości schizofreników, którzy przez bardziej inteligentnych ludzi zostaliby zdiagnozowani jako chorzy psychicznie i odprowadzeni do psychiatry. Głupy, z jakich składa się Kościół, są osobami, które nie potrafią pojąć konceptu choroby psychicznej i co taka choroba oznacza dla wiarygodności tych nowych „świętych”.

Tutaj pojawia się kolejny problem. Ludzie związani z Kościołem nie tylko są głupi, bardzo często wychowali się od dziecka w kościelnych klimatach. Albo są imbecylami ze szkół prowadzonych przez równie głupie zakonnice. Zakonnice nie tylko są głupie, bardzo często są to osoby, którym kler zrobił dużą krzywdę, szczególnie jeśli były kimś po gwałcie. Jeśli ktoś taki wpadnie w ręce jakiegoś księdza, zostaje poddany praniu mózgu, przekonany o swojej grzeszności i zmuszony w ten sposób do „służby” Bogu. Kler dba o „powołania” tego rodzaju. Dlatego też byłam w dzieciństwie ukarana gwałtem oralnym, co mój napastnik uważał za sposób „naprawienia mnie”, czyli zrobienie ze mnie kogoś, kto ma „przepraszać” Boga. Za co? Chuj wie. Wiem tylko, że był to sposób na znalezienie sobie kogoś, z kogo można zrobić niewolnika, tylko dlatego że uraziłam przekonanie zakonnicy, że skoro ją gwałt bolał, to ma to być norma – seks uczciwe jej zdaniem kobiety powinien boleć. I trzeba od seksu stronić.

Oprócz patologii związanych z traktowaniem osób zgwałconych (które wręcz przywodzą na myśl kulturę więzienną z ich przekonaniem, że osoba zgwałcona staje się własnością gwałciciela, traci honor i musi stać się popychadłem), kler cierpi też na patologie związane z zabobonem otaczającym orientacje seksualne. Odwrotnie niż reszta społeczeństwa za jedyną akceptowalną uważa pedofilię, jeśli w ogóle możne tę dewiację nazwać orientacją. Jest to zachowanie wyuczone, jak już wcześniej napisałam, przyszli księża przejmują te zwyczaje najpierw odgrywając rolę dziecięcych prostytutek swojego protektora i nauczyciela. Uczą się, że jest to normalne.

Dzieci z dobrych rodzin, dobrze wychowane nie przyjmą propozycji związania się z księdzem pedofilem, który obiecuje pomoc w karierze oraz przekupuje pieniężnie swoją ofiarę (bo dziecko jest zawsze ofiarą). Imbecyl jednak lub ktoś chory psychicznie uzna to za faktycznie nobilitujące zajęcie. Widziałam, jak to zrobiło chore psychicznie rodzeństwo z mojej podstawówki, ciesząc się, że dzięki temu będą „kimś”.

Dochodzimy do kolejnego punktu. Kościół jest tak zorganizowany, że z jednej strony na awans mogą liczyć osoby promujące „nowych świętych”, a z drugiej strony są schizofrenicy, którym ich status w Kościele się bardzo podoba, bo spełnia ich potrzebę wyjątkowości, a także mają możliwość swobodnie i bez problemów zaszczuwać ofiary swojej nienawiści oraz zawiści. Ich ofiary tak jak ja są poddawane torturom psychicznych i niechcianym egzorcyzmom, bo twierdzą, że rzeczywistość nie zgadza się urojeniami schizofreników.

Praktycznie całe życie Kościoła opiera się na służeniu różnym schizofrenikom. I tu jest pies pogrzebany. Schizofrenik będzie zawsze się wybielał, ale kierował się zawiścią i chęcią zniszczenia swojego obiektu obsesji. Więc Kościół jest nauczony negatywne impulsy wobec ludzi nazywać miłością, tylko już nie ma stosów, które by z tą „miłością” podpalał.

Jest jeszcze kolejny powód dlaczego organizacja, która – chociaż wśród swoich przykazań ma zakaz kłamania – łże na potęgę. Kościół jest tak znany z kłamstwa, że w podręczniku profilera jest uwaga, że jego członkowie zawsze kłamią. Jednym z powodów jest obecny w Kościele kulturowy nakaz chronienia swoich tajemnic, kleru oraz „świętych” – szczególnie tych „nowych” gwarantujących awanse. Drugim powodem jest przerażająca głupota i niedojrzałość wyznawać tej religii. Ludzie głupi, jeśli w coś wierzą, będą kłamać, bo uważają, że kłamanie jest ok, jeśli w coś wierzą. Jest to dosyć trudne do zrozumienia, więc przywołam przykład z mojego życia. Jestem pomawiana o bycie żoną schizofrenika, bardzo lubianego przez pewnego hierarchę. Nasz ślub cywilny jest jego urojeniem. Zaprzeczam temu zawsze i wszędzie. Niestety w pewnej sytuacji, aby wygrać spór ze mną i pozbawić mnie argumentu, pewna pani z Krakowa postanowiła skłamać i powiedziała, że była na naszym weselu. Ta pani tak bardzo wierzy, że nie ma chorób psychicznych i że się nie myli popierając Renatę (czyli siostrę tego schizofrenika, który uroił sobie ślub ze mną) jako „świętą”, która nigdy się nie myli, że postanowiła wygrać kłamstwem, byleby mi zamknąć usta.

Takie zachowanie jest nagminne wśród durniów z Kościoła. Dodajmy jeszcze do tego możliwość spowiedzi oraz pokuty, które sprawiają, że nieodpowiedzialni ludzie dostają potem od wyrozumiałego księdza odpuszczenia grzechów i mamy kulturę, w której kłamie się bez konsekwencji, byleby nas poniosły emocje. Wystarczy, że opowie, że nie mogła się opanować i zrobiła to bez zastanowienia. Gdyby przemyślała sprawę i na zimno zdecydowała kłamać, to nie mogłaby liczyć na tyle wyrozumiałości. W efekcie ludzie są wychowywani przez księży na infantylnych, przemocowych durniów. Z tym, że pamiętajmy, już na samym wejściu materiał ludzki wśród oddanych ludzi Kościoła jest głupszy od przeciętnej dla naszego społeczeństwa, więc lecą w dół króliczej nory bez jakiejkolwiek kontroli i dochodzą do wniosku, że jak Alicja znaleźli się świecie baśni, gdzie reguły fizyki, medycyny, czy nawet zwykłej logiki nie obowiązują.

Wszystko to sprawia, że Kościół, nie będąc formalnie mafią, jest najbardziej zdemoralizowaną instytucją, jaką można sobie wyobrazić. Jednocześnie wmawia ludziom, że jest gwarantem moralności oraz porządku. Niewyobrażalne jest, ze jakiejkolwiek organizacji udał się podobny przekręt i podobnie zafałszowane pozycjonowanie. Było to możliwe tylko dzięki temu, że stosują techniki manipulacji, tresury oraz zastraszania już u małych dzieci. Nie należy im pozwalać na kontakty z dziećmi. Nie wolno wysyłać dzieci na religię, jeśli mają zostać zdrowymi psychicznie ludźmi. Z tym, że jeśli już komuś bardzo zależy na kultywowaniu takich zwyczajów, to niech kontroluje poziom katechezy w szkołach, bo szoruje po dnie.

Pamiętajmy, w Kościele wszyscy zawsze kłamią. I jest to tylko jedna z rzeczy, które przeczą powszechnemu przekonaniu na temat tej organizacji. Ale na całe szczęście dobrzy profilerzy nie mają złudzeń do kleru. Tylko rzadko ludzie zeznają, bo zbyt zostają zniszczeni psychicznie i nie zadbali o stworzenie nagrań. Ale jakby coś – istnieje zasada społeczna, że ma się prawo dokumentować przestępstwo, którego jest się świadkiem lub ofiarą. Więc proszę się nie bać, tylko nagrywać tych złoczyńców – także w czasie religii – i wysyłać do dzielnicowego szybciutko. Zastraszanie także jest przestępstwem.

Tylko proszę nie kolportować w Internecie tych nagrań. Bo Prokurator może tego nie polubić. Z drugiej strony dziennikarze nie mają zwyczaju wsypywać swoich informatorów.

Moja diagnoza – trzymać się tak daleko od Kościoła, jak to tylko możliwe.

Polska kona

No kona. Taką mam uwagę przed wyborami prezydenckimi. Pewnie znowu wygra zabobon spod znaku kościelnej sekty i ważniejsze w Polsce będzie, co powie jakiś schizofrenik niż to, co mówi zdrowa psychicznie osoba. Tak samo będą łamane wszystkie prawa człowieka.

Aż postanowiłam zrobić sobie wykaz, jakie moje prawa (szczególnie człowieka) zostały przez Kościół pogwałcone. Mam przed nosem listę praw z Wikipedii i jestem wkurwiona.

Prawo do dobrego życia – moje życie jest koszmarnie niedobre, wypełnione stanami lękowymi oraz traumą, jakiej nie powinien doznawać człowiek, który mieszka na terenie nieobjętym wojną. Mam zaburzenia pamięci z powodu przez zaszczucia przez kler oraz prania mózgu. Spotkało mnie to tylko dlatego, że imbecyle(1) czegoś najpierw nie zrozumieli, a potem chcieli mnie zmusić do przyznania, że wszystko, co sobie uroiła tulona przez nich do piersi schizofreniczka, jest prawdą.

Prawo do rzetelnego sądu – sądzę, że to też jest coś, co szwankuje. Nie mam możliwości obrony przed pomówieniami przed sądem, bo moi prześladowcy są psychicznie chorzy. W każdym innym przypadku to, co mi zrobiono, kończyłoby się sądem karnym z urzędu. Nie mam możliwości sięgnąć do pozwu cywilnego w sytuacji, kiedy przez zaszczucie cierpię na problemy z pamięcią oraz mam nieprawidłowy osąd sytuacji w powodu syndromu sztokholmskiego. No i nie wiem, jak się ci pierdoleni schizofrenicy nazywają. Znam ich imiona tylko dlatego, że wyciągnęłam je z moich rozmówców z Opus Dei. To są dla mnie obcy ludzie.

Prawo do decydowania o swoim życiu – tak długo moje wybory były dyktowane ucieczką przed wariatami i przed klerem, który chce decydować o tym, co mam robić w życiu, że już wiem, że moje życie jest życiem, które zostało zniszczone i zawsze będę tylko zbierać resztki. I nawet jeśli się zdobędę na twórcze życie, to osiągnę tylko okruch tego, co mogłabym zrobić, gdy mnie nikt nie niepokoił.

Prawo do wolności myśli, wyznania i sumienia – biorąc pod uwagę, że całe działania Kościoła koncentrowały się na zmuszeniu mnie, żebym przyznała, że Renata jest święta, to mogę z całą stanowczością powiedzieć, że naruszono te prawa. Pranie mózgu i syndrom sztokholmski stanowczo narusza prawo do wolności myśli, bo nie chcieli się zgodzić, żebym myślała, to co chcę, tylko narzucali mi swoje przekonania. Byłam nękana z powodu mojego ateizmu oraz pogaństwa, więc naruszono też prawo do wolności wyznania. Atakowano mnie na każdym poziomie, próbując także zmusić mnie do przyznania, że pedofilia jest ok. Jeśli to nie jest naruszenie prawa do wolności sumienia, to nie potrafię sobie wyobrazić lepszego przykładu. Zostałam wbrew mojej woli poddana zastraszeniu oraz nielegalnym egzorcyzmom, którym byłam przeciwna. W efekcie pogłębiła się moja trauma i ponownie straciłam pamięć oraz chęć do życia.

Prawo do głoszenia swoich poglądów i opinii bez względu na ich treść i formę – zastraszano mnie, aby cała sprawa nie ujrzała światła dziennego. Próbowano wpłynąć na treść moich przyszłych tekstów i tego, co mówię innym ludziom.

Prawo każdego człowieka do uznawania wszędzie jego podmiotowości prawnej – nagle się okazało, że straciłam możliwość o decydowaniu o sobie i swoim życiu, a kontrolę nade mną przejęły jakieś kapturowe sądy kościelne, które mnie skazały na jakieś egzorcyzmy, wszystko odbywało się pod dyktando obcych mi, chorych psychicznie osób.

Zakaz stosowania tortur, nieludzkiego lub poniżającego traktowania lub wymierzania kar cielesnych – tortury psychiczne to też tortury, byłam również poniżana i wyzywana, opluwano mnie, a także bito i to wszystko robił Kościół także Opus Dei w ramach opieki nad swoimi nowymi „świętymi”, posunięto się nawet do stwierdzeń, że robiono to wszystko w ramach „opieki duszpasterskiej” nade mną.

Zakaz trzymania człowieka w niewolnictwie lub poddaństwie – cała psychomanipulacja i zastraszanie miało na celu zmuszenie mnie do niewolniczej pracy dla Opus Dei, miałam zajmować się najprostszą pracą fizyczną, aż opadnę z sił, tak mi zapowiedziano, na moje protesty usłyszałam, że „jestem własnością Kościoła”. Tylko dlatego, że tak sobie wymyśliła schizofreniczka z mojej podstawówki, a Nycz pod jej dyktando sfałszował list, w którym w moim imieniu obiecywał, że podejmę się tej pracy.

Prawo do obywatelstwa – tutaj odmawiam mi prawa do bycia oprócz Polką także Francuzką oraz Norweżką. Jestem Francuzką i Norweżką po moim ojcu i zawsze byłam z tego dumna. Z tego powodu spotkały mnie szykany ze strony Opus Dei i byłam poddana torturom, i to już w dzieciństwie.

Prawo do nauki – zostało mi bardzo ograniczone, bo Opus Dei postanowiło ingerować w to, co „wolno” mi studiować i robić w życiu zawodowym. Próbowano mi odebrać możliwość studiowania, również fizycznie uniemożliwiano wejście na wykłady.

Prawo do wolności twórczości artystycznej – zabraniano mi w ogóle pracy artystycznej i pisania; próbowano ingerować w treść, miałam pisać „dla Boga”.

Prawo do badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników – jak najbardziej to prawo zostało mi zabrane, nie mogłam obronić mojej pracy magisterskiej z psychologii, informacja o jej powstaniu tak rozwścieczyła moich kościelnych prześladowców, że rzucili się na mnie ze zdwojoną siłą, nie dziwię się w sumie, praca była z kryminologii o ich przestępstwach.

Prawo do wolności korzystania z dóbr kultury i ich wytwarzania – jak najbardziej pozbawiono mnie możliwości brania udziału w wytwarzaniu dóbr kultury również innych niż literackie. Ograniczono też z powodu konsekwencji psychicznych zaszczucia moją możliwość korzystania z dóbr kultury, chociażby w czasie konwentów, wygoniono mnie bezprawnie z warszawskich konwentów.

Prawo każdego człowieka do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy przez niezawisły sąd – oskarżano mnie bezpodstawnie zamiast od razu zanieść sprawę do odpowiedniego sądu, który by z miejsca zdołał ustalić, że zarzuty są nieprawdziwe, zamiast tego sięgnięto po kościelne sądy kapturowe, obmowę oraz lincze.

Cała reszta praw człowieka w czasie zaszczuwania mnie przez Opus Dei została naruszona w sposób pośredni – przez wywołanie takiego stanu, że nie mogłam sięgnąć po środki, które by mi pozwoliły odpowiednio żyć, tworzyć oraz założyć rodzinę, czy skorzystać z ochrony prawnej, oraz innych moich praw, bo nie mogłam z powodu zaszczucia oraz kradzieży środków, które miał przygotowane dla mnie inwestor, założyć wydawnictwa.

W czasie rozmów z klerem usłyszałam powiedziane wprost, że mi zabierają wszystkie prawa (w tym prawa człowieka) i że to Kościół będzie decydował, co to są prawa człowieka i kto je może mieć.

Ja uważam inaczej, mam nadzieję, że świat prawniczy również.

Czas zakończyć dominację tej zgrai tępych pawianów w Polsce, nie tylko w moich sprawach.

⛧⛧⛧

(1) Literalnie imbecyle. Część z nich to osoby kończące szkoły specjalne prowadzone przez zakony. Są tak głupi, że nie można się z nimi porozumieć, za to zostali przez fanatyczki zaprogramowani do ślepego posłuszeństwa wobec kleru. Ci ludzie mają pełnię praw obywatelskich, chociaż są tak głupi, że nie potrafią zrozumieć podstawowych pojęć. Kadry polityczne popierane przez kler są tylko o oczko inteligentniejsze. Typowym dla nich podejściem jest – tylko dzięki Kościołowi można zrobić karierę, tylko Kościół ma pieniądze. Efekty są takie jakie widzimy w sejmie i mediach. Imbecyl jest tak głupi, że nie potrafi oceniać moralnie swoich postępków, nie ma żadnej refleksji na temat tego co robi i własnej osoby. Kłamie, bo kieruje się emocjami i musi postawić na swoim. Nie zna pojęcia odwagi cywilnej, więc nie potrafi przyznać się do błędu. Imbecyl też ma problemy z innymi wyższymi funkcjami mózgu, w tym z altruizmem oraz wyższymi uczuciami. Duża część kleru to osoby na dolnej części normy i większość powyższych uwag też ich dotyczy, przy tym kierują się narcyzmem i przekonaniem, że należą do kasty wybranych ludzi urodzonych, żeby przewodzić. Inni nie odnajdują się w tym zawodzie.