Wina

Pewnie nie wiecie, ale wariaci z Opus Dei oskarżają o mój zły stan stan psychiczny Agnieszkę i jej brata, którzy przychodzili do mnie do pracy, żeby mnie przed tymi wariatami ratować.

Powiedzmy sobie jedno – ani z Agnieszką, ani z jej bratem nie chodziłam do szkoły. I nie o nich mówię, gdy oskarżam schizofreników z mojej podstawówki o zaszczucie. Schizofrenikami, którzy mi zatruwają życie są Renata i Rafał. Z tego co udało mi się ustalić, schizofrenikiem nie jest Roman, mąż Renaty, ale jest na tyle zdemoralizowany, że znając prawdę o jej chorobie, robi wszystko, żeby jej ułatwić działanie i zaszczuwa razem z nią osoby, na których punkcie jego żona ma obsesję. Wszystko, żeby tylko była zadowolona i zawsze mu „dawała” bo – jak powiedział – „jest taka piękna”.

Agnieszka nie jest chora psychicznie, chociaż próbowano mnie wciągnąć w zaszczucie jej w czasie jednego z konwentów, twierdząc, że ma urojenia na temat tego, gdzie pracuje. Absolutnie nie ma urojeń. Powiedziałam wtedy o tym prześladowaniu Piotrowi (który BTW potem ożenił się z Agą) i facet dostał furii, tym bardziej że dobrze wiedział o urojeniach Renaty na swój temat – czyli że babsko roi sobie, że jest jego prawdziwą i jedyna miłością. W rzeczywistości Renata była tak samo przez Piotra znienawidzona, jak ja nienawidzę Rafała, który ma z kolei na moim punkcie obsesję. Żadne z nich nie pochodzi z wyższych sfer, wolne żarty. Nikt z fantomowej szlachty się do nich nie przyznaje.

Agnieszkę poznałam wcześniej w sklepie odzieżowym, gdzie obie robiłyśmy zakupy. Zaprzyjaźniłyśmy się wtedy. Zaprosiłam ją na konwent w Warszawie, a potem o tym zapomniałam. Jest moją moją przyjaciółką, a Renata nie jest. Agnieszka jest jedną z osób poszkodowanych przez Opus Dei, którego członkowie cały czas zastanawiają się, jak obrobić z kasy naszych fandomowych bogaczy. Bo jak każda sekta głównie zajmują się gromadzeniem kasy i przejmowaniem kontroli, nad czym tylko im się uda przejąć kontrolę. Poza tym zajmują się urzeczywistnianiem urojeń schizofreników, którzy rządzą sektą (zawsze sekta gromadzi się wokół schizofrenika, który twierdzi, że ma kontakt z Bogiem). I w ramach udowadniania, że te urojenia są prawdziwe zniszczyli życie wielu osobom, w tym także mnie.

Mam nadzieję, że w końcu dostaną na co zasłużyli.

Tłumaczy to też, dlaczego wiele osób nie pokazuje się na konwentach Avangardy. Po prostu nie mamy na to zdrowia. Nie warto liczyć na to, że akurat nie odnajdą nas w tłumie. Podejrzewam, że – szczególnie obecnie – mogą szukać, aż znajdą. Wystarczy mi już terroru, który mnie z ich łap spotkał. I czyja to wina? Avangardy wina.

Kryminolog

Jak już gdzieś napisałam, Opus Dei dąży do przejęcia władzy. Nycz i jego otoczenie roją sobie, że kontrolują już fandom, równie dobrze jak kontrolują pewną partię polityczną. „Biszkopt” dostał wprost wścieklizny, gdzie dowiedział się, że oprócz Anglistyki i Psychologii zawadziłam też o Instytut Kryminologii i że w pewnym momencie robiłam przedmioty z trzech wydziałów. Nagle uznał, że bardzo mu jest potrzebny kryminolog i próbował ze mnie zrobić kogoś, kim nie jestem.

Zaczął swoje intrygi, które miały mnie wprowadzić do polityki po stronie Kościoła. W dłuższym planie miałam mu umożliwić kontrolowanie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Miałam być tam być jego człowiekiem. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą jak bardzo nienawidzę PiSu i Kościoła, i jak bardzo jego starania musiały być mi obrzydliwe. Niestety opierał się na bełkocie schizofrenicznego rodzeństwa, które zapewniało go, że jest wprost przeciwnie, niż było faktycznie. I że uda mu się praniem mózgu doprowadzić do „naprawienia” mi świadomości. Zaszczuł mnie tak bardzo, że ze stresu i traumy straciłam pamięć. Z reguły taka utrata pamięci cofa się w ciągu około pół roku, o ile ktoś znajdzie się w bezpiecznym środowisku, niestety z całym sadyzmem zostałam zastraszona tak, że wywołano u mie syndrom sztokholmski, tak bardzo chciało mnie z panią P. pogodzić.

A dlaczego chciano mnie godzić? Opowiem skrótowo.

A mianowicie pani P. poznała Rafała i Renatę, bo jak zwykle śledzili mnie w moim miejscu pracy. To jest jedna z rzeczy, które robią schizofrenicy, upierając się, że zostali zaproszeni. Rafał jak to Rafał zaczął uwodzić swoją kolejną ofiarę. Pani P. oszalała na jego punkcie i zaczęła się we wszystkim słuchać schizofrenicznego rodzeństwa oraz Nycza, który łże jak pies, zawsze potwierdzając wersję Renaty, bo ma ją za „świętą” i uważa, że jej „objawienia” pochodzą „od Boga”.

Pod wpływem tych opowieści pani P. postanowiła mnie zmusić do leczenia, bo uznała, że wszystkie opowieści Renaty i Rafała na mój temat są prawdziwe, i że to ja powinnam się leczyć. Nie udało mi się jej przekonać, że jest to typowy schemat postępowania schizofreników i że to oni są chorzy. Kupiła opowieści o tym, że nie jestem panną i że muszę dać Rafałowi rozwód. Zdjęcie moich rodziców chrzestnych i mnie opisywała jako zdjęcie moje i Rafała z dzieckiem, które niby przed Rafałem ukryłam. Razem z nimi próbowała „przywrócić mi pamięć” i „ratować” przede mną paranoiczkę Renatę. A Nycz dalej szukał (i pewnie szuka) tego urojonego dziecka, które według urojeń rodzeństwa miałam mieć z Rafałem.

Dostała potem furii, gdy okazało się, że Rafał przylazł do mnie do pracy i rozmawia ze mną oraz próbuje mnie uwodzić, żeby „odzyskać”. Wspierał go w tym Nycz przekonany, że urojenia tego schizofrenika są prawdziwe i że rzeczywiście jesteśmy cywilnym małżeństwem. Zaczęła mnie jeszcze silniej mobbingować. W „nagrodę” za to wszystko została awansowana i została moją bezpośrednią przełożoną. Wykorzystując swoją władzę, zmusiła mnie do rozmowy z Nyczem, podczas którego doznałam dużych urazów psychicznych. Zostałam tak zastraszana podczas nielegalnych egzorcyzmów, że o mało co nie popełniłam samobójstwa. Cierpiałam potem na związane z tym stany lękowe i długo wychodziłam z tego stanu.

Próbowałam poinformować moich przełożonych o tym, co zaszło, ale znowu się okazało, że wszystkie taka zajścia, to są „nasze prywatne sprawy” i nikt nie będzie interweniował. Skończyło się na tym, że pani P. została zmuszona do przeprosin. Ja też musiałam ją przeprosić, chociaż to nie ja byłam stroną atakującą, tylko ofiarą. Pani P. nadal kwitnie, ja mam nerwy nadal w strzępach i z najwyższym trudem wykonuję najprostsze obowiązki. Tak wyglądało „godzenie nas” i tak zareagowano na moje protesty i prośbę, żeby Nycz ani nikt innych z Opus Dei nie miał wstępu na uczelnię. Cudem, po reorganizacji, trafiłam do innego zespołu, pod inne skrzydła.

Nycz i schizofrenicy nadal kontynuowali swoją „psychoterapię” i nikt im nie przeszkadzał. Środowisko było też nastawione przeciwko mnie. Doszło do stanu, kiedy biegli sądowi musieli mnie powstrzymywać przed samobójstwem w ramach szybkiej interwencji psychologicznej. Na całe szczęście im się udało. Byłam też diagnozowana przez biegłych, bo zgłosiłam cała sprawę Policji. Zresztą na studiach też tak było i również wtedy Nycz odegrał rolę czarnego charakteru.

Nie dziwcie się, że szukam nowej pracy. Czy ktoś ma coś dla mnie?

I jedyny komentarz na jaki mnie stać to: „Bolesław Śmiały był wielkim królem”, jestem z tej frakcji, która uważa, że król ściął biskupa słusznie. Zdrajca występujący przeciwko władzy królewskiej, to zawsze zdrajca. Tak samo obecnie kler nie powinien się mieszać do polityki i władzy nad Polską. Ani do mojego prywatnego życia.

Odtrącony schizofrenik

Jeśli jeszcze ktoś ma wątpliwości, że Rafał to odtrącony schizofrenik, to bardzo mi tej osoby żal. Prześladuje mnie od podstawówki. Stworzył wokół siebie swój gang i sektę. Właśnie przez tych ludzi wylądowałam w Instytucie Kryminologii, bo musiałam się dowiedzieć, jak się przed nimi bronić. A w obecnym systemie prawnym – ze względu na ich chorobę psychiczną i to jak łatwo schizofrenicy potrafią zakatować swoją ofiarę i wywołać amnezję – było to niemożliwe. Ratuje mnie tylko Internet, inaczej już bym nie żyła.

Już tłumaczę dlatego. Pisałam o tym we wcześniejszych wpisach, ale uzupełnię informację.

Schizofrenik uważa swoje urojenia za obowiązującą wszystkich „prawdę”, więc ktoś, kto nie chce wykonywać jego poleceń i zaprzecza jego urojeniom jest określany jako „chory psychicznie”. I schizofrenik zabiera się za „leczenie”. Prawdziwe wspomnienia określa jako „urojenia” i stosuje terror i przemoc fizyczną, żeby je stłumić. Następuje amnezja. Następny krok to wtłaczanie w ofiarę fałszywych wspomnień, żeby zaczęła potwierdzać urojenia swojego prześladowcy. Znam te schematy ze studiów. Niestety ofierze nie można za bardzo pomóc, bo schizofrenik jako osoba chora nie jest stawiana przed sądem karnym i ofiara musi się sama bronić i sama wydostać z tego związku, można jej tylko mówić, co się dzieje i mieć nadzieję, że w końcu to do niej trafi i zacznie sama się ratować i zgłosi się do odpowiedniej osoby po pomoc. Jest trudno to osiągnąć, bo najczęściej jednocześnie schizofrenik wywołuje u swojej ofiary syndrom sztokholmski, więc ofiara z lęku trwa przy swoim prześladowcy. Ale gdy już się znudzi schizofrenikowi, lub dostanie od niej to, co chce, to łatwo mu taką ofiarę doprowadzić do samobójstwa.

Jest to powód dlatego nigdy nie chciałam wyjść za Rafała. Już w dzieciństwie on i jego siostra byli przeze mnie i moją rodzinę zdiagnozowani jako chorzy. Chociaż niektórzy z mojej rodziny byli potem oszukiwani, że to o innych dzieciach ze szkoły była mowa i że był jakiś „potajemny ślub”. No więc, sorry, nie. To są niebezpieczni wariaci otoczeni sektą (przypominam, że schizofrenicy łączą się w grupy i wybierają sobie przywódców aka „świętych” w tej sytuacji). W tej sekcie jest też Nycz (posiadanie obdarzonych „wizjami” – aka urojeniami – „świętych” – aka schizofreników – w otoczeniu ułatwia mu awans w Kościele), więc nie należy nikomu z nich wierzyć. Hierarcha jest psychopatycznym szczurem. Sekciarze kłamią i najczęściej kierują się chęcią przejęcia majątku innych osób. Opus Dei jest znana z chęci przejmowania stanowisk, chęci rządzenia ludźmi i tworzenia sobie niewolników. Uważają, że są do tego predestynowani, bo są „święci”.

Rafał jak to nieleczący się schizofrenik stworzył wokół siebie harem pań przekonanych o jego zajebistości, które w żaden sposób nie weryfikowały jego słów. Zresztą schizofrenik uniemożliwia taką weryfikację, zastrasza gdy tylko ktoś chce coś sprawdzić lub poddaje w wątpliwość. Pozostaje go obserwować ostrożnie, wyrobić sobie zdanie, a gdy zacznie wmawiać chorobę psychiczną, pryskać. Jeśli ktoś mieszka ze schizofrenikiem i nie potrafi od niego łatwo uciec, to radzę zacząć robić dokładnie to, co robi schizofrenik, bo nie zabije drugiego schizofrenika, tylko stworzy z taką osobą, którą wtedy uważa za równą sobie, stabilny związek. Pogardza ludźmi zdrowymi.

Niestety schemat pod tytułem „zakochany schizofrenik” z urojeniem, że jest czyimś mężem, czy żoną, to standard w kryminologii i wiele osób jest wkurzonych na nasze przepisy, które uniemożliwiają prokuraturze stawianie takich osób przed sądem i zamykanie przemocą w psychiatrykach. Zamiast tego tacy schizofrenicy zadręczają swoje ofiary, szczują na nie całe środowiska i zaganiają zdrowe, ale straumatyzowany osoby do szpitali psychiatrycznych, gdzie lekarze kierując się opowieścią „rodziny” czy „męża” (oczywiście żadni to mężowie, czy rodzina – schizofrenicy lubią się zbijać w większe grupy), stawiają nieprawidłowe diagnozy i zamiast zdać sobie sprawę, że taki człowiek cierpi na syndrom sztokholmski (a ofiara prawie wariuje walcząc we własnej głowie z tym, w co schizofrenik każe jej wierzyć), taką osobę dobijają.

Fatalne jest to, że lekarze psychiatrzy lub psycholodzy nie zdają sobie sprawę, że osoba, która została doprowadzona do stanu określanego jako śmierć psychiki (czyli już nic nie pamięta i nie rozumie, dlaczego ci ludzi się na nią rzucają, bo została tak sterroryzowana) z reguły popełnia samobójstwo, bo nie jest możliwe życie w takim stanie, a schizofrenik jeszcze dodatkowo podsuwa samobójstwo jako pozytywne rozwiązanie i jedyny sposób ucieczki przed nim.

Schizofrenicy rozwiązują w taki sposób problem ludzi, którzy im nie są już potrzebni, lub im zawadzają. Ofiarę trzeba złapać przed szpitalem i odciąć od sekty oraz przywódcy sekty, czyli schizofrenika. Zasada jest taka, że sekta nie pozwala odejść, nawet jeżeli sekta kogoś zaocznie wciągnęła w swoje szeregi, kierując się decyzją schizofreniczki, która jej przewodzi. Ludzie, którzy chcą się wyzwolić, są zaszczuwani na śmierć.

Rafał uporczywie próbuje mnie zmusić do małżeństwa. Jedyne, co go powstrzymuje to moja otyłość. Przeżyłam parę razy jego ataki, gdy zeszczuplałam – ma wtedy zawsze bardzo silną psychozę na temat naszego wspólnego życia i próbował mnie ze swoją sektą zmusić do małżeństwa kościelnego, bo zgodnie z urojeniem miał już ze mną ślub cywilny. To jest jego obsesja. W latach dziewięćdziesiątych ratował mnie profiler, który zmusił mnie do utycia, bo jest to jedyny sposób, żeby Rafał przestał się mną interesować. Miał nadzieję, że po kilku latach zbój się ożeni, bo będzie chciał mieć dziecko, ale zamiast tego Rafał zaczął mieć urojenia na temat „naszego wspólnego dziecka”. Ale niestety, dalej się ni hajtnął, więc muszę być pilnować wagi. Utycie działa zawsze, bo Rafał jest próżny i jego małżonka musi odpowiednio wyglądać.

Nycz zagroził, że go w końcu zmusi do ożenienia się z panią P. – jest mu potrzebny jako ktoś , kto prezentuje się godnie. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa i mu się uda, albo ja się hajtnę po kryjomu wcześniej. Ale się nie zdziwcie, jeśli ten debilny magazynier zrobi karierę w polityce, bo to zdaje się miał na myśli Nycz, który lubi sterować ruchem kadrowym i go widzi w polityce. To nie żarty, w Polsce Opus Dei dorwało się do rządów i nie chce ich oddać.

Musiałam kolejny raz zastosować taktycznie utycie i tego się trzymam. Urodę można potem naprawić, obcisłe policzki po zmniejszeniu wagi ciała podnieść i tak dalej, więc staram się nie przejmować. Odchudzenie będzie skutkiem ubocznym treningów oraz uspokojenia psychiki.

Mam szczerą nadzieję, że uda się tak sterować sytuacją, że Rafał się w końcu ożeni i że będzie to pani P. Posiada ona mieszkanie, a schizofrenicy z reguły kierują się względami finansowymi i liczą na odziedziczenie majątku. Rafał także bardzo pragnie dziecka, więc w końcu się złamie, tym bardziej, że po moim ujawnieniu zaświadczenia o stanie cywilnym najbardziej napalona na niego pani w końcu go do tego ołtarza zawlecze.

Będę bardzo szczęśliwa i uspokoję się, gdy w końcu ten dureń się ożeni, ale wolę, że to była pani P. niż ktoś fandomu. Jej najmniej dobrze życzę. Najczęściej schizofrenik w takiej sytuacji, gdy dostanie to, czego chciał, czyli możliwość dziedziczenia po małżonku oraz spłodzi wymarzonego potomka, odczekuje, aż dziecko będzie samodzielnie jadło i potrafiło się ubrać, zanim zaszlachtuje psychicznie swojego małżonka lub w inny sposób doprowadzi do śmierci. Chociaż, w sytuacji gdy jest otoczony ludźmi z sekty, pani P. może nie mieć tyle czasu, bo znajdą się inne osoby chętne, żeby przejąć w razie czego wychowanie dziecka.

Od dawna nie rozumiem, dlaczego prawo nie pozwala na zamykanie przemocą takich osób w psychiatryku. Próbowałam pracę magisterską na ten temat napisać. Domagałam się w niej zmiany prawa, ale atak sekty przerwał mi pracę, a amnezja, która po tym nastąpiła też nie pomogła. Byłam w tak złym stanie, że ludzie byli szczęśliwi, że przeżyłam. Wszyscy mieli nadzieję, że przez kilka lat zdąży się ożenić i dadzą mi spokój i że w naturalny sposób odzyskam pamięć i założę rodzinę. Ale nie, Rafał i sekta są bardzo uparci. Mam nadzieję, że teraz uda się ich przetrzymać. Lepiej niech bierze panią P., a nie mnie. Tym bardziej, że ona jest w nim po uszy zakochana, a ja nie.

Mam nadzieję, że inne ofiary Rafała też jakoś się pozbierają i uratują przed psychiatrykiem. Są zdrowe, tylko po traumie i cierpią na syndrom sztokholmski. Niech trzymają się z daleka od psychiatrów i psychologów urobionych przes sektę. A jeśli na kogoś takiego trafią, to radzę przesłać namiary na te osoby Policji, bo nikt z nich nie ma prawa diagnozować na podstawie czegoś innego niż słowa pacjenta, który sam z własnej woli usiadł przed nimi w gabinecie. Mają to w podręcznikach diagnostyki, są to podstawy ich zawodu. Powinni pamiętać, że biegają do nich ze skargami z reguły sami schizofrenicy. Jako kryminolog mam swoje zdanie na ich temat i jest bardzo negatywne, więc domagam się jak najszybszego postawienia takich osób przed sądem karnym, bo to typowe błędy lekarskie i nadużycia psychoterapeutyczne.

Terror

Przez chwilę oprócz Anglistyki studiowałam Psychologię, ale i tam znaleźli mnie prześladujący mnie wariaci. Nikt z Wydziału Psychologii nie potrafił mi odpowiedzieć na pytanie, o co chodzi tym idiotom i co mam robić. W odpowiedzi na moje pytania usłyszałam, że poruszanymi przeze mnie kwestiami zajmuje się Instytut Kryminologii UW, technicznie inny wydział niż Psychologia, bo Nauki Społeczne, chociaż dla mnie w dużej części nadal to była psychologia społeczna, tylko w bardziej praktycznym i sensowniejszym ujęciu.

Zmieniłam wydział, czyli w sumie otarłam się o trzy wydziały UW. Jestem magistrem wypuszczonym w świat przez Instytut Anglistyki, chociaż moi znajomi śmieją się, że moja utajona osobowość, to ktoś w rodzaju Dextera – z tym, że oczywiście nie jestem seryjnym zabójcą. Jest to o tyle prawdziwe, że rzeczywiście miałam też przedmiot o postępowaniu na miejscu popełnienia przestępstwa i widziałam te czerwone sznureczki, które często widać w tym serialu i wiem, po co je się rozwiesza. Nawet mogłam wejść do laboratorium i strzelić młotkiem w wypełnioną farbą sztuczną czaszkę, żeby zobaczyć rozprysk. Chociaż na tym się skończyło, to był to tylko podstawowy kurs, mieliśmy tylko zobaczyć, jak to się robi. Mam też świadomość, że wiele się obecnie zmieniło w sposobie prowadzenia postępowania z powodu rozwoju techniki – ale tym się zajmują ludzie od techniki, a nie profilerzy.

Nie pamiętam, jakie dokładnie przedmioty miałam na jakim wydziale, ale najbardziej przydają mi się wiadomości na temat metod, jakimi działają sekty oraz o mechanizmach kontroli ich członków wraz ze wszystkimi informacjami o tym, co terror robi z człowiekiem. Zupełnie zaskakujące dla mnie jest, jak czasem mało psychoterapeuci wiedzą o sprawach dla mnie oczywistych i jak często popełniają podstawowe błędy w diagnostyce. Tak, profiler też zajmuje się typowymi błędami medycznymi oraz nadużyciami, jakie popełniają psychiatrzy czy psychoterapeuci. Przerażona jestem też tym, jak lekarze czy psycholodzy mało wiedzą o typowych schematach postępowania schizofreników oraz typowych przestępstwach przez nich popełnianych.

Moi schizofrenicy nie znaleźli mnie w Instytucie Kryminologii i do tej pory opowiadają, że mnie wyrzucili z Psychologii. Udało mi się przed nimi skutecznie uciec. Bardzo żałuję, że nie rzuciłam Anglistyki i nie skoncentrowałam się na Instytucie Kryminologii, ale uważałam, że ludzie nie mogą być aż tak szaleni i nieodpowiedzialni, żeby mnie zniszczyć tak, jak zniszczył mnie ojciec pani Szkwał oraz wariaci, którzy nim sterowali. Miałam prawo studiować spokojnie, a nie być niszczona przez sektę skupioną wokół Renaty oraz Rafała.

Ci wszyscy ludzie zniszczyli mi życie i za nic im nie dziękuję.

Ale wróćmy do terroryzmu. Wariaci i sekty też posługują się terrorem, który jest jedną z form agresji. Wykorzystywanie agresji do osiągnięcia swoich celów jest niezgodne z zasadami społecznymi, chociaż wolno na agresję odpowiedzieć agresją. Terror przyjmuje także formę głośnego zakrzykiwania i stanowczego nakazywania zrobienia czegoś. To też jest bardzo niebezpieczne, szczególnie jeśli jest połączone z gwałtami, lub grożeniem gwałtami, opisami gwałtów, przemocą fizyczną oraz grożeniem śmiercią. Zaznaczę, że grożenie śmiercią jest już granicą, której nigdy nikomu nie wolno przestąpić. Gdy coś takiego się zdarzy, terroryści są traktowani bardzo poważnie przez Policję jako prawdziwe zagrożenie. Od takiego grożenia do wykonywania egzekucji jest już niedaleko, bo terroryści czują potrzebę udowodnienia, że pogróżki nie są puste.

Człowiekowi poddanemu terrorowi psuje się mózg, traci możliwości obrony przed napastnikiem i naciskiem psychicznym, więc zaczyna wykonywać jego polecania, czasem nawet machinalnie bez udziału świadomości. Człowiek tak zaprogramowany może rozwinąć nadmierną prędkość i zderzyć się z drzewem, nie do końca zdając sobie sprawę, co robi. Może także uwierzyć swojemu oprawcy i uznać, że rzeczywiście samobójstwo jest rozwiązaniem jego wszystkich problemów, jedyną drogą ucieczki przed napastnikiem i losem, jaki zgotował. Naprawdę w ten sposób można doprowadzić kogoś nie tylko do szaleństwa, ale też do samobójstwa. W ciągu takiego procesu można też z każdego zrobić zamachowca-samobójcę, którym kieruje syndrom sztokholmski. Wystarczy być bezwzględnym, wyrachowanym, pozbawionym empatii i przygotować sobie schemat kłamstw, w które ofiara ma uwierzyć.

Walczę o wolność od tej pierdolonej sekty od dzieciństwa. Uratowało mnie studiowanie Kryminologii i mój kolega z wykładów. Nie dziękuję nikomu z Avangardy.

Z lekkim terrorem możemy się spotkać na codzień. Gdy po raz pierwszy kupowałam soczewki kontaktowe, sterroryzowała mnie okulistka i zmusiła do założenia i zdjęcia soczewki prawą ręką. Pierwsze założenie soczewek i ich zdjęcie musi być przy lekarzu, bo w ten sposób uczą. W domu nie potrafiłam już zdjąć soczewki sama. Niemal się rozpłakałam. W końcu wpadłam na pomysł, żeby posłużyć się lewą ręką. I jeśli mam soczewki, to zdejmuję je lewą ręką, chociaż na codzień posługuję się prawą do wszystkich czynności, bo do tego mnie zmuszono w dzieciństwie. Jakoś sobie radzę i nikt nie podejrzewa nawet, że jestem tak naprawdę leworęczna. Chociaż niczego nie napiszę lewą ręką, bo ćwiczyłam tylko prawą.

Terrorystami mogą być też rodzice. Rodzice też mogą wywołać syndrom sztokholmski. Ja na całe szczęście miałam rodziców, którzy nie byli terrorystami, za to są nimi moi samozwańczy „obrońcy” i „nowi rodzice” z Opus Dei. Niestety w dużej części ta sekta składa się z wariatów i tyłka kilka osób można postawić przed sądem. Zabawne jest, że trzeba ich ostrożnie przesłuchiwać, bo w ich szeregach wypada mówić, że ma się „wizje” albo przesłania „od Boga”, więc mogą być niepoprawnie sklasyfikowani jako chorzy psychicznie, chociaż są tylko zdemoralizowani i głupi.

Opus Dei jest wyliczana w podręcznikach kryminologii jako jedna z niebezpiecznych sekt. I trzeba na nich uważać. Poranili i zniszczyli wiele osób. Są ludzie z fandomu, którzy też mają swoje opowieści oraz opowieści swoich rodziców, co im ci wariaci, którzy uważają się za „świętych” zrobili. Posłuchajcie ich czasem, jeśli macie chwilę.

Afery miłosne

Schizofrenicy z mojej podstawówki (wiecie to rodzeństwo, które jest chronione przez Opus Dei i promowane na świętych oraz mąż Renaty, chociaż on technicznie jest tylko zdemoralizowany) działają na dwóch scenach. Jedna scena to fandom, gdzie byłam przedstawiana jako chora psychicznie żona Rafała, która mu nie chce dać rozwodu, dzięki czemu rwał panny i namawiał do tego, żeby mu robiły loda, jednocześnie nie musząc się z nimi wiązać. Podobno facetowi to wystarczy, jest zaspokojony, żal mi tylko tych pań, bo się nie odwdzięczał, z tego co udało mi się z niego wydobyć, gdy już byłam zmuszona z nim rozmawiać. (Nie łudźcie się, Nycz doskonale wie o wszystkich jego „używkach” i wcale mu liczba bab Rafała nie przeszkadza, bo uważa, że słusznie mu „służą”.) Jednocześnie sekciarze z Opus Dei cały czas próbowali mnie zmusić, żebym za niego wyszła, bo kierowali się jego urojeniami, związanymi z seksem jaki podobno mieliśmy kiedyś razem uprawiać. Mieliśmy też spłodzić jakieś potomstwo i mieć potajemny ślub cywilny. Oczywista bzdura, mam na blogu zaświadczenia o stanie cywilnym, jestem panną i wypieram się jakiejkolwiek bliższej znajomości z Rafałem.

Jedną z pań poderwanych przez Rafała na to, że ma być obłędnie bogatym norweskim księciem jest moja koleżanka pani P. Oszalała na jego punkcie i postanowiła go zdobyć na zawsze. Zaczęłam być atakowana przez nią i przez siostrę Rafała. Zakochana idiotka weszła wszystkimi kopytami w tę opowieść, że jestem chora psychicznie i zaczęła Renacie pomagać. Zostałam zaszczuta w miejscu pracy, bo koniecznie chciała mnie zmusić do leczenia się pod dyktando schizofreników.

W ogóle nie byłam w stanie zrozumieć o co pani P. chodzi. Jestem kimś, kto ma w głowie cała masę wiadomości z czasów studiów w Instytucie Kryminologii UW. Między innymi typowe wypadki i ich przyczyny, więc gdy studenci pokazali mi nowy model Boeinga Max i zobaczyłam doczepione o wiele cięższe silniki do starego modelu zapaliły mi się lampki ostrzegawcze i uznałam, że panie, to runie. No i się niestety nie myliłam. Chyba to pani P. uznała za dowód mojej choroby psychicznej i na mnie bardzo brutalnie napadła. Jednocześnie starała się być „dyskretna”, więc mordowała mnie po kryjomu. Możliwe też, że odwoływała się do jakiś urojeń Renaty, które uznała za, odtworzone przez Renatę, moje własne urojenia. Nie kontaktuję się z Renatą, jej opowieści o tym, co robię i co jej niby mówię, to jej własna czysta produkcja na mój temat. Odmawiam komentarza.

Nie dziwcie się, że obraziłam się na panią P. już do końca i przestałam się z nią komunikować. Byłam tak wściekła, że kazałam jej rozmawiać ze mną już tylko na tematy zawodowe. Jednocześnie waliła we mnie urojeniami Rafała, wedle których miałam być nie tylko chora psychicznie, ale też mężatką i nie chciałam biednemu Rafałowi dać rozwodu. Wszystkie macki mi opadły w tym momencie. Miałam zamiar tej kreaturze przynieść zaświadczenie o moim statusie cywilnym, ale nie zdążyłam, bo zostałam napadnięta ponownie przez wariatów. Niestety tak duży duży stres napadnięcie przez chorego psychicznie ojca Rafała (czyli mojego gwałciciela z dzieciństwa) wywołuje problemy z pamięcią i absolutną amnezję. Zostałam załatwiona tak też na studiach, więc była to powtórka z rozrywki. Reszta niestety była już efektem tumiwisizmu kilku osób oraz kłamstw pani P.

Pani P. postanowiła mnie dalej „leczyć”, bo tak bardzo jej się spieszyło wyjść za jej „norweskiego księcia” i cieszyć się jego bogactwem. Stała się osobą, która holowała za sobą Nycza oraz cały gang Renaty i Rafała u mnie w pracy. Zostałam zakatowana przez nich jak nigdy wcześniej. Wolałabym, żeby to nigdy się nie wydarzyło, ale przynajmniej zdobyłam mnóstwo informacji na temat chroniącej Renatę i Rafała sekty oraz ich planów. Sekta uruchomiła chyba wszystkich, których mogła uruchomić – czyli ojca pani P., panią Szkwał z – nie mylicie – jej ojcem-psychiatrą idiotą, kilku psychologów i jeszcze innego psychiatrę. Taki atak powoduje taką traumę, że nie można działać, więc dopiero niedawno wyciągnęłam to pierdolone zaświadczenie o moim stanie cywilnym.

Pani P. zaświadczyła ludziom decyzyjnym, że ci wariaci to moja rodzina i że mi pomagają, co sprawiło, że Straż Akademicka zawaliła swoją robotę. Ja w tym czasie walczyłam o życie, bo byłam poddawana terrorowi oraz praniu mózgu. Wiem z podręczników, że to może nawet skończyć się samobójstwem. Schizofrenik doprowadza do śmierci psychiki swojej ofiary, najpierw wmawiając jej, że prawdziwe wspomnienia to urojenia (wtedy występuje amnezja), by potem wmawiać jej, że jego urojenia to prawda. Jeśli ofiara nie dostaje profesjonalnej pomocy, z reguły się zabija. Tak kończy się zaszczucie przez schizofrenika, który nie chce się leczyć i dostaje od wszystkich pomoc. Dosłownie wracam zza grobu i trzeba mnie traktować delikatnie po tym, co przeżyłam.

Pani P. zaś cały czas wszystko robiła i robi „dyskretnie”, żeby mi nie „zaszkodzić” i żeby nikt się nie dowiedział, jak bardzo jestem „chora psychicznie”. Ale mam nadzieję, że już dotarło do niej, jak bardzo się myliła i jak bardzo nie stałam jej na drodze do szczęścia z Rafałem. Naprawdę jestem panną i nigdy nie potrzebował rozwodu. I nie powinno jej obchodzić, co na mój temat mówią schizofrenicy.

Skoro już musiałam rozmawiać z Nyczem, bo zostałam do tego zmuszona, a on uważa mnie – błędnie – za członka tej sekty, zapytałam go, co się stanie, gdy ogłoszę wszędzie, że jestem panną i upadnie jego mit o tym, że złośliwie nie daję Rafałem rozwodu. Doszedł do wniosku, że każe Rafałowi w końcu się ożenić. Próbował mnie zmusić, żebym go przyjęła nawet jeśli go nie chcę, ale postanowiłam walczyć. W zemście i próbie postawienia na swoim doprowadził do syndromu sztokholmskiego, bo koniecznie chciał mnie zatrzymać na Politechnice. Przez to nie byłam w stanie przyjąć ofert pracy, które wtedy dostałam. Dopiero teraz zaczęłam z tego wychodzić i wróciłam do punktu wyjścia, tylko zabrało mi to kilkanaście lat życia, całkowicie zmarnowanych.

Rafał w pewnym momencie zaczął się odgrażać, że wprowadzi panią P. do fandomu i że się z nią ożeni. Bardzo go proszę, niech tak zrobi. Wiem, co spotyka osoby zdrowe w związku z nieleczącym się schizofrenikiem i wbrew mojej woli poznałam możliwości Rafała oraz jego poglądy na kobiety. Czasem najlepszą zemstą jest pozwolić komuś spełnić jego marzenia. Nic mi nie sprawi większej radości niż obserwowanie, jak pani P. leci w dół i trafia do piekła. I nie potrafi zrozumieć, co w ogóle się dzieje.

A wymówką Rafała, dlaczego mam w papierach „panna” ma być, że „nie wiedział, że ślub był nieważny”. Kurwa mać, nigdy z nim nie byłam, nie było nic, nawet „nieważnego ślubu”. Mam nadzieję, ze dureń w końcu zdechnie i przestanie bredzić.

Imbecyl

Nie wiem, czy już o tym gdzieś wcześniej nie pisałam, ale najwyżej napiszę jeszcze raz. Warszawskie konwenty są kontrolowane przez sektę Opus Dei i oni trzęsą tymi imprezami. A z kolei Opus Dei (razem z „Biszkoptem”, który też należy do tej sekty) rządzi schizofrenia mojej koleżanki z podstawówki (która absolutnie nie jest moją „najlepszą przyjaciółką”).

Serio, przypomniałam sobie sobie rozmowę z Nyczem, w czasie której zapierał się, że nie zmienia zdania i nadal Renatę uważa za wyrocznię, której „Bóg mówi o rzeczach, o których inaczej nie mogłaby wiedzieć”. Litości, od dzieciństwa mam na karku debili z Opus Dei. „Biszkopt” przejął to schizofreniczne rodzeństwo po swoim poprzedniku i nadal się upiera, że musi Renatę promować i że jest ona „święta”.

Znacie moje zdanie na temat schizofrenicznych bliźniaków i męża Renaty? Jeśli nie to przypomnę – nie są moimi przyjaciółmi i nigdy nie byli. Zakatowali mnie w podstawówce aż do próby samobójczej. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. I oczywistym jest, że nie mam z Renatą kontaktu, a wszystkie jej „informacje” o mnie są czystym zmyśleniem, albo pochodzą od ludzi, którzy jej coś donieśli.

Warszawskie konwenty nie są bezpieczne dla osób, którymi zainteresowała się Renata i jej schizofrenia. To, że mnie tępi to oczywiste. Ale tak samo potraktowała moje przyjaciółki. I nie miejcie wątpliwości – wściekły, mały brunecik, już chyba trochę łysawy, czyli Ryszard, absolutnie nie jest nikim związanym ze mną, czy moją rodziną. To wyznawca kultu świętej Renaty (tak samo jak Barbara i pewien ginekolog) i jest związany z Nyczem, który zachwyca się jego skutecznością. A faktycznie rewelacyjnie wychodzi mu terroryzowanie ludzie i doprowadzanie ich do załamania nerwowego. Powtórzę, nie miejcie wątpliwości, jest człowiekiem Nycza.

Tak więc pewna moja przyjaciółka, jak podejrzewam tylko z głupoty, przyjaźni się z „Biszkoptem”, chociaż ten jak najbardziej należy do sekty wyznawców „świętej Renaty” i popiera ludzi, którzy w czasie konwentu brutalnie atakują i terroryzują ludzi wskazanych przez Renatę. Ta moja przyjaciółka też tak została potraktowana. Pewnie dlatego, że dobrze wie, że Renata jest nikim. Ale cóż, tak mają katolicy, że dają się swobodnie dymać hierarchom i nawet nie protestują. A w każdym razie tak rozumiem te wydarzenia.

A jaki z tego wniosek? Nadal nie należy bywać na warszawskich imprezach. Wcześniejsze interwencje nic nie naprawiły w tym klubie. Nic pomogły rozmowy Krzysztofa z klubem. Konwenty Avangardy dla mnie nie istnieją.

Prywatne sprawy

W miejscu, w którym pracuję, byłam regularnie atakowana przez ludzi chorych psychicznie oraz ich kościelnych protektorów. Samo to nie byłoby groźne, gdyby nie okazało się, że te ataki są „moją prywatną sprawą” i nikt z moich kolegów czy koleżanek nie chciał mi pomóc. Nawet, gdy zostałam przez kilku przyjaciół Rafała złapana i uruchomiona w taki sposób, że nie mogłam sięgnąć po telefon, okazało się, że przechodzące koleżanki nie mają zamiaru mi pomóc. Odmówiły wezwania Straży Akademickiej, czy zawiadomienia Policji. Oczywiście Policja niewiele mogła mi w tej sytuacji pomóc, ale teren każdej uczelni to nadal kawałek naszego Państwa, chociaż stanowi miejsce eksterytorialne i oczami Policji jest Straż, która z Policją współpracuje. I wykonuje w podobnej sytuacji polecenia Prokuratora, nie Rektora. Z tym, że przejście takiej ścieżki i uzyskanie pomocy od Prokuratora zabiera za dużo czasu, a i tak możliwości działania są nadal utrudnione.

Ale żadna uczelnia jest oddzielnym księstwem, a z przywilejem eksterytorialności związane są obowiązki, między innymi zapewnienia bezpieczeństwa na swoim terenie.

Jest to skandal. Napadnięto na mnie w trakcie mojej pracy, kiedy jako nauczyciel mam taką samą ochronę jak urzędnik państwowy. Ale nikogo z mojej pracy to nie obchodziło. Wręcz przeciwnie, Straż Akademicka dostała kategoryczny zakaz wyprowadzania wariatów z mojego miejsca pracy (bo to by „źle wyglądało”). Jest to po prostu hilaeryczne. Moje zapewnienia, że w takim razie odchodzę z pracy, spotkały się z kolejnymi atakami wariatów z Opus Dei, którzy od mojego dzieciństwa próbują zrobić ze mnie swoją służkę i uważają, że jestem ich niewolnicą.

Ja nie dostałam pomocy, za to wariaci z Opus Dei dostali każdą pomoc. Więc przystąpili do mordowania mojej psychiki, wywołując traumę i syndrom sztokholmski.(1) W czym też swój udział miały osoby zatrudnione w mojej uczelni. Zostałam tak zastraszona, że bałam się nawet pomyśleć o zmianie pracy, chociaż w mojej sytuacji nawet praca w liceum jest czymś, co mnie by uratowało. Miejsce, w którym odniosło się takie obrażenia, że wystąpił syndrom sztokholmski, jest miejscem z którego trzeba uciec. Ten syndrom bardzo często występuje w miejscu pracy i warto ewakuować się ze złej pracy nawet na rok przed emeryturą.

W efekcie syndromu sztokholmskiego, problemów z pamięcią i stanów lękowych nie przyjęłam pomocy od moich przyjaciół i nie zmieniłam pracy, a schizofrenik Rafał przed niektórymi ludźmi nadal udaje mojego ukochanego, a schizofreniczka Renata moją najlepszą przyjaciółkę.

Mam dosyć, ci wariaci z Opus Dei zniszczyli mi całe życie, bo ciągnie się to od początku podstawówki. Wiem, że Prokurator się szykuje na tę szajkę. Przytrzymali mnie przy życiu biegli sądowi, psychiatra i psycholog, i tylko od nich dostałam pomoc w ramach interwencji psychoterapeutycznej.

Trochę zabawne jest, że niektóre osoby z pracy także mój blog uważają za moje całkowicie prywatne sprawy, tak mi powiedziano, więc mogę sobie tutaj pisać, co chcę. Zresztą już oni wiedzą, co o tym uważam, ale sądzą, że „nic mi nie jest”. A zatem piszę całą prawdę o tym, co się wydarzyło. I tylko prawdę. A prawda jest taka, że na pewno Nycz i Opus Dei mnie przed niczym nie obronili. Jak zwykle zniszczyli mi wszystko, co tylko mogli zniszczyć.

Tylko ten blog mi pozostał jako sposób komunikacji z niektórymi przyjaciółmi. Schizofrenicy, jak zwykle robią tacy wariaci, bardzo sprawnie przechwycili moje kontakty i odcięli mnie od wielu osób, a z innymi skłócili.

No cóż, w najgorszym wypadku pójdę do liceum. Chociaż wolałabym nie, bo to nudne.

⛧⛧⛧

(1) Dla niewtajemniczonych – syndrom sztokholmski to jedna z najgroźniejszych spraw w psychoterapii. Składa się na niego wredna triada – problemy z pamięcią, fałszywe wspomnienia oraz stany lękowe. Z tego wszystkiego najczęściej widać tylko stany lękowe, bo innych rzeczy człowiek nie jest świadomy. Osoba cierpiąca na syndrom sztokholmski żyje w lęku, a to nie jest prawdziwe życie. Walka z syndromem sztokholmskim to jest walka z oprawcą we własnej głowie, z osobą, która człowieka zniszczyła psychicznie i sobie podporządkowała. W zaawansowanej formie człowiek momentami praktycznie traci zmysły z przerażenia, bo musi pokonać blokadę stworzoną przez lęk przed oprawcą. Dlatego, żeby wygrać z prześladowcą trzeba robić rzeczy, których się ofiara boi, bo zostały zakazane przez oprawcę, a także starać się realizować swoje własne cele, a nie prześladowcy, który tworzy sobie niewolnika. Trzeba sobie przypomnieć traumatyczne wydarzenia, a także dotrzeć do prawdy. Zawsze warto zwyciężyć i żyć pełnią życia, a nie w lęku realizować rzeczy, których się nigdy nie chciało robić. Syndrom sztokholmski jest też częsty w sektach, tak samo jak zaszczucie ze skutkiem śmiertelnym jako kara za samą myśl o opuszczeniu sekty. I jest o wiele częstszy, niż ludzie myślą.

Telefon

Od wielu lat nie mam domowego telefonu i posługuję się tylko komórką. Zlikwidowałam naziemną linię nie dlatego, że chciałam uciec narzeczonemu, który według Opus Dei miał być moim gwałcicielem, a nie narzeczonym, co jest jawnym pomówieniem i bzdurą. Telefon został wyłączony już na zawsze, bo wariaci z sekty Renaty zaczęli mnie nękać nie tylko na konwentach, ale też przez telefon.

Wariaci dzwonili do mnie uparcie obrzucając wyzwiskami i przekleństwami. Musiałam znosić bełkot wariata, czyli Rafała. Zawiadomiłam też o tym nękaniu Policję. W końcu zaczęłam się bać, że powtarzające się na mnie napady przez telefon doprowadzą dodatkowo do mojego rozstroju nerwowego. W końcu nie należy się bać rozmów telefonicznych. Numer już od dziesięcioleci jest nieaktywny. I nie przewiduję, że można go odzyskać.

Zabawne jest, że dla wariatów brak linii naziemnej oznacza, że nikt nie mieszka w moim mieszkaniu. Bardzo cieszę z tego, że kościelne świry nie wiedzą, gdzie mieszkam i sądzą, że mieszkanie jest puste. Jakby co, nie informujcie ich o tym, że jest inaczej, nigdy.

Część ludzi nie zorientowała się, kto rzeczywiście w fandomie jest kościelnym świrem. Składa się na to kilka czynników. Schizofrenia Barbary, która opowiada o mnie rzeczy, które są jej pobożnym (omen nomen) życzeniem, a nie prawdą. Podobnie działają schizofrenicy z mojej podstawówki. Jak to schizofrenicy przypisują osobie, którą prześladują swoje, cechy, a cechy ofiary próbują przejąć, strojąc się w nieswoje piórka.

Schizofrenicy, którzy się nie leczą, są bardzo przebiegli i trzeba wiedzieć, jak ich podejść, żeby odsłonili się ze swoją psychozą. Psychiatra powinien to wiedzieć, a nie przyłączać się do zaszczuwania, sądząc, że zmusi mnie do „rozwodu”, albo zaszczuje mnie na śmierć, żeby córunia miała wolną drogę do łoża „księcia” (oczywiście po kościelnym ślubie) i jego „majątku”, który oczywiście jest żaden. Schizofrenicy uwielbiają żyć z oszustw i jeśli się da, nie pracują, więc jeśli ten znany w fandomie „norweski książę” daje jakieś pieniądze naiwnym ludziom, to znaczy, że po skoku dzieli się łupem, żeby kupić lojalność.

Powtarzam jeszcze raz, żaden to książę, żaden to Norweg. Raczej oszust matrymonialny, bo jednocześnie jego sekta cały czas nalega na mnie, żebym za niego wyszła, a zakusy na mnie w tym względzie trwają od podstawówki. Nienawidzę gnoja tak samo jak wtedy i nigdy za niego nie wyjdę, chociaż jest to ambicja również jego siostry oraz Nycza.

Schizofrenicy – jacy jak Rafał i jego siostra – zrobią wszystko, żeby uniemożliwić weryfikacje ich stwierdzeń. Nie łudźcie się więc, że dostaniecie od nich jakikolwiek dokument. Mam na blogu moje zaświadczenie o stanie cywilnym, gdzie wyraźnie napisano „panna”. Przedstawianie mnie jako „żonę” Rafała służyło dwóm celom – mógł łatwiej wyciągać kasę (już ja wiem, od których osób), a jednocześnie szczuć na mnie swoje podrywki, który wykorzystywał, bo nigdy nie miał zamiaru się z nimi żenić. Nie mówiąc o tym, że ten „potajemny ślub” (tak tajny, że nikt o nim nie wie, nawet ja) jest jego hodowanym od lat urojeniem. U schizofreników to zawsze idzie dwutorowo – urojenia zawsze w jakiś sposób pomagają im w popełnianiu oszustw, bo charakter w takiej chorobie ludzie mają niczym Gollum.

Dodatkowo Nycz, który widział moje zaświadczenie o stanie cywilnym w Prokuraturze, jest tak zabobonnym draniem, że uważa, że takie urojenia (wraz z urojeniam Barbary, że była na czym ślubie) nawet jeśli nie przedstawiają prawdy, są „znakiem od Boga”, jego „wolą” przekazaną idiotce Barbarze, że trzeba do takiego ślubu doprowadzić. Uważa też, że terrorem i zastraszeniem w końcu doprowadzi do tego, że syndrom sztokholmski weźmie górę i zrobi ze mną co będzie chciał. Po moim trupie!!!

Powtórzę, schizofrenicy zrobili wszystko, żebym nie mogła wyciągnąć tego dokumentu z moim stanem cywilnym wcześniej. Schizofrenik zawsze stanie na głowie, żeby uniemożliwić weryfikację jego stwierdzeń. Zostałam zaatakowana tak brutalnie, że znowu wystąpiły zaburzenia pamięci związane ze stresem i traumą. Unika się miejsc, gdzie zostało się zaatakowanym. Oraz osób, które skrzywdziły.

Więc nie dziwcie się, że nie ma mnie na żadnym warszawskim konwencie. To nie na moje zdrowie. Wyrzuciłam fandom z mojego życia, tak samo jak naziemny telefon. I wolę nie pisać w ogóle, niż pisać i pracować na schizofreników, żeby mogli udawać, że to ich teksty. Bo też i takie żądania zaczęli mi stawiać – ja mam pisać, a oni publikować jako swoje.

Zemsta imbecyli

Cała akcja z czasów mojej podstawówki to zemsta imbecyli, czyli klasyczne nękanie, zaszczucie z nadzieję na zaszczucie ze skutkiem śmiertelnym, bo głupy nie były w stanie się pogodzić z tym, że to ja byłam utalentowaną małą pływaczką, szlachcianką, osobą i kilku obywatelstwach.

Jedyne, co wydaje się być odrobinę mniej typowe, to uparte zaangażowanie kleru w całą sprawę zaszczucia mnie, ale też daje się wytłumaczyć ich głupotą, butą i chęcią postawienia na swoim. Bo motywuje ich chęć nagrodzenia dzieci, które grzecznie ich obsługiwały seksualnie. Ciągnie się to już prawie pięćdziesiąt lat i wygląda na to, że nie ma końca, bo cały czas ktoś chce mi udowodnić, że „nieważne są talenty, ważne jest tylko, kto komu daje dupy”.

Kler tak samo chyba uważa. To tak jakbyście się zastanawiali, dlaczego warszawskie konwenty są niemodne.

Palma jej odbiła

Od dziecka uciekam przed wariatami oraz imbecylami związanymi z Kościołem Katolickim. Pod wpływem mojej schizofrenicznej koleżanki z podstawówki „rozpoznali” u mnie chorobę psychiczną, która objawiała się głównie tym, że nie potwierdziłam ani słowa z urojeń Renaty czy Rafała na mój temat.

Nic się nie zgadzało z jej urojeniami, więc każde słowo prawdy było wzięte za dowód „choroby”, więc imbecyle bez żadnego przygotowania medycznego czy psychologicznego zaczęli mnie leczyć. I zaleczyliby mnie tak na śmierć (mam za sobą trzy próby samobójcze, w dzieciństwie mnie odratowano, dwa razy sama się cofnęłam), gdyby nie ludzie, którzy naprawdę mnie znają, także moje przygotowanie kryminologiczne mi nie zaszkodziło. Zaszczucie przez schizofrenika zawsze kończy się śmiercią ofiary, ja ratuję się ledwo-ledwo, i tylko dlatego, że mam wiedzę i istnieją media społecznościowe, więc mogłam szybko alarmować ludzi i informować, co się dzieje. Zna mnie też sporo osób, które wiedzą, jak bzdurny bełkot wydali z siebie kościelno-fandomowi schizofrenicy.

Przy okazji – nic nie chcę od fandomu, przekonanie ludzi z otoczenia Renaty, że uniemożliwienie mi zrobienia „kariery” pisarskiej sprawi, że mnie złamią i zacznę za nich pisać, żeby mogli chodzić w chwale, jest całkowicie fałszywe. Już dawno odeszłam z fandomu, napisałam konkursowy, wygrany tekst na prośbę Piotra i tylko dla niego to napisałam. Bardzo chciał, żebym nie rzucała pisania. Żadna schizofreniczka nie miała nic wspólnego z żadnym z moich tekstów, to nie ja jestem plagiatorką. Imbecyle kierują się przekonaniem, że pisarze są jak krowy na hormonach, że teksty muszą płynąć jak mleko i że ja muszę pisać. WIęc się złamię i będę im dostarczać teksty. Jest to przekonanie całkowicie fałszywe, pisanie jest na ostatnim miejscu moich priorytetów. Więc tępe schizofreniczne pizdy nie będą udawać pisarek i autorek moich pomysłów. Ich wielbicielki też mogą się odpierdolić. Bardzo proszę, jaki tekst czy samodzielny pomysł kiedykolwiek miała Renata?

Mój ojciec miał swoje powody, żeby wyjechać z Francji. Wcale mu się nie dziwię. Przewiduję, że wariaci z Opus Dei nie będą się leczyć, więc też będę dużo czasu spędzać za granicą. Nękali mnie i nadal nękają idioci, którzy nie byli w stanie sobie wyobrazić, że mój norweski przodek ożenił się z Polką i tu osiadł, co wcale nie jest dziwne dla norweskiej arystokracji. Ludzie naprawdę mają prawo mieszkać, gdzie chcą. Do kompletu mój tata był naturalizowanym Francuzem, więc to też zostało uznane za dowód mojej „choroby”, bo przecież ma polskie nazwisko.

Cała ta sekta skupiona wokół „świętej” Renety (uznali, że bo „wie rzeczy, których nie może wiedzieć”, ergo w ich przekonaniu wizje jej zsyła Bóg – nie dziwcie się, to prymitywy i ludzie chorzy psychicznie) tropi wszelkie świadectwa tego, że jestem chora psychicznie, a Renata wszystko wie i nigdy się nie myli. Oczywiście, że się myli, jej urojenia już nawet nie są zabawne, tak bardzo są za to typowe.

Oczywiście miało być moim urojeniem ciągnięcie psychologii jako drugiego kierunku. Ba! W pewnym momencie zadręczano mnie wmawiając, że mojego pierwszego kierunku anglistyki też nie studiuję. Miałam też nie mieć matury i być w ukryciu mężatką. Za to miałam podobno być sprzedawczynią. Za to Renata, sklepowa bez matury, z chorym uporem podawała się za studentkę obu moich wydziałów. W czym oczywiście nadal wspiera ją sekta, z uporem pielęgnując jej wszystkie urojenia.

Na początku lat dziewięćdziesiątych mój facet zabierał mnie często na działkę rodziców. Mój ówczesny nieformalny teść, nieżyjący już Profesor Psychiatra, kochał rośliny i za duże pieniądze kupił egzemplarze, które nie są typowe dla naszego klimatu. Czyli między innymi mrozoodporną palmę (są podgatunki, które wytrzymują do -20, a przynajmniej tak zapewnia sprzedawca z Allegro) czy opuncję. Oprócz typowo ogrodowej juki karolińskiej (naprawdę popularnej w polskich ogrodach i działkowicze uważają ją za coś oczywistego) była też juka wyglądająca bardziej egzotycznie. (Ameryka Południowa to nie tylko subtropikalne rejony, wystarczy spojrzeć na mapę i widać, jak w bardzo odmiennych strefach klimatycznych tamtejsza roślinność daje sobie radę.) Opowiedziałam o tym ogrodzie mojej koleżance pani Szkwał, więc oczywiście opis tych mrozoodpornych roślin też stał się „dowodem” na mojej szaleństwo. Ciekawe jak bardzo ludzie, którzy nic nie wiedzą o świecie, upierają się udowodnić swoją głupotę. Fakt, że niektóre panie czy panowie o czymś nie słyszeli, nie znaczy, że tego nie ma. Świadczy to tylko o tym, że mają bardzo ograniczoną wiedzę.

Od dwóch lat trzymam na balkonie mini sadzonkę jednego z mrozoodpornych gatunków opuncji i jakoś przeżyła, chociaż był to bardzo niewielki egzemplarz. Wystarczy opuncję zasuszyć, oraz w ogrodzie na czas zimy i jesiennych słot zakryć folią – mnie wystarczył daszek balkonu powyżej. Idealna roślina na balkon.

Przypomniawszy sobie o tym konkretnym incydencie, w czasie którego próbowano mi wmówić chorobę psychiczną, ponieważ wiem więcej o roślinach niż schizofreniczka z mojej podstawówki, postanowiłam uzupełnić kolekcję egzotycznych roślin, które można hodować w naszym klimacie, chociaż z naszym klimatem się nie kojarzą.

Na Allegro można znaleźć bardzo dobre oferty i rośliny są solidnie pakowane. Wysadzę je w pewnym ogródku (już ja wiem, gdzie), albo będę trzymać na balkonie i cieszyć się nimi latami. Nawet małe egzemplarze świetnie sobie dadzą radę w zimę, szczególnie, jeśli je postawię przy drzwiach balkonowych, ani nie będzie na nie padać, ani nie będzie za zimno. Kupiłam sobie mrozoodporną palmę oraz inny gatunek opuncji. Czekam teraz na rechot imbecyli, którzy mi będą wmawiać, że takie rośliny nie istnieją.

A oto moje mrozoodporne opuncje oraz mrozoodporna palma (która wcale mi nie odbiła):

Palma (która mi nie odbiła i wcale źle jej nie będzie w donicy na balkonie):